przeszłość
W legowisku czuła na sobie spojrzenie Gradowego Sztormu, który na jego nieszczęście, miał najbliżej niej legowisko. Szylkret wręcz świdrował ją wzorkiem i bez najmniejszego skrępowania zapytał się reszty wojowników, czy ktoś nie chce się z nim zamienić miejscem. W odpowiedzi dało się usłyszeć próby uciszenia śmiałka przez resztę wojowników, którzy chcieli spróbować ponownie zasnąć, nikły śmiech, ale również karcące uwagi sugerujące, aby kocur był wyrozumiały.
– No już, koniec przedstawienia. Wracajcie do spania albo plotkowania. – Z tłumu gapiów wystąpił naprzód Króliczy Nos, stając pomiędzy skuloną Margaretką a Gradem – Każdemu może się coś złego przyśnić. Odpuść Gradzie...
– Trzeci dzień z rzędu zrywa się z krzykiem i stawia cały klan na łapy. Kocięta są pewnie teraz bardziej przestraszona niż ona... Może, póki nie wydobrzeje, lepiej będzie, aby spała, chociażby w dziurze, poza obozem? Tam będzie mogła wrzeszczeć, dopóki nie zabraknie jej tchu i nikomu nie będzie przeszkadzać, a i się przysłuży! Swym zawodzeniem przepędzi wszystkich samotników! – Prychnął starszy wojownik.
– Ma rację... – wtrąciła cicho wojowniczka, dostrzegając, że jej przyjaciel, jak i mentor nastroszył sierść, będąc gotów do wdania się w pyskówkę ze starszym wojownikiem. – Przepraszam Gradowy Sztormie. – miauknęła podnosząc się na równe łapy, szczerze żałując, że uniemożliwia wyspanie się wojownikom, czy tego chciała, czy nie. Bez słowa opuściła legowisko.
Odkąd starała się ograniczyć mak, senne mary powracały ze zwiększoną intensywnością. W zapętleniu przeżywała raz za razem sceny, które wydarzyły się w przeszłości. Czuła metaliczny zapach krwi. Widziała zaciskające się szczęki czarnego kota na szyi niedoszłej liderki oraz ciało medyka, leżące bez życia w kałuży krwi. I ilekroć napotykała wzrok Widma, czuła jak serce podchodzi jej do gardła. Łapy odmawiały jej posłuszeństwa, za każdym razem, tak jakby ugrzązła w mokrym gruncie, albo przykleiła się do żywicy, która nie chciała jej pozwolić udać się do obozu i ostrzec innych. Jednak gdy starała się spróbować wyeliminować zagrożenie, niewidoczne łańcuchy puszczały i pozwalały jej działać. Chociaż w śnie dzięki jej poświęceniu, jej matka i ciotka mogły żyć. W obozie nie została przelana ponownie krew członków jej rodziny. I przede wszystkim te nocne mary nie nawiedzały, a ona sama dalej wierzyła w nieomylność Klanu Gwiazdy, krocząc razem z innymi duszami po Srebrzystej Skórze.
Niebieskie oczy migoczące jak dwa szafirki wpatrywały się w gwieździste niebo, jednak trudno było się w nich doszukiwać podziwu wobec przodków. Umęczone i opuchnięte od wylania morza łez, wręcz rzucały wyzwanie Gwiezdnym, którzy nie różnili się od żyjących kotów – byli równie zakłamani i interweniowali, gdy mieli w tym interes. Nie liczyło się dla nich dobro wszystkich żyjących, pozwalali na cierpienie poszczególnych jednostek, w imie czegoś wyższego. Tylko czego? Matka nie miała racji. Gwiezdni im nie sprzyjali, jej rodzinie, bo jeśli by tak było, nie pozwoliliby na utratę życia zarówno jej, jak i Iskrzącej Burzy. W szczególności Iskrzącej Burzy, która była niczym innym jak promykiem w ich rodzinie. W oczach kotki wezbrały się łzy. Dlaczego, gdy myślała o cioci, zamiast widzieć jej uśmiechnięty pysk, chwil, gdy ta przytulała ją i stawała w obronie, kiedy matka się na nią gniewała, widziała zawsze ostatnie chwile z jej życia.
– Jesteśmy dla was niczym innymi jak zabawkami, zapewniającymi rozrywkę, jak wam się nudzi tam na górze? – wysyczała, wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi. Przynajmniej za życia. – Gdy naprawdę was potrzebujemy, milczycie. Ufamy wam, oddajemy cześć, a wy raz za razem...
– Hej! Chyba nie wzięłaś słów Gradowego Sztormu na poważnie i nie zamierzasz iść spać w dziurze? – wysapał czarny kocur, zrównując kroku z kotką. Szylkretka tak bardzo odpłynęła w myślach, że nie patrzyła, dokąd idzie przez ten cały czas. Dopiero głos przyjaciela wybudził ją z transu, a ona sama dostrzegła, że mało co i nie wylądowałaby w dziurze, na plecach Jeleniego Puchu, który spał zwinięty w kłębek. W tej chwili wyglądał jak przerośnięty niegroźny kociak. Jednak widziała do czego paszcza kocura była zdolna, słyszała opowieści i nie mogła pojąć, jak jej matce udało się zaprzyjaźnić z tym kocurem. Gdy nim się zajmowała jako medyczka, wzbudzał w niej obawy.
– Co... Nie. Chciałam się przewietrzyć, a łapy jakoś tak same mnie tu zaniosły. – Nie skłamała. Może podświadomie uznała, że dziura to będzie faktycznie dobre miejsce do spania, jednak niekoniecznie dobrze by było ją dzielić ze srebrzystym. – Lepiej mu nie przeszkadzajmy... – Wycofała się na bezpieczną odległość od dziury.
Usiadła na trawie i wbiła spojrzenie w Króliczy Nos, który próbował złapać oddech. Biegł za nią? Na to wyglądało. Przez chwilę, oboje milczeli, aż w końcu w tym samym czasie się odezwali.
– Wystraszyłem się, że chcesz opuścić klan...
– Myślałam o odejściu z klanu...
Oczy kocura rozszerzyły się. Wpatrywał się w nią z poważnym wyrazem pyska, by po chwili wybuchnąć głośnym śmiechem.
– No dobra, ten żart ci się udał... Bo żartujesz, prawda?
– Nie. – Wokół łap owinęła ogon, chcąc dodać sobie pewności. – Już od dłuższego czasu o tym myślę, ale zdaję sobie sprawę, że mogłabym sprawić przykrość paru kotom. Na pewno Obserwującej Gwieździe. Być może moim siostrom... Tobie. Zawiodłabym was. – Położyła uszy po sobie. – Większość by nawet nie zauważyła mojego zniknięcia, inni by pewnie zrozumieli czemu opuściłam klan. – On również pewnie by zrozumiał. – Są dni, gdy się duszę w obozie. Jestem przebodźcowana i przytłoczona tym wszystkim, co się stało. Zmiana funkcji co prawda dobrze mi zrobiła, ale... – urwała. Mimo bliskich kotów, na które mogła liczyć czasami czuła się w klanie jak w klatce, być może do końca życia będzie się tak czuć przez wychowanie Lwiej Paszczy i Ziębiego Trelu. Strach być może nigdy nie pozwoli jej rozpostrzeć niewidzialnych skrzydeł. – Nagietek to by się na pewno cieszył i świętował, jakbym odeszła. Pamiętasz jak ilekroć jakiś wojownik przychodził do żłobka, pytał się go czy ten mógłby mnie zabrać? – parsknęła, jednak wojownikowi nie było do śmiechu. – Od tamtego czasu się nic nie zmieniło. Tylko teraz głupio mu o to innych pytać. Wyobraź to sobie tylko.
Ciężko było jej odgadnąć co myśli sobie kocur, jednak przez cały czas uważnie słuchał tego co mówiła. Ani razu jej nie przerwał. A ona podzieliła się z nim wszystkimi rozterkami, w szczególności tymi dotyczącymi jej rodziny; narzuconych przez matkę ambicji zebranych przez wszystkie wcześniejsze pokolenia kotów spokrewniony z Piaskową Gwiazdą, którym miała ona oraz jej rodzeństwo sprostać. Narzuconych idei, przekłamanych historii. Braku przynależności do rudych czy nierudych, przez bycie szylkretem, przez co nie raz czuła się zdrajcą, gdy próbowała zarówno stanąć w obronie swej rodziny, gdy ci mieli rację, a inni się mylili, jak i obronić kota "niskiego urodzenia", gdy to jej rodzina się myliła.
To było dla niej za dużo.
Dopiero gdy zaczęło świtać, zdali sobie sprawę, że spędzili całą noc poza obozem. Jednak było to potrzebne, a przynajmniej Margartekowy Zmierzch tego potrzebowała. Nie kolejnej dawki maku, która tłumiła ból, a zwykłej przyjacielskiej długiej rozmowy. Poczuła ulgę.
Nim wrócili do obozu, bo kocurowi udało się przekonać przyjaciółkę do zostania w klanie, udali się jeszcze na polowanie, które dodatkowo pozwoliło kotce wyciszyć umysł.
~~~
Była ciekawa jakby jej los się potoczył, gdyby Króliczy Nos pozwolił jej odejść tamtej nocy, a rozmowa między nimi nigdy by się nie odbyła. Czy na jego los również by to wpłynęło? Pewnie tylko częściowo. Na pewno w przyszłości nie doczekaliby się wspólnie potomstwa i nie zostaliby partnerami, lecz poza tym raczej nic by się nie zmieniło. Kocur, tak czy siak, zostałby liderem, po śmierci Obserwującej Gwiazdy. A ona, gdzie teraz by była? Udałoby jej się przetrwać samej porę nagich drzew? Jeśli tak, to czy dołączyłaby do innej społeczności, czy zdecydował się żyć samotnie? A może jakiś dwunożny, podobny do tych, których dostrzegała czasami zatrzymujących się na Drodze Grzmotu, przy granicach Klanu Burzy i Owocowego Lasu, przygarnąłby ją i otoczył miłością?
– Dobrze, że nie odeszłam... – miauknęła cicho, niczym zaklęcie, tuląc do siebie swoich synów, których samo istnienie było jej powodem do dumy z nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz