Od tego czasu minęły dwa księżyce, a z pełzających, ślepych robaczków powoli wyrastały szalejące motyle. Otworzyły swoje ślepia, rozpostarły pyszczki i zaczęły stawiać swoje pierwsze, chwiejne kroki. Przez pierwsze dni Migotka nie umiała zrozumieć, jak inne karmicielki mogły narzekać na swoje dzieci; fakt czasami Sekrecik przepchnął się przed Kruszynką w drodze do jej brzucha, ale przecież mleka miała pod dostatkiem. Wystarczył delikatny ruch łapą, aby najmniejsza nakierować na właściwą ścieżkę. Dopiero kiedy mlaski zamieniły się w piski, a powieki rozpostarły się, zaczęła się faktyczna walka... Najgorsze jednak przyszło, kiedy nogi nabrały siły i dały radę podtrzymać tłuściutkie brzuszki. Szybko pożałowała swoich prędkich sądów i przyznała, że potrzebuję przerwy...
— N-nie! Ty więcej razy byłaś! — Sekrecik złapał ją za ogon i pociągnął, aż zapiszczała. Delikatne pazurki próbowały wbić się w twardą powierzchnię, ale jedynie wywołały ból w drobnych łapkach.
— Bo jestem starsza! Więcej razy też trzepnęłam uchem, a o to się nie wkurzasz na mnie! — Zmarszczyła nosek.
— Ja jestem większy!
— O pół wąsa!
— Szybszy! — Wystartował, niemal nie przebiegając po siostrze, wykorzystując jej głowę, aby łatwiej wgramolić się na kamień. Pisnęła po raz kolejny. Kątek oka widziała tylko załamaną mamę, która zakrywała uszy łapami. Obok niej siedziała Kruszynka, z pewnym podziwem w oczach, przyglądając się ich wybrykom. Cała zabawa polegała po prostu na skakaniu z niewielkiej wysokości na grubą warstwę mchu. Sekrecik wolał zjeżdżać po gładkiej powierzchni na brzuchu, aby potem zrobić fikołka na suchej wyściółce, a znowu Miłostka wybierała technikę skoku na przednie łapy, wykorzystując sprężystą, mszystą poduchę, jak katapultę. Odbijała się, aby potem rozpędzona przebiec się po kociarni.
— Nooo! Złaź już! — pogoniła płowego, jęcząc przeokropnie. Ten przewrócił morskimi oczami i ześlizgnął się w dół z głośnym śmiechem. Szylkretka nie czekała długo i niezdarnie wskoczyła do góry, przygotowując się do wyskoku. Naprężyła niewielkie mięśnie i wystrzeliła na dół. Zamiast jednak rozwinąć zawrotną prędkość, niemęczącego się kociaka, uderzyła swoją pustą głową o długie, patykowate nogi. Dobrze znała te uczucie, gdyż zabawy z tatusiem bardzo często się właśnie nim kończyły. Tak więc zawołała. — Tata! — Zaatakowała łapy, ale gdy nikt nie przywitał jej śmiechem, a jedynie niepewnym odtrąceniem, spojrzała do góry i zobaczyła pyszczek znacznie różniący się od mordki Miodka. — Hej! Nie jesteś moim tatą!
<Czernidlak?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz