Pora Zielonych Liści. Akcja rozgrywa się, gdy Kosaciec (Kosaćcowa Łapa) ma sześć księżyców.
Noc opatuliła niegdyś niebieskie niebo swymi niewyobrażalnie wielkimi i czarnymi jak smoła skrzydłami, na których widniała Srebrna Skóra. Składała się, według wierzących w Klan Gwiazdy, z kotów, które zmarły, a potem trafiły do świata zmarłych. Ale dla Kosaćca była to jedna z najgorszych bujd, jaką się przedstawiało. Ten niby klan, który składał się z niby wojowników. Zakłamane koty – myślał o nich. Koty, które nie myślą wystarczająco, aby uwierzyć w prawdziwą wiarę — Mroczną Puszczę.
Mamusia im opowiadała o Mrocznej Gwieździe, dobrym przywódcy Klanu Wilka, którego wiara w ich dzisiejszą religię była niezachwiana, która solidnie odbiła piętno na kotach należących do pewnej grupy. Kultyści, którzy nie odrzucili prawdziwej wiary, nie odwrócili kota ogonem i potępiali fałszywą wiarę — Klan Gwiazdy — wraz z jego poplecznikami. Kosaćcowi bardzo spodobała się historia o przywódcy. Ta opowieść nie wymaże się z głowy do końca jego życia.
Noc zmorzyła go do snu, a jego najbliższa rodzina była tuż obok, bo w tym samym legowisku. Żłobek nie przepuszczał żadnego zimnego powietrza prócz tego wchodzącego przez wejście. Jednak to nie było przyczyną, dlaczego został obudzony jeszcze przed północą. Matka szturchnęła jednego z brzdąców, mówiąc cichutko: ,,pobudka!". Kosaciec niechętnie się wygramolił z dużego posłania. Kociak ledwo co kontaktował ze światem. Był zaspany, ale następna wiadomość od razu go wybudziła na dobre. Ma już sześć księżyców! Kosaciec od razu się rozpromienił, a na jego pyszczku można było zobaczyć podekscytowanie. Księżyc rozświetlał mu kocięcą, niewinną buźkę. Będzie wojownikiem! Będzie walczyć z nieprzyjacielami! Będzie bronić Klanu Wilka! Pomysły kłębiły mu się w głowie, a z każdym się pozytywnie napędzał na to, co go zaraz czeka. Mianowanie na ucznia!
Zobaczył na wysokiej skale kształt długowłosego kota, który najpewniej był przywódcą Klanu Wilka. Sosnowa Gwiazda? Kosaciec musiał się dowiedzieć, czy ma rację. W związku z tym zwrócił się do Zalotnej Krasopani:
— To jest Sosnowa Gwiazda, mamusiu? — cichutko zapytał i spojrzał na nią. Jego matka skinęła głową na ,,tak". Kociak siedział tuż obok niej, ale coś mu nie pasowało, a raczej — kogoś mu brakowało. Zaczął szukać wzrokiem jego gryzącej siostry, ale śladu po niej nie było w centrum obozu.
— Mamusiu... nie ma Jarzębiny! — i nie myśląc dłużej o konsekwencjach przyszłego czynu, dodał: — Pójdę po nią!
Wstał i już chciał wrócić się do żłobka, ale drogę zagrodziła mu jego własna matka. Nie wyglądała ona na zadowoloną, więc syn grzecznie wrócił na swoje miejsce i usiadł, słuchając jakże długiego przemówienia, które go już nużyło. Chciał już być mianowany na ucznia, a nie słuchać jakiejś starszej pani! Oczywiście nigdy by mu się nie udało powiedzieć tego komukolwiek, gdyż za bardzo bałby się gniewu przywódczyni.
W końcu skończyła, a na nim spoczęły spojrzenia starszych kotów. Kosaciec nie znał ich, ale nie chciał wydawać się słaby, więc udawał, że nie widzi. W końcu przy nim zjawiły się również obce koty, trochę ponure. Kocurek spoczął na nich swój niepewny wzrok. Chciał spojrzeć na matkę, ale ona jakby... zniknęła. Rozpłynęła się, kiedy kocurek jej najbardziej potrzebował. Kociak wziął głęboki wdech i wstał. Chyba mam iść z nimi — domyślał się. Koty zamiotły ogonem podłoże i zaczęły się kierować do wyjścia, a Kosaciec szedł wśród nich.
Noc była ponura, zdawała się naśladować koty z Klanu Wilka wchodzące w bór. Kocurek był cicho niczym myszka i trzymał się starszych kotów, patrząc w las, który ich otaczał. Z każdą chwilą w tym miejscu kociak miał uczucie, że nie są sami. Ale nie mógł wyglądać na przestraszonego, nie mógł być uznawany za słabego. Musiał być silny i odważny. Tak jak Mroczna Gwiazda. Szedł więc, gromiąc spojrzeniem każdy napotkany krzak, jakby zabił mu on rodzinę. Kosaciec próbował tym sposobem odpędzić się od ponurych myśli. Koty nie zwracały na niego dużej uwagi, jedynie szły dalej w ciemny las pełen zwierzyny, jak i niebezpieczeństw.
Nagle się zatrzymali na środku miejsca, w którym było brak drzew, ale za to były krzaczki z nieznanymi mu dotąd owocami. Kosaciec podszedł do nich i je obwąchał, ale nie myślał ich nawet spróbować. Mama mówiła, że nie powinien jeść takich owocków. I w dodatku nie miał ochoty na jagódki, a bardziej na wymioty. Jego białe futerko łatwo dojrzeć na takiej pustej przestrzeni.
Nagle zdał sobie sprawę, że został sam.
Nie wiedział dokąd poszli. Nie pamiętał już drogi, a nie chciał się narazić na niebezpieczne stworzenia. W jego głowie zaczął panować mętlik. Czemu mnie zostawili? Czemu mamusia mnie zostawiła? Co się dzieje!? Aż musiał usiąść z wrażenia, a jego oczy wytrzeszczyły się. Chociaż wyglądał jak biały lew ze srebrnymi uszami i ogonem, to odwagi mu brakowało, aby nie spanikować. Oni na pewno zaraz wrócą — zapewniał się Kosaciec, chodząc wte i wewte, starając się uspokoić. Spojrzał na największy krzak spośród innych i wpadł na pomysł: ,,Zaczekam tam, dopóki nie wrócą! Tak! To jest dobry plan, Kosaćcu!" Zrobił tak, jak myślał, czyli ułożył się pod wielkim krzakiem z nadzieją, że jego pobratymcy zaraz przyjdą po niego i wrócą do obozu Klanu Wilka. Krzew trochę go kłuł w plecy, ale wiedział, że to jego jedyny ratunek przed tym, aby żadne zwierzę go nie dorwało. Zamknął oczy i przysłuchiwał się ptakom oraz owadom. Miał nadzieję, że na żadnego robaka nie nadepnął. Myśl, że pod jego brzuszkiem leży jakiś duży konik polny, przerażała go. Słyszał pohukiwanie sów, nie tak straszne, jak kiedyś. Teraz już się ich nie bał. Kiedy był jeszcze jednoksiężycowym kocięciem, zawsze się bał tego dźwięku. Myślał, że to jakiś straszliwy potwór, który czyha na niego w nocy! Teraz już wiedział, że to wcale nie jest potwór, a zwykły ptaszek. W sumie... to mu się podobał ten dźwięk. Wydawał mu się spokojny i ciepły, a nie straszny tak jak kiedyś.
I tak oto zasnął pod krzewem z czerwonymi jagódkami, kryjąc się przed potencjalnym zagrożeniem jak i zimnem w nocy.
Wstał nowy dzień, a wraz z nim Kosaciec. Wylazł leniwie spod krzewu i usiadł, ledwo kontaktując ze światem. Najwyraźniej nigdy nie był wyspany. Pospałby jeszcze dłużej, ale przecież zaraz po niego przyjdą! Prawda? W końcu... powinni przyjść po niego. Nie mogli go tutaj zostawić. Mama i tata by na to nie pozwolili. Siedział tak, samotny i otoczony krzewami, które zdawały się na niego patrzeć i oceniać. Kosaciec czuł się źle, w jego umyśle było wiele pytań, a brak odpowiedzi. Był zdenerwowany przez to, co się stało.
— Jeśli mnie zostawili... — Kocurek wysunął pazury, patrząc z rozgniewaniem na dużą, opadniętą korę drzewa, która leżała przed nim. — To mocno tego pożałują! — I zaczął ją niszczyć swymi pazurami. Jego pazury były już na tyle ostre i niełamliwe, że nie bał się już straty jednego z nich. Kora była cienka, więc i szybko się złamała pod łapą kocura. Kosaciec rozładował swój gniew na tej biednej korze, ale będzie musiał i tak porozmawiać sobie z mamą o tym wszystkim. I opowiedzieć siostrze tą dziwną historię, oczywiście! Nie mógł się doczekać, aż powie jej, jaki był dzielny, że nie panikował w nocy!
Usłyszał szelest i spojrzał w ciemny las, skąd dobiegał. Ujrzał nagle koty, te same, które wcześniej go prowadziły w to dziwne miejsce! Od razu do nich podbiegł i zapytał:
— Czemu mnie tu zostawiliście? — zapytał oburzonym głosem i podszedł do największego z nich, patrząc prosto na niego. — Bałem się! — nie chciał słyszeć tych słów, jakie wypowiedział. Nie powinien ich mówić! Odchrząknął, a zaraz głośniej i szybciej dodał: — Znaczy, nie bałem się, ale mogłem zostać pożarty przez te bestie!
Jego pobratymcy odpowiedzieli na to ciszą. Kosaciec patrzył na nich, oszołomiony ich ignorancją, podczas gdy oni obrócili się do niego tyłem i zaczęli iść w stronę obozu. Kocurek się otrząsnął i od razu do nich podbiegł, nie zwalniając i nie zostając z tyłu. Już nigdy się nie zagapię na krzewy z owockami! — obiecał sobie. Przenigdy!
Światło słońca przebijało się przez korony wielkich drzew, ogrzewając grupę kotów. Poszczególne też oślepiając, padając na ich pyski. Kosaciec lubił ciepło, nie lubił zimna. I nigdy nie polubi. No chyba, że jest upał, to wtedy przydałaby mu się zimna woda. W końcu wyszli z ciemnej puszczy, a jego oczom ukazał się obóz. Uradował się na tą myśl, ale nie pognał w jego kierunku. Nie chciał, by uznawano go jeszcze za niecierpliwego kociaka. Musiał to znieść. Zaraz będzie w domu.
Zjawili się już na miejscu. W obozie niektórzy już się obudzili i pełnili swoje obowiązki. Kosaciec od razu się rozpromienił. Lubił, jak wyglądał obóz Klanu Wilka. Nagle usłyszał głos Sosnowej Gwiazdy, znowu zwołując koty. Czyżby to już jego ceremonia? Nie mógł się doczekać, aż stanie się uczniem! Podbiegł do centrum obozu, a niedaleko niego stanęła Jarzębina. Chciał coś jej powiedzieć, ale pobratymcy już się zjawili i odgrodzili rodzeństwo od siebie. Nagle jego siostra została wezwana. Wyszła przed grupkę i stanęła pod wysoką skałą, na której siedziała Sosnowa Gwiazda. Teraz Kosaciec mógł ją lepiej zobaczyć. Przysłuchiwał się temu, co teraz mówiła, bo było to dosyć ważne. Nie dowierzał, że jego gryzącą siostra ze śmieszną grzywką dostąpi zaszczytu zostania medyczką! Czy ona nie jest czasem... cóż... za głupia? — dobrze, że tego nie powiedział, bo by go zagryzła! Nagle członkowie Klanu zaczęli skandować imię jego siostry. On też się do nich przyłączył, choć nie tak głośno jak jego rodzice.
— Jarzębinowa Łapa! Jarzębinowa Łapa!
Był zdania, że to za długaśne imię. Więc nie będzie się do niej zwracał takimi długimi słowami i zostanie przy zwykłym: ,,Jarzębina".
Czekał na ten moment odkąd się urodził. Wreszcie został wezwany pod wielką skałę! Wyskoczył z grupki pobratymców jak poparzony, stając pod głazem, z którego Sosnowa Gwiazda przemawiała. Jego mentorem okazał się być... Miodowa Kora! Kosaciec... nie, teraz Kosaćcowa Łapa zaczął szukać go wzrokiem. Był to według niego wysoki kocur, zupełnie jak jego ojciec, a przynajmniej — na takiego sprawiał wrażenie. Przez chwilę miał wrażenie, że styka nosami z własnym ojcem. Zaraz po tym usłyszał, jak jego nowe imię zostało wykrzyknięte przez każdego pobratymca. Napuszył sierść na szyi z dumy. Poczuł się też dziwnie. Teraz będzie musiał do siebie mówić Kosaćcowa Łapa. Nie, lepiej będzie Kosaciec. Nie będę się męczył przy wymawianiu tego słowa — stwierdził i odszedł do zgromadzonych kotów, ale tym razem usiadł obok swojego nowego mentora. Czy on też też wierzy w Mroczną Puszczę? Oby! Przecież nie chciał gadać do jakiegoś wielce wierzącego w Klan Gwiazdy kota, co się boi zjeść myszki, bo za słodko wygląda!
W końcu się wszyscy rozeszli, a on pozostał w centrum obozu ze swoim mentorem. Zaczął szukać wzrokiem siostry. Musiał dogonić Jarzębinę; musiał jej powiedzieć, co go spotkało! Powiedział mentorowi, że zaraz przyjdzie, i popędził za Jarzębinową Łapą. Nie mogła się przecież rozpłynąć tak jak ich rodzicielka, prawda?
[1719 słów]
[przyznano 34%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz