BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

W Porze Zielonych Liści społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Aż po dzień dzisiejszy patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
Po dłuższym czasie spokoju, społecznością wstrząsnęła wieść tajemniczego zaginięcia najstarszej wojowniczki Mleczyk. Zaledwie wschód słońca później, znaleziono brutalnie okaleczoną Kruchą, która w trybie pilnym otrzymała pomoc medyczną. Niestety, w skutek poważnego obrażenia starsza zmarła po kilku dniach. Coś jednak wydaje się być bardzo podejrzane w tej sprawie...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 9 marca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

17 lutego 2025

Od Ćmiego Księżyca Do Liściastego Futra

Krótko po śmierci Srokoszowej Gwiazdy

Uczucie ulgi było niczym bryza napływająca znad morza. Rześka... Kojąca... Zabierająca ze sobą ciążące okowy zmęczenia i trwogi... Śmierć jednego przyniosła, oddała z powrotem, życie dla całego klanu. Była siłą, która odbierała grzesznikom; wrzucała ich wprost w paszcze Potępieńców czających się wśród wysokich, łysych drzew rosnących w Mrocznej Puszczy, ale też darem... Darem, który potrafił uratować, zdjąć jarzmo niegodnej władzy, odtrącić brudne łapska tych, którzy nie powinni nigdy jej zasmakować.
Koty w Klanie Klifu nie ukrywały swojej euforii. Ci, którzy jeszcze za panowania Srokoszowej Gwiazdy głośno opowiadali się przeciwko niemu, chodziły z łbami wysoko wyciągniętymi do góry, jakby chciały łapać każdy powiew tej niosącej zapach zmian bryzy, sięgały wysoko... Wysoko do słońca nadziei. Śmiechy rozbrzmiewały, a radość buzowała. Wojownicy wydawali się wiecznie pełni energii; nawet po całodziennych patrolach i wyczerpujących treningach, nawet gdy wracali z pustymi pyskami z polowania. Wszystko wydawało się być po prostu... Prostsze?
Strumień żałości wylewał się głównie z legowiska starszyzny. Serce aż bolało, kiedy wzrok napotykał skuloną, wątłą postać Gąsiorkowej Łaty. Oprócz jej dzieci, a zwłaszcza Pomocnego Wróbelka, który piastował pozycje protektora, a więc jego zadaniem było niesienie otuchy, zwłaszcza komuś tak skrzywdzonemu, jak staruszka, do odwiedzin nie śpieszyło wielu. Ćmi Księżyc czuła narastającą gulę w przełyku, gdy widziała, jak zapadnięte boki poruszają się, jak gdyby z potwornym ciężarem, całymi dniami, niemal nie ruszając się na milimetry; wciąż tej samej pozycji. Chciałaby coś zrobić, jakoś jej ulżyć... Nie wiedziała jednak, jak mogłaby to zrobić. Słowa nie były jej silną stroną, a nawet gdyby wysłać tam kogoś tak elokwentnego, jak na przykład Zaćmienie, albo tak doświadczonego w radzeniu sobie z różnymi rodzajami bólu, jak Czereśniowa Gałązka, wątpiła, że cokolwiek by to dało... To była rana, którą Gąsiorkowa Łata musiała nosić ze sobą aż do końca. Nic by jej nie zaleczyło, a nieodpowiednie słowa tylko rozerwałyby jej serce na jeszcze mniejsze kawałeczki. Ćma widziała to w jej oczach. W oczach, które kiedyś skrzyły się niesamowitą radością. Kotka nigdy ich nie traciła, nawet gdy księżyce ulatywały, a jej ciało robiło się coraz bardziej kruche, a futerko oprószała biel, niczym gwiezdny pyłek, ona była roześmiana i promienna. Teraz kiedy łzy wyschły i zostawiły po sobie tylko ciemne bruzdy wokół pyska, wzrok zmatowiał, a Gąsiorek zamknęła się w sobie, zamknęła się na blask tego świata. Odeszła, zanim jej ciało się poddało.
To, co czuła asystentka było jednak trochę bardziej... Skomplikowane. Cieszyła się, że władza w końcu została zabrana spod łap Srokoszowej Gwiazdy. Bała się go... Bała się tego, co jego rządy mogłyby jeszcze sprowadzić na Klan Klifu. Wiedziała, że jest zarazą, która rozlewa swoje śmiertelne wydzieliny na cały obóz, na całe tereny. Nigdy nie wątpiła, że jest źródłem ich nieszczęść, że jest tym, który rozjuszył Klan Gwiazdy i doprowadził do tego, że nie są im przychylni. Dlaczego więc skręcające kiszki uczucie niepokoju nie ustało, kiedy jej matka przyciągnęła jego przemoknięte, wiotkie ciało spod Kaczego Bajorka? Kiedy koty zbierały się wokół zwłok, gdybały, poruszone rozmawiały na temat sprawcy i tego, co tak naprawdę się tam wydarzyło, kiedy niektórzy kierowali podejrzliwe spojrzenia w kierunku rozedrganej Gąsiorkowej Łaty, a inni ukrywali pod nosem uśmiechy ulgi, ona siedziała. Nie chciała przeciskać się przez ścianę futer. Nie chciała patrzeć na pysk utopca, który prawie zawiódł ich wszystkich ku wiecznemu potępieniu. Chciałaby czuć ulgę, ale w głowie dalej dudniła jej przepowiednia; pamiętała uczucie bezdechu, które dzieliła z Liściastym Futrem... Czy to, co dotknęło dwie asystentki, miało być znakiem tego, co spotka potem ich zawszonego lidera? Czy o to chodziło Gwiezdnym?
Mimo strachu, który nie opuszczał jej na krok, wiedziała, że gorzej już nie będzie. Ktokolwiek, nie... Cokolwiek, co obcięło pojedynczą pajęczynkę, symbolizującą życie Srokoszowej Gwiazdy, było darem od Klanu Gwiazdy. Ćmi Księżyc bała się jedynie, czy nie był to ich ostatni dar...
Ich ostatnia szansa...

~ * ~

Liściasta Gwiazda... Czy widziała babkę na stanowisku liderki? Ciężko było stwierdzić. Kochała ją... Niesamowicie. Tak samo wiedziała, że szylkretka kocha ją; widziała w niej kota, którym mogłaby stać się jej zaginiona córeczka, gdyby też odnalazła w klanie ścieżkę, w której czułaby się dobrze. Ćma była tym, czym stałaby się Czyściec... Gdyby tylko ktoś chciał ją zrozumieć.
Duże oczy asystentki jednak wyłapywały wszelkie szczegóły w zachowaniu nowej liderki. Widziała jej niepewne kroki, kiedy wspinała się na skalną mównicę. Dostrzegała subtelne drżenie tylnych łap, hektyczne ruchy ogonem. Rozdygotany wzrok nie potrafił skupić się na jednym miejscu i przeskakiwał z jednego miejsca, na drugie. Wszyscy jej to jednak wybaczali; czy ktokolwiek czułby się pewnie na jej miejscu? Liściasta Gwiazda nie dostała nawet szansy, aby zostać zastępczynią... Przyczajona Kania, nikt nie wiedział dlaczego, od razu zostawił jej klan... Ćmi Księżyc nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, że czekoladowy odszedł pod osłoną nocy. W te dni niczego nie była pewna; nikt nie był.
Najbardziej frasowało ją to, że wydawało jej się, że nikt się niczym nie przejmuje... Że zamartwia się za wszystkich dookoła. Nie potrafiła się cieszyć, chociaż Klan Klifu miał w końcu faktyczne szanse, aby odkupić swe winy, aby udobruchać Przodków i znów wkupić się w ich łaski. W głowie miała same ciemne krucze pióra.
Martwiła się o babcie, to prawda, ale był kot, którego nowa rola dodawała jej otuchy. Kot, który, jak się wszystkim zdawało, w końcu znalazł się tam, gdzie powinien. Judaszowcowy Pocałunek, który w przeciągu jednego uderzenia serca, przestał być potępionym więźniem, a stał się zastępcą swojej matki. Chociaż to nie on przyjął człon "Gwiazda", chociaż to nie jego kolej, aby wybrać się do Sadzawki i przyjąć dar dziewięciu żywotów, wszyscy wiedzieli, że prawdziwa władza już spoczywa w jego łapach. Chodził dumny, wyprostowany, a jego iskrzące oko było niczym płomienie, które paliły tych, w których sercach gnieździło się zwątpienie w Klan Gwiazdy. Kiedy innym przysparzało ciarek na grzbiecie, tak dla Ćmy było ono najwspanialszym lekiem na czarne myśli. Wiedziała, że wuj jest tym, który poprowadzi ich ku światłu; nawet jeśli miałby nieść cały ciężar ich grzechów na swych barkach. I że nie będzie czekać, aż faktyczna, pełna władza spłynie na niego.
Mimo wszystko nie mógł być tym, który teraz rozedrgany siedział przy wodospadzie. Nie mógł być swoją matką, która czekała na dwie uwijające się w swoim legowisku asystentki, które w gorączce poszukiwały odpowiednich ziół. Już wcześniej podały Liściastej Gwieździe trochę jakubku i rumianku, aby rośliny zdążyły zadziałać, zanim wyjdą. Za pozwoleniem starszej i Ćma przeżuła trzy białe kwiatuszki; była tak zestresowana, że ledwo stała prosto na nogach i jedynie ciągły ruch pozwalał jej utrzymać pion. Kiedy skończyły, każda z nich wzięła do pyska wyselekcjonowaną wiązankę. Przed lecznicą czekał na nich milczący i pełen powagi zastępca, który bez słowa, widząc, że medyczki i tak nie potrafiłyby mu odpowiedzieć, ruszył z nimi ku wyjściu. Kilka kroków za trójką, równie cicho, kroczyła dumnie Czereśniowa Gałązką, zbyt stara, aby towarzyszyć kolejnemu liderowi w wyprawie po życia, oraz Zaćmiona Łapa, która, mimo że nie posiadała wiedzy skąpszej od siostry, to nie zyskała jeszcze swojego pełnego imienia i rangi asystentki. Ta liczna grupka musiała jednak się rozdzielić. Nie było potrzeby, aby asysta była taka pokaźna; Judaszowiec i kotki były potrzebne tutaj.
Kiedy dotarli do siedzącej przywódczyni, ta tylko posłała im wymuszony uśmiech. Syn podszedł bliżej, aby dotknąć matkę nosem w policzek; gest był bardzo wymowny, był wszystkim, czego potrzebowała szylkretka. Po raz ostatni rozejrzała się po cichym, spokojnym obozie. Tylko nieliczni wciąż przemykali między legowiskami, a szepty mieszały się z szumem wodospadu, tworząc kojący śpiew. Ledwo widoczny ruch ogona zasygnalizował, że pora wyruszać. Dreszcz przebiegł przez srebrny grzbiet, a pojedyncze włoski podniosły się. Dopiero delikatne muśniecie niebieskiego ogona starszej kotki, uspokoiło drganie serca Ćmy.
Wzrok trzech kotów odprowadził je aż do zakrętu i ścieżki prowadzącej na wyższe tereny. Zaćmiona Łapa została odesłana do legowiska, aby być w gotowości, gdyby ktoś źle się poczuł; medyczka i zastępca pozostali na swoich miejscach, aby wyczekiwać powrotu ich nowej liderki, nowej nadziei.

~ * ~

Milczenie ciążyło im całą drogę. Kiedy Liściaste Futro i Ćmi Księżyc nie mogły zbyt wiele na to poradzić; pyski miały pełne ziół, to bezdźwięk wydobywający się z pyska najstarszej był niepokojący. Oczywiście, asystentki nie winiły jej. To był ciężki moment. Dopiero po przyjęciu dziewięciu żywotów i błogosławieństwa Gwiezdnych, Listek mogła zacząć nazywać się przywódczynią Klanu Klifu. Nie ważne ile kotów w obozie już zwracało się do niej mianem Liściastej Gwiazdy, to dopiero teraz te słowa nabiorą znaczenia i wagi.
Bladooka była tak pochłonięta swoimi przemyśleniami, że nie zauważyła, kiedy dotarły do Sekretnego Tunelu. Niemal nie nadepnęła na bury ogon babki, ale na szczęście z zamyślenia, w ostatniej chwili, wyrwał ją cichy głos dawnej mentorki.
— Liściasta Gwiazdo, pójdę przodem. — szepnęła. Spotkała się z lekko zmieszanym wzrokiem burej szylkretki.
— Znam te tunele niczym własny ogon, Liściaste Futro. Mogłabym nimi biegać z zamkniętymi oczami. Na Srebrną Skórkę, nawet nauczyła tego matkę moich wnuków! — wyrzuciła. Wydawało się, że słowa asystentki ukłuły ją w jakiś bardzo wrażliwy punkt, a zmęczenie po podróży tylko pogorszyło sprawę.
— Droga do Sadzawki jest dość... Zagadkowa i zdradliwa... Lepiej, abyśmy nie spędzali w ciemnych tunelach zbyt dużo czasu, zwłaszcza niepotrzebnie. Wszyscy jesteśmy tacy rozedrgani... Nie odbieram ci ani kropelki wiedzy droga Liściasta Gwiazdo. Po prostu... — dodała prędko, a żółte oczy złagodniały. przerwała, więc dalsze słowa niebieskiej.
— Dobrze, niech będzie. Masz rację. Wybacz mi... Prowadźcie, razem z Ćmim Księżycem, będę się trzymać waszego zapachu. — zapewniła, nie chcąc, aby wnuczka zamykała pochód i została przypadkowo w tyle. Pamiętała, że najmłodsza była tutaj tylko raz. Nie spojrzałaby w oczy Bożodrzewnemu Kaprysowi, gdyby się zagubiła w ciemnych korytarzach. — Ruszajcie.
— Od teraz nie możemy ze sobą rozmawiać. Musimy zamilknąć, aż do momentu, kiedy otrzymasz swoje życia i ponownie się tutaj znajdziemy. — oznajmiła. Starsza kiwnęła łbem i przepuściła dwie medyczki przodem.
Niezwłocznie ruszyła za nimi, czując co kilka kroków jak ogon Ćmiego Księżyca muska jej policzek.

Kotki nie wiedziały, że czuwająca przy wodospadzie dwójka właśnie w tym momencie ze strachem spoglądała na kłębiące się nad wzburzonym morzem czarne chmury.
Chmury, które w zastraszającym tempie, popędzane przez wiatr, mknęły w głąb terenów Klanu Klifu.

~ * ~

Liściasta Gwiazda musiała przyznać rację; korytarze, które miały doprowadzić je do Sadzawki, były pełne zwodniczych momentów. Podczas treningu wojownika nikt nie pokazywał jej tych zakamarków i dziwnych przejść; po co by miał? To był sekret, który pozostawał między medykami a Klanem Gwiazdy; to, że odsłonili oni przed nią rąbek tej tajemnicy, był wielkim zaszczytem, z którego zdawała sobie sprawę. Wzrok miała wlepiony we własne łapy, chociaż nawet i ich nie widziała. Nie zauważyła nawet, kiedy jasna łuna mroźnego światła powoli rozświetlała korytarze; dopiero kiedy jej pierś spotkała się z bokiem Ćmy, jej myśli powróciły na ziemie. Posłała jej przepraszające spojrzenie, chociaż nie była pewna czy wnuczka to dostrzegła; jej blady wzrok wlepiony był w rozmigotaną jaskinię, a tysiące lśniących robaczków odbijało się w wilgotnej tafli jej oczu. Ćmi Księżyc tęskniła za tym miejscem, ogromnie tęskniła. Za to liderka dopiero teraz poznała wymiar, jaki osiągnęła miłość córki Bożodrzew do Klanu Gwiazdy. To była miłość innego rodzaju niż ta, którą przejawiał Judaszowiec. Była czystsza, niewinniejsza...
Delikatny ruch łba starszej medyczki nakazał jej, aby weszła głębiej. Uczyniła to od razu.
Srebrna przeniosła swój wzrok z Sadzawki na swoją babkę, która teraz nieśmiało, niczym kocie, stawiała kroki w jej kierunku. Cała drżała, a jej bure boki zdawały się nie unosić. Cała trójka wiedziała, że za moment odsłoni się przed nimi nowa era w historii Klanu Klifu. Ale jaka to będzie era... Tego nie była w stanie przewidzieć żadna.
Szylkretka sztywna ugięła łapy, powoli kładąc się na brzegu, ledwo muskając nosem lustro wody; niewielka fala rozeszła się po tafli. Medyczki siedziały przy wejściu, nie odrywając od niej wzroku; jedna słyszała kołatanie serca drugiej; były głośne niczym potwory dwunożnych. Kiedy zobaczyły, jak pręgowany ogon rozluźnia się, wiedziały, że Liściasta Gwiazda udała się na spotkanie z Gwiezdnymi. Liściaste Futro wydała z siebie westchnienie pełne ulgi i rzuciła łagodne spojrzenie Ćmie, licząc na to, że teraz i młodsza, chociaż troszkę się uspokoi. Nie spodziewała się jednak, że napotka pełne strachu, a jednocześnie senności, blade oczy, patrzące na nią i proszące o ratunek.
Ćmi Księżyc nie wiedziała co się dzieje. Czuła jak odpływa w sen, jak gdyby miała dzielić go z Klanem Gwiazdy. Czuła się jak podczas spotkania medyków, ale nie leżała, nie dotykała nosem Sadzawki; to nie był ten czas... To nie był JEJ czas!

~ * ~

Poczuła na grzbiecie powiew wiatru.
To dziwne... Do tuneli nie ma jak dotrzeć nawet najmocniejszy huragan... Pomyślała. Nie czuła zapachu wilgoci, nie czuła woni Liściastego Futra. Poczuła jednak postać liderki. Słyszała też jej rozdygotany oddech, przyśpieszone bicie serca. Ostatnim co zauważyła, była miękkość pod policzkiem; gdzie się podziała kamienna posadzka?
Odważyła się podnieść powieki. Jej oczom nie ukazała się otulona chłodnym światłem Sadzawka, zamiast tego rozpościerała się przed nią polana. Obrośnięta krótką, miłą i lekko wilgotną trawą łąka zdawała się nie mieć ani początku, ani końca; nieważne gdzie skierowała swój wzrok, wszędzie nizina pokryta zielenią. Wzięłaby to za przedziwny, abstrakcyjny sen, zwykły sen, gdyby nie Liściasta Gwiazda stojąca, skulona niczym kocie karcone przez matkę, kilka lisich susów od niej; jej bure futro było rozświetlone przez karawan migoczących postaci. Wyglądali inaczej niż Morskie Oko, którą spotkała w swoim śnie, kiedy była kocięciem. Byli niczym... Gwiazdy prosto z granatowego nieba. Nie mogła zbyt długo spoglądać w ich kierunku, gdyż oczy kuły ją niemiłosierni do jasnego blasku. Nie było jednak wątpliwości, że były to koty z Klanu Gwiazdy... Koty, które miały podarować jej babce dziewięć żywotów.
No właśnie... Jej babce. Co robiła tutaj Ćmi Księżyc? Dlaczego, skoro ona tutaj jest, nigdzie nie widzi Liściastego Futra.
Próbowała wcisnąć się jak najgłębiej w przydeptaną trawę; czuła się jak intruz... Łamała zasady, łamała reguły, które ustalili sami Wielcy Przodkowie, a teraz ma czelność pokazywać się prosto przed ich pyskami... Nie żeby miała jakikolwiek wybór...
Nie chciała słyszeć niczego, co nie było kierowane do niej. Położyła łapy na uszach, przyciskając je tak mocno do łba, że ledwo nie pisnęła z bólu. Była tak spięta, że aż drżała. Nawet przez klapnięte uszy słyszała piskliwy, łamiący się, wręcz kocięcy głos szylkretki.
— A-ale... Ale to on był zarazą, prawda? Czy to nie było jasne? Pozbyliście się go, aby Klan Klifu wszedł w końcu w lepszy czas... — dukała, a mordka co słowo zmieniała wyraz; to w niezręczny, powykręcany uśmiech, to w grymas smutku. Świetliste pyski pozostawały kamienne.
— Nie waż się brudzić Naszych łap krwią! — Kiedy głos dotarł do Ćmy, jej całe ciało przeszyły dreszcze. Dochodził on z każdej strony. Był silny, mroził krew w żyłach, a jednocześnie palił niczym ogień. Zimny pot oblał jej grzbiet. Przez ledwo uchyloną powiekę widziała, że pokaźna, długowłosa kocica stoi na samym przodzie z otwartym pyskiem; jej kły błyszczały jak rosa. Gdyby posiadała ogon, zamiast krótkiego kikuta, uderzałaby nim wrogo o trawę; medyczce wydawało się nawet, że słyszy jego huk.
— To była potrzebna śmierć! Przecież sami wiecie! — próbowała bronić się niedoszła liderka. Siedziała skurczona, wyglądała żałośnie, zwłaszcza kiedy nad nią górowały niebiańskie postacie.
— Nie mów nam, Martwym, czym jest śmierć i kiedy przynosi ona korzyści, czy ukojenie, dla Umierającego, lub dla jego klanu. — Z grupy wystąpił wysoki, szczupły kocur o długich łapach. Słowa były twarde, chociaż spojrzenie miał znacznie łagodniejsze niż mówiąca poprzednio kotka. Szyje miał długą niczym wodny ptak, chociaż futro na jego pysku, aż do piersi, wydawało się dziwnie zmierzwione i przebarwione, jakby nosiło brzemię tego, co stało się z nim za życia. We wzroku Liściastej widać było, że był on jej znany; za to Ćmi Księżyc nawet nie próbowała odgadnąć kim był ów długołapy. — Nie tobie decydować, Liściasty Wirze.
— Czaplo... — wymamrotała jedynie z tęsknotą i żałością.
— To nie jest ścieżka chwały. — Rozbrzmiał dźwięczny głos, a zabliźniona postać wyszła, aby stanąć przed szylkretką. Zaraz za nią kroczyła druga, mniejsza, ale za to mieniąca się złotą łuną. — Brodzicie we krwi, cały Klan Klifu... Topicie się w niej.
— I jeszcze chcecie w występkach doszukiwać się naszych znaków, naszych czynów... — wypiszczał mniejszy kocur, wychylając się zza pokiereszowanego kota. W żółtych ślepiach babki zaczynały zbierać się łzy bezradności. — To nie to... Nie tędy droga...
— T-to co go zabiło, skoro nie wy, skoro to nie wasza boska interwencja? — zapytała nieśmiało, pełna niedowierzania. Ćma nie wiedziała, czy czuje wobec niej podziw, że potrafi tak bezpośrednio zwracać się do wielkich Przodków, czy raczej dezaprobatę skrajnej głupoty i braku szacunku.
— Nie nam w interesie grzebać w grobach. Dusza potępiona spoczywa w Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd, tam niech nigdy nie zazna odpoczynku. To, co doprowadziło do tego, jest zagadką dla żyjących. — Nawet w blasku białych świateł fioletowe ślepia kocicy nie straciły barwy, którą miały za życia. Żal i tęsknota po raz kolejny zalśniły w oczach Liściastej Gwiazdy.
— Cz-Czy naprawdę nie pomożecie nam? Zostawicie Klan Klifu, aby sam, w pojedynkę pokonał tą czającą się siłę? — wydukała, a w jej głosie słyszalne było zwątpienie. Dopiero ono faktycznie przeraziło asystentkę.
— Wiele razy ostrzegaliśmy was... Wiele razy ignorowaliście Nasze znaki... — Ponownie odezwała się ogromna kotka bez ogona.
— Nie! To nie tak! Nie ignorowaliśmy ich. Nic z tych rzeczy! — wykrzyczała bura, robiąc krok do przodu. — Proszę, błagam! Nie zostawiajcie nas, nie teraz, kiedy udało nam się uporać z jednym cieniem zatruwającym nasz klan.
— Mrok nigdy nie opuścił Klanu Klifu i jeszcze długo będzie się w nim gnieździł, jeśli nic z nim nie zrobicie. Czyha w obozie, czyha w waszej zwierzynie, w waszych wodach i ziołach... Spijają go kocięta wraz z mlekiem królowych, wpajany jest on uczniom podczas każdego treningu. Musicie go wyplewić. — Krępy kocur przemknął między resztą. Biła od niego aura podobna do wielkiej kocicy; medyczka doszła do wniosku, że ta dwójka była poprzednimi piastunami rangi liderów Klanu Klifu. Nie znała ich imion, ale nie miała najmniejszych wątpliwości.
— W takim razie co jeszcze, co jeszcze możemy zrobić, aby zejść ze ścieżki niewiary?! Jak znaleźć tą, która zakrywa ów mrok, tą, która wiedzie ku świetności? — zapytała łamiącym głosem. Z każdym zdaniem Liściasta Gwiazda pozwalała ponieść się emocją coraz bardziej. Kiedy nie napotkała natychmiastowej odpowiedzi, dodała, jeszcze bardziej podnosząc głos. — Czego jeszcze wam brakuje w naszych czynach?! Czy moja wiara to zbyt mało? Czy moje dzieci, czy dzieci moich dzieci, czy wasze dzieci — Tutaj spojrzała prosto w fioletowe ślepia jednej z postaci. No tak... Ćma znała barwę tych oczu, nawet jeśli nigdy nie spotkała kota stojącego na polanie... — Czy oni wszyscy... Czy ich wiara jest zbyt płytka?!
— Dość. — Ten głos znała. Rozpoznałaby go wszędzie; była pewna, że nawet całkowicie głucha, wiedziałaby, kiedy przemawia Morskie Oko. — Wystarczy nam twoich słów Liściasty Wirze. Klan Gwiazdy zdecydował, iż nie otrzymasz od nas daru dziewięciu żywotów.
— C-co... Nie! Nie możecie tego zrobić. Srokoszowa Gwiazda dostał je od Was, a ja na nie nie zasługuje?! — wyrzuciła oburzona.
— Na dar trzeba zasłużyć... Niech Klan Klifu odkupi swoje winy, niech rozpędzi mrok, który zasnuwa wasze grzbiety, który mąci Wam w głowach. Do tego czasu Klan Gwiazdy będzie czekać... Będzie czekać, aż przejrzycie na oczy — powiedziała Morskie Oko, patrząc z wyższością, ale i zawodem na burą szylkretkę. Nagle stało się coś, czego srebrna skulona na trawie koteczka bała się najbardziej. Skrzące ślepia jej gwiezdnej opiekunki skierowały się prosto na nią. Była tak skupiona na postaci zmarłej medyczki, że nie dostrzegła, jak babka znika, a na jej miejscu pozostaje jedynie kupka suchych liści. Głos był łagodniejszy niż przedtem, ale dalej stanowczy i pełen przestrogi. — A ty Ćmi Księżycu... Otwórz oczy szerzej, otwórz oczy na to, czego zwykły kot nie dostrzega...

~ * ~

Obudziła się zlana zimnym potem. Łapy jej drżały, ogon był sztywny niczym kłoda, a po grzbiecie przebiegały nagłe spazmy. Serce trzepotało jej tak mocno, że wydawało jej się, że pod jego łomotem runie cała jaskinia. Czuła na sobie ciężar oczekiwań całego Klanu Gwiazdy...
Na Srebrną Skórkę... W co ona się wpakowała...
W co wpakował ją Klan Gwiazdy...
Poczuła szturchnięcie. Podniosła wzrok i szybko napotkała przestraszoną mordkę Liściastego Futra, którą z jednej strony rozświetlał blask Sadzawki. Przy jej brzegu wciąż siedziała liderka. Wpatrywała się, lekko drżąc, w swoje oblicze w niezmąconej tafli. Szybko jej wzrok przemknął jednak na wnuczkę; cień podejrzeń mignął w jej tęczówkach, ale równie prędko zanikł całkowicie i zamienił się w troskę. Kiedy najmłodsza z trójki zaczęła się podnosić, wciąż dygocząc na wiotkich nogach, liderka jako pierwsza była dla niej podporą. Ćma nie wierzyła, z jaką łatwością potrafiła sobie poradzić z tym, czego doświadczyła kilka chwil temu... Babka, chociaż widocznie jeszcze wybita delikatnie z rytmu, nie przejawiała żadnych oznak zmartwienia czy strachu. Właśnie... Czy miała zamiar przyznać się, że nie dostała daru dziewięciu żywotów? A może Czereśniowa Gałązka sama będzie w stanie to zauważyć. Nie miała ochoty się nad tym zastanawiać; wiedziała, że jej babcia zrobi to, co będzie uważała za słuszne. Asystentka miała teraz swoja własną zagwozdkę, swoją własną wiadomość od Klanu Gwiazdy.
Kiedy tylko udało jej się stanąć w miarę pewnie, kotki ruszyły w drogę powrotną przez tunele. Nie chciały marnować czasu, wiedząc, że Judaszowiec oczekuje ich powrotu. Szły w tej samej kolejności; tym razem liderka jeszcze bardziej nie chciałaby pozostawiać srebrnej na końcu. Zbliżając się coraz bardziej do wejścia, słyszały narastający huk burzy. Szaleńczy wiatr zdołał wedrzeć się do kilku pierwszych korytarzy, uderzając w kotki z ogromną, niespodziewaną wręcz siła. Ćma położyła uszy. Zapierając się łapami z wyciągniętymi pazurami udało im wygramolić się z ciemności. Liściaste Futro przerwała milczenie.
— Ah! Co za paskudna pogoda! Najpewniej byłby już świt, gdyby nie te skłębione chmurzyska... A spójrzcie, jak woda wlewa się do tunelu; musi już padać z pół nocy! — rzuciła, odwracając łeb w stronę dwóch pozostałych kotek. Każda z nich była już przemoczona aż do skóry.
— Nie mamy czasu na pogaduszki, porozmawiamy w obozie. Teraz migiem przed siebie! — rozkazała przywódczyni, a dwie asystentki bez słowa sprzeciwu ruszyły biegiem po miękkiej, namokniętej ziemi.

~ * ~

Judaszowcowy Pocałunek faktycznie na nich czekał. Nawet mimo szaleńczego wiatru, który szarpał jego brązowym futrem, on siedział tam, gdzie je pożegnał. Czereśniowa Gałązka wróciła jednak do obozu, gdy tylko rozpoczęła się ulewa; stanie, jak i siedzenie sprawiało jej ból w stawach, a w dodatku bała się kataru. Gdy zastępca dostrzegł biegnącą w jego stronę trójkę, powstał, aby przywitać je z należnymi honorami; nie każdego dnia miał możliwość korzyć się przed kotką, której właśnie podarowany najwspanialszy dar ze wszystkich.
Wymęczone, przemoknięte kotki wspięły się z trudem po śliskich kamieniach. Liściasta Gwiazda przywitała syna jedynie szybkim skinieniem łba, podobnie zrobiła starsza asystentka, tylko Ćma przystanęła na moment, aby otrzeć się o suchszy bok wuja. Zamruczała głośno.
Listek niezmordowana kłusowała do przodu, przebiegając przez cały obóz, który zdążył obudzić się już do życia. Przez swoje zmęczenia droga na miejsce przemówień była powolna i pozbawiona elegancji. Kiedy na nią dotarła, po obozie rozszedł się jej donośny głos.
— Koty Klanu Klifu, przybądźcie pod skalną mównicę! — zawołała, a grupki wojowników i uczniów żwawo zaczęły zbierać się pod jej łapami. Srebrna wraz z czekoladowym wstąpiła do obozu i podeszła kilka kroków bliżej, aby posłuchać tego, co chciała powiedzieć Liściasta Gwiazda. Ćma czuła jak w brzuchu borsuki staczają między sobą walkę. Czy chciała powiedzieć na forum, że nie podarowano jej żyć? Czu to byłaby dobra decyzja? — Przybyłam właśnie z Sadzawki Klanu Gwiazdy, gdzie podarowano mi dar dziewięciu żywotów oraz nadano miano Liściastej Gwiazdy! — ogłosiła, a gula w gardle koteczki urosła kilkukrotnie. Zmarszczyła brwi, ale gdy poczuła na sobie wzrok pomarańczowych ślepi, spróbowała przybrać łagodną, bardziej radosną maskę. Nie miała pojęcia czy jej się udało.
— Liściasta Gwiazda! Liściasta Gwiazda! — wykrzykiwały rozentuzjazmowane koty.
— Aby dzień ten stał się jeszcze bardziej wart celebracji, chciałabym, aby naprzód wystąpił Rozświetlona Łapa — wyrzekła, a całkowicie biały uczeń, którego postura zdecydowanie przypominała już tą należącą od wojownika, zrobiła parę obszernych kroków. — Wzywam swoich szanownych Przodków, aby spojrzeli na tego wspaniałego ucznia, który trenował ciężko i długo, aby dogłębnie poznać zasady waszego czcigodnego Kodeksu Wojownika. Ja, Liściasta Gwiazda, polecam wam go jako nowego wojownika Klanu Klifu. — powiedziała, a jej głos był pełen dramatyzmu. Medyczka zaczynała czuć się nieswojo. — Rozświetlona Łapo, czy przysięgasz bronić swego klanu oraz dobrego imienia Klanu Gwiazdy nawet za cenę życia?
— Przysięgam! — zawołał bez namysłu ciemnooki.
— W takim razie, mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci miano Rozświetlonej Skóry. Wszechwielcy Przodkowie cenią twoją siłę i lojalność, a tym samym witają cię jako wojownika Klanu Klifu! — zawołała bardzo entuzjastycznie.
— Rozświetlona Skóra! Rozświetlona Skóra! — wykrzykiwały koty; najgłośniej zdecydowanie Zielone Wzgórze, której głos wybijał się ponad wszystkie inne.
Ćmi Księżyc była pełna mieszanych uczuć, pełna obaw i dziwnej goryczy... Nie wiedziała co ma robić, nie wiedziała co może, a czego nie może powiedzieć, nie wiedziała co ma sądzić o zachowaniu swojej babki; o jej zachowaniu przed Klanem Gwiazdy, jak i przed Klanem Klifu...
Bez słowa wyminęła Judaszowca, który posłał jej pytające spojrzenie; nie odpowiedziała na nię. Wślizgnęła się do legowiska medyczek. Miała nadzieję, że jeszcze nikogo tam nie zastanie, że jej siostra będzie gratulować bratu, a dwie starsze po prostu gdzieś przepadną, chociaż na krótki moment. Tak też jej się wydawało. Nadmiar wrażeń był zbyt, zbyt wielki. Ćmi Księżyc podeszła do swojego legowiska, wsadziła głowe pod warstwę świeżego, lekko wilgotnego, a co najważniejsze, grubego mchu, i zawyła żałośnie, dając upust wszystkim emocjom, które nagromadziły się w niej tej nocy. Nie wiedziała, że kilka chwil wcześniej ze składziku, aby odłożyć niezużyte zioła, wyszła Liściaste Futerko.

<Liściaste Futro?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz