BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

W Porze Zielonych Liści społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Aż po dzień dzisiejszy patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
Po dłuższym czasie spokoju, społecznością wstrząsnęła wieść tajemniczego zaginięcia najstarszej wojowniczki Mleczyk. Zaledwie wschód słońca później, znaleziono brutalnie okaleczoną Kruchą, która w trybie pilnym otrzymała pomoc medyczną. Niestety, w skutek poważnego obrażenia starsza zmarła po kilku dniach. Coś jednak wydaje się być bardzo podejrzane w tej sprawie...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 9 marca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

17 lutego 2025

Od Piórolotkowego Trzepotu

Kap, kap, kap... 
Był jakiś rytm, w tych cichych odgłosach natury. Lotek zdążył je wyłapać i z cichym uśmiechem obserwować, jak drobne kropelki spadają z nachylonej części dachu legowiska. Pora nowych liści była jakaś czysta, nowa. Jakby deszcz zmywał cały brud z obozu, a który zdawał się wręcz Lotka oblepiać, nie ważne jak dokładnie by się nie czyścił. W końcu zdał sobie sprawę, że żadnego brudu realnego nie było, a jedynie dyskomfort w jego głowie. Czuł się samotny, brudny i opuszczony, a każdy kolejny dzień, pomimo deszczu, zdawał się być coraz gorszy. Może zwyczajnie się dusił. Może dlatego zmarkotniał, nie próbował nawiązywać znajomości z kotami w klanie, które były dla niego teraz niemal obce. Widział ich pyski, a nie widział ICH jednocześnie. Oni również zdawali się nie zwracać na niego większej uwagi, więc po co się szczególnie wysilać? Chciał się z nimi zapoznać, chciał ich zobaczyć od wewnątrz jako beztroski obserwator, ale jednocześnie nie czuł żadnej potrzeby, by iść w tym kierunku. W kierunku poznania. Czy wtedy jednak byłby tylko obserwatorem? Czy może jednak już kotem, który by się zaangażował? Nie miał siły na zaangażowanie. ,,Aaah, tęsknię za mamą" Usłyszał nagle, jednak nie zmienił kierunku patrzenia. ,,Przynosiła nam takie ładne piórka. A ty? Kiedy nam coś przyniesiesz? Obiecałeś..." Szylkretowe, złote widmo siedziało tuż obok, wpatrując się to na niego, to na pojedyncze jednostki, jakby kogoś szukała.
- Mmmh, może później - odpowiedział cicho w odpowiedzi, nieobecnym jakby tonem - Tylko będę musiał skoczyć na patrol, poczekaj do tego czasu, dobrze? - spytał lekko, przepraszająco. Postać obok popatrzyła na niego przeciągle, zanim wzruszyła ramionami ,,Oki doki". Cisza. Wiedział, że nie wyjdzie na zewnątrz i wiedział, że postać, która zdawała się być Cyranką, wcale Cyranką nie jest. Nauczył się jednak żyć i radzić z podobnymi sytuacjami. Na pewno pomagał też fakt, że powoli, samodzielnie, z dala od wzroku i wiedzy klanowiczów, krok za krokiem oswajał się od nowa z zewnętrznym światem. Zjawy go nie opuszczały, zawsze obserwowały i nie był pewien, czy cieszył się z ich upiornej, niemej obecności poza ścianami obozu, czy wręcz przeciwnie. Obserwował, jak koty powoli wychodzą ze swoich kryjówek, szczęśliwi z suchych futer, posyłając czasem w stronę niebieskiego ukradkowe spojrzenia, jednak nic nie mówili. Nie dziwił im się, w końcu wyszedł na zewnątrz chwilę przed końcem deszczu, przez co teraz był niczym różniący się od losowego mopa. Nie żałował jednak swojej decyzji, potrzebował chwili nawodnienia, te małe kropelki zdawały się go jakoś przyciągać i wołać i nigdy przedtem nie czuł się tak spragniony od zewnątrz. Kolejną rzeczą, która pozwalała mu nie przejmować się krzywymi spojrzeniami był fakt, że już do tego przywykł. Zaraz miał minąć cały obieg pór, od straszliwej tragedii, z którą umysł kocurka nie był w stanie sobie poradzić, a i męczył się z jej skutkami do tej pory. Tylko w bardziej nachalny i uciążliwy sposób, niż zazwyczaj. Im bliżej był dnia pamięci, tym bardziej męczyły go koszmary. Czasem milkły, jednak było to tylko chwilowe polepszenie, by wrócić ze zdwojoną dawką i wojownik zaczynał się zastanawiać, czy kiedykolwiek będzie w stanie się od tego uwolnić. Miał czasem przebłyski jakiejś czystej świadomości, jednak tylko przy kotach, przy których czuł się bardziej komfortowo, a nie było ich zbyt wiele. Nagle umysł się rozjaśniał, a on zaczynał mówić całkiem rzeczowo, spokojnie. Ze skupieniem i żywym błyskiem w oczach, jak gdyby jego paranoja i obrazy zmarłych kompanów całkiem wyparowały, a on był świadom ich śmierci. Bo chyba, rzeczywiście, w pewnym momencie sobie to uświadomił. Tylko kiedy? Kiedy to było? Czy w momencie, w którym dopadła go jeszcze większa rezygnacja, podczas której zaczął wątpić w swoje istnienie i powołanie na tym świecie? Być może, że właśnie był to ten moment. Świat zewnętrzny przestał go bardzo interesować, jedyne co mu było potrzebne to jedzenie i miejsce do snu, a trzeba wam wiedzieć, że spał sporo. No i jakieś zajęcie, a i to sobie znalazł, jednak robił wszystko mechanicznie. W końcu po co miałby się starać? Poddał się już dawno. Jedyne co mu pozostało to liczyć na inne, lepsze życie w kolejnym wcieleniu. Na zewnątrz się jednak zbyt wiele nie zmienił. Jedynie melancholia go większa dopadła i brak kontaktu. Ale hej, nie przeszkadzało to w przekopywaniu ziemi na wyspie pod roślinki! Czasem coś pomagał, jak kazano mu wyrwać chwasta, wykopać dołek, przynieść, wynieść, pozamiatać. Miejscem jednak, gdzie przebywał najczęściej, okazał się być żłobek. Nie miał ochoty dzielić tej samej przestrzeni co Mandarynkowe Pióro, czuł się przy niej niekomfortowo i każdy bliższy kontakt prowadził do odwrócenia wzroku i próby udawania, że Mandarynka jest powietrzem. I o ile się nie odzywała, udawało mu się to bez problemów. Zajmował się kociętami, wymieniał im mech, zapewniał jakąś rozrywkę i opowiadał bajki, a to akurat lubił robić. Czasem też przebywał z Nenufarą, jednak ta nie potrafiła go zrozumieć. I chociaż czasem się starała, poddawała propozycje, ten tylko patrzył na nią smutno. Nie była Karasiową Ławicą. I za każdym razem gdy patrzył na nią w ten sposób, był pewien, że przyjaciółka potrafi wyczytać to z jego oczu. Kolejnym ciekawym towarzystwem okazała się starsza, Pylista Burza. Już wcześniej dawała mu jakieś dobre wibracje, chociaż nie mówiła nic a nic. Jakaś więź niewymówiona, coś pokroju rozumienia siebie nawzajem, pomimo braku możliwości przeżycia tego samego. Być może był to jakiś rodzaj koalicji z dziwaków, za każdym razem uśmiechał się do siebie pod nosem, gdy o tym myślał. Polubił spanie w legowisku starszyzny, z nosem wetkniętym w lilowe futro, które zawsze reagowało na jego drżenie w nocy podczas kolejnej fali wspomnień. Lubił wplatać w nie kawałki motyli, lubił czyścić, nadawać połysk, wczepiać kawałki lśniących łusek. Lubił dotykać starszego policzka i ze smutnym uśmiechem ubijać ciastka po obu stronach Pylistego pyszczka. Lubił porównywać kształty ich opuszek, kolory futer, miękkość sierści. I chociaż wszystko, naprawdę wszystko lubił w tym pozytywnym ciele, wciąż przebywając z owym kotem, czuł się samotnie. I nie potrafił stwierdzić czemu. 
- Cały Pan mokhy! Co Pan lobi? Namaka się? Nie jest zimno? A ja też mogę? - usłyszał nagle młodzieńczy głosik, który wyrwał go na moment z pustki. Point zerknął w dół, dostrzegając podobnego do niego kociaka. Szałwik, tak, znał imię malca. W końcu się przemógł, więc zaglądał od czasu do czasu do jednego ze starych, ulubionych miejsc. Morskie oczy wpatrywały się w wojaka szeroko, aż ten nie poczuł się niekomfortowo, uśmiechając częściowo z nerwów, częściowo z rzeczywistego rozbawienia. Hah, gdyby ktoś nie znał jego relacji z Mandarynką mógłby uznać, że jest ojcem małych pchiełek. Oh, wolałby nie być mieszany w tą rodzinę.
- Oh, ja? - spytał, jakby chcąc się upewnić. W odpowiedzi dostał gorliwe pokiwanie głową - Hm, cóż, uznałem, że będę od dzisiaj jakimś ładnym kwiatkiem, więc postanowiłem najpierw porozumieć się z ziemią. - wyjaśnił, nie mówiąc oczywiście poważnie, jednak całkiem poważnym, interesującym tonem - Widzisz, należy szanować każde stworzenie, które stworzyła Matka Ziemia. Bez niej i my byśmy nie istnieli! Wyobrażasz sobie? Nie mielibyśmy po czym chodzić, nie brzmi to przerażająco? Oczywiście, moglibyśmy, jak i każde inne stworzenie, zmienić się w chmury, jednak to już całkiem inny wątek, więc wracając. Ważna jest komunikacja z ziemią, w końcu to taka nasza wielka matka, nie możemy się z nią spierać, bo jest wielkim stwórcą i zapewniam, że wszystko co stworzyła, ma swoją rolę w przyrodzie. Nawet, jeśli mówimy o komarach - machnął łapą po nauczycielsku, wczuwając się w swoją niezbyt poważną rolę - Więc muszę się jej spytać, czy mi pomoże. Może zamieni mnie w jakąś konwalię, lub mniej trującego, białego kwiatka? Wtedy będę mógł z radością udekorować twoje futerko. - Dodał, uśmiechając się nieco szerzej. Oczywiście dostrzec mógł krzywy zgryz kocięcia, jednak w żaden sposób mu to nie przeszkadzało. Była to miła odmiana wśród tego całego, jednakowego buszu. I ciekaw był, czy to tylko jego urojenia, czy cały obóz stawał się czarno-biały, bez żadnych dodatkowych przebić kolorów. Wszystko zlewało się w szarość, co tylko dodatkowo dobijało kota, dlatego tak bardzo doceniał Baśniową Stokrotkę wraz z, cóż, tylko dwójką jej malców, którzy wybijali się z tej szarości. Aż miło się na nich patrzyło, tak pięknie odstawali od tłumu. Znów przyjrzał się malcowi. Ah, patrzcie jaki przejęty! 
- Ale ftedy będę cię musiał zelfać! Nie chcę cię slywać! - zauważył, przekrzywiając zaraz łebek, marszcząc przy tym czoło - A tak to, rosnons w tym miejscu, to cały obós byłby śliszniejszy! 
- Mało kto zwraca uwagę na drobne kwiatuszki, Szałwiku - westchnął ze smutnym uśmiechem, chociaż doceniał dobre słowo i pomyślunek malca. - Najpewniej by mnie omijali nawet nie zerkając w dół. Jedynie malutcy zerkają na to co mają pod łapami, chociaż zgaduję, że to przez brak wyboru. Ale im starsze koty, tym mniej obchodzi ich to, co jest na dole, wiesz? - Kocię nie wyglądało na zadowolone z usłyszenia tej informacji. Zerknęło na Piórolotka troszkę niepocieszone, moment później nabierając od nowa wigoru. 
- A ja bym sfracał - Oznajmił, jak gdyby kłócąc się z prawdami świata. Na przekór, wedle kocięcym prawom. 
- A ja byłbym dumny z takiego obserwatora - odrzekł wojownik pewnie w odpowiedzi - Chociaż wiesz, co byłoby naprawdę ładne? Caaały obóz w białych, księżycowych kwiatach. Widzisz to? Co myślisz? Może kiedyś dałbym radę rozsiać swoje nasionka jako kwiatek i stworzyć w obozie mały, księżycowy ogródek, który mógłbyś podziwiać w nocy, w świetle księżyca. W końcu nie tylko za dnia musi być ładnie. Wyobrażasz sobie, całe chmary świetlików nad takim kwiecistym miejscem? 
- Ooooo - Młody otworzył aż pyszczek z wrażenia, zamierając tak na moment - O, tak, tak! To ja tesz chcę! Jak sasiać nasiąka?
- Hmmm, musisz przypaść powoli do ziemi, ale nie bardzo nisko, bo się zmoczysz, a nie chcemy być chorym kwiatkiem. - przestrzegł Lotek - Dobrze! A teraz przymknij oczy i poczuj ziemię, przykładając do niej ogon. To właśnie przez niego przechodzą wszelkie wibracje i informacje. No, a teraz... - tu wziął oddech, by wydać z siebie dość niecodzienny dźwięk - Ommm....
- Ommm - powtórzył malec dzielnie, chwilę później milknąc na kilka sekund. Tylko kilka, po których otworzył jedno oko - I co, jusz? Nic nie szuję. - Odezwał się szeptem, dostając jednakowo cichą odpowiedź. 
- Tsiiii, daj im się komunikować...
- Szałwiku co robisz? Chodź tu szybko, rozchorujesz się! - I tyle by było po komunikacji. Piórolotek otworzył oczy by dostrzec, jak kociak niechętnie zbiera się na równe łapy i patrzy w stronę żłobka rozżalonymi ślepiami. 
- Jeszcze chfila! - Jęknął, jednak starsza część rodziny była nieugięta. Szczególnie ze swoimi argumentami o chorobie i opóźnionym przez to mianowaniu na ucznia. Oh, to był ten moment, który przesądził o decyzji kociaka. Pręgus podreptał żwawo w stronę żłobka, rzucając jeszcze krótkie do widzenia, jednak zawrócił w połowie drogi, by dodać swoje ostatnie kila słów. 
- Siemia mi powieciała, sze byłby pan naplawdę ładnym kfiatkiem - wyszeptał jak największą tajemnicę, zanim uciekł z uśmiechem w stronę rodzicielki, ślizgając się po mokrym od deszczu podłożu. Wojownik ruszył za młodym wzrokiem, aż nie spotkał się z nieprzyjemnym, pomarańczowym spojrzeniem i chociaż było przelotne i krótkie, miało moc skutecznego powrotu do realności. 

··▪⟣▫ᔓ·⭑⚜⭑·ᔕ▫⟢▪··

Sumowa Płetwa dostał za ucznia Szałwiową Łapę, co kocur przyjął z ulgą. Niemniej nie mógł nie dostrzec, że kocurek został w tyle w porównaniu do reszty rodzeństwa, chociaż wcale się temu nie dziwił. W końcu właśnie to robisz Srocza Gwiazdo, segregujesz swoich własnych krewnych. Co tym razem było przyczyną? Krzywy pyszczek? Nie było tym razem czekoladowej sierści, którą można było wydziedziczyć. Chwilowa irytacja przejaśniła mu umysł. Ufał w miarę swojemu byłemu mentorowi, chociaż swoje szkolenie skończył wieki temu, a ostatnimi czasy oddalili się też od siebie bardziej, niż Lotek by tego chciał. Zgadywał jednak, że była to tylko i wyłącznie jego wina. Zdawał sobie też sprawę, że on sam nigdy już ucznia mieć nie będzie, nie tęsknił jednak do tego, wystarczyła mu Karaś. Chociaż, może gdyby mógł wyjść... może dałby sobie radę z małym księciem? Nie, żeby podejrzewał chociażby w najśmielszych snach by dostał pod opiekę kogoś królewskiej krwi. Oddalił się na moment od Pylistej Burzy, kierując swoje kroki ku Aldze. 
- Gratulujemy z Pyłkiem ucznia! - Odezwał się z uśmiechem, chociaż "my" miało w jego słowach większy zakres, niż tylko jedna staruszka. - Będziesz miała możliwość sprawdzić swoje umiejętności, dobrze dla ciebie! Ja już chyba mam dość, a i tak nikogo nie dostanę. Brrh, odpowiedzialność za kolejnego malca, jeszcze księcia. Cały zakres nowego stresu - Uśmiechnął się niezręcznie, w znaczący dość sposób. Miał wrażenie, że gdyby stało się coś księciu, w porównaniu do jakiegoś "pospolitego" kota, Srocza Gwiazda zrobiłaby wraz z resztą rodziny dramę stulecia. Widać było to dokładnie po reakcji, gdy zginęła Tuptająca Gęś. 
- Dziękuję, szczerze sama mam trochę gęsią skórę, zobacz - podniosła w górę łapę, chociaż nic w rzeczywistości na niej widać nie było, przez gęste futro. Jedyne co mógł więc w tej sytuacji zrobić to uwierzyć na słowo i pokiwać w zrozumieniu głową. 
- Na pewno po jakimś czasie zniknie - zapewnił lekko - Inaczej zaczniesz przypominać nastroszonego dmuchawca. 
- Mamy już jednego w klanie, jestem pewna, że wystarczy - Zlustrowała kocura wzrokiem z góry na dół, dając tym znać, że chodziło o niego. Na ten gest jedynie uniósł czoło, nic nie komentując. Nie mógł zaprzeczyć, wyglądał jak dmuchawiec. 
- Dobra, lecę. Może uda nam się upolować jakiegoś bażanta, czekaj na dostawę piórek. - Nagle coś błysnęło w zaćmionym umyśle. No tak, przecież obiecał! 
- Oh, to weź troszkę ich więcej, dobrze? Cyranka mnie ostatnio męczyła o parę! - zawołał za już wychodzącą księżniczką, która jakby zesztywniała na moment, a w oczach błysnął jej jakiś dyskomfort. Nie odezwała się nic jednak, znikając poza obozem, podczas, gdy Lotek niezbyt rozumiejąc reakcję przyjaciółki, znów zatapiał się w gęstej mgle. 
- Dostawa załatwiona! Chciałaś jakieś, prawda? Jestem pewien, że jak ładnie je ułożymy na twojej głowie, będziesz jak bażant w nowym, kocim wcieleniu - Rzekł, jednak nie do Cyrankowej zjawy, a do Pylistej Burzy, które przekrzywiło głowę. W końcu piórek wcale nie chciało, a przynajmniej o tym nie wspominało, więc o czym point mówił? 

··▪⟣▫ᔓ·⭑⚜⭑·ᔕ▫⟢▪··


Obserwował gromadzące się koty, które miały iść na ślub Mandarynkowego Pióra. Nie został zaproszony, jednak wcale go to nie zdziwiło, ani nie ukłuło. Nie chciał tam być, już od dawna czuł się jedynie jako obserwator, który został wrzucony do złego miejsca. Wśród całej tej mieszaniny dostrzegł jedną, znajomą sylwetkę, do której postanowił się przysiąść, milcząc przez moment i wsłuchując się w szmery podekscytowanego tłumu. Cała ta czarno-biała mieszanina rozmywała się, mieszała z przebijającym światłem, jakby ktoś przejechał pędzlem po obrazie, tworząc świetlistą smugę. Strzepnął uchem. 
- Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ktoś się może czuć dobrze w takim tłoku. Czasem nie możesz dosłyszeć własnych myśli - Odezwał się w końcu w stronę Algowej Strugi, która również nie zdawała się być chętna do przerwania ciszy. 
- Czasem to nawet lepiej ich nie słyszeć - stwierdziła z rozbawieniem, by po chwili znów sprawić, że kolejne sekundy upłynęły w milczeniu. Przerwał je jednak point, który kiwnął się niebezpiecznie w tył, później w przód, jakby nie wiedząc co ze sobą zrobić. 
- Tooo chcesz coś porobić w międzyczasie? Nacieszyć się ciszą, porzucać trzciną, zdemolować obóz - poddał jakby od niechcenia, patrząc gdzieś w bok, obserwując ruch. 
- Demolowanie obozu brzmi całkiem dobrze - przyznała z całkowitą powagą, kiedy to w zasięgu wzroku Lotka pojawiła się lilowa sierść Pylistej Burzy. Niestety Nenufarowy Kielich już dawno zniknęła mu z oczu, ale to nic! Może innym razem ją dopadnie. Wstał z miejsca, obiecał, że zaraz wróci i dopadł do starszej, zwracając na siebie uwagę przez dźgnięcie lekko nosem jej boku, po drodze jeszcze potykając się o jakiegoś kota i przepraszając drugiego. 
- Czekaj moment - polecił i nic nie wyjaśniając wziął się do pracy, polegającej na umocowaniu dwóch mniejszych, niebieskich piórek po obu stronach szyi starszej. Trochę się z tym mocował, w przerażającym wręcz skupieniu, ale w końcu jeszcze wygładził krótką sierść i oddalił się ze dwa kroki w tył, by podziwiać swoje dzieło. - Pięknie - klasnął - Jak już idziesz na jakąś uroczystość, to się musisz ładnie prezentować. No, a przynajmniej bardziej ładnie niż zazwyczaj... Nawet nie wiesz, jak bym chciał cię bardziej ustroić - Westchnął skołowany. ,,Oh! Chciałam takie! Szkoda, myślisz, że mnie nie zaprosiła, bo mnie nie lubi? .... Czy może przez futerko...? Ale patrz, mam takie niezwykłe całkiem, co?" Zabrzmiał głos w jego głowie, a obok zamajaczyła jakaś postać, którą postanowił zignorować. Miał wizję co do ustrojenia Pylistej Burzy, jednak wtedy za bardzo by się wybijało z tłumu, co mogłoby na ślubie kogoś innego być uznane za niestosowne. A Mandarynki stroić nie zamierzał, a też pewnie i ona by nie chciała czuć na sobie jego łap ani mieć w sierści jego pomysłów. A było tyle możliwości... gdyby tylko miał styczność z kimś innym. Pylista Burza się jeszcze chwilę wahało czy iść, jednak w końcu w podzięce wsadziło swój nos w sierść policzkową Piórolotka, zaraz potem kierując się na wyspę świetlikową. Wszyscy się powoli wylali, aż w końcu w obozie było tak cicho, jak nigdy, chociaż wciąż było słychać ich głosy. Przydreptał do Algi, jak obiecał. Gdzieś w tle przesunęła się sylwetka Księżycowego Blasku, która smutno spoglądała na wyspę, z lekkim uśmiechem na pysku. Utkwił na moment swoje spojrzenie w owej postaci, jednak czując obecność Algowej Strugi, wrócił na ziemię. 
- Księżyc wygląda smutno - mruknął, z perspektywy osoby stojącej obok: nie wiadomo o czym konkretnie - A więc chodź, Wielka Algowa Strugo, mamy idealny czas by rozpocząć nową przygodę! Musimy tylko znaleźć towarzysza Krzyczącą Makrelę, może też weźmiemy Wzlatującą Łapę...? - główkował, starając się utrzymać entuzjazm za ich oboje. Nie chciał zmarnować tej chwili spokoju i oddechu na sen, a nie chciał też zostać sam z wytworami własnego umysłu, które teraz wpatrywały się 
w niego, jakby wyczekująco. 

··▪⟣▫ᔓ·⭑⚜⭑·ᔕ▫⟢▪··

,,Myślisz, że to kara...?" 
- Kara? Za co? 
,,...Nie jestem pewien. Ale w końcu nie wszyscy tu lądują, prawda? To może być kara"
- Wtedy karany jestem ja, czy wy? 
,,Może to kara dla nas wszystkich" 
- Nie ma dla niej powodu. - odpowiedział spokojnie, sennie, jednocześnie unosząc łapę, by przelecieć nią na wylot przez kremowe futro, które w jego oczach zdawało się być jak najbardziej namacalne. Zrozumiał też jedną rzecz. Postacie z którymi przeprowadza konwersacje nie posiadają tej samej osobowości co za życia. Czasem-owszem, zachowywali się jak ci, których znał, jednak taka Księżyc? Nie rozmawiał z kotką często, więc jego umysł wytworzył sobie jej własny obraz. Co do reszty, czasem rzeczywiście zachowywali się jak ci, których znał, jednak często, a właściwie, coraz częściej, zdawali się wypowiadać jego własne, ukryte pod skórą obawy, które logika często zakopywała znów gdzieś głęboko, jednak nie niszczyła. Noc była głęboka, jednak kocur nie mógł spać. Jedną z przyczyn była potrzeba pójścia na stronę, drugą, koszmar, który go wybudził. Nie wrócił jednak od razu do obozu, a kręcił się na zewnątrz, blisko znajomych tataraków. Usiadł, owinął ogonem łapy i uniósł głowę by zerknąć na księżyc, koło którego było tak pełno małych gwiazd, które przyćmiewał. Czemu przywódcy nazywali się Gwiazdami, skoro było tak wiele sił potężniejszych od gwiazd? Chociażby słońce. Czemu nazwa liderów musi być powiązania ze zmarłymi przodkami, którzy tak szybko gasną? Może ma to przypominać o ich kruchości? O ich rzeczywistym, małym znaczeniu w stosunku do całej reszty? Czy dałoby się dotrzeć już teraz, tak jak stał, wzlecieć ku niebu? .... Może...? Patrząc się na świetlistą kulę, uprzednio upewniając się, że nikt przypadkiem nie podgląda, uniósł się na tylnych łapach, próbując łapą sięgnąć nocnego nieba. Gdyby teraz tylko go jakaś siła uniosła, gdyby pozwoliła mu pojawić się wśród tych gwiazd, tych dalekich świetlików. 
,,Próbujesz się nauczyć chodzić na dwóch łapach? Też mogę?" 
,,Ops!" 
,,Brr, jaka zimna woda! W sumie, nie ma się co dziwić..." 
,,Wiesz, nie dasz rady uciec na księżyc, nie jesteś duchem ani mistycznym lotnikiem. Możemy ci pomóc, ale czy damy radę unieść to ciało? Może spróbujesz czegoś bardziej przyziemnego? Może wtedy i sny ciężkie się skończą."
Opadł na ziemię, przysiadając ciężko, tęsknie zerkając na srebrzystą kulę. Kiedyś wyobrażał sobie, że żyje na niej przyjaciel. Srebrzysta pani, która prowadzi go w snach na spokojne łąki, gdzie mógł zmieniać kształty, robić rzeczy, które nie przeszłyby kotom przez myśl. Unosić się, by łapy jego ziemi nie dotknęły, a jedynie muskały końce letnich traw. Ciepło, które go wtedy owiewało, było tak przyjemne i komfortowe, jak gdyby reszta świata była jedynie głupim, gorączkowym snem. A wszystko to dzięki komuś, kto nie istniał, lub dzięki wyobraźni, która to mało miała związku z rzeczywistością, a jedynie pomagała od niej uciec. Jak wygodnie. I we wszystkich sytuacjach, jego szczęście zależało od innych osób, nigdy nie od niego samego. Wygodnie było na kimś polegać, wygodnie było myśleć, że ktoś go uratuje, niczym książę na białym koniu, pokaże coś więcej niż świat który zna. Naiwna wiara we własne jawy podtrzymywała go jakoś na duchu, gdy przyjaciele umierali, odchodzili, porzucali klan. Ale czy kiedykolwiek on zdołał kogoś tak uratować? Czy ktoś na nim polegał, czy było to jedynie jednostronne marzenie? Gonienie za ideą o kimś? Może wcale nie tęsknił za osobami które pamiętał, a za dopowiedzianym sobie obrazem, który domalował do realności. Drgnął. 
,,Nie możesz ciągle polegać na kimś i liczyć, że zawsze będzie by ci pomóc" 
Jego myśli przybrały głos Ferworu, który stał obok, wpatrując się w spiętego wojownika. Cieniowany odwrócił głowę, z zamiarem wetknięcia nosa znów w trzciny i powrotu do obozu, jednak jego drogę zakłócił szelest w trawie, po drugiej stronie wodnej bariery. Jakiś szept, znajomy głos, zapach. Poruszył niespokojnie uchem, jeżąc sierść na grzbiecie, mając przy tym złe przeczucia. Wpatrywał się w oświetloną polanę przez moment, próbując dostrzec jakiś ruch. Zajęło to kilka dłuższych uderzeń serca, a gdy zdawało się, że już nic więcej nie dojdzie do jego uszu, głos odezwał się znowu, bardziej wyraźny. Lotek nadal nie potrafił rozróżnić słów, jednak zdawało się, że ktoś go woła. Nie musiał też specjalnie długo czekać, by zrozumieć kto. Na nikłe, srebrzyste światło wyszła znajoma, szylkretowa sylwetka, która wpatrywała się w pointa. Ah, Karaś! Otworzył pyszczek by zawołać byłą uczennicę, jednak zamarł, wypuszczając powoli powietrze. Wołanie teraz to był naprawdę głupi pomysł, szczególnie patrząc na tą ciszę, która otulała wszystkich śpiących znajdujących się za jego plecami. Tylko co ona chciała? Gdzieś w tyle głowy pojawiła się obawa, że mógł być to jedynie wytwór jego głowy, jak niektóre otaczające go koty, jednak szybko ową myśl zatarł. Ale co się dzieje? Może potrzebuje pomocy? Podreptał raz w jedną, raz w drugą stronę, zanim zatrzymał się w miejscu, wpatrując w lekko falującą taflę wody. Zdawała się tańczyć. Wziął głęboki oddech, po czym zanurzył jasne palce pod ciemną powierzchnią, już chwilę później płynąc w stronę jednej z wysp, a z niej na prawidłowy już ląd, co chwila się rozglądając, jakby bojąc się, że go ktoś, lub coś, zauważy. Chociaż zawahał się. Zawahał się mocno, gdy stanął już na brzegu, a łapy jego dotknęły trawy. Na wyspach czuł się bezpiecznie, tu jednak tchu jakby mu zabrakło. Wychodził już nieco dalej, sam, próbował pomóc sobie i przestać być jedynie pasożytem, który ewentualnie opiekuje się dziećmi i kopie dołki na rośliny, jak go poproszą. Potrafił już złapać przepływającą rzeką rybę, ale to by było na tyle. Głosy były jednak już bardziej wyraźne, naglące, proszące. Może jednak potrzebuje pomocy, może coś się stało? Stał tak przez moment niczym słup soli, zanim postanowił się ruszyć powoli i niepewnie, jak zardzewiały, stary pociąg, którego części już dawno nie miały styczności z porządnym naoliwieniem. Czuł się odsłonięty, chociaż osłona nocy i traw dawała jakąś osłonę. Niestety nie były tak wysokie i sterczące jak w telniej porze, niektóre wystawały, inne były przygniecione. Przyległ brzuchem do ziemi, niemal szurając po podłożu, próbując skryć się w wysokich trawach i ziołach, chowając za większym krzakiem czy kępką. Rozmazywało się, światło księżyca tworzyło nici, splątane, tworzące od czasu do czasu kształty, by później znów tracić zarys. Świetliki czasem wypływały spod jego łap, gdy poruszył jakąś trawę, tylko, czy rzeczywiście tam były, czy to pomysł umysłu, by uspokoić ruch w piersi? Każdy szmer dobiegający z okolicy jedynie wzmacniał bicie serca, którego tętno do reszty wypełniło uszy wojownika. Wzrok raz się wyostrzał, raz mętniał, a gdy w końcu dotarł na miejsce, całkowicie zapomniał o zmarłych towarzyszach, których nie było przy jego boku od dłuższego już czasu. Ale Karaś też nie było. Zamiast tego czyjś długi ogon zauważył w trawach, idący gdzieś dalej. Nie podobało mu się to. Dotąd zdawało się, że mógł jeszcze iść, chociaż łapy mu drżały a siła dziwna ciągnęła w tył. Ale dalej? 
- H-hej! - zawołał cicho, niemal się potykając, nie wiedząc już, czy śledzić chyba prawdziwą kotkę, czy patrzeć na zaplątane trawy pod łapami - Czekaj na mnie! - Wciąż schowany podreptał za wystającym z traw ogonem, a gdy zdawało się, że już zjawę dogonił, niemal za końcówkę mógł zębami chwycić, ta zniknęła z jego zasięgu wzroku, przed tym jakby kształt zmieniając. Na dziwnie znajomy, jasny, puchaty... kto...? Zatrzymał się jak na rozkaz rozglądając dookoła, czując, jak zaciekawienie, desperacja i pewność opuszcza jego ciało z każdą sekundą. Nawet zapach się rozmył, jego zjawy zniknęły, był jedynie on i podmuch zimnego wiatru. I wtedy jakby rozum odzyskał. Wiadro zimnej wody wylano wprost na jasny pysk, budząc ze snu. Był poza bezpieczną strefą, poza szumiącymi trzcinami i jakimś cudem, poza zasięgiem czegoś, co mógłby określić jako centrum. Gęstą przyczynę. Pusząc sierść i czując, jak napięcie w jego głowie rośnie, przyłożył uszy do czaszki i bardzo powoli przypadł do ziemi, jakby chcąc się z nią połączyć. Czuł niemal każdy mięsień swojego ciała, próbował oddychać powoli i głęboko. Myśl. Nie mógł się ruszyć, nie mógł wypowiedzieć słowa, mógł jedynie tak trwać, próbując uspokoić swój organizm, który działał wbrew niemu. ,,To głupie" powtarzał sobie. ,,To nic takiego, rusz się". 
Dookoła panowała cisza, przerywana przez odgłosy nocnych ptaków, którymi kocur niezbyt się przejmował. Zamiast tego, obawiał się szmeru myszy, które poruszały trawami. W końcu mogło to być każde inne stworzenie. Nie mysz, nie nornica, może borsuk, może lis. Ten niedowład ciała dał mu chwilę na zastanowienie, w końcu umysł zdawał się być wciąż w lepszym stanie i bardziej klarownym. Musiał jakoś wrócić, tylko czemu w ogóle wyszedł? Kłąb myśli zamienił się w ciszę tak szybko, jak się rozpoczął. Była jedynie pustka, która chłonęła odgłosy z otoczenia. Siedział tak w miejscu długo czasu, przynajmniej według niego. Realnie minęło może z kilka minut, więcej lub mniej, chociaż nie ma to większego znaczenia, ważnym jest natomiast, że niebezpiecznie blisko rozległ się głośny szelest, który zdradzał pobyt jakiegoś naziemnego stworzenia, niebezpiecznie blisko Lotka. Kocur przylgnął jeszcze bardziej do ziemi, jakby już wcześniej nie wykorzystał limitu możliwości zamienienia się w futrzasty dywan. Chwila napięcia przedłużała się w nieskończoność, po której nastąpił głośny trzask. Chmara przepiórek jak na zawołanie wybiegła w stronę kota, wzbijając się w powietrze na jego widok i przelatując kawałek dalej, pędząc zaraz przed siebie gdy tylko ich nóżki dotknęły podłoża, bez oglądania się na pozostawione za sobą stworzenie. A może stworzenia? Lotek jeszcze chwilę oddychał ciężko, patrząc za znikającymi w trawie, pstrokatymi stworzeniami, czując jak serce obija się o ziemię pod nim. Nie miał jednak czasu, by je uspokoić. Coś musiało je spłoszyć i o ile czasem ptaki potrafią wzlatywać chmarami z powodów innych niż niebezpieczeństwo, tak teraz jego oczom, zdawało się, że mignęło coś rudego. Jakby futro, które pomimo ciemności zachowało swoją ognistą barwę. Serce kocura przez moment się zatrzymało, a może zabiło tak, że lotek stracił oddech. Nie miał czasu by myśleć nad tym, czy rzeczywiście widzi tam lisa, czy to może kolejny zwid, albo rudy, pałętający się po terenach samotnik. W końcu mieli z nimi ostatnio problem, jednak kocur nigdy nie brał tego zagrożenia na poważnie, w końcu nie był nikim szczególnym, kogo ktoś chciałby zabić. Był tylko jakimś kotem. 
Niestety, czy też na szczęście, wyobraźnia zrobiła swoje. Ciepły, lepki oddech na karku, poczucie bycia obserwowanym, przerażenie które zasmyrało go w nos i wpełzło pod skórę po czubek ogona. Niemal natychmiast zerwał się do biegu. Na oślep przez trawę, czując jak długie, giętkie łodyżki smagają mu pysk, aż w końcu mijając znajome tereny, jego łapy natrafiły na czarną, zimną powierzchnię. Zaraz potem rozległ się również pisk opon, w pysk kocura uderzyło jaskrawe światło, a on sam poczuł uderzenie, po którym zdołał się otrząsnąć na tyle, by w szoku biec jeszcze mały kawałek dalej i upaść na brzegu, wraz z odpływem adrenaliny. 
Otworzył oczy dopiero następnego dnia, słysząc głosy i widząc zarysy sylwetek. Jasne światło zdawało się być bardziej uporczywe niż powinno. Koty nad nim o czymś dyskutowały, chociaż zamiast słów, rozróżnił jedynie hałas, który ranił mu uszy. On jednak skupił się na łapach, które zdawały się tak znajome. Uśmiechnął się pod nosem, czy to Cyranka? Ta prawdziwa? 
-...Długo ci to zajęło... - wymamrotał zsuszonym głosem. Chociaż zawsze myślał, że to ktoś inny przyjdzie go zaprowadzić do gwiazd. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz