— Dzień dobry, Prążku! Jak się spało? — szepnęła mu do ucha, nie chcąc go wystraszyć. Srebrny wojownik sennie podniósł głowę do góry, ze zmrużonymi oczami wpatrując się w swoją partnerkę. Po pewnym czasie ziewnął i uśmiechnął się do Zalotki.
— Dobrze! Śniło mi się, że upolowałem rybę… — westchnął. Szylkretowa kotka polizała go po czole, przyklapując mu jego zmierzwione po pobudce futro. Prążkowana Kita podniósł się z miejsca i usiadł, owijając ogon wokół swoich łap.
— A tobie jak się spało? Masz może jakieś plany na dzisiaj? — zapytał. Zalotna Krasopani spojrzała się na obozową polanę obsypaną śniegiem. Przez chwilę milczała, lecz potem odchrząknęła.
— Też dobrze mi się spało, ale nie pamiętam już, co mi się śniło. Poza tym… chyba wybiorę się dziś na jakiś mały spacer — stwierdziła. Prążek pokiwał głową, na co kotka wstała z miejsca i rzucając ostatnie spojrzenie swojemu partnerowi, uśmiechnęła się i wyszła na zewnątrz. Obóz, choć było bardzo wcześnie, tętnił życiem. Uczniowie budzili już się, aby ze swoimi mentorami wyjść na treningi. Były ustalane patrole, koty ze sobą rozmawiały, jadły zwierzynę. Zalotna Krasopani przecisnęła się przez stojących przy wyjściu wojowników, aby następnie udać się do lasu.
***
Szylkretka z obozu wybyła wczesnym rankiem, aby okrążyć wilczackie tereny. Jeszcze niedawno było tak ciepło, upalnie, a teraz całe tereny przykrywała gruba warstwa puszystego śniegu. O cieple można było sobie tylko pomarzyć, bo Pora Nagich Drzew dopiero co się zaczęła i nie zamierzała odpuścić klanowym kotom przez najbliższe kilka księżyców. Zalotna Krasopani westchnęła, wpatrując się w głąb lasu. Niedawno, w przykrytych teraz śniegiem paprociach i mchach, radośnie poruszała się zwierzyna. Myszy, nornice i ryjówki właściwie same pchały się do łap wojowników, tak było urodzajnie, bogato! Wojowniczka czuła, że jeszcze zatęskni za smakiem pulchnego wróbla, rozpływającego się w jej pysku. Podczas śniegów ofiary klanowych kotów na pewno nie pozostaną nietknięte, a szylkretka nie przepadała za gonitwą, która miała jej przynieść tylko jakiś marny, wychudzony kąsek. Pozostało jednak mieć nadzieję na to, że Pora Nagich Drzew będzie dla kotów wyjątkowo litościwa w tym roku, choć nie żeby w poprzednich była jakoś niezwykle uporczywa i nieznośna. Dreptając po chrupkim śniegu, Zalotna Krasopani zauważyła, że ten w postaci grudek przylepia jej się do łap i brzucha, na czym cierpi jej efektywność w brnięciu do przodu. Nic dziwnego, zawsze tak było. Ciekawe, czy gdyby urodziła się z krótkim futrem, nie miałaby takiego problemu, chociaż wtedy może byłoby jej trochę chłodno. Cóż, najwidoczniej wszystko miało swoje plusy, a także i minusy. W pewnym momencie spaceru kotka spostrzegła, że las zaczyna się przerzedzać, ustępując miejsca polanie. Wojowniczka nie zatrzymała się nawet na chwilę, śmiało idąc do przodu. Dotarła aż do Potwornej Przełęczy, na której środku znajdował się bardzo dziwny obiekt, a właściwie to ich kilka. Przysiadła obok nich, patrząc w górę. Dostrzegła przelatujące nad jej głową ptaki, które wirowały po niemalże bezchmurnym niebie. Nie były jednak czymś, nad czym Zalotka chciała się teraz skupić. Bardziej interesowało ją to dziwne skrzydło, które utknęło dawno temu między dwoma skałami. Ciekawe, czym tak naprawdę było i skąd tu się wzięło. Czy reszta jego ciała też była gdzieś w pobliżu? Kotka mogłaby przysiąc, że kiedyś widziała coś podobnego na terenach Klanu Burzy, podczas gdy stała na granicy. Postanowiła to sprawdzić.
Maszerowała wzdłuż granicy z burzakami, idąc niebezpiecznie blisko obcych terenów. Zdawało jej się, że to właśnie z tego klanu pochodziła ta jasna kotka, którą kiedyś spotkała. Przedstawiła się jako Knieja, choć była wojowniczką. Musiała mieć pełne imię, tylko jakie? Nie chciała go zdradzić, ale szylkretka nie chciała naciskać. Z tamtego spotkania zapamiętała nie tylko jej imię, ale też fakt, że burzaki lubiły kopać na swoich terenach różne dziury, a może i także tunele? Niestety szylkretka miała okazję już w jednym utknąć, co nie było najprzyjemniejszym doznaniem. Wtedy przynajmniej miał kto jej pomóc, a teraz? W okolicy nie wyczuwała żadnej żywej duszy, nic! W dodatku było tak zimno i ślisko, że chyba by zamarzła! Z tą myślą uważnie stawiała łapy, wzrok trzymając nisko. Przemieszczanie się po tych terenach wcale nie było takie łatwe ani bezpieczne. Śnieg w niczym jej nie pomagał, właściwie to nawet utrudniał. Biała pierzyna skutecznie zakrywała różne dziury i nory, tworząc złudne wrażenie, że znajduje się pod nią stały ląd. Docierając do miejsca, w którym ostatnio szylkretowa kotka zauważyła obiekt podobny do znajdującego się na terenie Klanu Wilka skrzydła, zatrzymała się, aby się rozejrzeć. Pośród śniegu ciężko jednak było dostrzec coś, co miało jasnoszary kolor. Nie trudno jednak było zauważyć futro jakiegoś burzaka. Uwagę Zalotnej Krasopani przykuł liliowo-kremowy kolor, który przedzierał się przez śnieżne zaspy. Był to oczywiście kot, burzak, który szwendał się nieopodal granicy.
— Hej! — krzyknęła. Ogon kotki delikatnie poruszał się na wietrze, tak samo, jak jej futro, które było szarpane przez wicher. Szylkretowa członkini obcego klanu przystanęła w miejscu, wpatrując się teraz w Zalotkę. Po jakimś czasie zaczęła niepewnie zbliżać się w stronę granicy, gdzie wojowniczka wyczuła od niej silną woń ziół, więc pewnie kotka była uczennicą medyka. To tak jak jej córka! Ciekawe, czy kiedyś spotkają się przy… tej nieszczęsnej sadzawce, która związana była z Klanem Gwiazdy.
<Firletkowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz