— Ale nic ci złego nie uczynił? — kremowy pokręcił głową — W takim razie, nie martw się Leto, to żadna tragedia. Tamten panicz jest nieugięty... Jest zbyt potężny; nie obrażam twojej siły mówiąc to, braciszku, ale to przeciwnik pokroju umiejętności ojca, nie twoich.
Kocur spuścił spojrzenie szarych ślipi na własne łapy.
— Tak uważasz?
— Tak, nie przywiązuj do tego tak dużej wagi, nic się nie stało — zamruczała, trącając jego bark rudym policzkiem — Miałeś dobre intencje. Następnym razem na pewno się z nim rozprawisz.
Polizała kędziorek sierści między jego uszami korzystając z tego, że z głową schyloną ku ziemi byli podobnego wzrostu.
— A teraz, jeżeli zechcesz, to może wybierzesz się ze mną na spacerek?
Leto podniósł na nią spojrzenie i pokiwał na zgodę.
— Oczywiście panienko — jego mordką rozpromieniła się; prędko podniósł się na łapki i wyciągnął jedną w stronę rudej, aby pomóc jej wstać — Chodź, chyba zostawiono nam jeszcze otwarte wrota!
*teraźniejszość*
Słońce chyliło się ku horyzontowi. Chmury zmieniły swą barwę, okryte plamami żółci i rdzy. Gdyby się odwróciła, po przeciwnej stronie ujrzaby wschodzący powoli księżyc. Biała tarcza była prawie idealnie okrągła; do pełni brakowało tylko paru dni.
Pamiętała, że gdy stawiała pierwsze, chwilę kroki poza domostwem, ojciec mówił jej, że po zmroku strachy wychodzą ze swoich kryjówek. Radził, aby nocą wieczorami trzymała się ciepła kominka, gdzie jej drobne łapki będą bezpieczne. Gdzie on może jej bronić. Ale teraz nie była już taka mała i nieporadna. Wydoroślała, oni wszyscy wydorośleli. Już nie obowiązywały jej te same zasady, pomimo tego, że troska Narratora wcale nie zmalała.
Teraz bez obaw przeciskała się pomiędzy prętami furtki, Leto tuż u jej boku, gotowy do asysty. Z uśmiechem na pysku i wysoko uniesioną głową przystanęła na brukowej ścieżce, czekając, aż braciszek skończy wyrażać swoje obawy i dołączy do niej po drugiej stronie ogrodzenia.
— Nie martw się — zamruczała — Wiele razy już tu byłam, i dniem i wieczorami, i nic mi się nie stało.
Srebrny wyskoczył z pomiędzy zdobionych prętów ogrodzenia i przylizał rozczochrane futro na piersi. Jego spojrzenie ma moment zatrzymało się na rozświetlonym oknie domostwa.
— Nie martwię się, na pewno bym cię obronił, gdyby jakiekolwiek zło stanęło nam na drodze — uśmiechnął się szarmancko, jednak szybko mordka mu zrzedła — Ale robi się późno... Na pewno nie jesteś już zmęczona?
Pokręciła głową i leniwym krokiem ruszyła do przodu, co zmusiło Leto do tego samego.
— Uwierz mi, energia kłębi się w moich łapach — zachichotała — Będzie bardzo miło, skoro słońce już nie przypieka, ani deszcz nie kropi z nieba. No, chyba, że bardzo chciałabyś wrócić, to wtedy zaprzestaniemy — zmarszczyła brwi — Nie chciałabym ciebie do tego zmuszać, jeżeli masz jakieś złe przeczucia.
— Nie nie, panienko, z chęcią ci potowarzyszę — wyrwał się do przodu stanął, i przeskanował wzrokiem otoczenie — W którą uliczkę twe łapy nas poniosą?
Rozejrzała się, mimowolnie kierując w tą bardziej zarośniętą, która kończyła się piaszczystą ścieżką i paroma krzewami. Rzuciła pytające spojrzenie w kierunku brata, przestepujac z łapy na łapę. Kremowy skinął głową, doganiając ją w paru susach. Bruk pod ich łapami powoli ustępował miejsce ubitemu piachowi, a żeliwne ogrodzenia zamieniały się w drewniane deski. Okna innych domostw świeciły znajomym, ciepłym blaskiem. Drzewa rzucały długie cienie na ich ścieżkę, a bzyczenie owadów odciągało jej wzrok w stronę rabat z kiedyś kolorowym kwieciem. Większość zdążyła już zwiędnąć i obrócić w papkę pod wpływem deszczy, ale wiecznie zielone bluszcze czy bujne paprocie korzystały z wilgoci. Jej łapki skierowały się prosto na donice i grządki, które akurat nie były ogrodzone żadnymi prętami. Podniosła wzrok na cudze domostwo, w którego lśniących oknach zauważyła dziecię wyprostowanych.
— Wisterio? — brat dołączył do niej po paru momentach, spogladajac na zieleninę obok niej — Znalazłaś coś interesującego?
Dopiero, gdy odwróciła się w jego stronę, zauważy, jak ciemno się zrobiło. Nawet, gdy wychyliła głowę na wolną przestrzeń, i budynki nie zasłaniały nieba, to nie mogła dostrzec słońca ani jego promieni. Pozostały tylko naznaczone kolorami obłoki i szaro-granatowy nieboskłon.
— Takie same, jakie znalazłam w naszym ogródku — wskazała łapą na postrzępionego liście paproci — Równie interesujące, ale widziałam je już wiele razy. Zbaczając z tematu, późno się robi, nieprawdaż?
— Też to zauważyłem, siostrzyczko — zamruczał, oglądając się za siebie — Jeszcze parę chwil i zimno nas owieje; myślę, że pora wracać.
Przytaknęła mu i oderwała spojrzenie od rodziny w oknie, bo znowu tam uciekło. Za zachętą ruszyła w drogę powrotną, przysłuchując się, jak paplał coś o historii opowiedzianej przez Narratora. Oglądała gwiazdki na niebie, do momentu, kiedy wyszli zza rogu i Leto nagle się zatrzymał. Już miała otworzyć pyszczek i zapytać, co zauważył, gdy spuściła spojrzenie i stanęła oko w oko z psem.
Leto napuszył futro na grzbiecie, wysuwając się do przodu i stając przed nią. Otworzyła szerzej oczy, słysząc skomlenie stworzenia. Było małe, brązowe i futrzaste. Jej brat zasyczał cicho, jednak widziała, jak trzęsą się jego tylne łapy. Pies szczeknął głośno, zagłuszając to, co powiedział do niej kremowy. Zanim zdążyła dopytać się, o co chodziło, pies rozszczekal się na dobre i z merdającym ogonem zaczął zbliżać się w ich kierunku. Wisteria cofnęła się o krok, na sztywnych, trzęsących się łapach. Nie była pewna, co się dzieje. Nigdy wcześniej nie napotkała kogoś takiego na swojej drodze. Po reakcji Leta myślała, że on może tak, ale nie mogła być pewna.
Kremowy odwrocil sie do niej na moment. Złapała z nim kontakt wzrokowy i bez słowa zaczęła biec w przeciwnym kierunku, słysząc głośne kroki Leta za nią. Ich łapy uderzały o bruk, a pies z wyciem szarżował za nimi.
— Gdzie biegniemy?!
— Nie mam pojęcia!
Znaleźli się w nieznanej dzielnicy, na nieznanej uliczce, z psem nadal na ogonie. Łapy ją bolały, ale nie chciała skończyć z głową w szczękach zwierzęcia, jako jego podwieczorek. W końcu słyszała historie, jakie są niebezpieczne. Tak więc brnęła dalej, dopóty odgłosy za nią jedynie się nasiliły. Leto warknął głośno, co wywołało tylko większą agresję zwierzęcia. Prędko wgramoliła się na śmietnik stojący na chodniku, podciągając brata za sobą. Rozwścieczone zwierzę zahaczyło zębami jej ucho, ale uparcie syknęła na nie i cofnęła głowę dopiero wtedy, gdy jej brat stał czterema łapami na podwyższeniu.
— Co poczniemy? — zapytała, próbując opanować trzęsienie łap; nie wiedziała, czy to z wysiłku, czy że strachu. Pies nadal szczękał zawzięcie, nie dając im spokoju.
— Oh, siostrzyczko — szare oczy Leta błyszczały jak dwa księżyce — Obiecaj mi, że pobiegniesz dalej, aż będziesz bezpieczna, dobrze? Ja rozprawię się z tym okropienstwem-
Z tymi słowy pochylił się i zamachnął się, uderzając łapą w nos zwierzęcia. W ten sposób stracił także równowagę, moment później dołączając do psa na chodniku. Wisteria wrzasnęła zaskoczona, patrząc, jak kocur odskakuje niczym oparzony.
— Uciekamy! — krzyknął, chyląc się przed zębami psa. Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać, zeskoczyła z kubła po drugiej stronie i zaczęła biec, z bratem na ogonie. Pies warknął i ruszył za nimi ponownie, nie odstaraszony taktykami Leta.
— W którą stronę? — uslyszała jego pisk, gdy droga przed nimi się rozdwoiła.
— Lewo! — miauknęła szybko, nie zastanawiając się za bardzo. Chciała tylko pozbyć się zagrożenia i wrócić do domostwa.
Skręciła w obranym wcześniej kierunku i zanurkowała pod cudzym ogrodzeniem, rozglądając się w panice i wskakując na parapet niskiej szopy. Tutaj nic jej nie będzie grozić. Tak jak obiecała Letu, znalazła bezpieczne miejsce i czekała. I czekała, i czekała. Po minucie zaczęła się niepokoić jeszcze bardziej. Szczekanie psa nie brzmiało już, jakby dochodziło z bliska ‐ wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że słyszy je parę ulic dalej. Zatem, gdzie podział się Leto, skoro zgubili zwierzę?
Zebrała w sobie garstkę odwagi i wychyliła głowę za płot, po czym syknęła cicho. Gdy odpowiedziała jej tylko cisza, wyszła na chodniku i rozejrzała się po okolicy. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Brata też nigdzie nie widziała. Serce kołotało jej w piersi, nie pomagając z paniką. Ruszyła wzdłuż płotów i wychyliła głowę z róg, szukając najmniejszej oznaki tego, że brat także się gdzieś schował i czeka na nią.
Nie znalazła Leta, znalazła za to z powrotem tamtego psa. Szczeknął, gdy tylko znalazła się w jego polu widzenia. Jego oczy błyszczały groźnie w ciemności. Stanęła zaskoczona, i dopiero, gdy zaczął na nią warczeć, skoczyła do ucieczki. Biegła i biegła, domostwa śmigały w kącikach jej oczu. Bruk pod jej łapami z powrotem zamienił się w piasek, a później trawę i błoto. Biegła, dopóty szczeknięcia do końca ucichły w oddali, a jedynym źródłem światła był księżyc nad jej głową.
Rozejrzała się dookoła. Trawa pod jej łapami była mokra, powietrze zimne. Pachniało lasem, który z otwartymi ramionami stał tuż przed nią. Nie widziała już światełek w oknach, ani nie słyszała głośnej rozmowy dwunogów. Zgubiła ślad Leta, nie znała też drogi z powrotem do domostwa, do ojca i rodzeństwa. Niepewnie ruszyła do przodu, znajdując niewysoki krzew i siadając pod ochroną jego liści. Została samiutka, bez swojego rycerza do pomocy.
<Leto?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz