Przed ciążą Cierń, w trakcie ciąży Migotki
Jak można się było po nim spodziewać, odnalezienie się w nowej rzeczywistości, w nowej społeczności, sprawiło Miodkowi dokładnie tyle samo problemów, co gdy dołączył do Klanu Klifu; równe zero. Pierwsze noce faktycznie nie obyły się bez dziwnych wzroków, pomruków czy żartów uczniów. Nie przeszkadzało mu to; to były dzieciaki, nie miał się co dziwić, że jak owe się zachowywały. Ba! Mógł czuć się od nich lepszy, był już uczniem tyle księżyców, że do momentu, kiedy skończy trening w Owocowym Lesie, będzie najpewniej najlepiej wyedukowanym kotem w całym lesie. Nawet już nie umiał zliczyć, ilu mentorów posiadał; a jaka to była barwna gromadka, kiedy się ich wszystkich zebrało do kupy!
Z każdym dniem coraz więcej kotów raczyło go uśmiechem. Lubił ich. Zwłaszcza kiedy ciążąca mgła żałoby po zmarłych kotach zaczęła się rozmywać; wtedy dopiero mieszkańcy sadu zaczęli pokazywać mu swoją prawdziwą naturę. Byli lekkoduchami, wielu z nich wierzyło w coś, z czym nigdy się nie spotkał-we Wszechmatkę. Nie chciał wnikać i grzebać pazurem; czekał, aż ktoś sam opowie mu o tej specyficznej sile. Dziura po dopiero wzrastającym w nim kulcie Klanu Gwiazdy wciąż była świeża, a Miodek nie chciał po raz kolejny się zawieść.
Oczywiście, najwięcej czasu spędzał ze swoją ukochaną panieneczką, zwłaszcza teraz gdy ta spędzała swoje spokojne dni w żłobku. Nie potrafił w to uwierzyć; będzie tatusiem, będzie miał maleńkie Migoteczki, kręcące się wokół łap... Przynosił swojej najdroższej najlepsze upolowane kąski; specjalnie prosił Cierń, aby mógł dłużej popolować, zwłaszcza że większość ich treningów miała dość szczególny charakter i opierała się znacznie bardziej na rzeczach z codziennego życia Owocniaków. Kiedy przesiadywał z nią w kociarni, często przysiadywał się do nich Malinek lub Mirabelka. Szybko wkręcił się w ich przemiłą rodzinkę, czując się bardzo mile w niej widziany. Dowiedział się o rodzicach trójki, o tym, że mieli jeszcze jedną siostrzyczkę, o adoptowanych dzieciach Malinka... O wszystkim. On za to raczył tą bardziej energiczną dwójkę swoimi barwnym historyjkami; mimo że był trochę młodszy od nich, dużo przeżył, a skrzące ciekawością ślepia tylko upewniały go w tym, że nieźle mu idzie bajdurzenie.
— [...] wtedy uciekałem przed wielką psiną! Pysk miała paskudny, naszpikowany zębiskami, spomiędzy których aż lała się biała piana! Wyglądało to jak wzburzone fale, które przeciskały się między wystającymi, ostrymi skałami. Wtedy spojrzałem za siebie, aby zobaczyć czy mój ówczesny kompan Wątroba podąża za mną, ale jego pysk był niemal tak samo szkaradny, więc tak się przeraziłem, myśląc, że bestia jest zaraz za mną, że tylko przyśpieszyłem i zostawiłem go daleko, daleko za sobą... — Był w trakcie opisywania jednej z wielu swoich przygód za czasów samotniczego życia. Brązowe oczy szylkreta były okrągłe niczym słoneczna tarcza. Migotka leżała przy jego boku, opierając ciążąca głowę o brązowe łapy. Brewki miała lekko ściągnięte, a pyszczek niemrawy.
— [...] wtedy uciekałem przed wielką psiną! Pysk miała paskudny, naszpikowany zębiskami, spomiędzy których aż lała się biała piana! Wyglądało to jak wzburzone fale, które przeciskały się między wystającymi, ostrymi skałami. Wtedy spojrzałem za siebie, aby zobaczyć czy mój ówczesny kompan Wątroba podąża za mną, ale jego pysk był niemal tak samo szkaradny, więc tak się przeraziłem, myśląc, że bestia jest zaraz za mną, że tylko przyśpieszyłem i zostawiłem go daleko, daleko za sobą... — Był w trakcie opisywania jednej z wielu swoich przygód za czasów samotniczego życia. Brązowe oczy szylkreta były okrągłe niczym słoneczna tarcza. Migotka leżała przy jego boku, opierając ciążąca głowę o brązowe łapy. Brewki miała lekko ściągnięte, a pyszczek niemrawy.
— Nie opowiadaj może tej historyjki naszym maluchom... — wymamrotała, uderzając go ogonem o udo.
— Przecież nie słyszą; twoje futerko jest niczym chmurzasta, mięciutka, a jakże gęstą powłoczką, która uchroni je przed wszystkimi potwornościami. — zapewnił, kładąc pyszczek na jej czole. — Chyba że mówiąc o maluchach, masz na myśli Malinka?
— N-nie! Głuptas! — oburzyła się ciężarna i udała obrażoną, odwracając głowę w drugą stronę. — Nie powinieneś trenować?
— No właśnie Miodku, to byłby wstyd, jakby twoje dzieciaki się urodziły i potem dzieliły z tobą legowisko uczniów — zaśmiał się ciemnooki.
— Czy ja wiem; może to i lepiej. Mógłbym mieć ich na oku, mógłbym ocierać ich łezki, gdyby tęskniły za mamusią.
— Myślę, że to ty byś jako pierwszy się mazgaił — Niespodziewany głos doszedł do ich uszu. Niezadowolony, łysy pysk Cierń wyłonił się zza krzewu tworzącego kociarnie. Uszy miała położone, a jej krok był sztywny, chociaż elegancki. — Od szczytowania czekam na twój zad w kolorze błota, a ty grzejesz go tutaj?! Z tego co wiem, to Migotka nosi wasze bachory, nie ty, leniu. Chyba że jakoś się nimi podzieliliście, ale w takim razie zrób mi przysługę i po prostu zostań dożywotnią królową.
— Po co te nerwy Cierń? Nabawisz się zmarszczek — powiedział radośnie czekoladowy. Wstał i rozciągnął tylne łapy.
— Po to, że mam lepsze rzeczy do roboty niż czekanie na ciebie, kiedy ty trenujesz na Malinku swoje głupie umiejętności opowiadania głupot i wyssanych z pazura bajeczek. Sama mam ich już po dziurki w nosie...
— No dobrze, dobrze... Ale rozchmurz się. To będzie dla nas o wiele prostsze, jeśli zaczniemy trening w pogodnych humorach. — Polizał ukochaną po policzku, a kocura szturchnął koleżeńsko barkiem. Mijając mentorkę, wyszedł ze żłobka. Łysa poszła za nim. — Opowiedzieć ci dowcip? Rozweselisz się.
— Daruj sobie, nie mamy rangi błazna, a Sówka potrzebuję wojowników, nie komików. — wysyczała, nie spoglądając w jego stronę. Szybkim krokiem skierowała się w stronę wyjścia.
— Co dzisiaj porobimy? — zapytał, kłusując przy jej boku.
— Czy podczas swoich niesamowitych, zapierających dech w piersi przygód miałeś do czynienia z lisami? Ale takimi prawdziwymi, nie wymyślonymi, nieprzyśnionymi.
— Raz, czy dwa... Lisy często buszowały w okolicach kłody, gdzie spędziłem pierwsze księżyce. Rodzice chowali nas wtedy na wysokich gałęziach; problem zaczynał się, gdy zaczęliśmy robić się zbyt ciężcy; wtedy nauczyłem się wspinać. — odpowiedział w sposób, który dość usatysfakcjonował Cierń. Przynajmniej z tym nie musieli się zbytnio męczyć.
— Znakomicie; w takim razie dzisiaj będziemy chodzić i szukać ich tropów. W międzyczasie popolujesz dla tej swojej skowroneczki, chmureczki, czy jak ją jeszcze nazywasz — Ostatnie słowa powiedziała z grymasem.
Miodek skinął łbem i przyśpieszył; nie lubił chodzić wolno, miał wrażenie, że bardziej się męczył. Głowę trzymał nisko. Wciąż nie do końca przyzwyczaił się do zapachu owoców, który kuł go w nos i maskował wiele innych tropów. Próbował się skupić, ale cisza była dla niego zbyt głośna.
— Cierń... Czemu jesteś taka... — zwrócił się do wojowniczki, która tylko podniosła brew; jej mimika wyrażała pełnie pożałowania. — Znaczy! Nie, że łysa... Każdy jest piękny i wyjątkowy, po prostu niektórzy mniej, inni bardziej, ale no taka... Zimna i niemiła... Czy nie lepiej żyłoby ci się gdybyś otworzyła się na ciepło innych? Twoja nagutka skórka potrzebuje kogoś, kto będzie niczym pierze łabądka miłości... Uwierz mi, ja się znam na tym, co mówię. Ja ci mogę nawet pomóc, znajdę jakiś czas. Możesz mi się nawet zwierzać na naszych treningach! Widzisz, na przykład teraz! Jest idealny moment, abyś otworzyła się przede mną, ja nikomu nie powiem. Słowo honoru! Przysięgam na moje żółte ślepia, na moją miłość do Migotki, na calutki świat!
— Skończyłeś? — wyrzuciła zażenowana.
— Oh no proszę! Aż mi się serduszko kraja, kiedy widzę kogoś tak żałosnego emocjonalnie, jak ty...
<Cierń?>
+ Rozpoznawanie tropów lisa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz