Ziemię wciąż nawiedzały ciężkie deszcze. Każdego wschodu słońca szalała ulewa, przed którą nie chroniły nawet zbite korony drzew i ciepłe legowiska. Futra kotów nigdy nie schły, a kałuże nie znikały. Zdążył już do tego przywyknąć. Tego ranka jednak promienie słońca muskały przyjemnie ich pyski. Skłębione chmury sprawiały wrażenie nieco mniej zbitych i splątanych. Szałwiowa Łapa przyglądał się biało-błękitnemu niebu z zachwytem. Ta wyjątkowo łagodna pogoda i patrol z rodzeństwem sprawiały, że zapowiadał się dla niego naprawdę dobry dzień.
— Dalej, Lagunowa Łapo. Nie możemy się spóźnić! — Łuska delikatnie szturchnął jeszcze na wpół śpiącego brata, który uchylił powieki w szparki. Kocur przeciągnął się na legowisku i poszedł w ślady siedzącej nieopodal Mureny – rozpoczął poranną toaletę, przecierając językiem wszystkie brzydko odstające kępki sierści. Szałwik nie miał takich zmartwień. Nie lubił wyglądać jak czupiradło, lecz w jego przypadku okiełznanie futerka było nieco trudniejszym zadaniem niż wyglądało. Ten jęzor nigdy nie szedł tam, gdzie by tego chciał! Plątał się po kątach, przejeżdżał po raz kolejny w tym samym miejscu, a gdy spływała z niego niechciana kropla śliny, trzeba było zaczynać praktycznie od nowa. A o bólu karku, który następował po skończonej sesji, nawet nie było warto wspominać... Z tego też powodu Szałwiowa Łapa jedynie siedział obok i podrygiwał w zniecierpliwieniu ogonem.
— Szybciej! — pośpieszył ociągające się rodzeństwo. Poza nimi legowisko uczniów było prawie puste. Opróżniło się już wczesnym świtem, gdy większość ich znajomych wyszła na treningi, zostawiając rodzinę królewską samą sobie. — Ile można się myć?
— Wiedziałbyś, gdybyś tylko sam się tym zainteresował — mruknęła sarkastycznie Murena, kończąc wylizywanie łapek. Po chwili wstała z legowiska i podeszła do brata, po czym (bez ostrzeżenia!) przejechała parę razy językiem po czole Szałwika. Zanim się od niej wyrwał, już było po wszystkim. — No. Teraz wyglądasz... — Zmierzyła go wzrokiem — ...akceptowalnie.
Szałwiowa Łapa udawanie wywrócił oczami, lecz nie mógł zatrzymać pojawienia się na jego pyszczku rozbawionego uśmiechu.
Zajęci przygotowywaniem się uczniowie nie zauważyli srebrnego łebka, który nieśmiało zaglądał przez gęste, wysokie trzciny. Przechylił się wpierw w jedną, potem w drugą stronę, a gdy utkwione na nim zielone oczy spostrzegły brak mniej lub bardziej nieznajomych im kotów, ogrodniczka weszła do legowiska. Wciąż jednak nie została zauważona przez resztę, dopóki się nie odezwała:
— Jesteście? Sumowa Płetwa i Algowa Struga już na nas czekają — oznajmiła rodzeństwu, a gdy tylko reszta zaczęła się zbierać, zniknęła za zaroślami.
tw - brutalność
Prędko zebrali się przy wyjściu z obozowiska i opuścili wysepkę, kierując się w stronę południowych granic. Szałwiowa Łapa lubił tamto miejsce. Jego mentor powtarzał, że w okolicach Brzozowego Zagajnika rozbrzmiewał dziś głośny tupot małych łapek, które tylko czekały na zostanie złapanymi, co dodatkowo go ucieszyło. Od dłuższego czasu jego dieta składała się głównie z ryb, które ciężką porą były łatwiejsze do upolowania niż chowające się w norkach gryzonie. A on, choć był urodzonym nocniakiem, nieco tęsknił za aromatycznym i intensywnym smakiem myszy...
Po przeskoczeniu na twardy ląd, otrzepali się z osiadłej na ich grzbietach wody. Kiedy tylko ruszyli dalej, uczeń wytężył zmysły tak, jak kazał mu jego mentor. Czujnymi źrenicami skanował teren w poszukiwaniu błysku brązowego futerka pośród źdźbeł, poruszającymi się na każdy sygnał uszkami nasłuchiwał podejrzanych szelestów, a jego nos tylko czekał, aż zawita do niego pyszna woń zwierzyny.
— Wypatrujcie nie tylko wzrokiem, ale i uchem i nosem — polecił uczniom Sumowa Płetwa. — Jak tylko coś zauważycie, to dajcie znać.
Szałwiowa Łapa skinął głową, choć już i tak robił to wcześniej. Nie poddawał się, choć wciąż nie zauważał zwierzyny. Połacie terenu, które obserwował, nie mogły być przecież teraz puste!
Nareszcie pośród traw dojrzał okrągły, futrzasty kształt. Był o wiele za duży na mysz czy podobnego jej gryzonia. Para wystrzelonych w górę uszu upewniła go, że był to nie kto inny, niż zając.
— Widzę tam zająca — szepnął reszcie, która zatrzymała się, by spojrzeć na wskazany przez ucznia ogonem kierunek. — Tylko trudno by było złowić go samemu...
— Porządna sztuka... Murenowa Łapo? Pamiętasz, czego cię uczyłam? — zapytała Alga, na co jej uczennica jedynie przytaknęła. — Pójdź z Szałwiową Łapą. Pokażecie nam oboje swoje umiejętności myśliwskie.
Niebieski zgodził się bez wahania, podobnie jak jego siostra. Zniżając się do poziomu trawy, zaczęli skradać się w stronę upatrzonej zdobyczy. Rozdzielili się, planując otoczyć stworzenie i odciąć mu każdą możliwą drogę ucieczki. Ćwiczyli tę technikę już wcześniej ze swoimi nauczycielami; jeden kot miał zakraść się do ofiary od jednej strony, wystraszyć ją i zagonić prosto w stronę drugiego łowcy. Choć słyszał wiele opowieści jakoby łapanie tych stworzeń było niebezpieczne ze względu na ich szybkość i siłę w nogach, zupełnie się nie stresował. Wierzył w umiejętności swoje i towarzyszącej mu uczennicy.
Im bardziej zbliżali się do zająca, tym większe rosło w Szałwiku podekscytowanie. To będzie jego największa zdobycz do tej pory! Skryty w półmroku pysk Murenowej Łapy jedynie utwierdzał go w przekonaniu, że nie mieli jak chybić. Posłał siostrze jeszcze jeden zadowolony uśmieszek i podszedł bliżej, napinając już tylne nogi do skoku.
Nagły, przerażony pisk uciekającego w popłochu zwierzęcia na krótki moment zdekoncentrował uczniów. Zanim jednak zdążyli choćby strzepnąć w zaskoczeniu uchem, przekonali się, co spłoszyło ich zdobycz.
W pierwszej chwili Szałwiowa Łapa nie miał nawet czasu, by zastanowić się nad tym, co się stało. Jego pysk został boleśnie wgnieciony w mulistą ziemię, na chwilę odbierając kocurkowi oddech. To, czego nie był w stanie wyrazić w myślach, rysowało się na jego ciele – włosy na ciele stanęły sztorcem jak kolce jeża, mięśnie w łapach nagle się napięły, a uszy położyły wzdłuż linii głowy. Miotał się jak ryba wyrzucona na powierzchnię, lecz bezskutecznie. Dopiero, gdy stojący na nim ciężar został nagle strącony, dyszący uczeń miał szansę na podniesienie do góry łba.
Zerwał się na równe łapy jak poparzony. Jego wzrok przeskakiwał z miejsca na miejsce, nie zatrzymując się na żadnym dłużej niż na uderzenie serca. Obraz trząsł się przed oczami ucznia, lecz mimo to był w stanie zobaczyć rozgrywającą się wokół niego walkę. Latające w powietrzu wyrwane kępki różnokolorowych futer. Syczące, zupełnie mu obce koty, z których... Jeden biegł prosto w jego stronę.
Spanikował. Szałwiowa Łapa bez chwili namysłu rzucił się do ucieczki, lecz było już na nią za późno. Został pociągnięty do tyłu. Ponownie spadł na ziemię, a na uczucie wbijanych w jego zad twardych i ostrych jak szereg brzytew pazurów, zaciskał zęby. Kiedy tylko się odwrócił, zobaczył parę wściekłych oczu skupionych wprost na nim. Poruszając kuprem jak węgorzowym ogonem, zdołał wydostać się spod szponów włóczęgi. Wtedy, patrząc w jego skrzywiony pysk, Szałwiowa Łapa zrozumiał, że to nie był już zwykły trening. To nie był Sum, nie była to Mandarynka, nie było to żadne jego rodzeństwo. Musiał walczyć tak, jak robili to prawdziwi wojownicy.
Pazury odsłonił wręcz instynktownie. Napuszał się, syczał w stronę swojego przeciwnika jak wąż, sprawiając wrażenie większego i silniejszego. Oczy kocurka stanowiły jednak otwartą księgę. Były parą otworów na kotłujący się w nim strach, który kipiał od wewnątrz, szumiąc, wręcz piszcząc w jego uszach. Chciał w jakiś sposób ukryć zdradzający jego lęk zapach, lecz nie był w stanie. Zresztą, jego przeciwnik i tak nie zamierzał odpuścić. Uczeń wysunął łapę idealnie w chwili, gdy spadał na niego cios wycelowany prosto w szyję. Zablokował go i, pomimo bólu, sam wymierzył jeden w stronę przeciwnika – smagnął boleśnie Kozła po policzku. Uderzenie było wystarczające, by kocur cofnął pysk z cichym sykiem, jednocześnie dając Szałwiowej Łapie czas na wycofanie się.
Powoli zaczynał rozumieć to wszystko lepiej. Początkowe przerażenie niknęło zastępowane przez napływającą determinację i... Gniew. To było zwykle tak obce mu uczucie, którego się wystrzegał jak ognia. Zawsze uważał, że niegodne było ono księcia. Teraz jednak dłużej się nie powstrzymywał. Te same brudne łapy, które dobierały się do jego gardła, pozbawiły życia Tuptającą Gęś. Wcześniej miał pewne wahania, lecz teraz go już opuściły. Samotnicy nie mieli litości ani honoru. Byli wrogami, którymi teraz należało stawić czoła.
— Na osty i ciernie! — Usłyszał głośny warkot Sumowej Płetwy. Bez najmniejszego wahania rzucił się w stronę dźwięku, omijając inne walczące na własną łapę koty.
Nie biegł długo, zanim w końcu to zobaczył. Zbita, tocząca się po ziemi kula łączyła w sobie szare i rdzawe futro, a także błysk naostrzonych pazurów, które raz za razem wymieniały ze sobą ciosy. Z grzbietu wojownika sączyły się strugi krwi z niedawno zadanej mu rany. Choć Szałwiowa Łapa był o wiele mniej doświadczony niż jego on, czuł potrzebę pomocy swojemu mentorowi.
Skupiona na swoim celu samotniczka nie spodziewała się ataku z drugiej strony. Prychnęła wściekle na uczniaka, który uczepił się jej grzbietu jak leśny rzep, miotając się pod jego ciężarem. Szałwik wbijał w jej skórę pazury, gryzł po karku i tyle szyi, ciągnął za sierść, wszystko, by odciągnąć ją od swojego dziadka. I zadziałało. W końcu upadł boleśnie na ziemię, ale to nie miało dla niego znaczenia. Udało mu się!
Szkoda tylko, że nie pomyślał, co zrobić dalej...
Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, lecz teraz, kiedy patrzył na kocicę z dołu, ta wyglądała groźnie. Blizny przecinały nie tylko jej ciało, a także mordę, co oznaczało stoczenie przez nią wielu walk i to nie tylko z kotami. Niski, gardłowy pomruk unoszący się z jej pyska prędko zamienił się w rozdrażniony wrzask, a zanim Szałwiowa Łapa się obejrzał, już przed oczami mignęły mu wyszczerzone, wycelowane prosto w jego krtań żółte zęby Skazy.
Przetoczył się w lewo, cudem omijając cios. Silne szczęki samotniczki kłapnęły zaraz pod jego uchem, mijając swój cel zaledwie o wąs. To dodatkowo ją rozwścieczyło. Szałwikowi do tej pory udawało się unikać większości ataków zadawanych mu przez napastników, lecz teraz nie był w stanie. Kocica przycisnęła go do ziemi, zatapiając swoje pazury w jego piersi i naciskając na płuca. Dusiła z wręcz kamiennym wyrazem pyska, wysłuchując jedynie jego odgłosów oporu. Kopał włóczęgę w brzuch, całą siłę ciała przerzucając na swoje tylne łapy, ale to wciąż nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Zaciśnięte na jego szyi łapy Skazy zmuszały go do walki nie tylko z nią, ale i ze swoim oddechem. Na szczęście, podobnie jak wcześniej Sumowa Płetwa, teraz to jego uczniowi spieszył ktoś na ratunek.
Pierwszym co zrobił, kiedy tylko jego gardło zostało uwolnione z ryz, to wzięcie szybkich, głębokich wdechów. Poderwał się na nogi i zamrugał kilkukrotnie, gdy zauważył przed sobą nie tylko mentora, ale i Algową Strugę, którzy łeb w łeb stawiali czoła wrogowi.
Nie tylko wojownicy mogli jednak liczyć na odsiecz od swoich pobratymców – młody i równie wściekły co jego znajoma samotnik prędko pojawił się przy wojownikach, grożąc im zębami i pazurami. Szałwiowa Łapa podbiegł do swoich krewnych, gotowy do pomocy w walce z parą agresorów, lecz nie zdążył nawet dołączyć do Suma i Algi.
Rdzawa kocica, zamiast przyjąć pomoc swojego towarzysza, wepchnęła go prosto w szczęki nocniaków. Z cichym warknięciem odwróciła się i... Odbiegła. Jej naznaczony bliznami ogon prędko zlał się w jedność z lasem, lecz nie bez biegnącego za nim pościgu w postaci Sumowej Płetwy. Szałwik nie miał wiele czasu, by zastanawiać się nad ruchem swojego mentora. Musiał zająć się pozostałym przeciwnikiem.
Błysk niepewności w oczach Algowej Strugi zniknął wraz z momentem, gdy samotnik wypalił w kierunku jej siostrzeńca, celując prosto w pysk. Uczeń sam przymierzał się do ataku i zupełnie nie spodziewał się nadchodzącego uderzenia, które pociągnęło za sobą szczypiący ból. Musiał cofnąć pysk, skrzywiając się z nagłej fali bólu. Kiedy do jego nozdrzy dopłynęły strużki krwi, zdał sobie sprawę, że to nie było zwykłe, małe zadrapanie. Uczono go jednak, walczyć do końca. Zresztą, miał już tyle gorszych ran na sobie! Ignorując palenie i uczucie szybko pulsującej krwi, rzucił się na Runo. Wgryzł się w łapę kocura, którym już wcześniej zajęła się starsza od niego wojowniczka. Jego pewne siebie prychnięcia zamieniały się powoli w coraz bardziej bolesne jęki. Nie poddawał się jednak. Wciąż kąsał swoich przeciwników, próbując złapać któregoś w swoje objęcia, lecz bez skutku. Gdy został powalony na ziemię, Szałwiowa Łapa nawet nie myślał za wiele. Zanim zdołała to zrobić Alga, on dopadł do krtani włóczęgi i zacisnął na niej zęby. Runo zaczął wić się pod nim jak wąż, lecz uścisk księżniczki unieruchamiał go, pozwalając uczniowi na szarpanie raną. Tarł zębami jej brzegi, szamotając nią w każdą możliwą stronę. W końcu jego ciało... spokorniało. Poruszało się coraz wolniej, syczało coraz ciszej, aż zupełnie umilkło i położyło się bezwładnie wśród traw. Szałwiowa Łapa podniósł głowę. Dopiero wtedy do niego doszło, co tak naprawdę zrobił.
...
Cisza, która wokół niego nastała, była przerażająca. Po wrzaskach, miauknięciach, szarpnięciach, tupnięciach i innych odgłosach bitwy pozostało mu jedynie szumienie pulsującej w uszach krwi. Dyszał ciężko, rozglądając się po polanie. Na ziemi leżały nieruchome sylwetki, które zaledwie chwilę temu widział żywe i pełne werwy. Przez chwilę... Nie był w stanie się poruszyć. Chłonął ten widok, wdychał odór krwi, słuchał odtwarzanych w głowie pisków. Potrzebował chwili, by przyjąć do siebie, że już było po wszystkim.
Nie miał wystarczającej ilości czasu na rozmyślania. Wygranie bitwy nie znaczyło wszystkiego. Uczeń zwrócił wzrok w stronę Lagunowej Łapy, który wciąż stał nad ciałem jednego z samotników. Nie rozumiał, dlaczego ten uporczywie trzymał jego ciało. Wyglądał na martwego. Jedno z oczu miał wydłubane, jakby padł ofiarą kruka, a spływająca z jego ran krew barwiła futro na tyle, by w wielu miejscach przykrywać jej oryginalny kolor. Dopiero jak się zbliżył, to Szałwiowa Łapa zdał sobie sprawę, że był to ten sam kocur, który zaatakował go wcześniej. Przyglądając się mu jeszcze dokładniej, spostrzegł delikatnie unoszące się boki. Żył. Jeszcze żył.
— Jest bezbronny. Nie stanowi żadnego zagrożenia — warknął Laguna, nie odrywając wzroku od kaleki. Ślady walki na łapach i bokach jego brata świadczyły o tym, że samemu obezwładnił Kozła, lecz nie bez trudu. — Miałem mu wymierzyć ostateczny cios, lecz pomyślałem sobie, że może będzie w stanie nam wytłumaczyć jak to się, na dobry Klan Gwiazdy, wszystko stało — dodał już nieco spokojniejszym, lecz wciąż zdenerwowanym tonem.
— Dobry pomysł. — Przytaknęła kocurowi Algowa Struga i podeszła parę kroków bliżej do ostatniego żywego członka napadu. Stanęła od niego w odległości kociego ogona. — Ty pójdziesz z nami. Będziesz w stanie wstać samemu? — zwróciła się do samotnika twardszym tonem.
Oba ślepia Kozła pozostawały zamknięte, lecz na słowa wojowniczki jedno z nich otworzyło się, błyszcząc głęboką, miedzianą barwą. Choć był słaby, podniósł głowę tylko po to, by móc zmierzyć ją wzrokiem. Milczał.
— Wolisz iść z nami czy zostać tu na pewną śmierć? — Szałwiowa Łapa podszedł bliżej, zdziwiony pewnością w jego głosie.
— Możemy ci z tym pomóc nawet teraz — dopowiedział jeszcze Lagunowa Łapa.
Oko kocura zmrużyło się, lecz nie z poczucia komfortu, a pogardy. Już myśleli, że znów nie będzie chciał się odezwać, lecz w końcu wychrypiał pojedynczy, niezbyt skory, lecz potwierdzający pomruk.
***
Legowisko medyków Klanu Nocy od dawna nie było tak tłoczne, jak teraz. Wypełniali je nie tylko członkowie patrolu, lecz i wpychający się, zszokowani i zaciekawieni współklanowcy, którzy próbowali dowiedzieć się tak wielu rzeczy, jak to było możliwe. Wszystkich wypraszała Różana Woń, uciszając w końcu tę część obozu do takiego stopnia, że było słychać każdy najmniejszy szelest.
Szałwiowa Łapa nie był w stanie się powstrzymywać przez zerkaniem na Sterletową Łapę. Próbował zająć myśli czymś innym, lecz one wszystkie wracały w jego stronę. Jego ból z piekących ran był niczym w porównaniu do wykrzywionej i zmasakrowanej nogi Łuski, a bardziej tego, co z niej pozostało. Nawet nie wiedział, że kocie pazury i zęby są zdolne do dokonania takiej potworności. Doskonale słyszał słowa medyczek – amputacja. Jedyne, co pozostawało Sterletowej Łapie, to całkowita utrata kończyny. Szałwiowa Łapa siedział przy jego boku z zaciśniętym gardłem. Nie potrafił znaleźć słów, którymi mógłby w jakiś sposób go pocieszyć.
Gdy zostali wyproszeni, nie wiedział, co ze sobą zrobić. Miał po prostu wejść do legowiska uczniów i zasnąć? Ściągnąć ze stosu zwierzynę i zjeść należyty posiłek, na który czekał od rana? Całkowicie zapomniał, że w ogóle był głodny. Rozejrzał się jeszcze raz w poszukiwaniu Mureny, która chwilę temu stała obok, ale nie mógł jej dosięgnąć wzrokiem. Nie wiedział, gdzie zniknęła. W końcu kocur usiadł na środku obozu, zamknął oczy i głęboko westchnął. Kotłowało się w jego głowie tyle myśli, a jednocześnie nie był w stanie wyodrębnić żadnej z nich. Nie potrafił odpowiedzieć na żadne zadane samemu sobie pytanie. Tyle emocji przepłynęło przez jego żyły, a teraz nie potrafił nawet powiedzieć, co czuł.
Im dłużej o tym wszystkim myślał, tym mniej rzeczy pozostawało dla niego jasne.
[2641 słów]
[przyznano 53%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz