dawno temu, poród Ognistej Piękności
Szept przez chwilę stał w miejscu, po czasie bez słowa dreptając za Płomykiem do legowiska. To będzie długa droga, coś czuł i nie był pewien czy chce się z tym wszystkim babrać. Plusy były takie, że tym razem nie było w okolicy Lwiej Paszczy, która mogłaby dać Szeptowi w pysk za męczenie jej syna. Minusy są takie, że możliwe, że może gdyby była, dałaby w pysk również Płomykowi, by się ogarnął.
- Wiesz, kocięta mogłyby chcieć ciebie też utulić - stwierdził - Z resztą, nigdy nie sądziłem, że będziesz się brzydził krwi. Ktoś cię podmienił podczas tego porodu, Płomyczku?
- Co?! Za kogo ty mnie uważasz? Nie potrzebuje żadnych tuleń! - zjeżył swą sierść oburzony jego słowami. - Krew to brud. Lepi sierść i śmierdzi, a ja musze być nieskazitelnie czysty. - Zadarł dumnie łeb. - Więc to jasne, że to mnie brzydzi. Zawsze brzydziło.
- Jesteś pewny? Aaaa chodź do mnie~ - kocur omijając całą resztę wypowiedzi rudzielca, zamierzył się do przytulenia wyrośniętego dziecka, jak zwykle, by zabawić się jego reakcją - I nie mówiłem o tobie słońce, mówiłem, że twoje dzieci potrzebują tulasa, nie ty. Jesteśmy całkiem pełni siebie, hę? Dobrze mówię? Nie? - Nachylił się bokiem ku wojownikowi z szerokim uśmiechem. Niestety ten odsunął się od niego z wyrazem zdegustowania na pysku.
- Wynocha z tymi łapami. Zarazisz mnie sierściuchu swoimi pchłami - syknął na niego.
- Znów ranisz moje uczucia. I swoje też! Nie rozumiem dlaczego się tak katujesz wymyślonymi pchłami, to niezdrowe. Naprawdę potrzebujesz przestać myśleć tak płytko - rzekł lilowy zmartwionym głosem, pod koniec dźgając palcem rude czoło. Jego czyn był skutkiem późniejszego warknięcia i zmrużenia oczu przez Płomyka, w geście ostrzeżenia, z którego, na nieszczęście młodszego, Szept niewiele sobie robił.
- Nie znasz pojęcia przestrzeni osobistej? Nie przekraczaj granicy - Łapą wyrysował na ziemi linie, aby mu to zobrazować.
- Przyzwyczajam cię tylko do sytuacji, gdzie będą cię obskakiwać kocięta, powinieneś być wdzięczny - zielone ślepia uniosły się znad narysowanej linii. Z resztą, kocur wyznawał zasadę ,,twoje, moje, nasze, wspólne", młodszy syn Lwiej Paszczy powinien już to dostrzec. - Nie masz przypadkiem ziemi pod pazurem...? - spytał jeszcze, zerkając znacząco na chwilowy "flamaster" Płomyka, który instynktownie strzepnął łapą spanikowany, licząc na to, że pozbędzie się brudu. Gdy ogarnął, że zrobił to dosłownie przed kocurem, który pewnie liczył na taką reakcję, położył po sobie uszy.
- MOJE PAZURY SĄ CZYSTE, BEZ SKAZY, BEZ BRUDNEJ ZIEMI - rzekł to dobitnie i głośno, aby dać do zrozumienia jemu i sobie, że tak było naprawdę. - I żadne kocięta nie będą mnie obskakiwać. Nauczę ich czym jest granica. Jak ją przekroczą dostaną w łeb jak za moment ty - syknął.
- Możesz spróbować, czy wtedy byś się nie skaził? Twoja łapa zrobiłaby się lilowa - Uniósł brwi, czekając na reakcję, powtarzając słowa w które wierzyła młodsza wersja rozmówcy. - Słuchaj, poważnie mówię. Jak nie załapiesz kontaktu z dziećmi, to potem będziesz żałować, nawet Lew to wiedziała.
Słysząc imię swej zmarłej matki, żyłka zaczęła pulsować pod rdzawą sierścią, jednak z równie jaskrawego pyska nie wyszła żadna salwa negatywnych słów... przynajmniej na razie.
- Nie będę żałować. Ja jakoś wychowałem się bez ojca i wyszedłem na koty. Kociętom wystarczy matka. Ona da im tą miłość, którą potrzebują. Ja będę tylko obserwował czy nadają się na dziedziców mego rodu. To powinno wystarczyć. Zresztą! Nie umoralniaj mnie! Masz swoje bachory, nimi się zajmuj, a nie wpychasz nos w cudze.
- Wyszedłeś? Chyba spadłeś na główkę, cały klan ma cię za półgłówka, ale jakimś cudem uparcie tego nie widzisz - mruknął - A ja i moje kocięta mamy się świetnie, dlatego bolą mnie twoje.
- CO POWIEDZIAŁEŚ?! - Już widocznie nie wytrzymał, stając ze starszym pyskiem w pysk, zadzierając głowę wyżej, aby pokazać nad nim swoją wyższość. Czy była to do końca udana czynność, trudno stwierdzić, patrząc na długie, białe łapska oponenta - Powiedz mi to jeszcze raz. Prosto w oczy - w jego głosie słychać było ostrzegawczą, złowrogą nutę.
- Hahah~ Zluzuj misiu. Skąd ty bierzesz ten temperament? - po krótkim, ciepłym i wcale nie przejętym chichocie, Szept wystawił łapę by oprzeć ją o pysk rudzielca i pchnąć go przez to w tył. Sam zaraz przekrzywił głowę, patrząc na Płomyka spod uniesionych brwi - Wybacz, ale nie lubię się powtarzać. Nie moja wina, że ani nie widzisz jak inni na ciebie patrzą, ani nie słyszysz. Trochę to zabawne. - I mówił tu nie o samej ślepocie rudzielca, ale również o jego chwilowym zachowaniu, gdzie z obrzydzeniem wycierał łapą pysk, aby pozbyć się niewidzialnego śladu po nieprzyjemnym dotyku.
- MAM OGNISTĄ DUSZE PO PRZODKACH, WIĘC NIE PROWOKUJ MNIE, BO JESTEM O TYLE, ABY WYKOPAĆ CIĘ DO MORZA - zagroził mu, biorąc oddech, pełen warkotliwego charkotu, wydostającego się z jego gardła. - Oni to głupcy! Gdy będę liderem to pożałują! Tak ich zmusztruje, że będą padać do mych łap i błagać o wybaczenie! Łącznie z tobą!
-Tak, tak, już to słyszałem - w odpowiedzi dostał znudzone machnięcie łapą - I właśnie dlatego nikt cię nie bierze na poważnie. Nikt cię nawet blisko stanowiska lidera nie wpuści, a jak już się tam znajdziesz, to szybko cię stamtąd zmiotą. - tu zapałzował i sapnął - Z resztą, żeby mnie gdziekolwiek rzucać, musiałbyś mnie najpierw dotknąć i złapać, a obaj wiemy, że tego nie potrafisz. Nie potrafisz nawet wytrzymać z własnymi kociętami. - Zerknął spokojnie w oczy Płomyka, zdając się doskonale wiedząc, co robi, chociaż nie było to wcale czymś nowym w jego przypadku.
- TO NIE MA NIC WSPÓLNEGO Z KOCIĘTAMI! - oburzył się wciąż uniesiony przez targające nim emocje. - Jakbym chciał ci przywalić zrobiłbym to! Ale... - sapnął, przełykając swą dume. - Ale Obserwująca Gwiazda zapewne wepchałaby mnie do obrzydliwej dziury na kilka świtów, więc masz szczęście i znaj mą litość.
-Ooooh, cóż za łaska - jęknął dramatycznie, chwilę później zerkając z uśmieszkiem na Płomyka, w końcu wstając z miejsca - Mówię poważnie, przemyśl to. - rzucił jeszcze, zanim wyszedł z zasięgu wzroku rudzielca, który prychnął, odprowadzając starszego wzrokiem.
。·◦⌟‒▾♞▾‒⌞◦· 。
Po śmierci Obserwującej Gwiazdy, Płomienny Ryk się podłamał i widział to każdy w klanie, w końcu trudno było przeoczyć kupę rudej sierści w legowisku chorych. Z początku Szepcząca Pustka nie bardzo chciał konfrontować się z młodszym, po pierwsze ze względu jego stanu i pewnie chęci by pobyć samemu oraz przeżyć żałobę, po drugie: po prostu nie miał ochoty ani siły na robienie za psychologa w tym momencie. Sam przeżył stratę bliskich, wiedział, jak to jest, a branie na siebie jeszcze ciężar czyjejś żałoby byłby aż nadto przytłaczający. W końcu jednak musiał się jakoś przemóc, by podejść do tej nieszczęśliwej kulki, nawet, jeśli nie miał w stosunku do młodego żadnych obowiązków. Przydreptał do legowiska medyka, cicho zaglądając do środka. Jego oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy. Rudzielec zaprzestał dbania o swoje futerko, które odstawało w różne strony.
- Hej Płomyk - Zagadał cicho, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Dopiero później podszedł, by siąść gładko obok - Jak się trzymasz? - Pomarańczowe powieki otwarły się nieco, słysząc znajomy głos.
- A jak myślisz? - zadał pytanie retoryczne, wzdychając ciężko. - Po coś przylazł? Nie mam humoru na twoje żarty.
- Powinieneś mieć we mnie trochę więcej wiary - Przysiadł się nieco bliżej - A przyszedłem by sprawdzić co u ciebie, takie to dziwne? Nie jestem taki nieczuły jak sobie wyobrażasz, wiesz. - Zamiast jednak otrzymać w odpowiedzi jakiś pomruk wdzięczności, dostrzegł znaczące, boczne spojrzenie.
- Chcę być sam... - burknął pod nosem, otulając się szczelnie swym puchatym ogonem. Co więc więcej mógł teraz zrobić? Przez dwa uderzenia serca jeszcze siedział w miejscu, zanim wstał i bezszelestnie opuścił lecznicę.
。·◦⌟‒▾♞▾‒⌞◦· 。
Przed Płomykiem wylądowała nornica. Chociaż wcale tego nie zapowiadał, Szepcząca Pustka pojawił się znów następnego dnia.
- Nawet nie wiesz, jak Ognista wariuje. Kazała o ciebie wypytać - znów usiadł, tym razem naprzeciwko żałobnika. - Więc? Jak oceniasz pobyt tutaj? Satysfakcjonujący? Słaby? W tunelach było lepiej? Muszę coś wymyśleć, by spławić ją następnym razem - westchnął, czekając na odpowiedź po swojej bardziej energicznej wypowiedzi, niż tą, którą zaprezentował dzień wcześniej. Nie był najlepszy w pocieszanie, ani dawanie atencji tego rodzaju, więc zwyczajnie, jak zwykle, postanowił grać swoją rolę, najlepiej jak potrafił.
- Nie obchodzi mnie ona - Wbił wzrok w nornice, nawet nie podnosząc swej głowy. - Sam tu przyszedłem, aby wszyscy dali mi spokój... No i mam bliżej do tych cudownych roślin, które dają ulgę. Musisz ich spróbować... Może tobie też by pomogły...
- Nie, dzięki - westchnął w odpowiedzi, jakby zmęczony, zwijając się w chleb - Próbuję odstawić. - uśmiechnął się krzywo - Nie wiesz, jak trudno czasem przez to egzystować, hah, rozumiesz, szumy w głowie i te sprawy - puknął palcem dwa razy w czoło - Niestety Gracja nie widzi tego jak ja, trudna sytuacja. No i sam mak nie wypełni ci żołądka, co najwyżej się zatrujesz. - Płomyk zdawał się być zaskoczony nową informacją, co było zrozumiałe. W końcu kto wiedział o ziołowych mieszankach, które zażywał Szept już szmat czasu? Margaretka? Gracja? Chociaż bardziej ta pierwsza...
- To... wiele tłumaczy... z twojego zachowania. Masz już wypalony mózg... - stwierdził jakby oczywistość, na co srebrny wziął najpierw oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu dał sobie spokój, patrząc na Płomyka wymownie, ignorując tą część wypowiedzi. - Nie mam apetytu na nic innego. Nie wiesz jak to jest... Twoja matka zdechła ze starości, a moja... moja... znów to się stało. Na moich oczach... nie mogłem nic zrobić. Znowu. Nie mogłem jej uratować. Nie jestem w stanie... nikogo ocalić. To co dotknę zamienia się w pył... Jestem przeklęty... - bełkotał pod nosem przejęty przez powracające wspomnienia.
- Hm, cóż, może jesteś szalony, ale na pewno nie przeklęty - dostał w odpowiedzi - Musisz tylko na moment wyjść ze swojej skóry i stanąć obok, próbując przejrzeć wszystkie sytuacje które miały miejsce w obozie jak i poza nim.
Rudzielec zamrugał, jakby nie do końca pojmując, o czym starszy plecie.
- Co? O czym ty mówisz? - zapytał, nie za bardzo rozumiejąc co ten do niego mówił. - Już zaczynasz bredzić... Ja nigdzie się nie ruszam. Nie mam sił na żadne twoje metafizyczne rady. To nie przywróci nikogo do życia.
- Nie ma przywracać nikogo do życia. Ma ci pomóc zrozumieć, że ani nie jesteś przeklęty, ani nie jesteś w tym sam. Ohhh, naprawdę...
- Jestem sam! Nie mam już nikogo! - biadolił.
- A może po prostu nie chcesz mieć - mruknął Szept, drgając ogonem. Bogiem subtelności to on nie był na pewno - Zapominasz o całym świecie, zapominasz o rodzeństwie, które chce ci pomóc, zapominasz o medyczce, którą masz pod nosem a która dosłownie jest z tej samej matki, zapominasz o Piasku, który podczas ataku Widma stracił dwie siostry. - wziął głębszy oddech - Ja również staram się ciebie jakoś naprowadzić i to już od dawna, ale jesteś uparcie zamknięty na siebie i negatywnie nastawiony do wszystkich podstawionych ci pod nos relacji i nie jestem w stanie zrozumieć, czemu.
- Bo... Nie jestem z nimi na tyle blisko, aby czuć, że im na mnie zależy. Może są rodziną, ale mnie nie znają. Nie wiedzą o niczym! A ja im nie ufam, aby coś pod tym względem zmienić. Nigdy tego nie pojmą. Tak jak ty! Oni nie są warci mego czasu. I tak zaraz umrą. Znów ktoś ich rozszarpie. Nie zamierzam tego w kółko przeżywać aż do własnej śmierci. Nie! - Usiadł, tupiąc łapą znacznie bardziej pobudzony niż wcześniej, jakby nagle dostał olśnienia. - Koniec z bliskimi relacjami. Będę dzięki temu wolny.
- A czyja to wina - rzucił jakby od niechcenia na pierwszy z wywodów Płomyka, zanim całkiem się załamał, przykładając łapę do nasady nosa - Oh, na gwiezdnych... czemu tak bardzo mijasz się informacją jaką ci próbuję przekazać. - Płomyk był już dorosłym kotem. Miał dzieci, a dokładniej dziecko i partnerkę, a nadal zachowywał się jak wchodzący w dorastanie gówniarz, a to powinno być już dawno za nim.
- Huh? Jaką? - zapytał ewidentnie wolno pojmując jego słowa z powodu zażycia maku. Lilowy już otwierał pysk w niedowierzaniu, jednak końcowo go zamknął, zrezygnowany.
- Wiesz co, jutro nie zażywaj maku, przyniosę ci coś innego. - zapowiedział, sam do końca nie będąc pewnym swoich słów. Nie był pewien, czy lepsze jego mieszanki, czy ten mak który ciągle zażywa. Chociaż, nie może w nieskończoność wyżerać zapasów medyków. Młodszy zmrużył oczy w niepewności.
- Innego? Pomoże mi?
- Cóż, zobaczymy. I to z moich własnych zapasów, więc jak komuś wygadasz, nasmarkam na ciebie. - Zapowiedział ostrzegawczo, grożąc przy tym palcem. Płomyk wykrzywił pysk w wyrazie zdegustowania.
- Jesteś obrzydliwy. Ale dobrze, nie powiem nikomu obsmarkańcu. I tak nikt mnie nie słucha. - Położył się z powrotem na posłaniu.
- Dobrze, że w końcu to zauważyłeś - mruknął na pożegnanie, jeszcze przed tym przejeżdżając sobie łapą po pysku. Idzie to w złą stronę, a jeśli Płomyk sam nie będzie chciał sobie pomóc, to Szept nie będzie miał tutaj co robić. Wstał, wychodząc z legowiska, zostawiając za sobą Płomyka z nietkniętą nornicą.
<Płomyk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz