BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Niedźwiedzia Siła i Aksamitna Chmurka przepadli jak kamień w wodę! Ostatnio widziano ich wychodzących z obozu w towarzystwie Srokoszowej Gwiazdy, kierujących się w nieznaną stronę. Lider powrócił jednak bez ich dwójki, ogłaszając wszystkim, że okazali się zdrajcami i zbiegli. Nie są już mile widziani na terenach Klanu Klifu. Srokosz nie wytłumaczył co dokładnie się tam stało i nie zamierza tego robić. Wkrótce po tym wydarzeniu, podczas zgromadzenia, z klanu ucieka Księżycowy Blask - jedna z córek zbiegłej dwójki.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Nowa zakładka „maści - pomoc” właśnie zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 28 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

29 kwietnia 2024

Od Północnej Łapy CD. Karasiowej Łapy

Zastrzygła uchem na brzmienie tego nieznanego jej słowa. Czym lub kim była ta wspomniana "księżniczka"? Wstrzymała się od zadania tego pytania na głos. Nie chciała wyjść na głupią bądź niedoinformowaną. Chociaż co jeśli to była obraza? Albo komplement? To nieuprzejme, nie powiedzieć dziękuję.
Pozwoliła sobie udawać, że po prostu tego nie usłyszała. Natomiast druga część wypowiedzi Nocniaczki nie wymagała od niej jakichkolwiek przemyśleń. To było połączenie przyjemnego z pożytecznym. Nauka pływania, choć nasuwała ze sobą możliwość utonięcia, brzmiała też na dobrą zabawę, a przy tym było to nabycie nowej, przydatnej w życiu umiejętności.
Ale by zaskoczyła rodzeństwo, gdyby akurat ganiali się po polanach i ona w najbardziej niespodziewanym momencie wskoczyłaby do rzeki. Ich miny byłby bezcenne, chociaż wiedziała, że takie zabawy raczej już w ich życiu nie nastąpią. Robili się zdaniem niektórych na to za starzy.
Mimo to rozbawienie napływało na jej pysk.
— Moje zdanie nie zmieniło się od ostatniego razu — odparła. — Oczywiście, że aktualne!
Były na piaszczystym podłożu, więc najsensowniejszą opcją było pokierowanie się w stronę morza. Przy okazji ich zapachy zetrą się w wodzie, więc jedyne, z czego będzie musiała się tłumaczyć, to tego, dlaczego jest cała mokra i czemu zniknęła na tak długo. Chociaż jej mentorka była na tyle luźna, że pozwalała jej oddalać się na moment samej, to wiedziała, że aby nie stracić jej zaufania, będzie musiała się pilnować z czasem, jaki poświęci na naukę w towarzystwie koleżanki.
— Chyba pogoda w miarę nam sprzyja na pływanie — stwierdziła Karaś, gdy obie, po przeciwnych stronach granicy, dotarły do linii brzegowej morza. — No cóż, woda może i nie jest najczystsza, ale i tak jest tu lepiej niż nad rzeką. Tam to wszędzie tyle błota, że nie idzie się przedrzeć — dodała ze smętnym uśmiechem na pysku.
Piach chrupał im pod łapami, gdy dreptały powoli w przód, w milczeniu, wpatrzone w dal, hen poza horyzontem. Na ten moment słońce górowało na niebie.
— To od czego powinnam zacząć? — spytała z podekscytowaniem Północ, kiwając się lekko na boki, wsłuchana w szum fal. Ta otwarta przestrzeń była zarazem piękna i fascynująca, jak i przerażająca. Bo co, jeśli podmuch wiatru popchnąłby ją w głąb tam, gdzie utraciłaby grunt pod sobą? Tu już nawet nie było mowy o unoszeniu się na tafli. W jej wizjach prąd morski od razu ściągał ją na dno.
Skrzywiła się. Nie była to optymistyczna myśl, a przecież tylko takie powinno występować w jej głowie.
— Od wejścia do wody — podsunęła jaśniejsza kotka.
Czarna w zamyśle przytaknęła. No tak, było to dosyć oczywiste.
— Ale... Wejdziesz ze mną, tak? I będziesz w razie co mnie ratować, gdybym nagle zaczęła... no nie wiem, odpływać? — dopytywała, a końcówka ogona lekko zadrżała jej z nerwów.
Karaś pokiwała głową z uśmiechem.
— Oczywiście! Nawet wejdę pierwsza, by ci pokazać, że to nic strasznego.
Dymna obserwowała, jak szylkretka na potwierdzenie swych słów, pewnie wchodzi do wody. Dookoła niej unosiło się wiele pojedynczych listków bądź patyków, które zaburzały piękno tego widoku. W pewnym momencie jedyne, co było widać, to grzbiet i głowę Nocniaczki.
W końcu i Północna Łapa zdołała się zmusić do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Potrzebowała zaczerpnąć głębokiego wdechu, nim zmusiła się do pierwszego kroku.
Zdarzało jej się moczyć łapy nad brzegiem morza, bądź przy Kaczym Bajorku, jednak teraz, gdy w tle głowy wisiała jej myśl, że zaraz cała się otuli wodną pierzyną, traciła pewność. Czuła nieprzyjemnie mokry piach pod sobą, co wcale nie motywowało jej do dalszych ruchów.
— Wszystko w porządku? — spytała koleżanka. — Słuchaj, możemy to przenieść na kiedy indziej, albo znaleźć jakieś małe jeziorko czy coś — zasugerowała.
Czarna zawahała się. Nie była przecież małym kociakiem, by pluskać się w kałużach.
— Już idę — oświadczyła pewnie i śmiało ruszyła do przodu, czując, jak jej futro moknie i powoli zaczyna jej ciążyć. Zatrzymała się przed Karasiową Łapą, starając się patrzeć na nią, a nie na otaczający ich bezkres morza. Mimo wszystko wysunęła pazury, jakby miało to jej pomóc wczepić się do podłoża i nigdy nie zachwiać. — Jest dobrze. Całkiem przyjemnie — uznała, chociaż czuła się dosyć niekomfortowo.
— Tak, pływanie to świetna sprawa! — zapewniła ją pogodnie. — Czuję się...
— Jak ryba w wodzie? — przerwała jej. — To brzmi jak domena każdego Nocniaka. Widać, że masz to wszystko we krwi. My Klifiacy niby mamy za specjalność wspinaczkę, ale na drzewo to każdy kot umie wejść, więc to bez sensu — westchnęła. — Słyszałam, że kiedyś mieszkaliśmy przy górskich terenach i to po kamiennych, niemalże pionowych ścieżkach, byliśmy w stanie dostrzec na każdy szczyt! — rzekła to z taką dumą, jakby to ona sama odbywała takie podróże. Nie do końca zresztą pamiętała, czy tak brzmiała wersja historii młodości jednego kotów ze starszyzny, ale z pewnością aż tak bardzo pomieszać tego, co usłyszała, nie mogła.
Ewidentnie urodziła się w nudniejszych czasach.
— O, to brzmi świetnie! — stwierdziła. — Ale chyba wolę i tak pływać...
Północ wydała z siebie cichy pomruk, starając się przyzwyczaić do uczucia chłodu na skórze. Ona też by wolała.
— To co dalej? — Uznała, że nie mają czasu do stracenia, a pogadać to sobie mogą na zgromadzeniu. Teraz naszła pora na radosne pluskanie się. Przynajmniej dopóki jej pysk miał dostęp do powietrza.
— Zacznij od podniesienia jednej przedniej łapy — poleciła, co czarna od razu wykonała. — Czujesz coś?
Zmrużyła oczy. Coś ją pchało do góry. Wręcz reszta kończyn prosiła się o oderwanie od dna, choć ona sama kurczowo trzymała się go pazurami.
— No... Tak. Wypycha mnie.
— Tak, to jest to — oświadczyła z uśmiechem. — Nie musisz się martwić, że utoniesz. Jak zachowasz spokój, to woda zawsze będzie cię trzymać na powierzchni.
Północ zaśmiała się nerwowo. Ona i spokój to były antonimy.
— Trochę mnie łaskocze w podbrzusze — mruknęła, odruchowo próbując podrapać się tylną łapą po wspomnianym miejscu. Wiązało się to z tym, że skończyła bez podłoża pod sobą i podkulając pod siebie kończyny, chwiejnie dryfowała. — O Klanie Gwiazd co się dzieje?! — wypaliła nerwowo.
Karaś najwyraźniej rozbawiła jej reakcja.
— Chwilowo to oswajasz się z wodą. Spróbuj powoli machać łapami, rób takie okrężne ruchy. Trochę jakbyś biegła. O tak — to mówiąc, sama odbiła się od dna, prezentując prawidłową pozycję pływania.
Szylkretka okrążyła ją, a Północ, sztywno, nie ruszając się, w skupieniu obserwowała każdy jej ruch. Ogromnie bała się wykonać pierwszy ruch, mając wrażenie, że zaraz za bardzo odsunie się od brzegu. Nie mogła jednak wyjść przy koleżance na cykora. Zawsze miała się za odważną, więc musiała zadbać o to, by inni też ją za taką mieli.
— No dobra, to pa teraz — wypaliła i starała się powtórzyć ruchy koleżanki.
W jej głowie wyglądała teraz majestatycznie, niczym wprawiona pływaczka. W rzeczywistości swoim machaniem łapami na oślep rozchlapała wodę dookoła siebie i ostatecznie straciła równowagę. Uratowała się wycofaniem na brzeg, gdzie nerwowo oddychając, spoglądała na wciąż stojącą w morzu Karaś.
— To ten — odchrząknęła niemrawo Północ. — Było chyba dobrze, tak?


<Karaś?> 

[1152 słowa]
[przyznano 23%]

Od Lisiego Ogona

Kotka przeciągnęła się i ziewnęła przeciągle. Kilka kości jej skrzypnęło. Już nie te czasy. Nie była już młoda. Wręcz przeciwnie. Była w starszyźnie. Uczniowie przynosili jej jedzenie i wyjmowali kleszcze. Sama już czasami nie była w stanie tego zrobić. Co się z nią stało? Dlaczego tak osłabła?
Uniosła głowę ku niebu. Czy jej kocię jeszcze żyje? Czemu nic nie powiedziała, opuszczając klan? Lisi Ogon za nią tęskniła. Tajemnica była taka mała, samotna. Starsza chętnie oddałaby jej swój żywot, byleby małej nic się nie stało. Westchnęła ciężko. Coraz częściej miała takie myśli. Tajemnica wypełniła pustkę, która powstała w jej sercu po odejściu Płomykówkowej Łapy. Teraz żadnej z tych kotek nie było, a w duszy Lisiego Ogona powstała wielka, czarna dziura.
Podniosła się. Trzeba było to zrobić już dawno temu. Musiała znaleźć Tajemnicę. Po chwili zalała ją fala wątpliwości. Była za stara, a jej kocię mogło być gdziekolwiek. Ale...
Lisi Ogon nie mogła tak żyć. Nie bez Tajemnicy. Klan Burzy to był dom, miała tu Gronostajową Bryzę. Zaczęła powoli iść. Jak jej siostra poczuje się, kiedy każdy ją zostawi? Nagle Lisi Ogon się potknęła. Uderzyła głową w wystający korzeń. Obraz zamazał się jej przed oczami.

***

Obudziła się w legowisku medyka. Strasznie bolała ją głowa. Wciąż miała rozmazany obraz. Jakim cudem tu była? Straciła… przytomność?
- Lisi Ogonie, musisz na siebie uważać. Nie jesteś już młoda. - Usłyszała głos.
- C-co się stało? - jęknęła, czując coś ciepłego i mokrego na pysku.
- Prawdopodobnie potknęłaś się o coś. Mocno się uderzyłaś. - Wyjaśnił jej ktoś. Jak idiotycznie. Uderzyła się w głowę podczas spacerowania po obozie. Fantastycznie po prostu.
Nigdy nie znajdzie Tajemnicy w takim stanie. Nie ma szans. Mała pewnie już nie żyła. W przeciwieństwie do niej. Świat uparcie nie pozwalał jej odejść. Czemu nie może już po prostu odetchnąć? Spotkać się z innymi? A może nawet z Tajemnicą?

Od Cis(Cisowej Łapy) CD. Topielcowej Łapy

czas ostatniego odpisu
Uczeń szybko wyszedł, najwyraźniej lekko podirytowany. Nie był miły. O nie! Ale jakimś trafem zyskał sympatię niebieskiej. Nie mogła się doczekać kiedy zostanie uczniem i będą mieli wspólne treningi.

***

Jej marzenia z czasów kocięcych niestety się nie spełniły. Właśnie siedziała z Zaranną Zjawą, którą próbowała pomóc jej nauczyć się na pamięć jak rozpoznać trybulę. Jak na razie to skończyły na tym, że ma liście jak paprotka i słodko pachnie. Po tym jak zakończyły ten etap, doświadczona medyczka odłożyła zioło i zaczęła zajmować się chorymi. Nakłoniła Nikły Brzask do zjedzenia Czyśćca Wełnistego na osłabienie oraz podała Pokrzywie trochę miodu. Wtedy do legowiska wszedł Topielcowa Łapa z ugryzieniem od szczura. Wtedy przypomniało jej się że ma zapytać Zaranną Zjawę czy może mieć również treningi wojownicze, lecz nie zdążyła, gdyż usłyszała:
- Cisowa Łapo! Podaj mi dziki czosnek! To te bulwy o ostrym zapachu. - Usłyszała rozkaz. I podeszła do półki z ziołami. Odszukała bulwy i przyniosła je kotce. Ta przeżuła je i nałożyła na ranę ucznia.

***

Siedziała w obozie jedząc kolację. Wtem niedaleko zobaczyła znajomą umazaną jagodami sylwetkę. Podeszła do niego.
- Cześć Topielcowa Łapo… - przywitała się nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Czy będzie zły, że została medyczką? Sama była! Ale robi to dla klanu. I dla mamusi.

Wyleczeni: Nikły Brzask, Pokrzywa, Topielcowa Łapa
<Topielcowa Łapo?>
[203 słów trening med] 
[przyznano 4%]

Od Cis(Cisowej Łapy)

TW: rozcinanie martwej myszy
Wstała dzisiaj wcześnie rano.
- Co się dzieje? - wymamrotała do matki.
- Kochanie, klan potrzebuje medyka. Zaranna Zjawa i Naparstnicowa Kołysanka nie uczyły się, żeby być medykiem i nie miały czasu się tak dużo nauczyć. Naprawdę potrzebujemy młodego kota, który by się tego wszystkiego nauczył. Możesz nim zostać. W końcu jesteś taka mądra, dasz sobie radę. Przynajmniej pójdź na tę rozmowę, dobrze? Dla mamusi - poprosiła calico. Koteczka skinęła głową. Dla mamusi. Mamusia była najważniejsza, więc musiała to zrobić. Tak więc razem z matką poszła do legowiska medyka. Tam wojowniczka się pożegnała i zostawiła ją z medyczkami i przywódcą.
- Czemu chcesz być medykiem? - zapytał niebieski.
- Klan Wilka potrzebuje medyka. Uważam, że dam sobie radę. - Nie mogła powiedzieć “bo mama chce”. Zawiodłaby ją! A do tego dopuścić nie mogła. Żółtooki skinął głową i dał znak znajomej już kociakowi medyczce do przystąpienia do dalszej części testu. Bura położyła mysz pod łapami tortie. Brązowooka była zdezorientowana. Co ma z tym zrobić? Reanimację czy co?
- Po co mi mysz? Mam ją zjeść? Jest nafaszerowana jakimiś ziołami? - zapytała zdezorientowana. O co tu chodziło? Ma wykryć, czy zdobycz jest dobra do zjedzenia? Miała być medyczką, a nie testerem zwierzyny. Coś jej tu nie pasowało. Bardzo nie pasowało.
- Nie, Cisie - miauknęła zielonooka, wpatrując się kotce w oczy. - Rozetnij jej brzuch - rozkazała.
Zmarszczyła brwi. Nie rozumiała tego. Mama jej zabraniała bawić się jedzeniem. Tak jak koty, które przynosiły zwierzynę.
- Eh…no dobrze- powiedziała, jeszcze bardziej zdezorientowana, wysuwając pazury. Popatrzyła na ostre niespiłowane szpikulce, które były jej praktycznie jedyną bronią. Przybliżyła swój pazur do brzucha myszy. Nawet nie myślała o tym, że to coś kiedyś żyło. W końcu zawsze widziała je martwe. W roli jedzenia. Po prostu przecięła skórę zwierzęcia patrząc na to co jest w środku. Nic szczególnego. Dużo mięsa. Popatrzyła na swój pazur. Był umazany szkarłatną krwią. Popatrzyła dziwnie na swoją łapę. Nigdy nie przyglądała się krwi. Zaczęła wylizywać starannie swoją łapkę, czując metaliczny posmak na języku. Dziko pręgowana również wysunęła pazury i jeszcze bardziej rozcięła zwierzę.
- Powiedz mi, co tu widzisz. - Tygrysio pręgowana przerwała czyszczenie swojej łapy. Po tym jak medyczka rozcięła zwierzę ukazały się parówkowate kształty.
- No nie wiem, co to może być. Wygląda jak robak - powiedziała po prostu. Była kociakiem. Nie mogła wcześniej wiedzieć o tym, że tak wygląda wnętrze żywych stworzeń.
- To narządy wewnętrzne, Cis - zaczęła medyczka. - Każde z nas je w sobie posiada i u większości zwierząt są one analogiczne - stwierdziła. - Dzięki nim żyjemy, tak samo zwierzyna, nim trafi w nasze łapy.
W połowie nie zrozumiała dokładnie słów medyczki, ale nie przejęła się.
- Mhm… no cóż. Zwierzyna to zwierzyna - powiedziała. Nie zamierzała przerzucać się na żarcie liści przez to, że to coś kiedyś żyło. Kocica sięgnęła do myszy, następnie wskazując na mały, rozciągliwy worek w jej środku.
- Wiesz może, co to jest? - spytała młodszej. Zaczynała już być zmęczona ciągłymi pytaniami o to co znajduje się w myszy.
- Nie wiem, oddychała tym może? - zapytała.
- Nie - odparła Zaranna. - To tutaj trafiało jej pożywienie po przełknięciu - stwierdziła, przejeżdżając pazurem, przez co dostrzec można było strawione kawałki traw i ziaren. Dalej uniosła nieco pazur, którym podążała tuż nad przełykiem zwierzęcia, dochodzącym aż do końca rozerwanej części myszy. Kontynuowała jednak wskazywanie pazurem drogi pożywienia aż do pyska ofiary - a to - wskazała dwa worki, które były tylko częściowo widoczne - to są płuca. Nimi oddychała mysz za życia.
- Mhm…mam tylko jedno pytanie. W jakim stopniu przyda mi się ta wiedza jeżeli będę medykiem? - zapytała. Nie potrzebowała wiedzieć, gdzie co jest w myszy. No bo co ma z tym zrobić? Edukować kocięta?
- Na zewnątrz jesteśmy różni od zwierzyny, na którą polujemy. Wewnątrz już nie aż tak - stwierdziła medyczka. - Ta wiedza może okazać się przydatna przy leczeniu dolegliwości czy tamowaniu ran.
- Będą jeszcze jakieś pytania czy to koniec rozmowy?- zapytała. Miała ochotę już stąd wyjść i mieć tę rozmowę za sobą. Robiła to dla mamusi. Córka Szakalej Gwiazdy uniosła ciut brwi, mrużąc oczy, ale nie skomentowała.
- To serce - wskazała na czerwony organ - a to jelita - dodała jeszcze, wskazując na poskręcane, blade coś. Następnie spojrzała na Błękitną Gwiazdę, skinąwszy powoli głową.
- Nada się. Możemy przeprowadzić ceremonie. - Jej mózg działał wtedy za szybko, żeby wyłapać przynajmniej jedną rzecz, którą pomyślała, jak to usłyszała.
Bura skinęła głową, przenosząc spojrzenie na córkę Olszowej Kory.
- Witaj nowa medyczko - miauknęła, po czym wraz z liderem ruszyła do wyjścia z legowiska.

***

Był wieczór. Siedziała w legowisku medyka, starając się nie zasnąć nad liczonymi ziołami. To chyba jakiś żart. Że ona medyczką? Pff, nie ma opcji. Ale klan potrzebował medyka, a ona wykazała zainteresowanie. Co prawda truciznami, ale no cóż. Była dzieckiem kultysty…wszystko się zgadzało. Mamusi zależało, więc poszła. Zdała. No cóż, będzie musiała sobie jakoś poradzić. Może uda jej się poprosić Zaranną Zjawę, żeby się szkolić też na wojownika?

[782 słów trening med] 
[przyznano 16%]

Nowi Członkowie Pustki!


 Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Wykrwawienie



 Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Podcięcie gardła


 Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: Rozerwanie gardła

Od Białej Śmierci

*tw krew, śmierć*

Miał dość siedzenia w tym Klanie Wilka i obserwowania jak rodzice Wilczej Tajgi sobie żyją jak gdyby nigdy nic. Może i plan uwiedzenia kotki wyszedł i mocno nadszarpnął tym sposobem ich nerwy, jednak to nie była prawdziwa zemsta. Tyle księżyców minęło i jeszcze nie dorwał w zęby swojej zwierzyny. Nie chciał, aby przypadkiem ktoś go w tym ubiegł. Na przykład taki dzik, który nie tak dawno temu zdemolował obóz. 
Musiał więc działać. Najpierw pułapka. Nie zamierzał walczyć z nimi otwarcie. Była ich dwójka, a on nie był do końca tak sprawny, by sobie z nimi tak łatwo poradzić. Wierzył, że dzięki tym długim przygotowaniom, ich czujność się obniżyła. Kiedy w końcu przechodził tuż obok, już tak nerwowo nie reagowali. Może naprawdę sądzili, że sobie odpuścił? Cóż... Być może tak samo by o tym pomyślał. 
Wybrał się w las samotnie, nasłuchując i węsząc uważnie, aby sprawdzić czy dzik nie czai się w pobliżu. Śpiew ptaków jednak dał mu znać, że w okolicy nie czaiło się żadne niebezpieczeństwo. 
Ziemia była błotnista po tym jak śnieg zaczął topnieć, więc chodziło się niezbyt wygodnie. Może jednak da radę wykopać jakiś dół? Nie za głęboki. Taki, aby jedynie kogoś przewrócić i może uszkodzić. 
Wziął się więc do roboty. Liczył na to, że nikt nie będzie przechodził i nie zainteresuje się tym co robił. A nawet jeśli... To już podjął decyzję. Po zemście zniknie i wróci zobaczyć jak sobie radziła Bastet. A Wilcza Tajga? Cóż... Planował z nią jeszcze trochę się zabawić, ale stały związek aż po grób? To do niego nie pasowało. Zresztą... nic nie czuł do kocicy. Była tylko jego drogą do zbliżenia się do wroga i zranienia go w odpowiednim miejscu. 
Kiedy udało mu się wykopać podłużne wgłębienie, zaczął rozglądać się za Ciernistym Drzewem. Dojście do niego nieco mu zeszło, ale udało mu się zerwać kilka cierni, kosztem krwawiącego pyska. Następnie zaniósł je do dziury i ułożył w niej tak, aby ten kto w nie wpadnie na pewno poczuł, czym jest prawdziwy ból. Wszystko przysypał lekko błotem, by ukryć pułapkę, a następnie udał się na polowanie. 

***

Mętny Zawilec i Ostra Kostrzewa jak nigdy nic polowali. To był ich zwykły dzień. Dziwił się, że nie odeszli wcześniej, pozostawiając swoją córkę. Aż tak się o nią troszczyli? To było do nich niepodobne. Oblizał pysk i wyszedł im na spotkanie. Czas było ich zagonić ku przeznaczeniu. 
— Cóż to? Dwie ptaszyny na spacerze? — zagadnął ich.
Od razu dostał reakcję. Oboje się nastroszyli i zaczęli rozglądać, jak gdyby chcieli ujrzeć u jego boku Wilczą Tajgę. Ku ich uldze kocicy z nim nie było. 
— To głupota zaczepiać nas, gdy jesteś sam. Jeszcze nie dostałeś nauczki? — prychnął Mętny Zawilec, robiąc krok naprzód. 
Posłał im uśmieszek, jak gdyby drwił sobie z ich postawy. Naprawdę? Będą chcieli się go pozbyć? To nie tak przecież miało być... To on tu niósł śmierć. Skąd w nich ten bojowy nastrój? Na pewno to przemyśleli? 
— Nie wiem czy wasza córka ucieszy się na wieść, że mnie zaatakowaliście... — zauważył. — Tak miło nam się żyje. Niedługo może i narodzą się nasze młode...
— Ty draniu! — zasyczał kocur, zbliżając się do niego. — Nasza córka nam jeszcze podziękuję jeśli odeślemy cię do grobu! 
— Zawilcu, nie rób nic pochopnego. Pamiętasz naszych... — próbowała go nieco utemperować partnerka, która w przeciwieństwie do swojego ukochanego, miała jeszcze swój rozum. 
— Pamiętam. Jednak wątpię, by to coś za to odpowiadało. Żyjemy z nim pod jednym krzakiem i bierzemy udział w tych wilczackich treningach, na których widzimy kto z nas ma więcej siły i umiejętności. Nie ma z nami szans. Zróbmy to razem Kostrzewo, a ochronimy naszą córkę. Przynajmniej to jesteśmy jej winni. 
Oho... Zaczęło robić się sentymentalnie co go znużyło. Przekrzywił łeb, a następnie westchnął ciężko. 
— Nie mam czasu na te wasze ckliwe słowa — mruknął, a następnie wyprowadził niespodziewany cios w pysk kocura. Ten zachwiał się i prawie upadł, lecz jego partnerka włączyła się do akcji, wyciągając w jego stronę pazury. Uskoczył na bok, a następnie... zaczął biec przed siebie. Upewniał się, że wojownicy na pewno go ścigali. Gdy się zatrzymywali, wracał do nich i atakował, by pobudzić ich agresję do wymierzenia "sprawiedliwości". Naprawdę nie pojmował czemu tak się wahali. Chcieli w końcu ochronić swoją słodką córeczkę, czyż nie? Gdzie ich werwa? Było ich dwoje, a on jeden. Powinni być bardziej pewni wygranej skoro widzieli jak walczył na treningach. 
Ku jego zdumieniu Ostra Kostrzewa zniknęła mu z oczu, gdy spojrzał za siebie. Jej partner dalej za nim podążał, więc mogła coś knuć. Uśmiechnął się pod nosem. Czyżby go przejrzała? Nawet jeśli to na niewiele się jej zda. Zatrzymał się i odwrócił do nadbiegającego. Skoro się rozdzielili to była jego szansa. Może nawet nie będzie musiał wykorzystać pułapki. 
Kocur wpadł mu w ramiona i rozpoczęła się istna masakra. Zaczęli się gryźć i drapać, a cios w jego niezbyt sprawną łapę, wręcz odebrał mu dech. Czyli jednak go obserwowali. Ile jeszcze wydedukowali z jego słabości? Czyżby się przeliczył? Biała Śmierć zamachnął się łapą i przeorał pazurami gardło kocura, który od razu odskoczył jak oparzony. W tym samym czasie dopadła do niego Ostra Kostrzewa. Kocica zeskoczyła na niego z drzewa, powalając. Odepchnął ją łapami, a następnie kulejąc ponowił, tym razem naprawdę, ucieczkę. Niech to... Trzeba było ich jednak otruć. 
Zatrzymał się, gdy usłyszał za sobą krzyk boleści. No tak... Jego cios musiał być skuteczny skoro ujrzał jak wściekła wojowniczka, której wzrok pałał żądzą mordu, do niego biegnie. Całkiem w porę. Odskoczył, odsuwając się po drzewie, gdy ta przeleciała obok i wpadła w jego pułapkę. Rozległ się kolejny krzyk, kiedy jej ciało zostało poranione przez ciernie. To była jego szansa. Skoczył na nią, aby kolce wbiły się głębiej, a następnie pazurami przejechał po jej gardle. 
To był koniec.
Jednakże... coś było nie tak. Ta śmierć nie przyniosła ukojenia. Spojrzał w dół i ujrzał, że jego biała sierść cała jest we krwi. Nie ich... lecz... jego. Potknął się przez osłabienie i upadł na ziemię. Czyli jednak... udało im się trafić w jego słaby punkt. 
Z krzaków nieopodal rozległ się szmer. Słyszał charkot i zaraz ku jego zdumieniu zjawił się Zawilec. To nie umarł? Wyglądał jak ledwo żywy. Z ran sączyła się krew, ale mimo to szedł, wbijając w niego mordercze spojrzenie. Ah... Czyli stąd nic nie poczuł. Zemsta się jeszcze nie dopełniła. 
— Zabiorę cię ze sobą do grobu — zasyczał wojownik, sypiąc mu piachem w oczy. 
Oślepł przez co nie był w stanie uniknąć ataku przeciwnika. Krzyknął, gdy poczuł jego zęby na swoim gardle. Zadziałał instynktownie i zamachnął się pazurami na jego szyję. Więcej krwi, więcej bólu. Oboje umierali. Czuł jak wraca w objęcia samej śmierci. Jak nadchodzi zimno, jak świat zalewa czerń. Tak samo jak podczas upadku z dachu. Lecz teraz... Teraz nie dane mu było uzyskać drugiej szansy. Nie zjawi się Wyprostowana i go nie uratuje. Dopełnił swej zemsty i za nią umarł. Tak jak było mu to pisane. 

Rip [*]

Od Płomiennej Łapy

*Porą Nowych Liści*

Jakże to było smutne, że po raz kolejny doszło do ich spotkania. Świat się nie zawalił. Dalej istniał przez co nie było wymówki, by go uniknąć. Już powoli się poddawał. Kocica wysysała z niego wszelkie siły, by nawet spróbować odwrócić bieg wydarzeń. Zresztą... i tak nic z tym nie mógł zrobić. Matka ich zeswatała i mieli spędzić ze sobą resztę życia, póki na świat nie przyjdą rude paskudy. Co za koszmar! 
Jeżeli sądził, że gorzej być nie może, to mogło. 
Teraz to i na powitanie chciała całusa! Gdy tylko, tak jak to miała w zwyczaju na jego widok, rzuciła mu się w ramiona, odsunął od niej swój łeb, by go nie pocałowała. Kotka jednak rosła szybciej od niego przez co ciężko mu było wyrwać się głową ponad jej pysk i znów skończył z mlaśnięciem na policzku. 
— Fuj! — Zaczął pocierać skażone miejsce, patrząc na nią niezadowolonym wzrokiem. 
— Możesz się zemścić — zachichotała i chętnie się nadstawiła, aby mógł odwdzięczyć się swoim całusem. Kusiło... Gdyby też ją tak polizał, poczułaby jakie to było obrzydliwe uczucie! Na pewno zaczęłaby piszczeć! Jak nic! Ale... czy w ogóle przemoże swoją odrazę do dotykania czyjejś sierści? Ognista Łapa była ruda, to fakt, więc nie powinna go obrzydzać jak nierudzi z jego klanu. A mimo to... czuł jak na samą myśl go mdli. Dlatego też wpadł na pomysł, aby może na nią napluć... Co szybko wybito mu z głowy. Nie, nie! Przecież się obrazi i znów będzie przeżywał ten koszmar! Lepiej nie kusić losu. 
— To takie obrzydliwe... — wyrzucił z siebie zbolałym głosem. 
— Kwiatki też były "obrzydliwe", a jak ci pokazałam jakie są fajne, to już tak nie kręciłeś nosem — słusznie zauważyła. — No już. Zrób to dla mnie... — Widząc jego skrzywioną minę, poprawiła się, licząc że to lepiej go przekona. — Zrób to dla swojej mamy? 
Westchnął cierpiętniczo. 
— Wcale dla niej tego nie robię — skłamał, ponieważ nie chciał wyjść na maminsynka. A zresztą... to nie był żaden wstyd! Kochał swoją mamusie i to było chyba jasne, że nie chciał jej zasmucać tym, że jego związek, który sama mu wybrała był niewypałem. 
— Jasne, jasne króliczku. Twoja partnerka nie jest takim mysim móżdżkiem, aby ci w to uwierzyć. No? To doczekam się tego buzi? — zapytała, ponawiając nadstawienie pyszczka. 
Z widocznym trudem i cierpieniem na twarzy, wystawił język, co rudą rozśmieszyło. Zakryła się nawet łapką, aby zdusić chichot. To nie poprawiło jego sytuacji. Wręcz umierał wewnętrznie, mimowolnie wyciągając pazury, by wbić je w jej gardło. Niestety... to były tylko jego wyobrażenia, bo końcowo jego język zetknął się z jej policzkiem. 
— Fe! — Wytarł zaraz pyszczek o łapkę i ze zgrozą uświadomił sobie, że bardziej się wkopał, bo na niej miał błoto! Już miał wydać z siebie pisk, który wstrząsnąłby niebem i ziemią, ale jego partnerka była szybka i powstrzymała jego napad histerii, swoją łapką. 
— Ci. Bo nas nakryją, a chyba tego nie chcesz. 
No tak. Miała rację. Ale to nie powodowało, że ziemisty smak z jego języka nagle zniknie! Ach! Robiło mu się już słabo! Pochylił się aż do przodu i zaczął pluć na ziemie, wycierając język o swoje futerko. To pomogło, ale na chwilę, bo z wyrzutem spojrzał na Ognistą Łapę, tak jakby to wszystko była jej wina. 
— Przez ciebie się wybrudziłem! — powiedział brzmiąc nieco żałośnie, ale naprawdę bardzo się tym przejmował! 
Kocica zerknęła na miejsce, które było "zanieczyszczone" i otarła się o nie swoim bokiem. 
— Nic tam nie ma, króliczku. Wiem co mówię, ponieważ sama nie przepadam za brudem. No już nie rozpaczaj. Cieszę się, że nie jesteś fleją, która o siebie nie dba i że zwracasz uwagę na takie drobne szczegóły. Ale zapewniam cię, że wszystko jest w porządku. Chodź. Pozbieramy kwiatki, zrobi ci się lepiej, gdy poczujesz ich świeżość. — Wstała i odeszła, ogonem łaskocząc go w nos. Od razu ten manewr spowodował, że kichnął, co wywołało uśmiech na pyszczku wilczaczki. — Ale urocze apsik! — Spojrzała na niego psotnie. 
— Nie jestem uroczy... — Skrzywił swój nos. Naprawdę kocica była niemożliwa. Naprawdę chciała iść teraz zbierać jakieś chwasty? To przecież... koszmarne! Nie chciał nigdzie z nią iść, nie wiadomo czy ta przypadkiem go nie porwie, bo ubzdura sobie, że hej, skoro ona nie mogła do Klanu Burzy, to zaciągnie go do Klanu Wilka. Chyba by zwymiotował, gdyby nawet przeszło jej coś takiego przez myśl. 
Ognista Łapa widząc, że nie podążył za nią, a dalej siedział obrażony na tyłku, westchnęła. Pewnie teraz żałowała, że w ogóle zgodziła się na to całe zeswatanie. 
Podeszła do niego i trąciła pyskiem. 
— Króliczkuuuu... No choooodź... — zaczęła mu jojczeć nad uchem, przylepiając się do niego niczym jakaś pchła. — Nie wybrudzisz swoich boskich łapek, obiecuje. 
Eh... Najwidoczniej nie miał wyjścia. Podniósł się ciężko na łapy, ku jej radości, po czym udali się zbierać te kwiatki. 

***

No i tak te zbieranie się skończyło, że leżeli pod jakimś drzewem, a on znosił jej "upiększanie" futerka. Kotka opowiadała mu wielokrotnie, że gdyby miała szansę, to zamiast wojownikiem byłaby profesjonalną układaczką futra. Pod jej łapami i językiem każdy rozczochraniec nagle zamieniał się w dostojnego kota. Szkoda tylko, że to on musiał być jej modelem do ćwiczeń. Czuł jak umierał wewnętrznie, gdy ta z zamyśloną miną mamrotała pod nosem "nie, nie tak. O tak lepiej... A jednak nie" i raz wyciągała, a raz wkładała w jego futerko kolejne kwiaty. 
— Kiedy poznam twoje siostry? — zadała pytanie, które nieco go rozbudziło. 
— Huh? A po co chcesz je poznawać? 
— Bo to ważne, aby znać bliską rodzinę partnera. A jak będziemy wspólnie mieszkać to chyba normalne, że wypadałoby się zapoznać. Sądzisz, że lubią rozmawiać o wyglądzie? 
— Nie wiem. Może? To kotki... — odpowiedział tak, jakby to jedno słowo zawierało w sobie odpowiedź na jej pytanie. 
W końcu... Kotki były dziwne. On może i dbał o swój wygląd, ale nie rozmawiał o tym z każdym napotkanym kotem. Na dodatek nie plotkował i nie czuł tej ekscytacji, którą emanowała Ogień, gdy tylko miała szansę się rozgadać. A zresztą... od jej trajkotu bolała go głowa, a żeby tak słyszał to potrójnie? O nie, nie... 
— To kotki — prychnęła. — Seksista się znalazł. — Dała mu ogonem po nosie, przez co znów kichnął, a ona zachichotała. 
Wspaniale. Może miał na nią alergie? To mogło być prawdopodobne. 
Na szczęście kończył się im czas, więc powinni się zaraz zbierać. Ruda przylgnęła do niego jeszcze na chwilę, aby zapamiętać tą "romantyczną" scenę i nosić ją w pamięci aż do kolejnego spotkania, a potem pocałowała go w pyszczek. 
Zatkało go, bo przecież ciągle obiektem cmokań były policzki. Poczuł jak jego uszy aż się robią gorące od fali zawstydzenia, które przez niego przebiegło. Na mamusie! Ona była niemożliwa! Musiał jak najszybciej stąd uciec! 
— D-do zobaczenia — zająknął się, szybko dając jej buziaka w policzek, a następnie czym prędzej uciekł. 
Zachował się niczym tchórz, ale trzeba było się ewakuować nim zechciałoby jej się na więcej czułości! Na szczęście uczennica za nim nie pobiegła, jedynie wołając za nim, aby przyprowadził siostry na ich kolejne spotkanie. 
Ah! Nie wiedział czy to się stanie. Będzie musiał podpytać mamusie czy w ogóle się zgadzała, aby jego rodzeństwo poznało Ognistą Łapę. A nawet jeśli to już czuł, jakie to będzie żenujące! 

Od Daglezjowej Igły CD. Agresta

— Czy jesteś gotowa na wszystko, co się w najbliższym czasie wydarzy? Czy potrzebujesz jeszcze coś ode mnie wiedzieć? Czy masz do mnie jakieś pytania? Przemyśl to proszę, bo niedługo… możesz już nie mieć okazji. 
Nie bredził. Ruda opuściła ogon, dostosowując się do powagi kocura. Agrest nerwowo oblizał pysk, drżał mu krok, w jego oczach tlił się lęk. Oboje dobrze wiedzieli, co musiało niedługo nadejść i wisiało nad podstarzałym liderem jak klątwa. Śmierć.
Nie wyznałaby tego nikomu, lecz w ukryciu tylko czekała na ten moment. Powoli wyznaczanie patroli zaczęło ją nudzić, składanie raportów brzydnąć, a doradzanie swojemu przywódcy irytować. Chciała, by kocur nareszcie odstąpił jej zasłużonego miejsca. Była zwykłym, mało znaczącym zastępcą za długo. Niecierpliwiła się. 
— Kiedy to się stanie, będę na to przygotowana — zapewniła go. — Oddasz Owocowy Las w dobre łapy.
Agrest uśmiechnął się słabo.
— Wierzę w to.
— Możesz być o to pewny — Daglezja odwzajemniła grzeczny uśmiech, myśląc, o co powinna go teraz zapytać. Ceniła sobie jego opinię, jako jednego z nielicznych. W końcu był przywódcą. Wiedział w pewnych sprawach o wiele więcej, niż ona sama. — Myślisz, że coś nam grozi? Czy na coś (lub kogoś) musimy uważać?
— Klan Wilka — odpowiedział natychmiast, bez dłuższego namysłu. — Mają nowego przywódcę, mogą próbować mówić, że są inni. Ale to nadal te same koty, którym nie można ufać. Były, są i będą niebezpieczeństwem — kontynuował, wpatrując się tępo w ziemię, jak gdyby przypominał sobie o wszystkich ich wybrykach z przeszłości. — Napadali. Mordowali. Zagrabiali. Nie pozwól sobie o tym zapomnieć.
— Zdecydowanie nie zapomnę — zagwarantowała.
— Nocniaki też nigdy nie były naszymi dobrymi przyjaciółmi. Próbowałem rozmawiać ze Sroczą Gwiazdą, lecz była zimna jak lodowy sopel. Nawet wroga. Uważałbym na nią i jej klan.— jego głos przybrał warkotliwy ton. 
— Od klifiaków również należałoby trzymać się z daleka — mruknęła cicho Daglezjowa Igła.
— Racja. Tylko Klan Burzy zasługuje na zaufanie. Choć zmienił się, odkąd zmarła Kamienna Gwiazda — posępny wzrok kocura na myśl o byłej, bliskiej mu liderce wbił się w oddal. — Teraz są o wiele bardziej interesowni niż wcześniej. Jednak nadal, to nasi sojusznicy. Na nich możemy polegać, ale lepiej tego nie nadużywać — ostrzegł ją jeszcze Agrest. — Teraz musimy się wystrzegać wszystkiego. 
— Owocowy Las jest silny. Wiele przeszedł. Wiele przejdzie — mruknęła.
— To prawda. Ale jeśli chcemy spokoju, musimy o niego zadbać.
— Rozumiem — miauknęła, owijając ogon wokół swoich łap. Zastanawiała się, o co jeszcze mogłaby zapytać. Ten jednak nie skończył mówić, tak jak jej się zdawało.
— Współpracuj z innymi, proszę. Bierz pod uwagę słowo wszystkich, swoich przyszłych zastępców, Świergotu, Witki. Również zwiadowców, wojowników i stróży. Nie pozwólcie się podzielić — przestrzegał Daglezję. Widocznie intensywnie myślał, wspominając, co było kiedyś. — Pamiętasz przecież, co było kiedyś. Siła naszej społeczności leży we współpracy. 
— Hm. Dziękuję, Agreście — odpowiedziała po dłuższej chwili ciszy. — Naprawdę, dziękuję. Owocowy Las będzie jeszcze wielki.
Agrest skinął głową z uśmiechem.
— Nie wątpię.

***

— Czyli Gracja poszła swoją własną ścieżką — Sadzawka miauknęła, łuskając spomiędzy palców brud zębami. Stojąca dwie lisie odległości od niej zastępczyni gwałtownie machnęła ogonem, wysuwając pazury. Rzuciła, siedząc nadal tyłem:
— Niewdzięczny bachor.
— Myślałam, że ze wszystkich kotów Owocowego Lasu, ty najszybciej ją zrozumiesz — zachichotała ze złośliwym błyskiem w oku, którego Daglezja nie musiała widzieć, aby doprowadził ją do szału. Rdzawa już prawie zapomniała, że była przybłędą; wprawdzie przebywającą długie lata w klanie, z mianem zastępcy lidera, lecz nadal przybłędą. Owocowy Las miał dobrą pamięć. Aż za dobrą, na jej oko.
— Miała wszystko, czego dusza zapragnie. Tatę-przywódcę, przyjaciół, rodzinę — wymieniała, podchodząc do leżącej na ośnieżonej ziemi wojowniczki. — Dach nad głową, święty spokój, wolność.
—Przypadkiem nie dokładnie to, co ty? — spytała, patrząc kotce prosto w oczy. Źrenice rudej rozszerzyły się momentalnie, przypominając o prawdziwych powodach jej ucieczki. Nie przyznawała nikomu, że Klan Klifu ją zwyczajnie irytował. Była młoda i znudzona miejscem, jakie znała na wyrywki. Lukrecja tylko oferował coś nowego, jej nieznanego, co ekscytowało świeżo-upieczoną wojowniczkę. Nie obejrzała się dwa razy i już tu była. Być może nie różniła się tak wiele od Gracji?
— Nie. I ujmujesz mi, jeśli myślisz, że jesteśmy do siebie jakkolwiek podobne — Daglezjowa Igła chciała się bronić, prychać i syczeć, ale wiedziała, że to bezsensowne. Na tyle, na ile jej przeszłość nie była tajemnicą, nie przypominała o niej innym w nadziei, że odejdzie w zapomnienie. Wystarczająco dużo kotów mimo księżyców nie przestawało szeptać. Kochała (zwykle) towarzystwo Sadzawki, ale nie była godna jej zaufania. Podejrzewała, że parę kłótni i czarna wymieniłaby ją na satysfakcję z opowiadania nowych plotek. — Była stróżką, choć mogła być każdym, gdyby tylko miała takie życzenie. Nie musiała się martwić o własne bezpieczeństwo. Owocowy Las nie ma żadnych problemów, oprócz tych, które ona wywołała.
— I zrzędliwej zastępczyni z jedną łapą w grobie. — Sadzawka uśmiechnęła się, przechylając łeb. Daglezjowa Igła parsknęła śmiechem na myśl o kocicy, ze złością znikającą momentalnie z pyska.
— Nic mi nawet nie mów.

***

Fretka odeszła i nie było to zaskoczeniem dla nikogo. Cały Owocowy Las od pewnego czasu miał po dziurki w nosie niespokojnej zastępczyni, którą przy życiu utrzymywały tylko zioła, powodujące jej odejście od zmysłów. Większe niż zwykle, przynajmniej.
Daglezja wiedziała, że nie będzie tęsknić za Fretką. Starsza była dobrą zwiadowczynią, ale ostrą i zimną. Nieraz trudno było się z nią dogadać, ponieważ twardo stała przy swoim i wyjątkowo uparcie broniła swoich racji. Zwyczajnie działała jej na nerwy. 
Wiedziała także, kto będzie następnym zastępcą. Miała wraz z Agrestem na oku Gęgawę, który zdawał się być perfekcyjnym wyborem. Był odpowiedzialny, pracowity, doświadczony. Miał dobrą reputację oraz paru wytrenowanych dobrze uczniów; przy okazji rolę zwiadowcy, więc mógł dobrze zastąpić liliową. Daglezji podobał się szczególnie z powodu swojej cichości i neutralności, czym jednak nie dzieliła się z liderem przy omawianiu decyzji. Gęgawa nie buntowałby się, gdyby to ona przejęła władzę po Agreście. Wystarczyło pokierować, przekonać, a spełniałby bez oporu jej rozkazy. Uśmiechnęła się na samą myśl. Już nie mogła się doczekać.

***

Jak on śmiał się nie zgodzić.
Daglezjowa Igła chodziła w kółko, nie mogąc nadal pojąć, jak jej perfekcyjny plan poszedł nie tak. Gęgawa nie zgodził się na zostanie zastępcą. Na litość, nie zgodził się! Jak ktokolwiek mógł nie zgodzić się na podstawioną mu pod sam nos ofertę zyskania władzy? 
— Niezłego dobrali ci kompana — zaśmiała się pod nosem Sadzawka, obserwując z rozbawieniem krążącą bez celu przyjaciółkę.
— Zamilcz — rzuciła przez zęby, w końcu siadając na zziębniętej trawie. Nawet nie byłaby tak rozgniewana, gdyby nie wybór Agresta. W końcu musiał podjąć tą decyzję. Owocowy Las nie mógł długo czekać na kolejnego zastępcę. Ale czy ze wszystkich, wszyściutkich kotów, musiał być to Lśniąca Tęcza? 
— Dziwię się, że go wybrał. Agrest nie wyglądał mi na takiego gościa — mruknęła Sadzawka, nie podzielając jej zdenerwowania. — Zawsze się kręcił zbyt blisko Komara. To znaczy, Agrest również, to oczywiste, ale Tęcza był inny. Był podejrzany. Nadal jest. Właściwie, idealny następca Fretki. Tak jakby na owocniaków rzucona została klątwa zastępców-gburów...
— Nie tego się spodziewałam — przyznała szczerze Daglezja, kierując wzrok ku oddali. Nietrudno było zauważyć między tą dwójką zgrzyty, od chwili kiedy została uczniem wojownika. Każdy mógł zobaczyć, co wbił do łba Leszczyny, przez co ta zaczęła robić sceny na sam widok rudej. Daglezja i Tęcza nienawidzili się od samego początku, Agrest musiał dobrze o tym wiedzieć, o ile nie był głuchy i ślepy. Dlaczego zdecydował się na taki ruch? Czyżby nie przewidział, że będzie to zła decyzja?
Głęboko westchnęła.
— Zawsze można mu dopiec. Poczułaś, jak dziś cuchnęło mu z pyska rybą? Och, jeszcze pożałuje, że w ogóle został zastępcą...
— Nie — zaprotestowała Daglezjowa Igła, ściągając burej z pyska uśmiech. Zastąpiło go zaskoczenie. — Sadzawko, to nie ta droga. Nie mogę zachowywać się jak uczeń, który dostał zrzędliwego mentora. Nawet, jeśli to kuszące — prychnęła śmiechem, choć wcale jej do niego nie było. Zaraz powróciła jej poważna twarz. — Jeśli chcesz mi w jakikolwiek sposób pomóc, nic o nim nie rozpowiadaj. Nic to nie da. Pomyśli tylko, że jestem wyrośniętym kociakiem. 
— Jak ma się dowiedzieć, że to twoja plotka?
— Choć przyznaję to z trudem, nie jest skończonym mysim móżdżkiem — przewróciła oczami. — Będzie jeszcze wiele okazji.
— Och, będzie, będzie — Sadzawka wygięła pysk w swoim charakterystycznym, złośliwym uśmieszku. — Słyszałam ostatnio takie rzeczy o tej nowej, że grzech się nie podzielić. Wiedziałaś, że...

***

Najpierw zniknął kolejny smarkacz. Nie przeszkadzało jej, mogły sobie uciekać w nieskończoność, jeżeli tak wyjątkowo nienawidziły swojego klanu. Proszę, droga wolna. Kiedy jednak wszyscy sobie zdali sprawę, że tym razem w legowisku nie było i ich przywódcy, Daglezja miała ochotę wejść na klif i zacząć wrzeszczeć w nicość.
Tak jakby nie miała na głowie wystarczająco wielu zmartwień.
— Okrzyczał nas. Był wściekły. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek widziałam go w takich emocjach — mruczała niepewnie Traszka, opowiadając jej całą historię. Agrest miał zupełnie wybuchnąć gniewem, kiedy zwiadowcy nie chcieli spełniać jego rozkazów. Po tym po prostu odejść. Zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu.
— Znaleźliśmy w okolicy kałużę... wymiocin — dodał Gęgawa, przekierowując zainteresowanie Daglezjowej Igły na niego. Wymiocin? — Znajdowały się dokładnie przy miejscu, w którym urwał się zapach Agresta. Jesteśmy niemalże pewni, że należą do niego.
Z jednej strony, obrzydlistwo. Nie była w humorze na słuchanie o odnalezionej cudzej treści żołądkowej. Z drugiej... Dlaczego miałby zwymiotować? Czy to w ogóle było w jakiś sposób ze sobą związane? 
Co się z nim stało?
— Uważacie, że sam odszedł, podobnie jak jego córki? — zapytał siedzący tuż przy niej Lśniąca Tęcza, przypominając rudej przy tym o swoim istnieniu. Zdarzało jej się czasami zapominać, że faktycznie tu był, i dobrze. Najchętniej wymazałaby pamięć o jego istnieniu ze swojej pamięci.
— Bardzo możliwe — odparł Gęgawa. — Podejrzewam...
— Niewątpliwe — przerwała mu szylkretowa zwiadowczyni, wpychając się przed szereg. — Już nie interesował go Owocowy Las. Tylko ta przeklęta Mirabelka — splunęła słowami, widocznie nadal rozdrażniona po kłótni z liderem.
— Naprawdę myślisz, że by nas zostawił przez jedną sprzeczkę? — zapytała niepewnie Śliwka siostrę, która posłała jej zirytowane spojrzenie.
— Ślepa byłaś? Nie zauważyłaś, że już tracił zmysły?
— Dobrze, dobrze, spokojnie, moje drogie — uspokoiła ich Daglezja, intensywnie myśląc. Czy naprawdę kocur był w stanie po prostu opuścić swój klan? To prawda, ostatnimi czasy utrata córek zmieniła go diametralnie, lecz zastępczyni zdawało się, że pozostała w nim choćby krzta rozsądku i lojalności.
— Mógł za tym ktoś stać. Być może mu pomóc w odejściu...
Lśniąca Tęcza wstał, bijąc ogonem.
— To nie czas na robienie domysłów. Potrzebujemy twardych, niezbitych faktów. Ile zwiadowców jest do dyspozycji?
— Obawiam się, iż niewiele — odpowiedział Gęgawa. — Patrole poszukiwawcze za Mirabelką skutecznie wyczerpały większość z nas. 
Zielonooki wypuścił nosem powietrze, widocznie niezadowolony. Daglezjowa Igła uważała, że już wystarczająco sobie porozmawiał i wykorzystała tą chwilę ciszy.
— Nie będziemy was bardziej przemęczać, to pewne — miauknęła, wstając, aby być znowu przed Tęczą. Przecież nie będzie za nim siedzieć, jak jakiś plebs. — Potrzebujemy chwili czasu, by nad tym pomyśleć. Zrobiliście już dziś wystarczająco. Dla nas wszystkich to musi być trudny dzień — Daglezjowa Igła uśmiechnęła się do zwiadowców, którzy z wytchnieniem rozeszli się z zapewnieniem, że mogą ich szukać, jeśli tylko będą jeszcze czegoś potrzebować. Usiadła na ziemi, głęboko wzdychając i zamykając na moment oczy.
— Musimy wysłać jak najszybciej patrol — mruknął czarny do Daglezji, przerywając jej krótką chwilę spokoju. — Nie minęło wiele czasu. Jeśli ktoś ma go odnaleźć, musi zrobić to teraz.
— Zbiera się na śnieżycę — odparła krótko, nie odwracając się, by choćby spojrzeć w jego stronę.
— W takim razie musimy być od niej szybsi.
— Nie — odparła Daglezjowa Igła, kiedy wstała i obróciła się, aby usiąść tuż na przeciw Lśniącej Tęczy. — Jeśli teraz ktoś wyruszy na poszukiwania, wróci z niczym, o ile w ogóle wróci. Dobro naszych wojowników jest ważniejsze niż odnalezienie zagubionej jednostki.
Pysk drugiego zastępcy wykrzywił się w grymasie.
— Zdaje mi się, że zapominasz, że tą jednostką jest nikt inny niż twój własny przywódca — wytknął jej, uderzając ogonem o ziemię, zagarniając nim śnieg i piasek. 
— Mirabelki również nie znaleźli.
— To inny temat.
— Również zniknęła, również nie zostawiając po sobie nic. Nie wydaje ci się to znajome?
— Być może. Lecz czy tobie nie wydaje się, że marnowanie szansy na odszukanie Agresta jest mysiomózgim zagraniem?
— Nawet gdyby, kogo weźmiesz na to poszukiwanie? — fuknęła. — Zwiadowcy nie mają sił.
— Wojowników. Mają potrzebne umiejętności, nawet jeśli nie tak wyszlifowane. Nie róbmy z nich tłumoków. Powinnaś o tym wiedzieć, skoro byłaś jednym z nich.
— Nie ma opcji — nie potrafiła już wymyślić dobrego kontrargumentu. — Nie będę wysyłać swoich wojowników po to, aby i tak ich próby spełzły na niczym.
— Daglezjowa Igła ma rację. — Oboje odwrócili gwałtownie głowy zaskoczeni, że ich rozmowa była podsłuchiwana. Zajęczy skok od nich stanęła Świergot ze zmartwionym wyrazem pyska. — O ile zniknięcie Agresta nie jest dobrym znakiem, czuję, że nawet jeśli kogoś za nim wyślemy, wróci z pustymi łapami.
Ruda delikatnie uśmiechnęła się. Choć jeden raz te (jej zdaniem) durnowate przeczucia i wróżby Świergotu były po jej stronie. Zwykle uważała kotkę i jej wysoką posadę za zbędną, w wielu przypadkach przeszkadzającą. Nie rozumiała nigdy, dlaczego kot, którego jedyną rolą jest zajmowanie się religią, miał ingerować w klanowe sprawy. Jak gdyby ta Wszechmatka, nawet przyjmując jej istnienie, miała jakikolwiek wpływ na ich świat.
— Dziękuję — wymruczała w stronę liliowej i ponownie zwróciła oczy ku Lśniącej Tęczy, którego pysk już stał się zupełnie obojętny.
— Najwyraźniej zostałem przegłosowany. — Wzruszył ramionami. — Życzę tylko, żebyście nie pożałowały swojego wyboru — wymamrotał i odszedł, przeciskając się przez przestrzeń pomiędzy zastępczynią i szamanką.
Daglezja i Świergot spojrzały jedynie po sobie znacząco. 

***

Oczywiście, nie zostawili tak sobie sprawy. Zwiadowcy już od następnego dnia robili wszystko co w ich mocy, aby naciąć się na trop ich przywódcy, który mógłby zaprowadzić ich w jego stronę. Jedynym na co natrafili były jednak tylko pojedyncze, odszarpane kępki futra na gałęziach lasu. Cisza. Pustka. Brak.
Agresta zwyczajnie tu nie było.
Pointka zastanawiała się, co się naprawdę wydarzyło. Już niejeden kot twierdził, że został on porwany. Nawet Sadzawka po raz enty powtarzała jej, że ten cały harmider był sprawką Larwy i jego popleczników, którzy księżyce temu zostali wygnani z Owocowego Lasu. Podchodziła do tego z dystansu, ale chcąc nie chcąc, powoli Daglezjowej Igle przestało się wydawać to tak nieprawdopodobne. Musiała pozostać w nich niespełniona chęć zemsty, a rozemocjonowany przywódca owocniaków był dziecinnie prostym do schwytania kąskiem.
Rozmasowała obolałe skronie. Ostatnie parę księżyców było dla niej wyczerpujące, szczególnie z uwagi na swojego "współpracownika", jeśli w ogóle mogła go w ten sposób nazwać. Daglezja wiedziała doskonale, że zasługuje na władzę. Nie po to trudziła się księżycami, by zdobyć odpowiednią reputację, uznanie klanu i Agresta, podołać jako dobry i odpowiedzialny zastępca. Nienawidziła Lśniącej Tęczy z każdym dniem coraz bardziej. Go i tego idiotycznego pyska, jego apatycznego wyrazu, obarczających wiecznie wilczym wzrokiem oczu i potoku słów, który wylewał się mu spomiędzy zębów za każdym razem, kiedy próbowała coś zaproponować. Nie potrafił się z nią zgodzić nawet wtedy, kiedy miała niepodważalną rację (a miała ją, oczywiście, zawsze). 
Nie mogła pozwolić na to, by jakiś mysi móżdżek, będący zastępcą zaledwie księżyc, zajął jej miejsce, lecz nie wszyscy podzielali jej zdanie. Miała w końcu przeciwników, którzy zupełnie ignorowali jej masę doświadczenia, umiejętności i niepodważalny urok osobisty i woleli, by przywódcą został Tęcza. Stanowili jednak mniejszość. Dużo więcej kotów sądziło, że należy poczekać na niezbity dowód na to, że Agrest już nie wróci przed podjęciem tak ważnej decyzji. Daglezjowej Igły przez to wszystko już nie obchodziło, czy ich lider był żywy czy martwy, wolny czy uwięziony. Minęło tak wiele czasu, że już sama nie wiedziała w którą teorię powinna wierzyć. Zupełnie nie chciała jednak, by wracał. Blokował jej drogę na szczyt. A dodatkowo, od długich księżyców jedynie sprawiał im problemy. 
Mogło to brzmieć dla innych makabrycznie, dlatego się z tym nikim nie podzieliła – za to szczerze w duszy miała nadzieję, że za parę wschodów słońca zwiadowcy odnajdą ciało ich przywódcy. Zdawało się kotce, że było ono jedynym potwierdzeniem dla Owocowego Lasu, że to jej kolej na władzę.
— Jarzębinka plecie co jej ślina na język przyniesie — mruknął pogardliwie Lśniąca Tęcza, wprawiając Daglezjową Igłę w krótkie osłupienie. Prawie zapomniała, że przez ten cały czas był tuż przy niej. Wpatrywał się przed siebie, nie poruszając nawet wąsem.
— Hm? Ach, Jarzębinka. I nie tylko ona — zwróciła wzrok ku grupce kotów, z której wybijała się na pierwszy plan szczególnie uczennica prawiąca im swoje morały. Większość słuchała z zainteresowaniem i szeptała między sobą. Klan teraz żywił się plotkami, które wyniknęły z tego całego zamieszania. Sprzeczał się ze sobą, nie potrafił dojść do porozumienia. — Muszą wydawać nowe osądy, prowadzić spekulacje. To naturalne. Ale powoli puszczają wodze fantazji — parsknęła.
— A ty, Daglezjowa Igło? — Kocur przechylił łeb, świdrując ją spojrzeniem. — Jak sądzisz, co się tego dnia wydarzyło?
Spojrzała na niego z nieco zmarszczonymi brwiami. Na co mu była ta informacja? I od kiedy miał taką ochotę na pokojowe pogadanki?
— Kto wie — odparła krótko, poprawiając się na miejscu. — Prawdopodobnie w każdej z tych plotek jest ziarnko prawdy.
— Cóż, mogliśmy się dowiedzieć — burknął Lśniąca Tęcza, cofając łeb i siadając w normalnej pozycji. To znaczy, zgarbionej, jak na niego przystało. — Mieliśmy do tego okazję. Lecz zamiast z niej skorzystać wolałyście pozostać do tej pory w niewiedzy.
Zgromiła go wzrokiem.
— Nie zgrzytaj już tak zębami — warknęła. — Dobrze wiesz, że nikt by go wtedy nie znalazł. Rozdrapujesz to.
— Być może rozdrapuję, lecz to dlatego, że sama nie chcesz przyznać, że to trzyma cię w niepewności — zauważył, powodując u Daglezji speszenie, którego ta jednak po sobie nie okazała. Mówił ściszonym głosem. — Nie wiesz, czy byśmy się czegoś nie dowiedzieli. Nie jesteś wszechwiedząca, Daglezjowa Igło.
Kocica położyła po sobie uszy. Powoli ich rozmowa zaczęła przykuwać uwagę innych kotów w obozie, a nie widziało jej się wybuchać przy publiczności, a do tego potrafił ją doprowadzać Tęcza. Miał nieszczęsną umiejętność uderzania w jej słabe punkty. 
— Ty również, a ta rozmowa nie prowadzi do niczego. Zajmij się być może bardziej pożytecznym zadaniem, niż kłapanie naokoło jęzorem. Dobrze ci radzę — mruknęła zastępczyni, obracając się na pięcie i zaraz odchodząc. Usłyszała zza grzbietu tylko zirytowane sapnięcie. Chciała pójść spać na wygodnej gałęzi, a obudzić się nazajutrz w miejscu, w którym już każda sprawa była załatwiona. W której już nikt nie doprowadzał jej do białej gorączki.
— Daglezjowa Igło, Daglezjowa Igło! — usłyszała zza pleców wołanie. Z ciężką głową odwróciła się, by zobaczyć za sobą nieco zdyszaną mordkę. — Świergot cię wzywa. Chce z wami wszystkimi porozmawiać.
— Dziękuję za informację, Kamyczku — odpowiedziała tylko z udawanym uśmiechem, a kiedy kocur zszedł jej z drogi cicho prychnęła, kręcąc łbem. 
Ile, na osty i ciernie, można.

<Agrest?>

Letnie dolegliwości!

  Nadeszła Pora Zielonych Liści, a z nią kolejne dolegliwości!


Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Margaretkowa Łapa - przegrzanie
Mała Koszatniczka - ból zęba
Nagietkowy Wschód - popękane poduszki
Obserwująca Żmija - ból głowy
Kurza Pogoń - zwichnięcie przedniej łapy

Klanu Klifu:

Pluskająca Krewetka - zranienie ogona
Srebrna Szadź - zatrucie pokarmowe
Pochmurny Płomień - wybicie barku
Jeżówka - kolec w łapie
Czarny Ogień - przegrzanie

Klanu Nocy:

Błotnista Plama - halucynacje
Bratkowe Futro - popękane poduszki
Biedronkowe Pole - użądlenie przez pszczołę
Borsuczy Język - katar
Cytrus - kleszcz

Klanu Wilka:

Bielicze Futro - bezsenność
Płonąca Dusza - kłopoty z oddychaniem
Kukułcze Gniazdo - ból stawu
Oszroniona Łapa - szkło w łapie
Topielcowa Łapa - ugryzienie przez szczura

Owocowego Lasu:

Gęgawa - wymioty
Migotka - odwodnienie
Brzoskwinia - przegrzanie
Chrząszcz - wybicie barku
Puma - ból głowy

Samotnicy i Pieszczochy:

Szczypiorek - infekcja oka
Bastet - swędząca infekcja
Betelgeza - halucynacje
Misty - katar


Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

Wszyscy wyleczeni! :)

Klanu Klifu:

Podniebna Łapa - przemarznięcie > kaszel > biały kaszel
Wróbelkowa Łapa - niestrawność

Klanu Nocy:

Wszyscy wyleczeni!

Klanu Wilka:

Wieczorna Mara - ból głowy > osłabienie > migreny
Chryzantemowa Krew - zatrucie pokarmowe > wymioty > odwodnienie
Gronostajowy Taniec - zatrucie > mocny ból brzucha
Nikły Brzask - ból głowy > osłabienie
Pokrzywa - infekcja gardła > chrypa

Owocowego Lasu:

Wszyscy wyleczeni! :)

Samotnicy i Pieszczochy:

Ametyst - zwichnięcie biodra > zwyrodnienie > sztywność stawu
Cynamonka - infekcja gardła > chrypa
Kremówka - przewianie > katar > trudności z oddychaniem

Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka zimą.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu zimy - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn. nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

28 kwietnia 2024

Od Tuptającej Gęsi

*Wczesna wiosna*


 Czas leciał nieubłaganie. Jeszcze przed chwilą zgodziła się na miot sojuszniczy, a teraz jej mała Różyczka prawie dorosła do bycia uczniem. Miała wielką nadzieję, że jej matka wybierze jej córce godnego mentora, który poprowadzi ją dobrą ścieżką. Nie chciała, aby ta wpadła na kogoś takiego jak Mglista Zatoka, która wbiłaby jej przekonania. Jeszcze by powtórzyła jej głupie kroki. W międzyczasie do żłobka zawitała pewna mała kocica, która sprawiła, iż życie Gęsi rozświetliło się. Czarno-białe kocię, nazwane przez Sroczą Gwiazdę Nimfą, trafiło pod opiekę zastępczyni. Wbijanie wzroku w małe ciałko, leżące u jej boku, sprawiało, że na pysku Tuptającej Gęsi pojawiał się uśmiech. Jej Łabędź powróciła do niej w innej formie. Mimo iż została ona zabita przez czekoladowego medyka nim, udało jej się ujrzeć ten świat.
 Rzuciła ostatnie spojrzenie na śpiące Nimfę i Różę, po czym jej wzrok padł na Kotewkowy Powiew. Kiwnięciem głowy dała jej znak, iż już wychodzi, a piastunka może zająć się jej pociechami. Kocica wstała, próbując nie zbudzić dwóch kocic i opuściła żłobek. Niestety była zastępcą, więc całego swojego czasu nie mogła spędzać ze swoimi kociakami.
 Zmierzyła w stronę legowiska medyka. Mimo iż niedawno przebywała w nim wraz z Różą, to musiała porozmawiać z pewnym kotem. Gdy postawiła swą przednią łapę w legowisku, od razu jej wzrok padł na czekoladowego medyka, który właśnie rozmawiał z Wirującą Lotką i Sumową Płetwą. Z jakiegoś powodu, jej mniej utalentowana siostra, lubiła przebywać w okolicy tego pasożyta.
 - Ekhem! - Odchrząknęła zastępczyni, a wzrok trójki kotów padł na nią. - Muszę porozmawiać z Topikową Głębiną na osobności. Ta sprawa nie może czekać, więc niestety muszę zabrać na chwilę naszego asystenta medyka.
 Zauważyła, że mięśnie medyka spięły się, gdy usłyszał słowa kocicy, jednak pożegnał się z dwójką kotów, a sam pojawił się u jej boku. Udali się poza obóz, nie zamieniając ze sobą ani słowa. Gęś uznała, że idealnym miejscem na prywatną rozmowę będzie miejsce poza obozem, gdzie nikt im nie przeszkodzi. Gdy dotarli do plaży, ta stanęła. Dotarli na miejsce, w którym mogli spokojnie porozmawiać, bez żadnego kota, który by podsłuchiwał ich rozmowy.
 - Ch-Chciałaś ze mną porozmawiać Tuptająca Gęsio. - Zaczął medyk, próbując nie trząść się przed kocicą, jak trawa na wietrze. - O czym?
 - Oh Topikowa Głębino, jest jedna mała sprawa, która zabiera mi sen z powiek i jest związana z tobą. - Powiedziała zastępczyni. - Chodzi mi o Nimfę mój drogi. Klan Gwiazdy zwrócił mi Łabędzia, którą zabiłeś przy mym porodzie, więc jeśli nawet spojrzysz mi na moją gwiazdkę, a tym bardziej jej coś zrobisz, to obiecuje, iż nawet sam gwiezdny klan, nie pozna twojego martwego ciała. To samo tyczy się mej córki, Różyczki, która podąży ścieżką medyka, aby morderca nie dostał się na ważną pozycję klanu. - Z każdym wypowiedzianym słowem, kocica stawiała krok w stronę czekoladowego kocura, a ten cofał się o krok od niej, aż do momentu, gdy jego łapy nie spoczęły w morskiej wodzie.
 - J-ja… N-Nie… - Próbował zacząć młodszy kocur, jednak Gęś nie dała mu dojść do słowa.
 - Zamilcz! - Syknęła prosto w pysk czekoladowego medyka. - Widzę, iż nie bierzesz mych słów na poważnie. W takim razie będę musiała Ci pokazać, że to nie są żarty.
 Po tych słowach rzuciła się ona na Topika, tym samym powalając go w głębszą wodę, a łapami przytrzymując jego pysk pod powierzchnią wody. Jak za starych dobrych czasów, gdy jej siostra podzielała to samo co ona. Teraz wszystko się zmieniło, a sama kotka teraz była gorszą wersją siebie. Kocur wiercił się pod jej łapami, co nie podobało się kocicy. Wyciągnęła pazury, by wbić je w pysk Topikowej Głębiny i powstrzymać go przed ucieczką od jej ciosów. Jeśli jej słowa nie działały, to musiała czynami pokazać, że nie żartuje. Po dość krótkim czasie puściła medyka, pozwalając mu wynurzyć głowę spod wody i zaczerpnąć powietrza, co zrobił od razu. Nie chciała go przecież utopić, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Odsunęła się od niego, widząc, że medyk próbuje się uspokoić. Panika, która zdobiła pysk kocura była tym, co chciała zobaczyć zastępczyni. Piękny obrazek, który malował się przed jej oczami. Dopiero teraz zauważyła małą ranę, jaką przypadkowo zrobiła na poliku kocura.
 - Nazwijmy to demonstracją tego, co stanie się, gdy postanowisz zignorować me słowa. - Rzuciła czarna kocica, przyglądając się dokładnie kocurowi. - Zrobiłeś błąd, zabijając moją Łabędź. W Klanie Nocy nikt nie będzie tolerował morderców.
 Po tych słowach odwróciła się i opuściła Topikową Głębinę, zostawiając go samego ze swymi myślami. Popełnił wielki błąd i teraz Tuptająca Gęś nie pozwoli mu, aby go powtórzył, nawet jeśli oznaczało to, że ta musiała grozić kocurowi.

*****

 Ciało Topikowej Głębiny spoczywało teraz w obozie Klanu Nocy. Któż się spodziewał, że kocur nagle odejdzie z tej ziemi? Nie to, jednak martwiło głowę zastępczyni. Czemuż przynieśli oni ciało tego mordercy do obozu? Gdyby Gęś miała wybór, to z pewnością zostawiłaby go w tym błocie, w którym ugrzązł. Można powiedzieć, że śmierć godna jego osoby. Na to zasłużył.
 - Różana Łapo, chodź. Nie marnujmy swojego czasu, na obserwowanie co zostało z tego zdrajcy. Przy okazji musimy porozmawiać kochana. - Powiedziała czarna kocica do ucha swej córki, a obie kocicę zmierzyły w przeciwnym kierunku od ciała medyka.

Wyleczona: Tuptająca Gęś, Sumowa Płetwa

Od Ostowego Pędu DO Salamandry

Nie potrafił się pozbierać po śmierci Topikowej Głębiny. Może i nie byli ze sobą tak blisko, przecież poznali się, jak kocur z Klanu Nocy był już asystentem medyka, jednak dalej był jego jakby kuzynem. Wiele dla niego zrobił, co jeszcze bardziej utrudniło kremowemu zaakceptowanie myśli o jego śmierci. No bo jak to możliwe? Jeszcze ostatnio żył, pomagał mu i Obserwującej Żmii... Jednak już był w Klanie Gwiazdy. A Ostowy Pęd nie potrafił się z tą myślą oswoić. Od zgromadzenia minęło zaledwie kilka dni. Codziennie wojownik wychodził z obozu, by tylko zaszyć się w jakimś miejscu, z dala od pobratymców i zacząć płakać. By wreszcie uwolnić ten smutek, kłębiący się w nim każdego dnia. Nie robił tego w obozie. Nie chciał, by inne koty to widziały, a zwłaszcza jego dzieci. Nie chciał im się pokazywać w takim stanie. W końcu on miał być tym zawsze uśmiechniętym ojcem! By sprawić im trochę radości, mimo tego, że sam był smutny. Nie chciał, by Modliszka, Salamandra i Szafirka widzieli jego łzy.
Wrócił do obozu wczesnym wieczorem. Oczy miał jeszcze czerwone od płaczu, jednak nie przejmował się tym za bardzo. Musiał iść do żłobka, obiecał to swojej partnerce. Powolnym krokiem skierował się do kociarni, po drodze łapiąc jakiegoś królika ze stosu zwierzyny. Gdy tylko przekroczył próg żłobka, powitał go uśmiech Obserwującej Żmii. On jednak go nie odwzajemnił. Położył przed nią zwierzynę, a sam usiadł obok niej.
- Mam nadzieję, że dobrze ci minął dzień – mruknął cicho i oparł się lekko głową o czarną kotkę obok. Zamknął oczy. Jak on chciał się teraz nagle obudzić. Wtedy to całe zgromadzenie stałoby się tylko głupim snem. Topik dalej by żył. Jednak gdy znów otworzył oczy, dalej był w żłobku, ze swoją partnerką i dziećmi. Westchnął cicho i wtedy jego wzrok padł na stojącą przed nim i Obserwującą Żmiją Salamandrę. Jedną z jego córek. Mimo smutku i żalu uśmiechnął się. Miał nadzieję, że kocię nie zwróci uwagi na jego lekko czerwone od płaczu, pełne smutku spojrzenie. W końcu z tym nic nie mógł już zrobić.
- Hej Salamandro – przywitał się, lekko się podnosząc – Coś się stało? Może chcesz się pobawić? – zapytał, dalej uśmiechnięty.

<Salamandro?>

Od Salamandry Do Obserwującej Żmii

 Małe łapki energicznie naciskały brzuszek łapy by dokładnie wyżłopać mleko. Salamandra wraz z rodzeństwem oddawała się tej rozkoszy, do momentu gdy rodzeństwo nie usnęło z pełnymi brzuchami. Tortie ziewnęła potężnie i popatrzyła na swoją rodzicielkę, kocica czułym spojrzeniem opatulała każde z swoich kociąt.
— Mamusiuuu — wymiauczało niezgrabnie kocię — Ch-cę być t-aka jak t-y! — mruknęła uśmiechając się radośnie.
Kronikarka odwzajemniła czule uśmiech.
— I na pewno będziesz, moja ty mała Salamandro — miauknęła starsza, stykając się z młodziutką czołami. — już jesteś do mnie bardzo podobna.
— Na-na-naprawdę? — oczy kocięcia zaiskrzyły, nie pojmowała jeszcze roli matki, ale już wiedziała, kto będzie dla niej wzorem — A-a-a ma-mamusiu? Opowiesz m-mi jakąś fa-fajną historię?
— Oczywiście, kochanie — od razu zgodziła się tortie — kiedyś, nie tak dawno temu, była sobie kotka. Piękna, mądra i zaradna. Ale pewnego dnia jej życie stanęło na głowie. Przez zazdrosne, okropne koty musiała uciekać z dawnego domu — zaczęła opowieść.
Salamandra nadstawiła uszu, by uważnie słuchać tej opowieści.
— U-ciekać? — przechyliła mały łebek — To z-znaczy c-coś z-złego?
— To znaczy, że musiała jak najszybciej stamtąd odejść. W tym przypadku wbrew własnej woli, z powodów które były poza jej kontrolą — wyjaśniła kocięciu.
— Ahaaaa... — Próbowała zrozumieć, lecz nie szło jej to najlepiej. — A co było potem?
— Kotka głodowała, nie mając jedzenia, ciągle zmieniając kryjówki, w których spała po ciężkich dniach pełnych smutków i zmartwień. Poza dawniej bezpiecznym domem na nią i na jej małego synka, takiego jak ty, czyhały niebezpieczeństwa. Inne koty, zwierzęta, potężne burze i mróz — mówiła dalej, przypatrując się swej kochanej córeczce z niezwykłą troską.
— T-to inne koty mogą b-być złe? — zdziwiła się kotka, jej mały móżdżek nie był w stanie jeszcze tego pojąć.
— Niestety tak, moja droga. Inne koty mogą mieć cele, które nam szkodzą, albo po prostu być wredne, robiąc innym krzywdę dla własnej satysfakcji bez większego powodu oraz zabierając im to, co dla nich cenne — miauknęła, liżąc kociaka po głowie.
— A t-ty ma-mo jak r-robisz? — zapytała bardzo zaciekawiona tortie.
— Jeśli od czegoś zależało by moje, lub wasze skarbeńki wy moje, życie lub dobrobyt zrobiłabym wszystko, co tylko byłoby konieczne — miauknęła, opatulając małą ciaśniej ogonem. — kocham was — polizała koteczkę po łebku.
Malutka wtuliła się w ogon matki, przyjemne ciepło odgoniło od niej wszystkie złe i ponure myśli.
— Ja t-też by-ym z-zrobiła dla Cie-bie w-szystko! 
Kocica otarła się o policzek małej, mrucząc.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że was mam.
— A my się cie-cieszymy ż-że ma-my ta-taką super ma-mamusię! — Wymruczała radośnie jeszcze bardziej wtulając się w ogon kocicy — A-a co-o by-było dalej w t-tej historii?
Szylkretka uśmiechnęła się, patrząc na swe rozkoszne kocię, po czym miauknęła:
— Pewnego jednak dnia, zdażył się cud. Podczas Pory Opadających Liści, gdy drzewa zrzucały swe korony, natrafiła na koty z dużej grupy żyjącej na polanach i wrzosowiskach, których żywiołem był wiatr. Kocica została zaprowadzona do ich liderki, która zgodziła się przyjąć ją i jej syna. Jakiś czas potem, kotka zajęła ważną pozycję w klanie, a jeszcze później... poznała pięknego, miłego kocura. Zakochali się w sobie na zabój, i żyli długo i szczęśliwe, wychowując trójkę swoich małych, przesłodkich kociąt.
Salamandra przekrzywiła łebek, skądś znała tę historię.
— T-to b-brzmi ja-jakbyś mówiła o-o-o nas! — Wymiauczała radośnie — To ma-mamusia się t-tu nie urodziła? — zdziwiła się.

<Żmijowa mamo?>

Od Rumiankowego Zaćmienia

 Ponownie nie został wybrany na pójście na zgromadzenie, co pokrzyżowało jego plany. Jak ma teraz sprawdzić, czy Pierzasta Czerń unika go specjalnie, czy przypadkiem? To było trudne zadanie. Jednak pojawił się u niego mały płomyczek nadziei. Przecież Margaretkowa Łapa szła na zgromadzenie. Może ona mogłaby spełnić jego małe zadanie. Jeśli tak, to wreszcie przekonałby się co dzieje się z jego ukochanym, co martwiło już go od wielu księżyców. A co jeśli Piórko nie żył? A co jeśli stało mu coś złego się w Klanie Wilka? Nie wybaczyłby tego sobie. Mógł wtedy przekonać go do dołączenia do Klanu Burzy, nie odpuszczać, gdy ten powiedział nie. Wtedy on i wojownik byliby u swych boków i byliby szczęśliwi ze sobą. Teraz w jego głowie nie pojawiłoby się tysiące możliwych scenariuszy odnośnie losów wojownika.
 Wrócił właśnie ze swą uczennicą z wyprawy po zioła i skierował się z nią do składzika z ziołami. W legowisku medyka nie było nikogo prócz tej dwójki, więc była to dobra okazja, aby prosić kotkę o małą przysługę.
 - Margaretkowa Łapo… Czy mogłabyś coś dla mnie zrobić? - Zapytał kocur, gdy układali oni medykamenty. Wzrok kocicy powędrował prosto na niego. - Nie jest to coś wielkiego, jednak jest to dla mnie ważne. - Tu przerwał na chwilę, aby poukładać słowa odpowiednio w głowie. - Jak dobrze wiesz, nie idę na zgromadzenie, dlatego też nie mogę tego osobiście zrealizować. Także proszę Cię o małą przysługę, jaką jest… dowiedzenie się o tym, gdzie przebywa Pierzasta Czerń. Nie widziałem go spory czas, a był to mój dobry przyjaciel z Klanu Wilka. Jeśli byś go spotkała na zgromadzeniu, to proszę, dowiedz się, jak się miewa.
 Cisza, która nagle nastąpiła, stresowała medyka. A co jeśli kotka się nie zgodzi? Co, jeśli zacznie zadawać więcej pytań? Jak się wytłumaczy z tego?
 - Pierzasta Czerń, tak? - Zapytała kocica, a ten potwierdził poprawność imienia kiwnięciem głowy. - Spróbuje się czegoś dowiedzieć, jednak nie obiecuję, że cokolwiek przyniosę. - Po tych słowach kocica powróciła do układania zebranych ziół.
 - Dziękuje. - Szepnął tylko Rumiankowe Zaćmienie i również powrócił do układania odpowiednio ziół.

*****

 Słowa, które przyniosła mu Margaretkowa Łapa, nie pomogły wcale. Niby wiedział więcej o tym, co się dzieje z czarnym kocurem, jednak rodziło to więcej pytań w jego głowie. “Piórko niczym piórko, został porwany przez wiatr. Gdzie teraz jest, tylko Wielcy Przodkowie wiedzą.” Podobno to były słowa, jakie powiedziała medyczka Klanu Wilka, gdy jego uczennica spytała o ukochanego Rumianka. Piórko nie przebywał teraz w Klanie Wilka i to było jedyne, co mógł wywnioskować ze słów nieznanej jemu kotki. Więc gdzie był? Uciekł ze swego klanu? To by tłumaczyło, czemu spotkania dwóch urwały się tak nagle. Ale dlaczego nie wspomniał mu o tym ani słowem? Przecież łączyła ich przynajmniej przyjaźń lub coś więcej, prawda? W takim razie czemu to od medyczki dowiadywał się, iż opuścił swój klan? Może wszystko, co kocur w jego wykazywał, to była zwykła gra? Niby wiedział więcej, jednak wydawało mu się, że wie coraz mniej o kocurze, którego kiedyś mógł nazwać ukochanym.

Od Cyrankowej Łapy

 Właśnie wróciła z swojego już kolejnego polowania na ryby, pogoda była piękna, ptaki śpiewały, słońce świeciło, a śnieg topniał. Wraz z Porankiem odłożyli swoje zdobycze na stos i udali się w swoje strony. Tego dnia złota chciała zrobić miłą niespodziankę swojej rodzinie, więc udała się do legowiska królowych, w którym rezydowały Mgliste Spojrzenie, Wirująca Lotka i Kotewkowy Powiew. Dla każdej z nich przyniosła po piórku, które zebrały do swojej kolekcji.
— Dzień dobry! — Przywitała się i skinęła łbem. Każdej z kotek wręczyła po prezencie i usadowiła się obok cioci Mgły — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
— Ależ skąd — wymruczała Kotewkowy Powiew.
— Ani odrobinę — uśmiechnęła się Mgliste Spojrzenie.
— Co cię tu sprowadza? — zapytała ślepa kocica, w międzyczasie myjąc swoje kocię.
— Chciałam Cię odwiedzić — przyznała się — Zapytać jak u Ciebie, jak się czujesz i czy wszystko w porządku.
— To my może was zostawimy? — Zaproponowała Wirująca Lotka.
— Chyba oszalałaś! Nie będziesz teraz się pałętać po obozie w tak zaawansowanym stadium ciąży! — wypluła Kotewka.
— Ruch to zdrowie, a poza tym dajmy im trochę przestrzeni. Jest wyjątkowo piękna pogoda i nie zapowiada się na to, że będzie padać — wyjaśniła Lotka.
Kotewka naburmuszona w końcu przystała na propozycję siostry i niedługo po tym opuściły legowisko.
Mgliste Spojrzenie zwróciła łeb w kierunku złotej, ślepe spojrzenie spowodowało ciarki na karku uczennicy.
— Cieszysz się że wyszły. Wiem to. — oznajmiła.
— W-wiesz? — zapytała niepewnie.
— Tak, no mów co Cię trapi.
Cyranka położyła łapki pod ciałkiem, zwróciła wzrok na Cytrusa i obserwowała jak młody smacznie sobie śpi. Aż tęskno jej się zrobiło, za czasami gdy była kociakiem, za czasami kiedy ona, Kazarka i... Krakwek nie musieli się niczym przejmować. Ta myśl ją zabolała, nie pogodziła się z śmiercią brata.
— Miałaś brata, prawda?
Niebieska zatrzymała się na chwilę, sterczała tak w całkowitej ciszy, aż w końcu się odezwała.
— Miałam, to prawda.
— Jaki on był?
— Jaki był? — zastanawiała się — Był nieznośny, ale jednocześnie kochany, jak to brat.
— Tęsknisz za nim? — dopytywała dalej.
— Bardzo. Niestety Nastroszone Futro jest już przeszłością, nigdy go już nie widziałam, a teraz nawet nie było by mi dane go zobaczyć.
— Rozumiem... Ciociu Mgło, jak poradziłaś sobie po jego stracie?
— Byłam zajęta najzwyczajniej w świecie. Nie mogłam myśleć tylko o nim, niedługo potem przejęłam rządy w Klanie Nocy i resztę już słyszałaś... — wymruczała niechętnie. Cyranka nie miała zamiaru wzbudzać w ciotce nostalgicznych wspomnień, domyślała się jak bardzo ją to męczy, ale ona musiała wiedzieć jak się czuje.
— Ja... Tęsknie za Krakwkiem... Nie mogę pogodzić się z jego odejściem.
— Rozumiem, to naprawdę bolesne, ale wiec jedno. Masz kochającą rodzinę, skup się na nich a wszystko będzie tak jak należy. Tak jak ja się skupiam na moim kochanym Cytrusie — liznęła kocię czule po łebku. Cyranka zerknęła na Cytrusa, zastanawiała się jaki on będzie gdy dorośnie. Na pewno go ochroni, już nikt nie skończy tak jak skończył Krakwek.

[500 słów]

[przyznano 10%]

Od Cyrankowej Łapy CD. Kazarkowej Łapy

 Piorunujące spojrzenie starszej wojowniczki przeszywało wszystkich na wylot sprawiając wrażenie zimniejszego niż lód. Uczennica nie mogła już patrzeć na bezradność swojej siostry, której zrobiło jej się żal i postanowiła wystąpić na przód.
— To ja jestem za to odpowiedzialna, Bratkowe Futro — oznajmiła kryjąc tym samym swoją siostrę, która nerwowo spoglądała raz na wojowniczkę, raz na nią.
Starsza uniosła brew z niedowierzaniem, nie kupowała tego.
— I ty myślisz, że w to uwierzę? W takim razie obie stawicie się z samego rana przy ściętym pniu, dotrzymam wam towarzystwa — uśmiechnęła się cynicznie w ich stronę, by następnie odejść bez słowa. Młodzi nasłuchiwali czy Bratek była już na tyle daleko by ich nie słyszeć, Cyranka miała tylko nadzieję, że ściany krzewów są na tyle dźwiękoszczelne by nie przepuścić obelg ze strony uczniów na wojowniczkę.
— Ale maruda — zarzuciła nagle Karasiowa Łapa przerywając tym samym niezręczną ciszę po wizycie wojowniczki. Reszta uczniów skinęła twierdząco łbami.
— To co Kazarko? Czeka nas jutro dłuuuugi dzień — uśmiechnęła się próbując podnieść kotkę nieco na duchu. Siostra odwzajemniła uśmiech i usiadła by jakkolwiek ogarnąć swoje oblepione śniegiem futerko.

***

Następnego dnia z samego rana, tak jak nakazała Bratkowe Futro, Cyranka obudziła swoją roztrzepaną siostrę by udać się pod miejsce wyznaczone przez kocicę. Rozglądając się po legowisku widziała jak znaczna większość uczniów smacznie śpi, też by jeszcze poleżała, ale bardzo chciała wywiązać się z obowiązków. Puszysty śnieg pokrywał cały obóz, omal nie zasypując wejść do legowisk. Obok otulonego białym puchem pnia już czekała na nich marudna niebieska kocica.
— Nareszcie, już myślałam że będę czekała tu wieki! — prychnęła ozięble.
Siostry nie odezwały się, Cyranka jedynie spuściła wzrok załamana, przecież nie spóźniły się ani chwili.
— No cóż, ważne że jesteście. Proszę za mną, pokażę wam co jest do zrobienia.
Oprowadziła je po obozie wskazując na różnego rodzaju patyki, uschnięte liście, pióra walające się w śniegu — Posprzątanie tego wszystkiego to wasza działka, ja sobie usiądę obok i od czasu do czasu zerknę jak wam idzie — oznajmiła.
Cyrankowa Łapa zabrała się do roboty, zbierała wszystko na co się natknęła, by potem zebrać to w kupę, Kazarka też całkiem sobie radziła, a dzięki towarzystwu przynajmniej nie było nudno.
Bratek leniwie zerwała się na łapy, żeby sprawdzić czy wszystko jest zrobione jak trzeba, posłała im chłodne pełne podejrzliwości spojrzenie.
— I... Jak? — Dopytała niepewnie Kazarka.
— Hmm... Tak... Może być. Teraz mi pomożecie wymienić mech w legowisku starszyzny, miałam to zrobić sama, ale skoro mam już łapki do pomocy grzechem było by z tego nie skorzystać — przyznała się. Cyranka uniosła brew, grzechem? Oczywiście że wojowniczka zamierzała je wykorzystać do tej najgorszej roboty, jeszcze w taką pogodę, gdzie zaraz odmarzną jej łapy.
Kazarka nerwowo podreptała w stronę legowiska medyku, w którego składziku znajdował się zapas mchu. Razem zabrały tyle ile mogły i ruszyły do starszyzny.
Legowisko było prawie puste, tylko Trzcinowa Sadzawka chrapał w rogu, cioci Mgły już dawno tam nie było, bo spodziewała się kociąt i została przeniesiona do kociarni.
— Całkiem tu przytulnie — przyznała Cyranka rozglądając się po pomieszczeniu. Gąszcz bylic całkiem sprawnie utrzymywał ciepło, więc starszyzna miała bardzo przytulne miejsce do przezimowania.
— Jak będziemy stare, ja zaklepuję legowisko pod ścianą! — rzuciła nagle Kazarka, Cyranka prychnęła śmiechem.
— Dobrze, to ja na środku — zaproponowała.
— A ja chętnie zobaczę jak wymieniacie mech — zganiła je Bratkowe Futro. Złota położyła po sobie uszu, praktycznie zapomniała o obecności kocicy, zabrała w zęby stary mech i odrzuciła na bok zastępując go nowym, to samo uczyniła jej siostra. Wzrok wojowniczki spoczywał na nich do samego końca, aż pozwoliła im się rozejść. Przynajmniej ten jeden ciężki ranek mogły mieć już za sobą i resztę dnia spędzić na treningu.

<Kazarko?>
[614 słów]
[przyznano 12%]


Od Północnej Łapy

Krople deszczu, które rytmicznie opadały na ziemię, miały niemalże hipnotyzującą barwę dźwięku. Ich delikatne uderzenia zlewały się z głośnym szumem wodospadu, tworząc przyjemną symfonię, która wypełniała jaskinię po brzegi.
Północ wydawała się być całkowicie pochłonięta tym widowiskiem natury. Leżała tuż przy wyjściu z obozu, na plecach, z głową maksymalnie odchyloną w tył. Jej ciało przeciągało się leniwie, w miarę jak próbowała znaleźć jeszcze bardziej komfortową pozycję do obserwacji. Pogoda nie należała do najprzyjemniejszych, ani dla oka, ani dla jej treningów.
Czekała na pełne słońca dni, w których dalej mogłaby się doszkalać. Z pewnością była już bliska mianowania, skoro nie tak dawno jej siostra dostąpiła zaszczytu zostania wojowniczką. Jej nowe imię do najpiękniejszych nie należało. Rozczarowany Pysk brzmiał — ku ironii — dosyć rozczarowująco.
— Północna Łapo!
Zastrzygła uchem, niemalże od razu przewracając się na brzuch i podciągając łapy pod siebie, aby sprawnie wstać. Ruch ten był na tyle gwałtowny, że zachwiała się, czując ból w skroni. Niemalże od razu upadła, wzdychając z zaskoczenia. Na moment zrobiło jej się ciemno przed oczami, a sierść wzdłuż jej grzbietu zjeżyła się lekko.
Zacisnęła powieki. To już nie pierwsza taka sytuacja, gdy miewała te przejawy bezsilności, kończące się nieplanowanymi, dosyć bliskimi, spotkaniami z ziemią. Zdecydowanie bardziej wolała upadać na trawę, niż na kamienną, twardą strukturę, na której obecnie wylądowała.
— Hej, wszystko w porządku? — Usłyszała zmartwiony głos mentorki nad uchem. Czarna odchyliła pysk w tył, zadzierając podbródek w górę i przypatrując się szylkretce, która momentalnie westchnęła z niezadowoleniem. — Czy ty znowu jesteś chora?
Skrzywiła się obruszona. Jak to znowu? Owszem, była niedawno chora i dosyć długo zwlekała z odwiedzinami medyków, ale ją przynajmniej w późniejszym czasie ominęła ta okropna pandemia kaszlu, więc miała zaliczone, chociaż kilka księżyców w zdrowiu.
— Skądże, Delikatna Bryzo. Nonsens — zapierała się, chcąc wstać na potwierdzenie swych słów, jednak efekt był podobny do poprzedniego. Tym razem zrobiła to wolniej, ale łapy i tak nie były skore do współpracy, spychając ją ponownie na ziemię. — Ałć — wymamrotała speszona. — Może troszkę mi się kręci czasem w łepetynie, ale to drobny, niegroźny szczegół...
— Bagatelizowanie własnego zdrowia nie jest najlepszym pomysłem, szczególnie dla przyszłej wojowniczki. Kto cię będzie pilnował, gdy nie będziesz już pod moją opieką? — spytała, przystając bliżej niej, by tym razem Północ mogła się o nią oprzeć i jakkolwiek ustać.
Dymna mimowolnie położyła uszy po sobie. Miała już tyle księżyców na karku, że wstydem było, iż była pod czyjąkolwiek jeszcze opieką. Jedyne, co ją uspokajało, to towarzystwo reszty rodzeństwa w uczniowskim legowisku. Oczywiście kibicowała im z całego serca, by i oni ukończyli jak najprędzej swoje treningi, ale wolała nie być ostatnią, która będzie grzać siedzisko jako terminator.
Doczłapała się do medycznego zakątku, wsparta siłami mentorki. Czereśniowa Gałązka powitała ją z uśmiechem i od razu zajęła się badaniem, kierując ją na odpowiednie miejsce. Czarna mogła tylko obserwować, jak jasne futro Delikatnej Bryzy znika w przejściu.
Północ siedziała znużona, dogłębnie analizując każdą szczelinę w tym miejscu. Ot, kamienne ściany, stosik ziół i parę legowisk z mchu. Szło się tu jej zdaniem nabawić klaustrofobii. Co z tego, że kącik własny, skoro ciasny?
— Coś cię boli? — spytała medyczka, a czarna potrzebowała dłuższej chwili, by przetrawić, że jest to poważne pytanie, a nie próba sprowokowania jej do bójki czy też czegokolwiek podobnego.
— Nie, a ciebie? — odparła dla zabawy, ale surowy wyraz pyska kazał jej spoważnieć. — Może łeb. Czasem. Ostatnio dosyć często — rzucała wymijająco, przypatrując się drepczącej w stronę stosu medykamentów kotki. — Czy ja znowu będę musiała jeść te niedobre papki? — jęknęła z żalem. — Już wolałabym posilić się myszą, którą ktoś przeżuł i wypluł — stwierdziła, chociaż były to dosyć śmiałe słowa, bo oczywiście nie chciałaby tego jeść.
— Tak, te liście musisz zjeść. One akurat w smaku należą raczej do tych... bardziej zjadliwych — doprecyzowała, choć nie brzmiała na przekonaną, gdy podsuwała jej łapą kępkę roślin. — Na razie tyle wystarczy. Musisz na przyszłość przychodzić szybciej, a nie w momencie, gdy mdlejesz co krok.
Pochyliła się, niepewnie obwąchując owy okaz flory. Nie drażnił jej nozdrzy, toteż potencjalnie mogła uznać go za niegroźny. Uchyliła pysk i wystawiła język, samym jego koniuszkiem dotykając wierzchu liścia. Od razu spotkała się z gorzkawym smakiem, na co wzdrygnęła się, jeszcze bardziej krzywiąc pysk.
— Ble — wypaliła. — Muszę to jeść? — spytała, szczerze zniesmaczona.
— Jeśli chcesz być zdrowa, to tak.
Chciała. Ale nie kosztem czegoś tak niedobrego.
Po chwili pełnej wahań stwierdziła, że musi zrobić to szybko. Po prostu zgarnęła całą porcję leku do pyska, ignorując wyraźnie odczuwalną gorycz. Za takie poświęcenie, Klan Gwiazd powinien tu do niej zstąpić i jakimś nie do wyjaśnienia dla umysłu cudem ją natychmiastowo ozdrowieć.
Oczywiście nie obyło się bez jej marudzenia, gdy usłyszała, ile będzie musiała tu jeszcze zostać, żeby w razie co nie skonać pośrodku lasu na którymkolwiek z patroli. Z dalszym niezadowoleniem położyła się w wyznaczonym miejscu, krzyżując łapy i opierając na nich głowę.
Niemalże odliczała każdy swój oddech, nie mogąc się doczekać, jak wrócą jej siły i raz a porządnie ukończy swój trening.

Wyleczeni: Północna Łapa
[836 słów]
[przyznano 17%]

27 kwietnia 2024

Od Śnieżnego Wichru

*Chwila po próbie ratowania Mroźnej Łapy, przed zgromadzeniem*

Nie udało im się uratować Mroźnej Łapy. Było ich za mało. Śnieżny Wicher nie potrafił zrozumieć, dlaczego nikt inny nie skoczył na pomoc. W końcu to był jeden z członków klanu! Jeden z uczniów! Nie powinien umrzeć... W końcu miał całe życie przed sobą. Ale jednak. Oczywiście walka z dzikiem nie odbyła się bez zadrapań. Znów miał ranną łapę i musiał udać się do medyka. Przynajmniej mógł trochę tam odpocząć.
Leżał na legowisku z mchu, obserwując ruch w legowisku medyka. Nie licząc niego i innych walczących z dzikiem, był tam również Oszroniona Łapa i Szczurzy Cień. Van był z tego faktu bardzo zadowolony. Wreszcie zaprowadził ojca do medyka. Przynajmniej się bardziej nie rozchoruje. 
- Witaj Zapomniany Pocałunku – usłyszał po chwili głos jakiegoś kota i do legowiska weszła bura kotka, która od razu skierowała się w stronę Naparstnicowej Kołysanki.

***
 *Dalej przed zgromadzeniem*

 
Jego łapa miała się już lepiej, lecz została mu blizna. Czasem jeszcze musiał chodzić do legowiska medyka na kontrolę i ten dzień właśnie dziś nadszedł.
- Powinno być dobrze, jednak nie nadwyrężaj jej – odparła córka Gęsiego Wrzasku, po sprawdzeniu stanu jego łapy. Chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak wtedy przerwał jej jakiś inny kot, jeden z pacjentów, a była to Chryzantemowa Krew. Van spojrzał na nią. Nie wyglądała za dobrze.
- Dziękuję Naparstnico – odparł, dając jej tym samym znak, by mogła zająć się innymi kotami, a naprawdę było ich sporo, jak na Porę Nowych Liści. W legowisku nie licząc niebieskiej, był też Wroni Trans i Ostra Kostrzewa. Śnieżek nie był pewny, dlaczego tyle kotów teraz choruje. Może to przez te częste ulewy?
- Pozbierać zioła? – zaproponował kocur – Widzę, że masz łapy pełne roboty.

Wyleczeni: Oszroniona Łapa, Szczurzy Cień, Zapomniany Pocałunek, Chryzantemowa Krew, Wroni Trans, Ostra Kostrzewa.

Nowa członkini Pustki!

 

LILIA

 Powód odejścia: Decyzja opiekuna
Przyczyna odejścia: Choroba nerek


Odeszła do Pustki!

Od Rumiankowego Zaćmienia

 Legowisko medyka ponownie się zapewniło, mimo zakończenia się Pory Nagich Drzew. Z początku zawitała do nich Koniczynowa Łąka, skarżąca się na ból brzucha, a niedługo po niej pojawił się Szepcząca Pustka wraz z jego mentorką, Lwią Paszczą. Gdy tylko podał odpowiednie zioła rudej przewodniczce, to zajął się rudą wojowniczką. Jego uczennica za to zajęła się kleszczem u liliowego kocura. Wszystko zajęło dość sporą ilość czasu, jednak poszło bez większych przeszkód. Kiwnął głową do Margaretkowej Łapy, dając jej znać, że wychodzi, a sam poszedł w stronę legowiska starszych. Miał się udać z Konwaliowym Powiewem na krótki spacer i spędzić miło czas ze starszym. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz spędził w taki sposób czas z ojcem. Może, gdy jeszcze był jeszcze uczniem? Możliwe. Wchodząc do legowiska starszyzny, przywitał się z Gronostajową Bryzą i Kurzą Pogonią, które również przebywały w legowisku. Swój wzrok pokierował na liliowego kocura, który leżał na jednym z posłań. Gdy tylko dostrzegł medyka, to skierował swój wzrok na niego, a na jego pysku zagościł uśmiech.
 - Rumiankowe Zaćmienie, jak dobrze Cię widzieć. - Powiedział starszy, wstając z legowiska, aby podejść do szylkreta. - Już nie mogłem się doczekać twego przyjścia.
 - Również nie mogłem się doczekać spotkania z tobą. - Rzucił medyk, a gdy starszy znalazł u jego boku, to dwójka kocurów wyszła z legowiska, a po chwili znaleźć się poza obozem. - Miło spędzić czas z tobą. Powinienem Cię i mamę odwiedzać częściej, póki Klan Gwiazdy nie zabierze was do siebie.
 - Tym nie musisz się przejmować Rumianku, jeszcze zostało nam dużo czasu na tej ziemi. Poza tym jesteś już dorosły i posiadasz rodzeństwo. Z pewnością razem dacie sobie radę po naszym odejściu.
  - Jednak bez was to nie będzie to samo. - Medyk westchnął. - Nie wyobrażam sobie Klanu Burzy bez was. A co jeśli…
 - Nie zamartwiaj się tym teraz. Ja i Różana Przełęcz jeszcze tu jesteśmy, więc nie musisz myśleć do przodu, tylko aby przynieść sobie stres.
 - Masz rację tato. Przepraszam. - Powiedział kocur, a swój wzrok wbił w ziemię.
 - Nie masz za co przepraszać. Każdy ma swe obawy, jednak wiedz, że wszystko z pewnością potoczy się dobrze. Nie ma się czym przejmować, prawda?
 Reszta spaceru przebiegła szybko. Dwójka kocurów spędziła miło czas, a gdy medyk odprowadzał starszego do jego legowiska, to kątem oka dostrzegł, jak jego uczennica podawała zioła Malwowemu Rozkwitowi. Żegnając się z liliowym kocurem, wtulił się w jego futro. Dobrze było mieć kogoś takiego u swego boku.

Wyleczeni: Koniczynowa Łąka, Malwowy Rozkwit, Lwia Paszcza, Pusty Łeb