Przed porodem
— No więc… Jestem w ciąży — zwieńczyła swój długi monolog tymi jakże prostymi słowami, spoglądając ku niebu, jakby oczekując od niego wsparcia.
Był dżdżysty, pochmurny poranek. Pogoda od rana dawała się wszystkim we znaki, psując humor i brudząc futro. Zmierzch zdążyła już nawet dojść do wniosku, że z błocka, które grubą warstwą zalegało na runie leśnym, mógł bez problemu wyjść jakiś ohydny stwór, ponieważ przeklęty przez cały dzień lepił się każdemu do łap… Ususzone konary drzew skrzypiały i jęczały na wietrze, a mgła utrudniała dostrzeżenie ścieżki naprzód. Tego dnia też Zmierzchająca Zatoka udała się z Judaszem, by pomówić z jego bratem i choćby spróbować przekonać go do racji ich pomysłu…
Salomon milczał przez jedną chwilę, kolejną, aż w końcu w powietrzu zawisło pytanie wypowiedziane zawistnym wręcz tonem.
— Czyli? — W każdym skrawku ciała okazywał swą irytację - drżeniem ogona, ciągłym wysuwaniem pazurów, rozbieganym wzrokiem. Mimo, że znali się tak długo, dalej nie odkryła, czemuż miałby tak jej nie lubić… Jaki błąd popełniła. — Z tego co rozumiem, nic mi do tego.
Judasz rzucił bratu ostrzegawcze spojrzenie, jednak ten ewindentnie zignorował starszego. Obejrzał się za siebie i przewrócił oczami, ewidentnie chcąc jeszcze bardziej podkreślić swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji.
— Podjęliśmy decyzję, że przenosimy się do Klanu Nocy — wtrącił Judasz gładko, najpewniej chcąc załagodzić burzliwe słowa, które padły chwilę temu. — Tak będzie lepiej, uwierz mi. Nie będziemy głodować. Zdobędziemy dach nad głową. Przyjaciół. I co najważniejsze, będziemy mogli właściwie zająć się kociakami.
Młodszy zaśmiał się sucho i wydawało się, że nawet wiatr ustał w oczekiwaniu na jego słowa, bez względu na to, jak bardzo raniące mogły one być.
— I tak sobie ćwierkaliście za moimi plecami? Naprawdę? Jesteście żałośni. W kółko tylko widzicie swój czubek nosa! Macie gdzieś, jak ja mogę się czuć. Co mi robicie — fuknął, spluwając mu prosto w pysk i gwałtownie przecinając powietrze ogonem. — Bo oczywiście — stwierdził ironicznie — jestem tylko głupim, nic nieznaczącym elementem waszej układanki. Może najlepiej mnie wyrzucić na śmietnik, co?
— To jeszcze nie jest oficjalna decyzja — Judasz wydawał się dość mocno poirytowany obcesowością brata, z trudem wydobywając z siebie te słowa, ciche jak szept wiatru.
— Ta, jasne — zlekceważył go natychmiastowo. — A ty jesteś królową wszechświata.
Brutalnie popchnął niebieskiego, który cofnął się gwałtownie do tyłu. Judasz ze świstem wypuścił powietrze, przecinając swoim ogonem powietrze niczym batem.
— Bo zaraz stracę cierpliwość — zagroził. Ewidentnie był to już koniec żartów. Jego oczy dotąd będące spokojnym oceanem, zamieniły się we wzburzone morze, na którym wiatr miotał fale na różne strony, a błyskawice przecinały niebo.
— Tak?
— A i owszem, młody.
Nastąpiło jedno pchnięcie. Kolejne. Hah, z pozoru może niegroźne, lecz co z kamieniami?
Ze skałami, które mogą zabić?
Może gdyby byli bardziej ostrożni, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Lecz los nie był pobłażliwy.
***
— Zabiłaś go! To twoja wina! — wrzeszczał ze łzami w oczach Salomon, bezsensownie wpatrując się w znieruchomiałe ciało zbroczone krwią. Zesztywniałe, zimne. Bez życia.
Ciało jej partnera.
Łkała, a po jej policzkach toczyły się gorzkie wodospady żałoby. Płynęły bezustannie, ani na chwilę nie przestawały. Bo może to rzeczywiście była wina jej marzeń o rodzinie. O lepszej przyszłości. Podniosła łeb, z pustym wzrokiem obracając się w kierunku burego.
Bo nikt jej już nie pozostał.
— Jesteś skończona! Rozumiesz to!? — Ciągnął dalej, obnażając zęby. — Już nigdy nie będziesz bezpieczna. Znajdę cię. Wypruję flaki, zakopię żywcem! Jesteś… Jesteś po prostu fałszywym ptaszkiem, który w niebezpieczeństwie zwiewa! Zrujnowałaś… wszystko!
Jak w mantrze przytaknęła. Bo tego od niej oczekiwał. Potwierdzenia.
A później po prostu odeszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz