Po odchowaniu drugiego miotu obiecała sobie przez jak najdłuższy czas nie zaglądać do żłobka. Zdawało jej się, iż na wylot przesiąkła zapachem mleka i mchu, na którym wylegiwała się wówczas niemalże całymi dniami. Zdołała jednak wymienić z Przeplatką kilka rozmów i koniec końców, nieuprzejmym wydawało jej się nie odwiedzenie chociaż raz karmicielki.
Pogawędka ostatecznie miała charakter krótkiej, bowiem nieustanne wędrówki czwórki kociąt w obrębie legowiska nie pozwalały ich matce spuścić z nich ani na chwilę oka, szczególnie gdy jedno co rusz zbliżało się do wyjścia. Ani nie była skupiona, ani cała rozmowa nie wydawała się nazbyt kleić, toteż Przepiórczy Puch pożegnała się sprawnie i skierowała swe kroki poza żłobek.
Po tej dłuższej chwili bezruchu jej kręgosłup zaserwował jej falę bólu. Będąc młodsza sądziła, że wszelkie spięcia w okolicach grzbietu były chwilowym problemem, jednak mijające księżyce nie przynosiły jej w tym temacie ulgi.
Zmrużyła oczy, gdy słońce oblało jej pysk swym ciepłym i jaskrawym promieniem. W jasności dostrzegła malujący się przed nią zarys smukłej sylwetki i gdy tylko zniżyła głowę, rozpoznała w tym kształcie swojego syna.
Skowroni Odłamek wydawał się zaskoczony jej widokiem w tym miejscu, aż w końcu nie wyrzucił z siebie prostego "Cześć", wyrywając ją z odmętów wszelkich zamyśleń.
— O hej — wykrztusiła, dosyć niezręcznie, nie bardzo wiedząc, czy powinna go teraz zagadać, czy może uciec mu z drogi, bo zdawał się kierować do żłobka i najwyraźniej miał w tym konkretny cel. Nie chciała przeszkadzać mu w pracy, ale i jako matce głupio by jej było, aby jej kontakt z własnym dzieckiem ograniczał się do krótkich powitań każdego dnia. — Idziesz zobaczyć, jak się mają kocięta Przeplatki? — mruknęła, starając się zadbać o to, aby ton jej głosu brzmiał na zainteresowany, chociaż wiedziała, że pytanie było głupie, a odpowiedź oczywista.
— Tak — odparł krótko, a szylkretce udało się wyłapać nagły ruch jego łapy, którą nerwowo zdawał się drapać w ziemi. Mogło mu się spieszyć, więc zrezygnowała z ciągnięcia rozmowy, choć do głowy przyszło jej wiele błahych zdań, którymi mogłaby mu zająć czas.
— W takim razie powodzenia, to psotne urwisy — stwierdziła. — Byłeś naprawdę spokojnym i grzecznym kocięciem w porównaniu z nimi — dodała z uśmiechem, na co odpowiedział jej tym samym gestem.
— Dziękuję.
Odsunęła się, wpatrując się przez chwilę w niknącą pośród krzewów kitę. Przy marudności Kniei i energii Dzwonka sądziła, że z całej pierwszej trójki najłatwiej będzie jej się dogadać ze Skowronkiem. Teraz jednak ten wydawał jej się najbardziej nieuchwytnym i nie wiedziała, czy tłumaczenie sobie tego jego medyczną profesją było rzeczywiście słuszne.
Sunęła się po obozie w ślad za przesuwającymi się plamami cienia, które zmieniały swoje położenie wraz z podróżą słońca po niebie. O ile grube futro niejednokrotnie ułatwiało jej przetrwanie chłodnych wieczorów, tak, teraz gdy skwer zdawał się przeszywać ją na wskroś, było ono jej największym utrapieniem.
Pogawędka ostatecznie miała charakter krótkiej, bowiem nieustanne wędrówki czwórki kociąt w obrębie legowiska nie pozwalały ich matce spuścić z nich ani na chwilę oka, szczególnie gdy jedno co rusz zbliżało się do wyjścia. Ani nie była skupiona, ani cała rozmowa nie wydawała się nazbyt kleić, toteż Przepiórczy Puch pożegnała się sprawnie i skierowała swe kroki poza żłobek.
Po tej dłuższej chwili bezruchu jej kręgosłup zaserwował jej falę bólu. Będąc młodsza sądziła, że wszelkie spięcia w okolicach grzbietu były chwilowym problemem, jednak mijające księżyce nie przynosiły jej w tym temacie ulgi.
Zmrużyła oczy, gdy słońce oblało jej pysk swym ciepłym i jaskrawym promieniem. W jasności dostrzegła malujący się przed nią zarys smukłej sylwetki i gdy tylko zniżyła głowę, rozpoznała w tym kształcie swojego syna.
Skowroni Odłamek wydawał się zaskoczony jej widokiem w tym miejscu, aż w końcu nie wyrzucił z siebie prostego "Cześć", wyrywając ją z odmętów wszelkich zamyśleń.
— O hej — wykrztusiła, dosyć niezręcznie, nie bardzo wiedząc, czy powinna go teraz zagadać, czy może uciec mu z drogi, bo zdawał się kierować do żłobka i najwyraźniej miał w tym konkretny cel. Nie chciała przeszkadzać mu w pracy, ale i jako matce głupio by jej było, aby jej kontakt z własnym dzieckiem ograniczał się do krótkich powitań każdego dnia. — Idziesz zobaczyć, jak się mają kocięta Przeplatki? — mruknęła, starając się zadbać o to, aby ton jej głosu brzmiał na zainteresowany, chociaż wiedziała, że pytanie było głupie, a odpowiedź oczywista.
— Tak — odparł krótko, a szylkretce udało się wyłapać nagły ruch jego łapy, którą nerwowo zdawał się drapać w ziemi. Mogło mu się spieszyć, więc zrezygnowała z ciągnięcia rozmowy, choć do głowy przyszło jej wiele błahych zdań, którymi mogłaby mu zająć czas.
— W takim razie powodzenia, to psotne urwisy — stwierdziła. — Byłeś naprawdę spokojnym i grzecznym kocięciem w porównaniu z nimi — dodała z uśmiechem, na co odpowiedział jej tym samym gestem.
— Dziękuję.
Odsunęła się, wpatrując się przez chwilę w niknącą pośród krzewów kitę. Przy marudności Kniei i energii Dzwonka sądziła, że z całej pierwszej trójki najłatwiej będzie jej się dogadać ze Skowronkiem. Teraz jednak ten wydawał jej się najbardziej nieuchwytnym i nie wiedziała, czy tłumaczenie sobie tego jego medyczną profesją było rzeczywiście słuszne.
Sunęła się po obozie w ślad za przesuwającymi się plamami cienia, które zmieniały swoje położenie wraz z podróżą słońca po niebie. O ile grube futro niejednokrotnie ułatwiało jej przetrwanie chłodnych wieczorów, tak, teraz gdy skwer zdawał się przeszywać ją na wskroś, było ono jej największym utrapieniem.
***
Nastały pełne ziąbu dni, a obozowisko poza porami posiłków i rankami zdawało się świecić pustkami. Mało kto ochoczo wychodził na polowania, wiedząc, że wróci zesztywniały od mrozu. Środek obozu jak zwykle zdobił stos zwierzyny, uboższej w porównaniu z poprzednimi porami, jednak dopóki każdy miał co włożyć do pyska, nie stanowiło to powodów do obaw.
Przepiórczy Puch niektórymi dniami dalej nie dowierzała swojej nowej roli. Od samego początku uważała Królika za porządnego kota, w końcu był jej mentorem i zawsze był dla niej życzliwy, ale nie spodziewała się, że doprowadzi to do tego, by wybrał ją na swojego zastępcę.
Była świadoma, że wielu w klanie patrząc na nią, nieraz przytaczało sobie fakt jej przybycia z Owocowego Lasu, gdzie okłamała ich przy okazji o swojej przeszłości i podała się za biedną i zagubioną pieszczoszkę. Nie świadczyło to o niej najlepiej, niezależnie od tego jak bardzo starała się od tamtego czasu każdego dnia dbać o dobrą opinię.
Lubiła mimo wszystko swoje obowiązki. Rozdzielanie kotów na patrole, szczególnie po obserwacji, kto się z kim dogaduje, czy też zbieranie raportów i przekazywanie ich Króliczej Gwieździe nie wymagało od niej wiele wysiłku. Były to przyjemne rzeczy i aż tak nie odczuwała przez nie, że nie jest już po prostu zwykłym wojownikiem.
Nawet ostatnie zgromadzenie było aż nadto spokojne, więc wszystko się względnie układało.
Postanowiła jeszcze zajrzeć do medyków. Poza celem zerknięcia na liczbę chorych, jak zwykle chciała zobaczyć, jak mają się jej dzieci. Nie chciała, by przez nową funkcję ktokolwiek z jej bliskich poczuł się zapomniany. W końcu nie była tak zajęta jak mogłoby się wydawać, a na przełomie księżyców to rodzinę postawiła jaką główną wartość. Choć była pewna, że Mirabelka wyśmiałaby ją, słysząc te słowa.
W środku uderzył w nią zapach ziół i chorób. Tak jak się spodziewała, było tu względnie pusto, a więc zdrowie dopisywało tym razem Burzakom. Nie zauważyła ani Firletkowej Łapy, ani Pajęczej Lili, co jednak uznała za znak, że mogły być w odwiedzinach u karmicielek bądź w legowisku starszyzny.
Z początku nie dostrzegła również jasno-brązowego futra, którego właściciel po chwili zamyśleń zdawał się skierować na nią swój wzrok. Uśmiechnęła się ciepło na powitanie.
— O hej, coś się stało mamo? — zapytał w skupieniu, podchodząc bliżej.
— Przyszłam tylko zajrzeć, jak się macie, ale jak widzę, odstąpiono ci to miejsce na własność — mruknęła, poruszając wibrysami w rozbawieniu. — Nie jest chyba źle jak na Porę Nagich Drzew, czyż nie? Starcza wam ziół? — zagadnęła, zerkając na posegregowaną nienagannie gromadę medykamentów.
<Skowronku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz