Dalej przed porodem Cierń
Kiedy jego ledwo wyrośnięte pociechy rzuciły się na niego z głośnym okrzykiem bojowym, upadł teatralnie jeszcze przed tym jak faktycznie wskoczyły mu na grzbiet. Zakrył łapami pysk i zaczął przeciągle pojękiwać i piszczeć.
— Ah! Straszni, wielcy wojownicy, litości! — miauknął żałośnie. Położył się na plecach, odsłaniając wrażliwy (przynajmniej na faktyczne ataki), brzuch i kark. — Odsłaniam się przed wami. Błagam o wybaczenie i akt łaski!
Na nic się to zdało, gdyż z całym impetem na klatkę piersiową wskoczył mu Sekrecik, faktycznie odbierając kocurowi tchu. Miodek kaszlnął i chaotycznym ruchem przewrócił się na lewy bok, targając za sobą synka. Kociak zaskoczony zaniósł się głośnym śmiechem i wpakował się ojcu między łapy, próbując ugryźć go w nogi.
— O ty mały potworze! — zażartował czekoladowy i przycisnął go bliżej, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Sekrecik, niczym jasny robaczek próbował wyślizgnąć się z uwięzi, ale uścisk był zbyt mocny. — I co teraz? Nie jesteś już taki szczwany...
— Ha ha! Wyglądasz jak dżownica! — krzyknęła w stronę brata Miłostka, szykująca się do ataku z drugiej strony. — Prawda, że wygląda Kruszynko?
— O-oh... Mhm! — zgodziła się najmłodsza, nieśmiało przytakując kolorowym łebkiem.
— S-sama jesteś — sapał, dalej szarpiąc się z uczniem, kociak. — Nawet nie u-u-umiesz tego po... Wiedzieć! — wydusił z siebie w końcu. Niewielką łapką odepchnął czekoladowy pysk. Miodek w końcu wypuścił go, a Sekrecik niemal padł na ziemie.
— Jesteście rodziną wariatów... — syknęła zmęczona samym patrzeniem i słuchaniem Cierń. Jej przymrożone ślepia były pełne politowania. — Szczere wyrazy współczucia Migotko — zwróciła się do przyglądającej się karmicielki. Uśmiech z puchatego pyszczka spłynął w jednej chwili.
— Oh Cierń... Zrozumiesz, jak urodzą się twoje maleństwa, że ich zdrowy, radosny śmiech to najlepsze czego można słuchać — wymruczała, spuszczając nieśmiało wzrok na malutką córeczkę, która w międzyczasie wpełzła jej na łapki. Szorstkim językiem przylizała jej futerko za uszkiem. — Jejku! Ale ty przecież, moja droga, znasz już to uczucie... Skąd więc tyle nerwów? Czy pełna miłości kociarnia to nie wspaniały znak dla Owocowego Lasu? — wypowiadając ostatnie słowa, wlepiła rozczulony wzrok w leżącego na boku partnera.
— Nie mieszaj mi się w rodzinę, Migotko! — syknęła bezwłosa. Już chciała odwrócić się na drugi bok i udawać, że zapada w drzemkę, ale przerwał jej uczeń.
— Ah! No tak, prawie bym zapomniał! Moja omszona mentorko, może nie najlepsza, jaką miałem, ale całkiem zdolna, chciałem ci opowiedzieć, co ciekawego dzisiaj robiłem w ramach naszego pseudowstrzymanego treningu... — oznajmił Miodek, a z pyska Cierń wyrwało się głośne westchnięcie.
— Umieram z niecierpliwości...
— No więc... Poszedłem z Panią Kosodrzewiną, przy okazji, przesympatyczna kotka, chociaż już lepiej by dla niej było, jakby przeszła na spoczynek. — powiedział, ale pytający wzrok ukochanej zachęcił go do szybkiej poprawki — Oczywiście odpoczynku doczesnego w legowisku starszyzny! No ale... Byliśmy na wspólnym polowaniu, chociaż to ja głównie latałem za ptakami.
— Czyli byłeś po prostu na łowach? To jest takie ważne? — zapytała karmicielka, patrząc na terminatora spod byka.
— Ah nie! No więc... W pewnym momencie zobaczyłem, że Kosodrzewina co strasznie mamle językiem w buzi, więc zapytałem, czy coś się stało. Szanowna Pani wojowniczka powiedziała, że od kilku wschodów słońca boli ją ząb, a ja na to, że jestem w stanie jej pomóc. — powiedział z dumą.
— Wyrwałeś go! — zawołała Miłostka, wcinając się w historię ojca.
— Nic z tych rzeczy, moje serduszko... — mruknął pieszczotliwie, przyciągając najstarszą pociechę bliżej siebie. — Kiedy mieszkałem jeszcze w Klanie Klifu, odbyłem przyśpieszony kurs medyczny. Głównie dlatego, że moja niesamowita mentorka Bryzka miewała momenty, gdy nie potrafiła dłużej ze mną wytrzymać.
— Kto by się spodziewał... — burknęła łysa.
— Pamiętałem, co należy począć z bolącym kiełkiem, a mianowicie... Posłuchajcie mnie, może wam się to przydać — zwrócił się do kociąt — Należy, i wiem, że brzmi to idiotycznie, ale trzeba przeżuć korę pewnego drzewa. No więc powiedziałem jej o tym i postanowiliśmy pójść w okolice rzeki. Znaleźliśmy ładną i zdrową olchę, a gdy Kosodrzewina pożuła chwile jej kawałek, puf! Ból ustał, jak łapą odjąć.
— Aha... Czyli nic dzisiaj nie upolowałeś, tylko bawiłeś się w medyka? — prychnęła mentorka.
— Uratowałem zasłużoną wojowniczkę przed niechybną śmiercią! Ba! Prócz zęba, jak już wracaliśmy, zauważyłem, że zostawia zakrwawione ślady... Coś mi świta, że na problemy z poduszkami pomaga szczaw, ale nie dałbym sobie urwać wąsów, no i też nie wiem, gdzie dokładnie go szukać... Powiedziałem o tym Pumie, gdyż spotkałem go przy wejściu. Zapewnił, że odwiedzi ze Świergotem Kosodrzewinę i rozwiąże i ten problem. — przekonywał i tłumaczył się czekoladowy. — Aha! I upolowałem śliczną sójkę! Ah! Zapomniałem kompletnie! — Wstał na równe łapy i podbiegł do wejścia, gdzie niezauważenie położył pukielek piór. — Moja Świergotka nie przepada za piórkami, bo mówi, że uwierają ją w kuperek, prawda Migotko? — zwrócił się szybko do partnerki, którą kiwnęła łebkiem — Ale ty je lubisz... Wiec, zanim położyłem ptaszka na stos, wyrwałem te najładniejsze i najmniej zakrwawione i obślinione... Proszę bardzo, moja mentoreczko!
<Cierń?>
Wyleczeni: Kosodrzewina (oba ała)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz