Czasami nie przepadał za Miłostką i uznawał ją za najbardziej irytującą istotę, jaką spotkał w swoim krótkim i pełnym beztroski kocięcym życiu. Potem jednak poznał Lena. A raczej oboje poznali, i o ile on od początku patrzył na kremowego sceptycznie, tak fascynacja jego postacią ze strony szylkretki budziła w nim poczucie obowiązku do nie spuszczania jej z oka w jego towarzystwie. Nie, żeby miał się o nią przejmować, zawsze miał jeszcze w zapasie drugą siostrę.
Aczkolwiek po dzisiejszych historiach starszego ucznia był bardziej niż pewien, że ten coś kręcił i jak tak dalej pójdzie, to zrobi z mózgu Miłostki paćkę. Mogłaby wziąć przykład z Kruszynki i kryć się za Migotką, gdy Len znowu przychodził ich niepotrzebnie nawiedzać.
Spodziewał się wiele możliwych obelg z jej strony, ale próba porównania go do tego mysiego móżdżka wywołała w nim odrazę, jakiej nawet nie sądził, że mógłby czuć. Ogon delikatnie drżał mu ze zniecierpliwienia, gdy musiał słuchać tych jej wszystkich dziwacznych oskarżeń. Gdyby nie to, że byli rodzeństwem, pewnie nie zadawałby sobie nawet trudu, by wyprowadzać ją z błędu. Coś jednak w tym jej upartym pysku sprawiało, że czuł obowiązek, by sprowadzać ją na ziemię, nawet jeśli oznaczałoby to kolejne sprzeczki.
— Ty się chyba umysłem z kamieniem zamieniłaś — zasugerował, ze zniesmaczeniem spoglądając w ślad za szczurkowatym ogonem kremowego. Ten cienki patyczek nie mógł się równać jego coraz to bujniejszej kicie. I pod jakim niby względem ten przerośnięty zeschnięty bobek miał być od niego fajniejszy?
— A nie głuptasie, bo kamienie głowy nie mają, to i mózgu tam nie ma — prychnęła, z pyskiem wciąż ozdobionym uśmiechem. — Źle z tobą jeśli takie podstawy trzeba ci wyjaśniać. Jestem pewna, że Len w naszym wieku wiedział takie rzeczy.
Wyjątkowo reakcja Sekrecika skończyła się na cichym fuknięciu. Nie odwołał się do jej słów, ale sam wysilił się na niezwykle bogatą intelektualnie wypowiedź.
— Głupia jesteś.
— Chyba ty.
Za to takiej odzywki się nie spodziewał. Zagięła go. Wstrzymał się, by nie opaść z rezygnacją na ziemię. Ustał dzielnie na swych koślawych łapach i rzucił jej wyzywające spojrzenie.
— Ja nie mogę być głupi, bo mnie urodziła mądra kotka — stwierdził z dumą, nawet siląc się na głośniejszy ton, aby mama mogła usłyszeć jakie dobre rzeczy o niej rozpowiada. Zasługiwał na status najgrzeczniejszego i najlepszego dzieciaka z całej ich trójki.
Miłostka tupnęła z obruszeniem łapą.
— Ta sama co i mnie! — zauważyła z bulwersem.
— A nie, bo ciebie akurat podrzucili — stwierdził z dozą pewności w głosie.
— Pierwsza zjawiłam się na tym świecie, więc jak już to ty jesteś przybrany! — Szylkretka posłała mu spojrzenie mówiące "Nie pogrążaj się", jednak to nie zdołało zamknąć jego pyszczka.
— Bo podrzucili cię, zanim się urodziłem i tyle, znaleźli cię w jakiejś dziurze. Tata opowiadał o tym nieraz, ale ty akurat zawsze to przesypiałaś — skłamał. Oczywiste było, że wymyślił to w tym momencie, na poczekaniu, co nie zmieniało faktu, że był z tego niezwykle dumny. — Mówię ci to, bo jestem bardzo miły, a życie w niewiedzy musi być... przygnębiające — uznał, strosząc się dumnie. — Gdybyś była z naszej rodziny to nigdy nie słuchałabyś tego głupiego Lena...
Poczuł nagły powiew na futrze, gdy ta niemalże wyrwała się do skoku w jego stronę, a jej uszy drgnęły niespokojnie w tył.
— Wiedziałam! Ciągle chodzi ci o niego, naprawdę zazdrościsz mu osobowości! — Zielonooka wręcz kipiała, a brat nie odstępował od niej ani trochę nastawieniem.
Miał ochotę wynieść się na drugi kraniec żłóbka i nie zbliżać nigdy do siostry, aby nie zaraziła go swoją naiwnością, jednak odrobina współczucia do tej sieroty kazała mu nie opuszczać jej na krok, aby nigdy nie zrobiła czegoś głupiego. To, jak się siebie trzymali, było niemalże porównywalne do nieodstępującej na krok matki Kruszynki.
Patrzył na Miłostkę, na jej błyszczące oczy, w których płonął upór. Może rzeczywiście była trochę głupia, ale była też jego siostrą, a to znaczyło, że miał obowiązek pilnować, żeby nie zrobiła z siebie ofiary tego obślizgłego Lena.
— Czego niby? — Przekrzywił łeb, patrząc na nią z coraz to większą wątpliwością co do ich pokrewieństwa. — Żebym mu tego zazdrościł, to on musiałby to najpierw mieć! — burknął. — Wyobraź sobie Miłostko, że jesteś z nim sam na sam w obozie i z nieba nagle zlatuje na was ogromny, z ostrymi szponami ptaszor! — O mało co sam nie zachłysnął się powietrzem z przejęcia. — Len by cię rzucił na pożarcie, a sam nawiał, gdzie tylko go te krzywe łapy poniosą!
Aczkolwiek po dzisiejszych historiach starszego ucznia był bardziej niż pewien, że ten coś kręcił i jak tak dalej pójdzie, to zrobi z mózgu Miłostki paćkę. Mogłaby wziąć przykład z Kruszynki i kryć się za Migotką, gdy Len znowu przychodził ich niepotrzebnie nawiedzać.
Spodziewał się wiele możliwych obelg z jej strony, ale próba porównania go do tego mysiego móżdżka wywołała w nim odrazę, jakiej nawet nie sądził, że mógłby czuć. Ogon delikatnie drżał mu ze zniecierpliwienia, gdy musiał słuchać tych jej wszystkich dziwacznych oskarżeń. Gdyby nie to, że byli rodzeństwem, pewnie nie zadawałby sobie nawet trudu, by wyprowadzać ją z błędu. Coś jednak w tym jej upartym pysku sprawiało, że czuł obowiązek, by sprowadzać ją na ziemię, nawet jeśli oznaczałoby to kolejne sprzeczki.
— Ty się chyba umysłem z kamieniem zamieniłaś — zasugerował, ze zniesmaczeniem spoglądając w ślad za szczurkowatym ogonem kremowego. Ten cienki patyczek nie mógł się równać jego coraz to bujniejszej kicie. I pod jakim niby względem ten przerośnięty zeschnięty bobek miał być od niego fajniejszy?
— A nie głuptasie, bo kamienie głowy nie mają, to i mózgu tam nie ma — prychnęła, z pyskiem wciąż ozdobionym uśmiechem. — Źle z tobą jeśli takie podstawy trzeba ci wyjaśniać. Jestem pewna, że Len w naszym wieku wiedział takie rzeczy.
Wyjątkowo reakcja Sekrecika skończyła się na cichym fuknięciu. Nie odwołał się do jej słów, ale sam wysilił się na niezwykle bogatą intelektualnie wypowiedź.
— Głupia jesteś.
— Chyba ty.
Za to takiej odzywki się nie spodziewał. Zagięła go. Wstrzymał się, by nie opaść z rezygnacją na ziemię. Ustał dzielnie na swych koślawych łapach i rzucił jej wyzywające spojrzenie.
— Ja nie mogę być głupi, bo mnie urodziła mądra kotka — stwierdził z dumą, nawet siląc się na głośniejszy ton, aby mama mogła usłyszeć jakie dobre rzeczy o niej rozpowiada. Zasługiwał na status najgrzeczniejszego i najlepszego dzieciaka z całej ich trójki.
Miłostka tupnęła z obruszeniem łapą.
— Ta sama co i mnie! — zauważyła z bulwersem.
— A nie, bo ciebie akurat podrzucili — stwierdził z dozą pewności w głosie.
— Pierwsza zjawiłam się na tym świecie, więc jak już to ty jesteś przybrany! — Szylkretka posłała mu spojrzenie mówiące "Nie pogrążaj się", jednak to nie zdołało zamknąć jego pyszczka.
— Bo podrzucili cię, zanim się urodziłem i tyle, znaleźli cię w jakiejś dziurze. Tata opowiadał o tym nieraz, ale ty akurat zawsze to przesypiałaś — skłamał. Oczywiste było, że wymyślił to w tym momencie, na poczekaniu, co nie zmieniało faktu, że był z tego niezwykle dumny. — Mówię ci to, bo jestem bardzo miły, a życie w niewiedzy musi być... przygnębiające — uznał, strosząc się dumnie. — Gdybyś była z naszej rodziny to nigdy nie słuchałabyś tego głupiego Lena...
Poczuł nagły powiew na futrze, gdy ta niemalże wyrwała się do skoku w jego stronę, a jej uszy drgnęły niespokojnie w tył.
— Wiedziałam! Ciągle chodzi ci o niego, naprawdę zazdrościsz mu osobowości! — Zielonooka wręcz kipiała, a brat nie odstępował od niej ani trochę nastawieniem.
Miał ochotę wynieść się na drugi kraniec żłóbka i nie zbliżać nigdy do siostry, aby nie zaraziła go swoją naiwnością, jednak odrobina współczucia do tej sieroty kazała mu nie opuszczać jej na krok, aby nigdy nie zrobiła czegoś głupiego. To, jak się siebie trzymali, było niemalże porównywalne do nieodstępującej na krok matki Kruszynki.
Patrzył na Miłostkę, na jej błyszczące oczy, w których płonął upór. Może rzeczywiście była trochę głupia, ale była też jego siostrą, a to znaczyło, że miał obowiązek pilnować, żeby nie zrobiła z siebie ofiary tego obślizgłego Lena.
— Czego niby? — Przekrzywił łeb, patrząc na nią z coraz to większą wątpliwością co do ich pokrewieństwa. — Żebym mu tego zazdrościł, to on musiałby to najpierw mieć! — burknął. — Wyobraź sobie Miłostko, że jesteś z nim sam na sam w obozie i z nieba nagle zlatuje na was ogromny, z ostrymi szponami ptaszor! — O mało co sam nie zachłysnął się powietrzem z przejęcia. — Len by cię rzucił na pożarcie, a sam nawiał, gdzie tylko go te krzywe łapy poniosą!
<(nie)miła Miłostko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz