Miał jeden cel; jeden jedyny... Biec.
Jedynym co dawało mu chociaż namiastkę ulgi, było to, że Wisteria go posłuchała. Nie zatrzymała się, nie traciła czasu, kiedy on zaatakował potworzysko; kontynuowała swoją ucieczkę, nawet kiedy kocurowi podwinęła się łapa i spadł prosto w paszcze psa. Na szczęście pazury dosięgły ponownie jego pyska, na moment wybijając go z szaleńczej furii. Wtedy Leto mógł przeturlać się kilka swoich długości w lewo i wykorzystując ustawione kartony, powrócił na poprzedni poziom. Dogonił siostrę, jednak nie na długo. Mniejsza postać Wisterii nagle mu umknęła. Ostatnie co zobaczył to ruch jej rudej kitki, gdy żwawo zanurkowała w dół. Jak na złość jej nieprzemyślany ruch łapą trącił poustawiane pod ogrodzeniem śmieci i skrzynie, które posypały się, niemal nie waląc się kremowemu prosto na głowę. W ostatniej chwili odskoczył on do tyłu. Klamoty przycisnęły go do ceglanego murku, ledwo zostawiając jakiekolwiek miejsce, aby wziąć oddech. Serce zaczęło mu walić w piersi. Nie wiedział, co miał robić. Jedyne co czuł to odurzający, mącący w głowie cierpko-słodki zapach zgniłej żywności i innych odpadków. Po lewej usłyszał powarkiwania, a odgłos węszenia wydawał się dobiegać z bardzo bliska. Kocurek starał się nie ruszać; każde drgnienie ogona mogłoby zdradzić jego obecność.
"To jest mój czas... Tak właśnie przyjdzie mi zginąć? Przynajmniej moja ukochana panienka przedostała się na drugą stronę; tam będzie bezpieczna, tam na pewno ktoś się nią zajmie... Spojrzy w jej skrzące ślepka, odnajdzie w nich płatki kwitnącego chabra... Da jej jeść, ukorzy jej pragnienie słodkim rzecznym nektarem... A potem zasiądą razem; ktokolwiek to będzie, wyciągnie patyczki i pył z sierści o barwie poranka. Niech jej świat będzie przychylny, niech tylko zazna szczęścia... A być może i zapamięta swojego nieszczęsnego brata, który poległ tutaj... Poległ, aby ona mogła radować gwiazdki swoim widokiem, aby ptaszki mogły śpiewać jej ulubione melodyjki, aby motyle miały od kogo uczyć się elegancji..."
Leto już chciał się rozluźnić; pozwolić, aby siły powoli go opuszczały, ale nagle dobiegł do niego głos. Koci głos.
— Zapchlona szkarada... Znowu się tutaj kręci, jakby nie miał swojej pełnej miski u tych pomarszczonych dziwaków... — Zachrypłe dźwięki dochodziły bezpośrednio znad kocura. Czuł, jak góra odpadów delikatnie się ugina pod czyimś ciężarem. — H-halo! Przepraszam! — zawołał kremowy, a kroki ustały.
— Gadające śmieci... Te miasto schodzi już kompletnie na psy... — burknął, ale momentalnie zaczął grzebać i przekopywać worki, niektóre rozdzierając pazurami.
— Nie! Żadne śmieci! Tutaj jestem! — Spróbował wespnąć się wyżej. Chciał wystawić łapę, aby tajemniczy nieznajomy mógł pomóc mu się wygrzebać. — T-tutaj! Widzi mnie Pan? — Poczuł powiew wiatru na poranionej poduszce, ale sam jeszcze nie mógł się wygramolić. Nie było szans, że wydostanie się bez pomocy. Zadzierając głowę wysoko do góry, udało mu się ujrzeć zerkający do dziury dość brzydki pysk.
— A co my tu mamy? Trzymasz się młody? — zapytał z nutką żartobliwej złośliwości.
— Niech mi Pan pomoże, błagam... — jęknął żałośnie. Bał się, że samotnik okaże się oprawcą, jakimś negatywnym bohaterem w jego historii, ale szybko zalała go ulga.
— Spokojnie, spokojnie. Szkoda takiego łupu, żebyś mi się tam zakisił i zdechł. — powiedział i spuścił się przednimi łapami do szpary. Złapał skórę na grubym karku Leto, a następnie pomógł mu wyjść na powierzchnie. Bengal parę razy niemal nie ześlizgnął się z powrotem; większość rzeczy, o które chciał oprzeć, było mokre, śliskie lub rozpadające się. Kiedy w końcu udało mu się wypełznąć, padł na karton. Dyszał ciężko, a cała adrenalina zaczęła powoli z niego schodzić; poczuł ogromne zmęczenie fizyczne, jak i psychiczne.
— Niezmiernie Panu dziękuje, naprawdę. Nie wiem jak się odwdzięczę. — mruknął między wdechami. Dopiero teraz mógł dokładnie przyjrzeć się swojemu wybawcy. Był to duży kocur, miał niezaradne, niczym niewyróżniające się bure i postrzępione futro, a jego ciało ponaznaczane było małymi szramkami; nie były wynikiem bitew, a raczej niespodziewanych i licznych wypadków. Nie sprawiał wrażenia zbyt mądrego, ale najważniejsze było to, że miał wystarczająco siły, aby pomóc tak sporemu podrostkowi jak Leto. Starzy usiadł przed nim i przyglądał się z wielką pasją i ciekawością.
— A tam... Nie ma co. Taki młody to widać, że jeszcze brak ci pomyślunku. Może niektórzy by wyszli z założenia, że kretynów trzeba zostawiać w takich sytuacjach, bo to lepsze dla ogółu, ale co ja będę oceniać, kto jest mądry, a kto jest jak ty. Odwdzięczać też się nie musisz, bo jeszcze znowu gdzieś fikniesz. — powiedział. Srebrny nie miał zamiaru się kłócić czy denerwować. Nie miał na to głowy.
— No dobrze... Ah! Czy nie widział Pan kotki... Piękna, ruda, niczym słoneczko jaśniejąca...
— Aha! Wiedziałem! Wszystkie głupie pomysły i niebezpieczne sytuacje zawsze zaczynają się od bab! — zawołał, widocznie z siebie zadowolony. Wyciągnął palucha przed siebie i zaczął nim wskazywać na jasną pierś. — Mów no, wyznawałeś jej miłość i cię odrzuciła, a potem zaczęła przed tobą pitać, hmmm? O! O! Albo nie... Pewnie to przed nią się kryjesz... Pewnie znowu nieplanowane kociaki... Wy młodzi to nie umiecie się powstrzymać ze swoimi żądzami, a potem wychodzą takie kwiatki. — Pokręcił głową, ale dalej się uśmiechał głupkowato.
— To moja siostrzyczka najukochańsza... — jęknął ponownie kremowy.
— Na ogon mojej starki... Ale że tak z siostrą... No to się nie dziwie, że tak to się skończyłeś...
— Co też Pan mówi?! — oburzył się. Z emocji musiał wręcz wstać na równe łapy, a ogonem uderzył o kawałek kartonu. Bury w obronnym geście podniósł obie przednie łapy.
— Jejku, jejku. Po co te nerwy? — mruknął. — No ale dobrze... Nie wchodzę już w szczegóły... Niestety nikogo nie widziałem. Ani pasującego do opisu, ani zupełnie innego.
— Oh... Może to lepiej. Pewnie jest już bezpieczna gdzieś daleko — wyszeptał. Nie mógł jednak ukryć smutku i tęsknoty.
— Może... Albo już ją coś hapsło za płotem... — wyrzucił. Przerażony wzrok niebieskich ślepiów przeszył go jak lodowy sopel. Samotnik zmieszał się i dodał. — Noo... Albo oczywiście siedzi sobie w kwiecistym ogródeczku. Tak, tak. Na pewno tak jest. — Wymusił śmiech, a gdy Leto westchnął i wlepił wzrok w poranione łapy, ten przewrócił oczami.
— Ja muszę mieć pewność... Jeśli mogę jeszcze zapytać, jeśli nie wykorzystuje zbytnio pańskiej — Tutaj przerwał i rozejrzał się po brudnych ścianach betonowych budynków i górce stworzonej ze śmieci — Pańskiej gościny... To, czy mógłby mi Pan pokazać jak przedostać się na drugą stronę ogrodzenia? — Wskazał głową w stronę, gdzie czmychnęła Wisteria. Bury podniósł brew i pokręcił głową.
— A tam zapomnij, że cię wezmę! Ten głupi cymbał, co tam mieszka to świnia, nie kot! W łbie ma pstro, a zachowuję się jakby całą wsią zarządzał! Głupi cep... — odpalił się.
— Tylko kierunek... — domagał się dalej.
— No nie wiem... Jeszcze jest szansa, że coś z ciebie będzie, boś całkiem pokaźny, ale jak tylko zamienisz słowo z tym kretynem, to jego bezmózgość cię zainfekuje... — skrzywił się.
— Obiecuję, że będę uważać, a przecież muszę w takim razie uratować siostrę. — Próbował dalej.
— No tak tak... No dobra. Wezmę cię, ale nigdzie dalej niźli nad płotek, potem idziesz sam, bo jak mnie ten świniak obejrzy po raz kolejny, to mi urwie szyję aż przy zadku. — zgodził się w końcu i nie czekając, ruszył przed siebie, dając ogonem znak Leto, który od razu popędził za nim. — A jak nie znajdziesz tej swojej zagubionej dziewczy-
— Siostry!
— Jeden pies... No to możesz iść dalej prosto i wybrać się na wakacje do lasku... Strasznie dziwne rzeczy się tam dzieją, ale panienek mają pod dostatkiem. I to takie waleczne kocice... Uwierz mi, niezłe z nich bestie, z pazurem... Każdy coś znajdzie. Chociaż przed taką to nawet w kupie śmieci się nie ukryjesz. — Kocur nawijał jeszcze długo, ale Leto go nie słuchał. Czuł lekkie obrzydzenie i zażenowanie zachowaniem samotnika, ale był mu wdzięczny za wszystko, co zrobił. Gdyby nie nieznajomy, którego imienia nawet nie poznał, dalej tkwiłby przyciśnięty przez śmierdzące worki. Musiał to jakoś wytrzymać.
~ * ~
Kocur zostawił go na betonowym murku. Pożegnał kuksańcem w grzbiet i zniknął między kontenerami. Widok, który rozciągał się przez Leto, był znacznie ładniejszy od szarej burości miasta. Okolica przypominała tą, w której mieszkał; domki były niewielkie, poprzecinane pasmami zieleni, w których rosły przeróżne, słodkie kwiaty. Obudziła się w nim nadzieja, że być może tutaj odnajdzie siostrze; wyglądało to na miejsce, gdzie chętnie by pozostała i poczekała na swojego rycerza.
Jej zapachu jednak nie odnalazł ani tam, ani przez następne dni. Słońce zachodziło i wznosiło się, a kocurek dalej szukał, dalej krążył, zagłębiał się coraz bardziej, zostawiając utęskniony dom daleko, daleko za miastem. Z każdym porankiem tracił nadzieje. Tracił siły. Łapy go bolały od wysiłku, od ciągle zrywających się strupów. Miał też wrażenie, że któraś z poduszeczek musiała się zainfekować, gdyż nocami zmagał się z gorączką. Bał się, że faktycznie był to jego koniec. Miał tylko nadzieje, że Wisteria była bezpieczna, a jej kędziorkami ktoś się zajął. Siostra nienawidziła mieć brudnego futerka...
<Wisterio? Odpiszesz mi, jak dojdzie do jakiegoś reunion kiedyś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz