Patrząc w przestraszony pyszczek siostry, sam posmutniał. Ba, aż pobladł pod futrem! Był przekonany, że coś się stało i to dlatego zakrywała łapą pysk. Kiedy jednak opuściła łapę i był w stanie zobaczyć jej malunki, zdał sobie sprawę, że nic się nie stało. Odetchnął z ulgą, zdecydowanie kontrastując z poddenerwowaną Mureną.
— A czemu to by miało być głupie? Wygląda super! — miauknął, nie rozumiejąc kompletnie jej niepokoju.
— Ale... Zrobiłam to sama! I to nawet nie z krwi szczupaka, a zwykłej uklei. A to przecież nie jest byle malunek! — mówiła zlęknionym głosem. Szałwiowa Łapa próbował zachować zmartwiony wyraz twarzy, lecz nie był w stanie powstrzymać rozbawionego uśmieszku...
— Za baldzo się tym przejmujesz! — mruknął. Dlaczego mama miałaby coś im zrobić? Tak, to prawda, ten znaczek był ważnym symbolem ich rangi, lecz nadal! Czy Mandarynkowe Pióro naprawdę mogła się zezłościć za dorysowaniu sobie na mordce paru czerwonych kresek? — No ale jeśli naplawdę chcesz, mogę ci pomóc to zmyć — dodał po chwili.
Murenowa Łapa po krótkim namyśle skinęła głową.
— Czekaj... Muszę się ustawić... — Szałwik wstał na tylne łapki, przednimi opierając się o barki siostry i przekręcając łebek tak, by jego język mógł dosięgnąć czerwonych plamek. Rybia krew rozpłynęła się mu na języku, gdy zmywał z policzków krzywiącej się Mureny rysunki. — Okej, jest już dobrze! Musisz jeszcze chlasnąć wodą i nikt nie zauważy, że coś tam było — powiedział zadowolony, patrząc na jej już tylko odrobinę zabarwione futerko.
***
przed śmiercią Sroczej Gwiazdy
Po ataku samotników myślał naprawdę dużo.
Uczęszczał na treningi i patrole tak, jak wcześniej, lecz jego umysł wiecznie zasnuwała gęsta mgła. Sumowa Płetwa coraz częściej wytykał mu nieuwagę. Nieustannie potykał się o kamyki, deptał kruche liście, zanurzał się w lodowatej wodzie...
I choć mentor w pełni go rozumiał, to Szałwiowa Łapa nie mógł się pozbyć ciążącego na piersi poczucia, że coś było nie tak.
Nawet odpychając na bok fakt, że na niego i na jego rodzinę polowano jak na łowną zwierzynę. To samo w sobie robiło mu mętlik w głowie. Gdy przechodził obok południowej granicy, mimowolnie napinał mięśnie. Tak, jakby czekał, aż z zarośli wyskoczy kolejny oddział samotników gotowy do rzucenia się na niego z wyszczerzonymi kłami. Jakikolwiek delikatny, nawet najbardziej zwietrzały zapach włóczęgi, który spotykał po drodze, jeżył mu włos na grzbiecie. Patrząc w lustrzane odbicie wody zawsze dotykał łapą grzbietu nosa, na którym znajdowała się pamiątka po ataku. Przestał ufać początkowym zapewnieniom medyczek. Nie sądził, że jego blizna kiedykolwiek zniknie.
Za każdym razem Szałwiowa Łapa odpychał od siebie te myśli. Potrząsał głową i szedł dalej. Zaciskał zęby i skupiał się na swoim zadaniu. Nie potrafił jednak zatkać uszu – a to do nich dobiegało najwięcej głosów, których nie chciał słyszeć. Pochwały, gratulacje, komplementy. Zawsze, kiedy jednak szukał ich odbiorców, pokazywały się przed nim znajome pysk – jego rodzeństwa. To na nim zwykle osiadały laury. To ono nosiło imiona wojowników. Pierzasta Kołysanka, Czyhająca Murena, Sterletowa Łuska... Wszystkie noszone z dumą, wskazujące na ich ciężki trening i poświęcenie. A on... Był w tyle. Zdawało mu się, że daleko, daleko za nimi.
To właśnie wtedy w głębi jego umysłu rozlegał się cichy szept, który mówił do niego, że może nigdy się nie mylił. Może to, co czuł od kociaka naprawdę było prawdą. Może był od innych po prostu... Gorszy.
— Szałwiowa Łapo! — Krzyk Sumowej Płetwy wyrwał go z zamyślenia, sprawiając, że kocur podskoczył. O mało co nie wpadł do lodowatej wody. — Tyle już przepłynęło obok ciebie ryb... Miałeś łowić, przypominam — mruknął, podchodząc do niego bliżej. Nie unosił głosu, lecz Szałwik czuł w nim rozczarowanie.
Położył po sobie uszy. Cierpliwość jego mentora musiała się w końcu skończyć. W końcu posiadanie ucznia, który ciągle odpływa myślami od treningu, na pewno było frustrujące. Uciekł wzrokiem.
— Pseprasam, rozkojarzyłem się — wymruczał jedynie, zakłopotany.
— Ostatnio często bywasz rozkojarzony. Wiem, że stało się to, co się stało, lecz musisz iść dalej. Spójrz tylko na swoje siostry. — Przez wspominkę o rodzeństwie futro na grzbiecie kocurka nieznacznie się nastroszyło. — To, w jakim wieku ukończysz trening, wpłynie na to, jak zapamięta cię klan. A myślę, że tobie, jako księciu, zależy, by to wrażenie było pozytywne.
— Tak... — westchnął Szałwiowa Łapa w odpowiedzi, zaciskając zęby. Nie rozumiał, co robił źle. Naprawdę się starał! Obserwował ruchy innych, próbował wyciągać wnioski z błędów i zawsze słuchać krytyki doświadczonych wojowników. A mimo tego wciąż nosił to przeklęte imię z członem "Łapa". Nie mógł się poszczycić tytułem wojownika czy ogrodnika. Jedynym, co podnosiło go na duchu, było towarzystwo Lagunowej Łapy – jako jedyny wciąż towarzyszył mu w legowisku uczniów. I szczerze, choć ta myśl go zawstydzała, bał się jego mianowania. Nie chciał zostać tam w samotności.
— Ale mnie martw się — dodał jego mentor po dłuższej chwili ciszy. — Ty i cała reszta waszej zgrai to mądre kociaki, a mianowanie w wieku dziesięciu księżyców jest wyjątkowe. W końcu się tego doczekasz. Szczególnie gdy skupisz się na ćwiczeniach — zakończył ze słabym uśmiechem na pysku.
Szałwik skinął głową, lecz wcale nie czuł się pocieszony. Nawet nie był do końca pewien, z jaką intencją Sumowa Płetwa to do niego mówił. Czy chciał go tym zmobilizować do nauki? Może podnieść na duchu? Wierzył, że jego dziadek nie miał nic złego na myśli, lecz... Czasem pojawiały się w jego głowie wątpliwości.
Zacisnął powieki, rozpędzając myśli. Miał się skupić na treningu!
— Oczywiście. Już nie będę — wymamrotał. Wciąż na jego pysku można było zobaczyć wyraźne speszenie, lecz zdawałoby się, że umknęło to oczom Sumowej Płetwy. A może po prostu to zignorował.
— W takim razie chodźmy dalej. Tu już spłoszyliśmy ryby — mruknął i ruszył przed siebie wzdłuż brzegu rzeki. Szałwiowa Łapa w ciszy poszedł za nim, zwieszając głowę. Teraz musiał się już wykazać.
***
Wrócił z trzymanym w pyszczku kiełbiem. Była to nieduża, smukła ryba, lecz uczeń starał się nie przejmować jej rozmiarem. Pora nagich liści rozpoczęła się w końcu na dobre – wszystko przykrywała warstwa sypkiego śniegu, a niskie temperatury zdecydowanie dawały w kość nie tylko kotom, ale i większości łownej zwierzyny. Musieli się zadowalać drobniejszymi kąskami. Już niedługo miały nadejść zielone liście, a wraz z nimi koniec zaciskania pasa.
Sumowa Płetwa odszedł w swoją stronę, rzucając jeszcze na odchodne do wnuka, by nakarmił starszyznę. Dlatego też zamiast do stosu ze zwierzyną, Szałwik skierował się do legowiska starszych. W nim jednak, ku jego zdziwieniu, już był jeden odwiedzający...
A dokładniej odwiedzająca, w dodatku bardzo dobrze mu znana. Czyhająca Murena siedziała obok trójki byłych wojowników, którzy ze smakiem zajadali się rybą. I to jaką rybą! Był to wielki, długi miętus, przy którym jego zdobycz wyglądała jak nieśmieszny żart. Kocur położył po sobie uszy.
— Szałwiowa Łapo, witaj! Czegoś potrzebujesz? — miauknęła do stojącego w przejściu ucznia Ryjówka. — Jeju, Czyhająca Mureno, powinnaś częściej przynosić nam swoje łupy! Ta ryba jest przepyszna!
Jej towarzyszka Pylista Burza uniosła na chwilę głowę, by stanowczo i radośnie przytaknąć kocicy.
— Sumowa Płetwa kazał mi dać wam coś do jedzenia, lecz widzę, że nie jest to chyba potrzebne... — mruknął niepewnie.
— Tym razem podziękujemy — wymamrotała poza mlaśnięciami ostatnia ze starszych, lustrując kocura wzrokiem. — Ta zdobycz będzie nas trzymać jeszcze do kolejnego rana, możesz nam uwierzyć.
Dopiero w tamtej chwili siostra Szałwiowej Łapy zwróciła ku niemu wzrok. Wydawał się całkiem obojętny, wyrafinowany. Perfekcyjny, zupełnie tak, jak jej zdobycz. W tamtej chwili w brzuchu ucznia pojawiło się nieprzyjemne uczucie, które prawie sprawiło, że zgiął się w pół. Nie był to jednak ból wynikający ze zjedzenia nieświeżej zwierzyny, a wrażenie posiadania ciężkiego, zgniatającego narządy kamienia. Cała duma, którą dało mu wcześniejsze polowanie, nagle odpłynęła. Znów ktoś okazał się od niego lepszy.
I znów był to nie kto inny, jak jedna z jego sióstr.
— Niezła zwierzyna. Sama ją złapałaś? — Po przytaknięciu Bratkowemu Futru, miauknął przyjaźnie do Mureny, choć w jego głosie można było usłyszeć nutę goryczy.
<Murenko?>
[1255 słów]
[przyznano 25%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz