*tw krew, śmierć*
Musiał więc działać. Najpierw pułapka. Nie zamierzał walczyć z nimi otwarcie. Była ich dwójka, a on nie był do końca tak sprawny, by sobie z nimi tak łatwo poradzić. Wierzył, że dzięki tym długim przygotowaniom, ich czujność się obniżyła. Kiedy w końcu przechodził tuż obok, już tak nerwowo nie reagowali. Może naprawdę sądzili, że sobie odpuścił? Cóż... Być może tak samo by o tym pomyślał.
Wybrał się w las samotnie, nasłuchując i węsząc uważnie, aby sprawdzić czy dzik nie czai się w pobliżu. Śpiew ptaków jednak dał mu znać, że w okolicy nie czaiło się żadne niebezpieczeństwo.
Ziemia była błotnista po tym jak śnieg zaczął topnieć, więc chodziło się niezbyt wygodnie. Może jednak da radę wykopać jakiś dół? Nie za głęboki. Taki, aby jedynie kogoś przewrócić i może uszkodzić.
Wziął się więc do roboty. Liczył na to, że nikt nie będzie przechodził i nie zainteresuje się tym co robił. A nawet jeśli... To już podjął decyzję. Po zemście zniknie i wróci zobaczyć jak sobie radziła Bastet. A Wilcza Tajga? Cóż... Planował z nią jeszcze trochę się zabawić, ale stały związek aż po grób? To do niego nie pasowało. Zresztą... nic nie czuł do kocicy. Była tylko jego drogą do zbliżenia się do wroga i zranienia go w odpowiednim miejscu.
Kiedy udało mu się wykopać podłużne wgłębienie, zaczął rozglądać się za Ciernistym Drzewem. Dojście do niego nieco mu zeszło, ale udało mu się zerwać kilka cierni, kosztem krwawiącego pyska. Następnie zaniósł je do dziury i ułożył w niej tak, aby ten kto w nie wpadnie na pewno poczuł, czym jest prawdziwy ból. Wszystko przysypał lekko błotem, by ukryć pułapkę, a następnie udał się na polowanie.
***
Mętny Zawilec i Ostra Kostrzewa jak nigdy nic polowali. To był ich zwykły dzień. Dziwił się, że nie odeszli wcześniej, pozostawiając swoją córkę. Aż tak się o nią troszczyli? To było do nich niepodobne. Oblizał pysk i wyszedł im na spotkanie. Czas było ich zagonić ku przeznaczeniu.
— Cóż to? Dwie ptaszyny na spacerze? — zagadnął ich.
Od razu dostał reakcję. Oboje się nastroszyli i zaczęli rozglądać, jak gdyby chcieli ujrzeć u jego boku Wilczą Tajgę. Ku ich uldze kocicy z nim nie było.
— To głupota zaczepiać nas, gdy jesteś sam. Jeszcze nie dostałeś nauczki? — prychnął Mętny Zawilec, robiąc krok naprzód.
Posłał im uśmieszek, jak gdyby drwił sobie z ich postawy. Naprawdę? Będą chcieli się go pozbyć? To nie tak przecież miało być... To on tu niósł śmierć. Skąd w nich ten bojowy nastrój? Na pewno to przemyśleli?
— Nie wiem czy wasza córka ucieszy się na wieść, że mnie zaatakowaliście... — zauważył. — Tak miło nam się żyje. Niedługo może i narodzą się nasze młode...
— Ty draniu! — zasyczał kocur, zbliżając się do niego. — Nasza córka nam jeszcze podziękuję jeśli odeślemy cię do grobu!
— Zawilcu, nie rób nic pochopnego. Pamiętasz naszych... — próbowała go nieco utemperować partnerka, która w przeciwieństwie do swojego ukochanego, miała jeszcze swój rozum.
— Pamiętam. Jednak wątpię, by to coś za to odpowiadało. Żyjemy z nim pod jednym krzakiem i bierzemy udział w tych wilczackich treningach, na których widzimy kto z nas ma więcej siły i umiejętności. Nie ma z nami szans. Zróbmy to razem Kostrzewo, a ochronimy naszą córkę. Przynajmniej to jesteśmy jej winni.
Oho... Zaczęło robić się sentymentalnie co go znużyło. Przekrzywił łeb, a następnie westchnął ciężko.
— Nie mam czasu na te wasze ckliwe słowa — mruknął, a następnie wyprowadził niespodziewany cios w pysk kocura. Ten zachwiał się i prawie upadł, lecz jego partnerka włączyła się do akcji, wyciągając w jego stronę pazury. Uskoczył na bok, a następnie... zaczął biec przed siebie. Upewniał się, że wojownicy na pewno go ścigali. Gdy się zatrzymywali, wracał do nich i atakował, by pobudzić ich agresję do wymierzenia "sprawiedliwości". Naprawdę nie pojmował czemu tak się wahali. Chcieli w końcu ochronić swoją słodką córeczkę, czyż nie? Gdzie ich werwa? Było ich dwoje, a on jeden. Powinni być bardziej pewni wygranej skoro widzieli jak walczył na treningach.
Ku jego zdumieniu Ostra Kostrzewa zniknęła mu z oczu, gdy spojrzał za siebie. Jej partner dalej za nim podążał, więc mogła coś knuć. Uśmiechnął się pod nosem. Czyżby go przejrzała? Nawet jeśli to na niewiele się jej zda. Zatrzymał się i odwrócił do nadbiegającego. Skoro się rozdzielili to była jego szansa. Może nawet nie będzie musiał wykorzystać pułapki.
Kocur wpadł mu w ramiona i rozpoczęła się istna masakra. Zaczęli się gryźć i drapać, a cios w jego niezbyt sprawną łapę, wręcz odebrał mu dech. Czyli jednak go obserwowali. Ile jeszcze wydedukowali z jego słabości? Czyżby się przeliczył? Biała Śmierć zamachnął się łapą i przeorał pazurami gardło kocura, który od razu odskoczył jak oparzony. W tym samym czasie dopadła do niego Ostra Kostrzewa. Kocica zeskoczyła na niego z drzewa, powalając. Odepchnął ją łapami, a następnie kulejąc ponowił, tym razem naprawdę, ucieczkę. Niech to... Trzeba było ich jednak otruć.
Zatrzymał się, gdy usłyszał za sobą krzyk boleści. No tak... Jego cios musiał być skuteczny skoro ujrzał jak wściekła wojowniczka, której wzrok pałał żądzą mordu, do niego biegnie. Całkiem w porę. Odskoczył, odsuwając się po drzewie, gdy ta przeleciała obok i wpadła w jego pułapkę. Rozległ się kolejny krzyk, kiedy jej ciało zostało poranione przez ciernie. To była jego szansa. Skoczył na nią, aby kolce wbiły się głębiej, a następnie pazurami przejechał po jej gardle.
To był koniec.
Jednakże... coś było nie tak. Ta śmierć nie przyniosła ukojenia. Spojrzał w dół i ujrzał, że jego biała sierść cała jest we krwi. Nie ich... lecz... jego. Potknął się przez osłabienie i upadł na ziemię. Czyli jednak... udało im się trafić w jego słaby punkt.
Z krzaków nieopodal rozległ się szmer. Słyszał charkot i zaraz ku jego zdumieniu zjawił się Zawilec. To nie umarł? Wyglądał jak ledwo żywy. Z ran sączyła się krew, ale mimo to szedł, wbijając w niego mordercze spojrzenie. Ah... Czyli stąd nic nie poczuł. Zemsta się jeszcze nie dopełniła.
— Zabiorę cię ze sobą do grobu — zasyczał wojownik, sypiąc mu piachem w oczy.
Oślepł przez co nie był w stanie uniknąć ataku przeciwnika. Krzyknął, gdy poczuł jego zęby na swoim gardle. Zadziałał instynktownie i zamachnął się pazurami na jego szyję. Więcej krwi, więcej bólu. Oboje umierali. Czuł jak wraca w objęcia samej śmierci. Jak nadchodzi zimno, jak świat zalewa czerń. Tak samo jak podczas upadku z dachu. Lecz teraz... Teraz nie dane mu było uzyskać drugiej szansy. Nie zjawi się Wyprostowana i go nie uratuje. Dopełnił swej zemsty i za nią umarł. Tak jak było mu to pisane.
Rip [*]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz