BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

W Porze Zielonych Liści społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Aż po dzień dzisiejszy patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
Po dłuższym czasie spokoju, społecznością wstrząsnęła wieść tajemniczego zaginięcia najstarszej wojowniczki Mleczyk. Zaledwie wschód słońca później, znaleziono brutalnie okaleczoną Kruchą, która w trybie pilnym otrzymała pomoc medyczną. Niestety, w skutek poważnego obrażenia starsza zmarła po kilku dniach. Coś jednak wydaje się być bardzo podejrzane w tej sprawie...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 9 marca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 lutego 2025

Od Wędrującej Łapy Do Skowroniego Odłamku

w dzień śmierci Obserwującej Gwiazdy

 Odpoczywał przy słabym blasku dnia. Spowite chmurami niebo zwiastowało nadchodzącą ulewę. Ziemia powoli mętniała, marniała, zmieniając się w bagienną grań. Tunele stawały się śliskie i niebezpieczne, coraz to większe kałuże pokrywały lądy, a wody zaś zwiększały swoją objętość, wylewając poza własne koryta. W jego rodzinnym gnieździe mówiono, że pora opadających liści, jak ją tutaj zwano, była czymś w rodzaju zawieszenia między życiem, a śmiercią. Między barwnymi i pięknymi sezonami kwitnięcia i owoców, a chłodnym, lutym sezonem śniegu, podczas którego nawet okryte ciepłą warstwą futra borsuki zapadały w głęboki sen, budząc się dopiero, gdy pokrywa lodowa schodziła ze świata, dając miejsce odwilży. 
Pora opadających liści była więc porą pośrednią. Rodzice opowiadali mu, że to właśnie w czasie jej trwania gwiazdy mówiły najwięcej. Nie tylko gwiazdy, ale wszystko, co obecne w przyrodzie. Drzewa, zwierzęta, niebo w zorzy i w zmierzchu. Ten sezon był jak łącznik między oboma odrębnymi światami. Pozwalał im scalać się w jedność i uzupełniać siebie nawzajem.
To była prorocza pora. Zwiastowała nadchodzące mrozy. Ojciec nauczył go patrzeć w niebo zawsze, gdy tylko liście na gałęziach zaczynały żółknąć.
— Spójrz — mówił Taurus, wskazując malutkiemu kocięciu na szare, mętne sklepienie. — Widzisz te ptaki?
Klucz dzikich gęsi barwił niebo. Przysłonięte przez chmury ptaki ledwo było widać, ale ich przyjemny dźwięk uszy wychwytywały z łatwością.
— Odlatują — miauknął kocur, podążając wzrokiem za trzepoczącymi skrzydłami. — Pora nagich drzew będzie zimna.
— Skąd to wiesz?
— Zamarzają stawy i jeziora. Gęsi będą lecieć tam, gdzie płynie woda.
To wtedy świat na chwilę ustawał. Milczał. Zderzały się ze sobą dwie rzeczywistości, łączyło się to, co żywe z tym, co umarłe. Ten sezon przygotowywał na spotkanie z mrozem, z niebezpieczeństwem, z ryzykiem śmierci. Bo dla kota żyjącego w dziczy każda śnieżna pora oznaczała kolejną walkę. Dopiero, gdy przychodziło ciepło, można było na moment odetchnąć z ulgą.
On ze śmiercią znał się bardzo dobrze. Czyhała na niego w każdym ciemnym kącie, na każdej jasnej polanie, w długich dniach i ciemnych nocach. Zawsze za nim kroczyła. Choć nikt, ani matka, ani ojciec, nie ośmielili się o tym wspominać, zawsze dobrze wiedział, że modlili się o niego każdej pory opadających liści. Dobrze wiedział o łzach, które spływały po policzkach mamy, gdy tego nie widział. A przynajmniej gdy myślała, że nie widział.
Był słaby, chorowity, półślepy. Najsłabsze ogniwo natury. W nadobnym porządku świata powinien umrzeć już dawno. Ale los po raz kolejny bawił się z żywotem podporządkowanych sobie istot. Wciąż żył. Przeszedł ciężką podróż, znalazł przyjaciółkę, a teraz klan, który wziął go pod swoje skrzydła.
Wyrok gwiazd lub zwykły przypadek. Niezależnie od tego, co było przyczyną tego, że się tu znalazł, nie żałował, że tak się stało.
Coś gwałtownie wyprowadziło go z głębokich, być może aż zbyt głębokich, rozważań. Twarde, ciężkie kroki i cierpki oddech. Podniósł głowę znad swoich łap i oczy mimowolnie mu się wytrzeszczyły. Do obozu wparował wojownik. Gradowy Sztorm, ten nieprzyjemny i opryskliwy kocur, który nieraz zadrwił z Wędrującej Łapy. Teraz wyglądał niemniej bezbronnie niż zając w śmiertelnej szamotaninie z wilczą paszczą. 
— Na litość Klanu Gwiazdy, co się dzieje? — szepnął za jego plecami jakiś głos.
Obrócił się tylko na chwilę, by dojrzeć za sobą zaniepokojoną Brzęczkowy Trel.
— Nieczęsto zdarza się taki ambaras o świcie. Gradowy Sztorm jest bardziej niespokojny, niż zwykle. Może ktoś naruszył nasze święte granice? — mruknął pod nosem.
W innych okolicznościach byłby zaintrygowany, ale gdy nie miał żadnego pojęcia o zaistniałej sytuacji, narastało w nim tylko napięcie. Wiedział jednak, że musiał ochłonąć, jeśli nie chciał zwariować. Mętlik w głowie nikomu nie pomoże rozwiązać sprawy.
Dojrzał, jak ze Skruszonego Drzewa wychodzi Obserwująca Gwiazda. W towarzystwie dwóch innych wojowników oba koty opuściły obóz. W ślad za nimi poszły tylko pełne wątpliwości spojrzenia klanowiczów.
— To zły czas na rymy. — Wędrująca Łapa nastroszył się jak jeż, gdy usłyszał głos Króliczego Nosa.
 — Nigdy nie ma złego czasu na rymy. Czasem powiedzą więcej niż zwykłe słowa.
— Przyszedłem powiedzieć, że nie zabiorę cię dziś na trening. Wygląda na to, że lisy zaatakowały jednego z naszych wojowników. Syna przywódczyni. Nie słyszałeś Gradowego Sztormu?
Och.
To dlatego Obserwująca Gwiazda wyglądała na tak przejętą.
— Czy on...
— Ze słów Gradowego Sztormu wynika, że tak — wtrącił Króliczy Nos. Wojownik westchnął głęboko. — A nawet jeśli udało mu się przeżyć starcie z lisami, dobiją go rany. Z tymi stworzeniami nie ma żartów. O Obserwującej Gwieździe można powiedzieć wiele, ale nikt nie zazdrości jej sytuacji, w jakiej się znalazła.
— Oby wrócili w jednym kawałku — powiedziała cicho Brzęczkowy Trel. Przygryzła nerwowo jezyk. — Oby nic im nie było.  Och, Króliczy Nosie, czemu poszli w czwórkę? Powinni zabrać więcej wojowników!
— Poradzą sobie — zapewnił Króliczy Nos. — To w istocie paru wojowników,  ale paru doświadczonych wojowników.  
Porwanie się do walki z lisami brzmiało jak pewna śmierć.  Nieważne,  ile księżyców szkolenia ktoś miał za sobą.  
— Chodź, Wędrująca Łapo. Nie wyprowadzę cię teraz z obozu. To zbyt niebezpieczne. Być może lisów jest więcej,  a ja nie zamierzam patrzeć na śmierć swojego ucznia — zaczął,  odchodząc od grupki towarzyskiej. Wędrująca Łapa natychmiast dotrzymał mu kroku. — Ale nie możemy też siedzieć i obliczać szanse na to, ilu swoich przyjaciół pożegnamy.  Wykorzystam ten czas, by opowiedzieć ci trochę wiecej o naszych zwyczajach.
Przysiadł na gładkiej trawie nieopodal sterty. Schylił się do zwierzyny i rzucił Kompasowi królika,  którego ten złapał w locie.
—  Ostatnio, gdy zwiedzaliśmy tereny, mówiłem ci, że opowiem ci trochę więcej o zgromadzeniach.
— Tak?... 
Króliczy Nos wziął głęboki wdech.
— Zgromadzenia klanów odbywają się każdej pełni na bursztynowej wyspie, znajdującej się daleko poza naszymi granicami.  Raz na okres pełni księżyc dyktuje falom odpływ, a morze otwiera przed nami swoją drogę. Tam zbierają się koty wszystkich klanów, by podsumować ostatnie zdarzenia. Liderzy opowiadają, jak miewają się ich klany. To czas na dyplomatyczne rozmowy. 
— Czemu przywódca miałby zdradzać cokolwiek innym klanom, jeśli sobie nie ufają?
Króliczy Nos uśmiechnął się.  Ten uśmiech pozbawiony był charaterystycznej dla niego werwy i wigoru. Był pusty, ponury. Najwidoczniej, choć nie chciał tego po sobie okazywać, cały czas myślał o wojownikach, którzy opuścili obóz.  
Wędrująca Łapa tego nie skomentował. Nikt nie chciał teraz o tym rozmawiać. Ani niepotrzebnie peszyć.
—  W tym sęk. W prawdzie mówiąc, słowa przywódców na zgromadzeniu to kłamstwa przyozdobione łabędzimi piórkami. Żaden lider nie powie, że w jego klanie dzieje się coś niepożądanego. To dałoby innym przywódcom sygnał, że klan jest słaby. Że można to wykorzystać i zaatakować.  Ale czasem nawet liderom zdarza się chwila szczerości.  Zwykle wtedy, gdy pomoc innych klanów wydaje się jedyną opcją lub gdy problem dotyczy więcej niż jednego klanu.
— Jeśli klany sobie nawzajem nie ufają, czemu miałyby sobie pomagać?
— Dla korzyści — odparł wojownik. Spojrzał w niebo. — I dla Klanu Gwiazdy. W lesie zawsze były klany. Gdybyśmy wybili siebie nawzajem, kto pamiętałby o naszych przodkach? Kto byłby tu, by wierzyć?
To wydawało się dostatecznie logicznie, choć Kompas wciąż nie rozumiał sensu w dziwnym trybie życia, jakie prowadziły klany.
— Klany są głupie.
Króliczy Nos parsknął głucho.
— Z pewnością masz trochę racji.
Na chwilę zapanowała między nimi cisza. Wędrująca Łapa nigdy nie przepadał za towarzystwem, ale Króliczy Nos wydawał się dużo mądrzejszy od swoich pobratymców. Nie narzucał mu swoich poglądów. Wiedział, kiedy przestać mówić. I był świetnym nauczycielem.
Kompas go szanował. Wiedział, że miał ogrom wiedzy i doświadczenia, na których mógł polegać. Wiedział, że mógł się od niego wiele nauczyć.
— Są też spotkania medyków. Uzdrowiciele ze wszystkich klanów spotykają się przy sadzawce naznaczonej Klanem Gwiazdy. Tam przodkowie zsyłają na nich sny.
— Sny?
— Tak. Czasami mają wymiar proroczy. Mówią o tym, co ma się zdarzyć. Ostrzegają koty przed zbliżającymi się wydarzeniami, opowiadają o przeszłych dziejach lub przekazują informację, które Gwiezdni chcą, by wpadły w posiadanie klanów. Zwykle medycy się nimi nie dzielą. To, co dzieje się w grocie, zostaje w grocie; opowiadają o nich tylko wtedy, gdy są pewni swojej interpretacji znaku.
— Sny... — zastanowił się uczeń. — Czasem też miewam sny. Niekiedy głupie, niekiedy mistyczne. To tak ciekawe...  Wierzysz w przeznaczenie, Króliczy Nosie?
Wojownik wydawał się zaskoczony.
— Cóż, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Skąd takie pytanie?
— Ja nie wierzę. Myślę, że Gwiazdy ostrzegają nas przed zdarzeniami, które mogą mieć miejsce. Ale wszystko zależy od naszych czynów i ich konsekwencji. Los nie jest przesądzony, ale nie jest też zbiegiem okoliczności. Jest czymś, co wynika z innych zdarzeń. Może Klan Gwiazdy przedstawia nam tylko możliwe efekty tych zdarzeń.
Króliczy Nos zaśmiał się cicho.
— Kto wie, co Klan Gwiazdy ma na myśli? Jesteśmy tylko zwykłymi kotami. Nie dla nas jest ich wiedza. Wiemy tyle, ile wiedzieć musimy, by przetrwać.
— To prawda. Nadmierna wiedza jest chyba przekleństwem — przyznał Kompas. — Lubię prostotę. Oddałem swoje życie wszystkiemu, co jest przyziemne. Ale wasza wiara jest fascynująca. Odkąd tylko tu dołączyłem, wiedziałem, że to także i moja wiara. Tak podobna do tej, która była bliska mojej rodzinie...
— Chciałbyś mi o niej opowiedzieć?
Oczy kocurka błysnęły.
— Z chęcią!
Jednak gdy tylko otworzył pysk, przerwały im kroki i nagłe, nierównomierne dyszenie. Kompas natychmiast odwrócił wzrok w stronę, z której dobiegały dzwieki.
Wojownicy wrócili i nie byli sami. Nieśli za sobą ciała, których lisi fetor niósł się w powietrzu jak liście w jesiennym wietrze. Kompas zwrócił spojrzenie na Króliczy Nos, którego zmartwiony pysk skierowany był wyłącznie na ów ciała. Podczas tak spokojnych rozmów łatwo było zapomnieć o tym, co działo się wokół.  Teraz musieli zderzyć się z szarą rzeczywistością.
Wstał, a gdy Wędrująca Łapa uniósł się w ślad za nim, czarny dymny kocur powstrzymał go ogonem.
— Nie ma powodu, żebyś musiał na to patrzeć.
— Widziałem już śmierć — zaoponował uczeń.
Ale za każdym razem była równie przeraźliwa. Cisza, jaką otaczali się zmarli, ta dziwna atmosfera.  Jego ojciec nieustannie powtarzał, że bez pożegnań nikt nie doceniałby powitań. Ale żadne piękne słowa nie wystarczały, by pogodzić się ze swoją bezsilnością wobec natury. Ona i tak znajdzie drogę. 
Przez ciernie, przez zapadliny, dosięgnie tego, kogo ma dosięgnąć. 
Położył uszy. Widział, jak zbierają się koty, jak oczy zbyt zszokowane i zbyt zmęczone, by płakać, kierują się na pozbawione już iskry i duszy ciała. Obserwująca Gwiazda i jej syn. 
Króliczy Nos chwilę trwał w bezruchu, pozwalając, by najbliżsi otrzymali potrzebną im przestrzeń do żałoby. 
— Oby Klan Gwiazdy przyjął ich na swoje wieczne łowy. 
— Co się stanie z ich duszami?
Wojownik nie odrywał wzroku od ciała. Rozmowa z uczniem była teraz sprawą podrzędną. Najważniejsze było okazanie szacunku zmarłym. Wziął głęboki wdech.
— My, Wędrująca Łapo, wierzymy, że wojownicy o dobrych sercach lśnią na nocnym niebie, gdzie widzą wszystko, co pozostawili na świecie. I wierzymy, że dusze tej dwójki bez przeszkód dotrą na Srebrną Skórę. Musimy wierzyć.
— Rozumiem — wyszeptał uczeń. Wpatrzony był w kładzione na gładkiej, wysokiej trawie ciała jak w obrazek. Zadrżały mu łapy. — Mam nadzieję, że tam trafią.
— Chodź, Wędrująca Łapo. Nie byli ci bliscy, ale każdy ciepły oddech przy martwym kocie jest jak kropla wody w parny dzień. Przyda im się wsparcie w podróży na nocne niebo.
I dołączyli do czuwania, a uczeń, czując przed sobą obecność śmierci, na nowo przypomniał sobie wszystkie śnieżne dni i wszystkie noce, gdy jego słabe ciało było tak blisko swojego kresu. Nauczył się szanować życie. A szanować śmierć... starał się, choć patrząc na puste spojrzenie Obserwującej Gwiazdy i opadające na jej oczy powieki, nabierał tylko wątpliwości. 

* * *
ostatnią porą zielonych liści 

Od tamtego czasu minęło wiele dni. Miękką już i tak ziemię spowiły kolejne deszcze i kolejne burze. Nieustanna wilgoć i cierpkie, drażniące duchotą powietrze powoli odbierały wojownikom energię i zwieszały nad każdymi łowami niepewność i frustrację.
Tak więc pora owoców i ciepła przypominała w rzeczywistości bardziej minioną już porę opadających liści. Gdy najlżejszy z sezonów wstąpił w próg, nie przyniósł za sobą obfitych łowów i przyjemnego słońca, a pustki w stosach i nieustanny głód.
Po podwójnej stracie i uroczystej ceremonii pogrzebowej Burzacy niewiele mieli czasu, by wyjść na prostą i powrócić do spokojnego rytmu życia. 
W takich czasach przystało rozpocząć swoje rządy Króliczej Gwieździe. Ostatnie, czego spodziewał się Wędrująca Łapa, to że jego mentor dostąpi zaszczytu otrzymania dziewięciu żywotów. Piaszczysta Zamieć zrzekł się swojej pozycji i ten niezwykły obowiązek zrzucił na barku kocurowi, o którym uczeń mógł z łatwością powiedzieć, że nadawał się do tej roli jak nikt inny.
Był jednak święcie przekonany, że nawet najlepszemu z liderów w tak ciężkiej porze rządzić nie przychodziło łatwo. A niezadowolenie klanowiczów nie pomagało w rozwiązywaniu problemów.
— Wstawaj, Wędrująca Łapo. Żołądek może nam burczeć, a koty ginąć, ale życie dalej trwa i się nad nami nie zlituje. Mamy łapy pełne roboty.
—  Zawsze jesteście tak nastawieni na pracę?
— Z reguły wtedy, gdy nieposłuszni uczniowie komentują polecenia swoich mentorów, zamiast się do nich dostosować.
Wędrująca Łapa podniósł się, by nie dawać mentorowi więcej powodów do sarkastycznych komentarzy. Otrzepał się z kurzu i podążył za przywódcą w ponury świat.
Gdy tylko zostawili daleko za sobą obóz, który wraz z następnymi krokami kurczył się w oczach, ilekroć odwracał się do niego spojrzeniem, Królicza Gwiazda rozpoczął swoje nauki.
— Dzisiaj nauczę cię biegów długodystansowych — miauknął. — W bardziej przyjaznych okolicznościach spędzilibyśmy na tym cały dzień, by dokładnie doszlifować twoje umiejętności.  Ale Klan Gwiazdy zdecydował inaczej. Brakuje zwierzyny, więc będziemy musieli poświęcić więcej czasu na sztukę polowania. 
Kiwnął głową, choć bieg zdawał mu się bardziej atrakcyjny. Nie cieszył się natomiast na myśl o nauce polowania w tak nieprzyjemnych warunkach, gdy ziemia była grząska i przypominała bardziej pasma bagien i rozlewisk niżeli otwarte polany. Oczywiście, był w tym niemały urok, a świat nawet, gdy ponury, był piękny - nie można było jednak tego samego powiedzieć o pustych żołądkach i burczących brzuchach.
— Widzisz tam - w oddali - to wysokie drzewo? — zapytał przywódca, na co tylko uczeń wytężył wzrok i skinął łbem, gdy tylko mu zamajaczyła przed jednym widzącym okiem korona jakiegoś drzewa. Osłaniane przez tarczę słońca przybrało czarny odcień - prawie jak mętna rzeka w mroźny wieczór.
— Świetnie. Tam będziemy się ścigać. Kto pierwszy dotrze do drzewa, ten wygrywa drobną konkurencję. 
Wędrująca Łapa uniósłszy małą głowę ku linii oddzielającej od ziemi sklepienie, gdzie widniały różowawe czubki wrzosów i nierówne pagórki uschniętej trawy, a także wielka czarna wstęga owijająca się jak gadzina wokół świata, po której przejeżdżały co jakiś czas potwory, dostrzegł, jak długa była przepaść między ich obecnym położeniem, a celem. Radził sobie dobrze z krótkimi dystansami, ale nie wiedział, jak poradzi sobie z tak długą drogą.
— Głowa do góry, uczniu - lepiej spektakularnie przegrać niż siedzieć i bezczynnie patrzeć. 
— Hm, mój bieg z całą pewnością będzie spektakularny — przyznał z obawą kocurek. — Nie wiem tylko, czy tak, jak bym tego chciał.
— Jeśli to cię pocieszy, jestem okropny w tego typu biegach - ale!... wytrwaj jeszcze chwilę.  Nie warto pchać się ślepo do przodu bez poznania podstawowej wiedzy. Najpierw trochę teorii — miauknął. — Chcę cię uczyć nie tylko gotowej wiedzy, ale i zachęcić trochę do samodzielnego myślenia. Więc odpowiedz mi: do czego ci się ten bieg w ogóle przyda?
Na pysku młodziaka zajaśniała najpierw dezorientacja - w końcu było to dość nieoczekiwan pytanie - a potem konsternacja. Otworzył pysk, zamknął go znów, a potem kolejny raz otworzył w miarę jak pomysły wpadały i wypadały mu przez uszy. Wreszcie rzekł:
— Przydałaby się w walce, ucieczce i innych okolicznościach. Nie wspominając już o polowaniu. Poza tym, gdy czasu na reakcję jest niewiele, trzeba reagować szybko, prawda? Trzeba umieć pokonywać różne dystanse w odpowiednim tempie. Nie chciałbym paść ofiarą lisa lub nie zdołać kogoś przed nim ochronić...
Wzdrygnął się, najwyraźniej zbyt przerażony własną, przedstawioną przez siebie wizją. Natura pogrywała sobie z nim nad wyraz często, robiąc z niego najsłabsze ogniwo, a śmierć i niebezpieczeństwo goniły go od urodzenia. Jeśli mógł choć jedno zrobić dobrze, zamierzał wziąć się do tego wyjątkowo starannie. Nie chciał zawalić wyścigu.
Zauważył, że na wzmiankę o lisach Królicza Gwiazda wyprostował się, aż kości wydały mu charakterystyczny szczękot. Nie chciał poruszać tego tematu. Najwyraźniej ostatnie wydarzenia wciąż tkwiły mu z tyłu głowy.
Kompas natychmiast zawstydził się, że tak beztrosko wspomniał o czymś, co mogło wzbudzić u mentora nieprzyjemne wspomnienie śmierci Obserwującej Gwiazdy i jej syna. Nie potrafił jednak przeprosić, więc tylko milczał, odwróciwszy łeb, a cisza szybko zaczęła stawać się niezręczna. 
— Tak, bieg przydaje się nam do wielu rzeczy. Choć jako koty polujemy głównie z ukrycia i przy dobrych umiejętnościach nie trzeba się uganiać za zającem, nasze otwarte tereny nie sprzyjają nam zbyt często w tego typu podejściu. Nie mamy osłony, jak w lesie. Jesteśmy doskonale widoczni, więc zwierzyna zobaczy nas z większej odległości. W takim przypadku lepiej umieć biegać szybko i wrócić do obozu z jedzeniem w pysku. Pomaga także w ucieczce i szybkiemu przekazowi informacji, tak, jak wspomniałeś. Musisz jednak wiedzieć, że biegi długodystansowe nie polegają na szybkości, a na utrzymaniu odpowiedniego i stałego tempa. Nie wyrywaj się do przodu jak spłoszone stado koni, a zamiast tego przyspieszaj i zwalniaj miarowo.
Oczy aż mu zabłyszczały. Końcówka ogona drgnęła mu z satysfakcji. Odpowiedział poprawnie. Być może do czegoś się jednak nadawał.
— Teraz — zaczął głośno Królik. — W drogę!
I wystrzelił do przodu, a Wędrująca Łapa potrzebował chwili, by zrozumieć, co się dzieje i zrobić to samo. Zawołał coś tylko pod nosem i użył całej siły w swoich łapach, by osiągnąć maksimum swoich możliwości. Cień uśmiechu mimowolnie wpłynął mu na pysk, gdy majacząca mu przed sprawnym okiem sylwetka mentora rozpłynęła się gdzieś w powietrzu, ostając się w tyle. Udało mu się go przegonić.
Zapał jednak zgasł, gdy kocur uniósł nieco głowę i dostrzegł, że pokonali ledwie malutki odcinek przewidywanej trasy. Drzewo nad drogą wciąż było malutkie i praktycznie bezkształtne. Z każdym kolejnym krokiem rosło i stawało się bardziej widoczne.
— Pamiętaj! — sapnął gdzieś z tyłu Królicza Gwiazda. — W biegu polegasz na swoich łapach. Tam kieruj ciężar swojego ciała! I pochyl głowę!
Podążając za wskazówkami mentora, Kompas pochylił delikatnie głowę do przodu. Starał się, by każdy kolejny krok był odpowiednio wyważony, by ciało zdawało się lekkie - by mógł pokonać wyznaczoną odległość ze stałą prędkością i nie zostać przy tym w tyle.
Uśmiechnął się, gdy zobaczył, że mentor cały czas zostawał w tyle. Oczywiście, wyrywał do przodu wytrenowanymi łapami, a Wędrująca Łapa i tak musiał się starać, żeby go nie dogonił, ale to wciąż był zaskakująco dobry wynik.
— Chyba już się starzejesz, Królicza Gwiazdo!
Mentor robił wszystko, by się nie zaśmiać. To by go tylko spowolniło.
— Jeśli cię dogonię, obedrę cię ze skóry!
Ale nic nie wskazywało na to, by kocurowi udało się przegonić uczniaka.
Przynajmniej dopóki Wędrującej Łapie przed okiem nie zamajaczyły mroczki i dopóki nie naszło go nagłe osłabienie. Zmieniająca się szybko wizja, która łatwo rozmazywała się i mieniła przez prędkość, z jaką się poruszał, przyprawiła go o zawroty głowy. Świat zaczął wirować, a gdy patrzył przed siebie, czuł, jakby miał zaraz upaść.
Zignorował ból w głębi czaszki i przytłumiony słuch, a nawet coraz ciemniejszy obraz. Po prostu biegł dalej, choć łapy robiły się coraz bardziej drżące i wiotkie, chociaż niemal przestał słyszeć jakiekolwiek dźwięki otoczenia. Wzrok skupiony miał tylko na pniu tego wspaniałego drzewa, które wyznaczało zwycięzcę.
Nie był słaby.
Zamiast odpuścić, brnął dalej przed siebie. Zatrzymał się dopiero, gdy dotknął cienkiego pnia.
I upadł.

* * *
Gdy się obudził, przez dłuższą chwilę trwał w jakimś dziwnym zawieszeniu, nie wiedząc co się dzieje. Jakby wrócił do niego wzrok i wszystkie inne zmysły, ale zginęła gdzieś świadomość. Dopiero później uświadomił sobie, że wciąż żyje i przypomniał sobie, co się stało, zanim obraz się urwał.
I mimo tego wciąż było mu ciężko określić miejsce, w którym się znajdował. Gdy podniósł małą głowę, wizja wciąż była rozmyta. Majaczyły przed nim jakieś niewyraźne kształty, ale nie był w stanie stwierdzić, czy był to kot, czy może ciemna, rozwarta paszcza borsuka, który właśnie zamierza skonsumować go na obiad.
Ale chwilę później obraz się wyostrzył, a on rozpoznał w tych ciemnych kamiennych stertach gruzu Skruszone Drzewo. Światło ledwo wpadało do środka, ale w tej chwili raczej go to cieszyło.
Spuścił głowę, nie wiedząc, czy to przez poczucie winy, czy przez wstyd. Oba te uczucia bardzo często ukrywał. Pokazywał tylko dumę, pewność siebie - wszystkie te dobre, wspaniałe i pożądane cechy. Niekiedy zachowywał się, jakby był lepszy od wszystkich w swoim otoczeniu. Bo dużo prościej było sprawić, by inni dostrzegali jego wartość, niż walczyć o nią z własnym ciałem.
Głupim, słabym, bezużytecznym ciałem, które więziło piękną i silną duszę. Natura bawiła się z nim tak, jak niektóre koty bawiły się z myszami. W naturalnym porządku świata powinien już dawno umrzeć, mierny i wiecznie lichawy, a tymczasem żył - jakimś cudem - i musiał patrzeć na porażkę za porażką.
W dzieciństwie chorował niewyobrażalnie często. Zwykły kocięcy katarek, który dla tych wszystkich Burzackich kociąt był co najwyżej irytującą niedogodnością, dla niego był nieomal wyrokiem śmierci. 
Co z niego miałby być za wojownik, jeśli nawet nie potrafi utrzymać się na łapach?
Wtedy nos mu się zmarszczył, a do nozdrzy dotarł intensywny ziołowy zapach. Zobaczył, że przed łapami miał nietknięty kwiat o rozłożystych liściach przypominających paprocie. Jego intensywna żółta barwa z łatwością zwróciła jego uwagę.
Obok leżał kawałek suchej kory wyższej po bokach, przyjmującej kształt naczynia. W środku znajdował się płyn o gęstej konsystencji i barwie bursztynu. Słodki zapach, który się z niego wydobywał poinformował go, że był to miód. Wędrująca Łapa rozejrzał się po legowisku.
 — Och — usłyszał czyjś głos. Należał do kocura. — Zbudziłeś się.
Podszedł do niego asystent medyka. Wędrująca Łapa z łatwością rozpoznał jasne futro upstrzone ciemnymi pręgami. Skowroni Odłamek.
— Co to jest? — śmiał spytać uczeń, skinąwszy na dziwny żółty kwiat.
— To tylko zioło na wzmocnienie — odparł zakłopotany medyk. — Jeśli je zjesz, będziesz czuć się lepiej.
— Nie czuję się źle — zapewnił.
Dobrze wiedział, że tak nie było, ale duma nie pozwalała mu przyznać, że czuł się źle - i to pewnie nawet gorzej, niż mógłby przypuszczać asystent. To było z jego strony nierozsądne i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
— Twój mentor się martwi — dodał medyk.
Nieszczęsny uczeń westchnął głęboko. Dotknął czubkiem nosa kwiat, i nim zdążyło zakręcić mu się w nosie od jego pyłków, połknął go i przeżuł, mimowolnie krzywiąc się, gdy jego gorzki posmak rozpłynął się na jego języku. Zaczął zlizywać z kory miód tak szybko, jak tylko połknął obrzydliwe zioło.
— Możesz zostać tu, dopóki nie nabierzesz sił — mruknął cicho Skowroni Odłamek. — Pajęcza Lilia niedługo wróci z wyprawy po zioła. Zajmie się tobą, jeśli będziesz czegoś potrzebować.
Odwrócił się, jak tylko dokończył ostatnie zdanie. Wydawał się być w ponurym nastroju. Był głęboko zamyślony, a oczy zaszły mu mgłą, jakby zupełnie nie przykładał wagi do tego, co widział, przebywając gdzieś głęboko w odmętach własnych myśli.
Kompas nie wiedział, co go tak zajęło, ale z całą pewnością go to zainteresowało.
— Dziękuję za pomoc — powiedział, a kocur, odwrócony do niego tyłem, zatrzymał się, nim zdążył zrobić kolejny krok. Jego przednia łapa zawisła w powietrzu. Podniósł głowę i zajrzał przez bark w stronę leżącego.
— To mój obowiązek — odparł zmieszany.
— Długo już asystujesz w legowisku medyka? — spytał. — To musi być piękna praca. Kontaktować się z umarłymi i pośredniczyć żywym w sprawach duchowych. Trening musiał być długi i ciężki, prawda? 

<Skowroni Odłamku?>


[3706 słów]
[biegi długodystansowe]

[przyznano 74% + 5%]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz