Mimo całodniowych zabaw i odwiedzin; najpierw tatka, który specjalnie wstał prędzej, aby spróbować wymęczyć dzieciarnie przed resztą swoich obowiązków, a potem Dereńki, która wciąż liczy na to, że któreś z jej kuzynostwa okaże się szczególnie obdarzone rozumem, niczym ona. I jak jeszcze czekoladowy był już faktycznie bardzo przyzwyczajony do entuzjazmu i destrukcyjnej siły Miłostki i Sekrecika, a tak naprawdę szczerze się z jej powodu radował, tak przybrana krewna nie do końca potrafiła wytrzymać z nimi dłużej niż kilka chwil. Próbowała zbiec bliżej Migotki, wdać się z nią w jakąś rozmowę, aby maluchy zrozumiały, że nie jest ona jednak zbytnio zainteresowana zabawą w berka gryzianego, ale nic to nie dało. Szylkretka nie wiedziała, jak miała ratować biedną wojowniczkę, zwłaszcza że ta dopiero co wyleczyła się do końca z paskudnych dolegliwości, które doskwierały jej już dobre kilka księżyców.
— Biedna Świergot... Od kiedy nie ma z nami Murmur, wszystko jest dla niej takie dokuczliwe... Wszędzie widzę kasłające, kulejące koty, a przecież to nie powinno być na jej głowie. — Pokręciła łebkiem Migotka, w oczach świecił jej szczery żal i strach. — Mam nadzieję, że dzieciaczkom nigdy nic nie będzie dolegać. Chociaż... Mam wrażenie, że Sekrecik jest jakiś taki... Niemrawy od kilku dni, no i zaczyna pokasływać.
— Dla mnie nie wygląda on na "niemrawe" kocie. — Skrzywiła się młodsza.
— Oj, bo ty ich nie znasz... Ale mój Miodek powiedział, że coś wymyśli, że nawet nie będzie trzeba niepokoić Świergot.
— Nie dość, że umie polować, to i leczyć? Nieźle się ustawiłaś Migotko. A do tego sam do ciebie przyszedł. — zaśmiała się do krewnej. — Może przekonałabyś go, żeby zaczął leczyć innych, łap do łapania myszy nam nie brakuje, ale jak dalej tak wszyscy będą chorować, to zacznie. Albo przynajmniej niech szuka ziół, a nie lisich tropób, bo zapasy staruszki też nie wyglądają zbyt dobrze.
— Tak, tak... Tragedia ani medyka, ani zielarza; możemy się tylko zdawać na dobroć Wszechmatki. — Znów spuściła wzrok. Może faktycznie powinna porozmawiać ze swoim wróbelkiem o tym, co powiedziała Dereńka? — Ale dla ciebie wystarczyło ziółek?
— Dla mnie jeszcze tak, ale idzie Pora Nagich Drzew, nie wiem, ile jeszcze ich wytrzymamy bez prawdziwej opieki zdrowotnej. Dobrze, że okolice obozu obrodziły w szczaw i stokrotki, a w dodatku znaleźliśmy kilka jagód jałowca... Już czuję się dobrze, ale na ostatnim patrolu myślałam, że zemdleje i spadnę z drzewa.
— Moja droga! Jeśli Malinek o tym nie wiedział, to nawet nie próbuj mu mówić! Zamartwi się aż do grobu... — wypiszczała karmicielka. Przez myśl przemykały jej obrazy innych kotów, które wydawały się cierpieć na różne, mniej lub bardziej poważne schorzenia. Wielu członków Owocowego Lasu otwarcie mówiło, żartowało, że nie będzie zawracać głowy już i tak zarobionej po uszy szamance, a ich problemy same przejdą, prędzej czy później.
— Nie powiem mu, nie ma takiej opcji... A widziałaś Bryzę? Wygląda jak szczurek, pełen łysych placków... Przynajmniej nie widać jak siwieje.
— We wszystkim trzeba czasami dopatrywać się pozytywów... — wydukała zielonooka. Nie miała ochoty żartować z problemów swoich pobratymców, ale faktycznie, plama na mordce wojownika wydawała się powiększać z każdym dniem.
— Gruszka za to straciła ząb. Strasznie śmiesznie teraz mówi. Wiele cię omija Migotko, jak tak siedzisz sama w żłobku.
— Może to i lepiej; strasznie się o nas martwię wiesz Dereńko... Och! A co z okiem Traszki? Pamiętam, że wyglądało paskudnie, ale brakowało jakiegoś ważnego ziela, więc nikt nie mógł mu pomóc. Biedaczyna...
— Znalazło się! Kilka wschodów słońca temu, kiedy już wszyscy myśleli, że staruszek oślepnie na stałe, Puma i Orzeszek je znaleźli. Teraz powoli mu się poprawia. Na razie mówi, że widzi tylko zarysy postacie, a Świergot nie jest pewna czy wyzdrowieje całkowicie, wiadomo przez wiek, ale przynajmniej ropienie ustało.
— Całe szczęście! Szkoda, że jego łapą nikt się nie zajął wcześniej, ale przynajmniej nie straci całkowicie wzroku. Może jeszcze uda nam się z tego wszystkiego wyjść w jednym kawałku — powiedziała łagodnie. Nagle do kociarni wpełzła kolejna postać. Bura niewielka kotka wlepiła ślepia w rozłożoną przy Migotce wojowniczkę. — Oh! Witaj Jeżynko, jak ci mija popołudnie?
— Mm... W porządku, szukałam Dereńki, w sumie nie ja, tylko Gruszka. Widziała u Świergot, że już się czujesz lepiej i chciała porozmawiać o twoim... Ukrywaniu złego samopoczucia... — rzuciła zwiadowczyni, a czekoladowa szylkretka wstała z głośnym westchnieniem. Musnęła ogonem policzek ciotki na pożegnanie i przeskoczyła nad szamoczącymi się na posadzce kociakami.
— Usiądziesz i porozmawiasz ze mną chwileczkę? — zaproponowała królowa, co najwidoczniej troszkę zdziwiło burą. Mimo to skinęła głową i skierowała kroki nieco bliżej. Kiedy usiadła, poczuła ciężar na grzbiecie i szpileczki próbujące przebić się przez grube futro. Zaskoczona okręciła się wokół własnej osi, zrzucając płowego kociaka z siebie. Szybko jednak nadeszły posiłki.
— To jest zasadzka! — krzyknęła Miłostka, skacząc jej na pierś. — Wstawaj Sekrecik! Sama nie pokonam potworzyska!
— Już biegnę, wytrzymaj. — zapewnił, podnosząc się na lekko drgających łapkach. Wbiegł prosto w bok Jeżyny, która powoli traciła rachubę, co się dzieje wokół niej. Jej zdziwiony wzrok padł na Kruszynkę, której jedynie pół mordki wystawało zza tułowia matki; czekała aż i ona ją napadnie.
Rudy łebek naciskał na gardło wojowniczki, faktycznie zabierając jej dech.
— No i co ty na to?! Poddajesz się? — zawołała najstarsza.
<Jeżynka?>
Wyleczeni: Dereńka, Traszka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz