— Waa! Jak duży, jak duży?! — dopytywała.
— Przecież mówię! Niewyobrażaaalnie! — Ciemne ślepia świdrowały koteczkę. — Taki, że jakby rozpostarł je w obozie, to jednym piórkiem mógłby dłubać w nosie Sówki, a drugim zasłaniać całe wejście! Dziobem za to zrywałby gwiazdy z nieba! — Stanął na tylnych nogach, a przednią łapką sięgnął do góry, chcąc wyamplifikować rozmiary drapieżnika. Mordkę miał w pełni poważną i pełną dramatyzmu.
— Coś ściemniasz... — rzucił Sekrecik, mierząc starszego podejrzliwym spojrzeniem.
— Bo masz jeszcze mleko pod nosem; oboje macie! Nie wiecie, jaki świat jest niebezpieczny! — oburzył się uczeń. — Myślicie, że co? Że to takie proste, he? Życie ucznia to ciągłe wyrzeczenia, ciągła walka o przetrwanie!
— Waa... — mruknęła szylkretka. Jej zielone oczka nie odrywały się od pyszczka Lnu; siedziała jak zaczarowana. — I co zrobiliście? Pewnie twój mentor był przygotowany, pewnie pobił już ze sto takich bestii!
— A właśnie, że nie! Gdyby mnie tam nie było, pewnie schowałby się w krzaki i chlipał. O! Albo by zwiał! Ale ja mam w sobie taką aurę, że normalnie wszyscy czują się gotowi do walki!
— No coś ty... — Przewrócił oczami płowy.
— Słuchaj, maluchu... — Uśmiechnął się z wyższością Len. — Jak będziecie w moim wieku, to zobaczycie, co to znaczy życie. Nie siedzenie pod cieplutkimi łapeczkami mamuni, ale prawdziwy trening przetrwania. Ja jestem już przememłany jak się da... A wy to... Mięczaki... Taki już was los. Wychowani pod bielutkim, milutkim puszkiem; musicie się najpierw wykazać, dopiero potem jest szansa, że cokolwiek z was wyrośnie — powiedział pewny swoich słów.
W tym momencie do kociarni zajrzał ciemny łeb. Pomarańczowe ślepia zlustrowały po kolei wszystkich stałych mieszkańców, szukając jednego intruza. Znalazły go w kącie, w towarzystwie dwóch maluchów.
— Len, zbieraj się — rzucił krótko Listek. Nie czekając na odzew ze strony terminatora, odwrócił się i skierował w stronę wyjścia z obozu. Kremowy kocurek burknął pod nosem kilka niezrozumiałych dla Miłostki sformułowań, ale faktycznie wstał.
— No dobra... Trzymajcie się pisklaki, uważajcie, żeby wam mama językiem nie powyrywała piórek, bo nigdzie nie wzlecicie — zażartował i puścił im oczko. Koteczka zaśmiała się szczerze, a jej brat parsknął. Jasna kita zniknęła za krzakiem.
Zielonooka odwrócił pyszczek w kierunku brata; jej oczy błyszczały entuzjazmem i podziwem.
— On jest taaaki fajny! — wymruczała.
— Weź... Wygaduję głupoty! Nie widzisz tego? — pisnął rozczarowany Sekrecik. Pokręcił łeb na widok rozmarzonych ślepków starszej.
— A skąd niby wiesz? Nie było cię tam, kiedy przepędził orła kotożerce!
— Mogę się założyć, że to był jakiś głupi gołąb.
— Ty byś nawet gołębia nie przegonił!
— Nie mówię, że bym przegonił!
— Oj, bo ty jesteś zazdrosny, że uważam, że Len jest od ciebie fajneijsiejszy! — zarzuciła. Na rudy pyszczek spłynął lekki uśmieszek, a oczka przymrużyła; wiedziała, była w pełni pewna, że to o to chodzi bratu.
<Sekrecik?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz