BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 kwietnia 2024

Od Jafara

 Leżał przodem do krat, ledwie muskając je swym nosem i obserwował otoczenie. Koty wchodziły i wychodziły, tu ktoś coś powiedział, tu ktoś się zaśmiał. Nic nadzwyczajnego. Za to zadziwiające było pojawienie się Białozora tuż przed jego pyskiem wraz z Melasą. Usiedli, zasłaniając mu widok swoimi łapami, lecz na to nie zareagował. Dalej wpatrywał się pusto przed siebie, jedynie wydając głuche westchnienie, świadczące o tym, że zarejestrował ich przybycie. Czego znowu od niego chcieli? Bo jakoś nie wierzył w to, aby świadomie przyszli rozmawiać o biznesach tuż obok niego. W zasadzie... I tak żadnej informacji nie wykorzystałby przeciwko nim, ponieważ nie mógł nic zrobić, gdy był tu uwięziony, więc nie mieli o co się martwić, ale wciąż... to było dziwne.
— Ostatnio zrobił się jakiś grzeczniejszy, nie sądzisz? — zwrócił się Białozór do swojego kompana, gdy zmierzył byłego pieszczocha krótkim i przelotnym spojrzeniem. 
— To prawda. Może dlatego, że miałem z nim bardzo edukująca rozmowę. Żalił się na swoje życie, a ja go pocieszyłem. W końcu... Jak można na to narzekać? Ma co jeść, ma dach nad głową, towarzystwo. Mogło być przecież gorzej, a ten wiesz co zrobił? Poryczał się niczym baba — Melasa rozgadał się i jak prawdziwa plotkara nieco podkoloryzował pewne kwestie. — Chyba już mu siada na łeb. Gdy wychodzi na arenę krzyczy niczym szaleniec „śmierć”, a tłum to podchwytuje i potem jacyś durnie chcą go naprawdę zabić. Ogarnianie tego syfu jest takie męczące. — Powachlował się łapą. — Przydałoby się więcej kotów do ochrony. 
Gdyby nie czuł się pusty w środku, parsknąłby śmiechem. To prawda, że nieco mu już odbijało. Rzeczywiście szukał śmierci w walce, licząc że jakiś dureń ukróci jego cierpienie. Na razie jednak bez powodzenia, przez co jego kolejne dni w tym miejscu były już tylko żmudną rutyną. Wstać, jeść, spać, walka, spać, jeść, trochę popłakać i wszystko zaczynało się od nowa. 
— Nie powinno cię to dziwić —  zauważył jednooki samotnik na komentarz Melasy odnośnie jego poryczenia się. —  Przecież zawsze był miękki jak kotka. Choć... to obraza dla kotek. Takim tchórzostwem nikt nie może się pochwalić. Mówisz, że już mu odbija? Nie ma mnie zbyt często na walkach, ale zdążyłem zauważyć, że nawet cierpienie już go tak bardzo nie rusza. Musiałem doprowadzić go na skraj... Perfekcyjnie. Chcesz większej ilości ochroniarzy, Melaso? To da się załatwić...
— Dziękuję. Zdecydowanie się dodatkowa pomoc przyda — Potaknął czarny kocur. — Trzeba w końcu pilnować, aby nie umarł. — Tu zniżył swój łeb, aby nawiązać kontakt wzrokowy z Jafarem. — Prawda, że nie chcesz umrzeć Księżniczko? Nie moglibyśmy się wtedy tak razem wspaniale bawić. Kuci, kuci. — Wsadził pazur pomiędzy kraty i pomiział go po nosie. Dawny pieszczoch nie zareagował, wpatrując się mętnym i pustym wzrokiem jedynie przed siebie. — No... Taki chyba zepsuty — uznał po chwili, prostując się. — O! Bastet! — wydał zdumiony okrzyk, co spowodowało, że Jafar jakby natychmiast ożył. Poderwał szybko łeb i docisnął go do krat, jakby chcąc dojrzeć swoją ukochaną. Gdzie ona była? Gdzie? Przyszła mu na pomoc? Naprawdę to się działo?! — Ha! Żartowałem. Czyli jednak jeszcze myśli... — Melasa zwrócił się do Białozora, chichrając się pod nosem, dostrzegając rozpacz na pysku więźnia, który na powrót się położył. 
Nie wierzył, że dał się tak nabrać! Na serio sądził, że Bastet się zjawiła. W jego wyobraźni jawiła się niczym bohaterska wichura, która wskakuje do Kołowrotu i dwoma pacnięciami łap pozbywa się wszystkich jego ciemiężycieli. Czasami miewał sny, gdzie przychodziła, rozrywała pręty klatki dwoma pociągnięciami łap i razem odlatywali ku zachodzącemu słońcu. Ah... To były piękne sny. Gdy się budził pozostawał tylko żal i rozpacz, że to nie okazało się prawdziwe. Ale no naprawdę... Gdzie ona była? Czemu nie miał żadnych informacji? Czemu nawet Betelgeza, którą widywał wychodzącą z tego miejsca, nie mówiła mu na jakim etapie było to jego "uwolnienie"? Odpowiedź była prosta. Porzucili go. Nikt po niego nie przyjdzie. Został sam. Ta świadomość bolała. 
Białozór mruknął coś pod nosem, a gardłowy, chrapliwy pomruk wydarł się z jego gardła. Przewrócił jedynym okiem.
— To dość smutne, że po tylu księżycach w niewoli wciąż ma nadzieję na powrót swojej ukochanej. Prawie zaczynam mu współczuć... Prawie — mruknął i stuknął pazurami w kraty. — Tak prędko nie umrzesz, Księżniczko. Jesteś nam potrzebny. Dużo mi za ciebie płacą...
Jafar spojrzał na kocura zbolałym wzrokiem. Tak... tym tylko teraz był. Niewolnikiem. Tych piszczek, których stosy walały się w piwnicy, gdy kierował swoje kroki na arenie to nawet we własnym brzuchu nie widział! Zawsze dostawał najmarniejsze resztki, które błąkały się po kanałach. Nic więc dziwnego, że był tak osłabiony, gdy jakość posiłków pozostawiała wiele do życzenia. A wraz z tym, cierpiało jego morale. Jego umysł, który opętany został przez ból, pragnął zrobić wszystko, aby odzyskać chociaż namiastkę dawnej swobody. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że zostanie tu na zawsze i umrze w okropnych cierpieniach. Nie... Nie chciał tak skończyć. Już ile wylał łez przez te księżyce łudząc się jak głupiec, że ktoś jeszcze o nim pamiętał. Wszyscy jego sojusznicy wypięli się na niego i o nim zapomnieli. Musiał więc sięgnąć po ostateczność. Musiał zawalczyć sam o siebie. Tak jak dawniej, gdy był na dnie. 
Otworzył pysk, jednakże zadrżał mu, gdy miał już wypowiedzieć te słowa. Bał się, bał, że samotnik go wyśmieje, że zmieni jego życie w jeszcze gorsze piekło, gdy okaże się to niewystarczające do zmiękczenia jego zimnego serca. Ale podjął już decyzję. Czasami trzeba było się poniżyć i przyznać do winy, by zacząć życie na nowo. To było jedyne wyjście. Nawet córka mu to doradzała, lecz był zbyt dumny, by choćby spróbować. Teraz jednak... nie widział innego sposobu, aby przejść do układania się z tym sadystą. Gdyby wypalił z grubej rury, zapewne odebrałby mu jedzenie na resztę dnia. Dlatego też z pełni żałości wzrokiem, wyglądając niczym ostatnie nieszczęście, zrobił to co powinien już dawno temu.
— Prze-epraszam — w końcu uciekło mu z pyska. — Przepraszam za to, że o-odebrałem ci wszystko! — Z jego oczu pociekły łzy, gdy zaniósł się szlochem. Nie wierzył, że do tego się posuwał, ale taka była prawda. Sam doprowadził do stanu w jakim teraz się znajdował. Gdyby nie to, że niegdyś zniszczył Białozorowi życie, przez co ten musiał żyć na skraju ubóstwa, sam nie straciłby swojego majątku. Dalej byłby wpływowym pieszczochem, a jego gang byłby potężny. Ale czy wtedy nie znalazłby się ktoś inny, kto zająłby miejsce niebieskiego vana? Być może tak czy siak, skończyłby na samym dnie. Nie był w końcu dobry. Ktoś taki w Betonowym Świecie nie miał prawa przeżyć długo. Robił to co musiał, aby powiększyć swoje wpływy, zastraszał i mordował, aby trzymać swoich wrogów na dystans. A teraz? Teraz ci wracali niczym koszmar, próbując odpłacić się za te cierpienia, które na nich zesłał. 
Melasa rzucił Białozorowi spojrzenie i dyskretnie się ulotnił, wyczuwając, że kocur zapewne zaraz go pogoni, nie chcąc, aby słuchał o "ich" sprawach z młodości. I w sumie rozsądnie. To była sprawa pomiędzy nimi. Ich relacja niczym jątrząca się rana rozpalała żądzę zemsty i gniła od środka. W jego jednak przypadku ten ogień wygasł. Teraz jedyne o czym marzył to uciec do jakiejś nory i z niej nigdy nie wychodzić. Przecenił swoje możliwości. Przegrał i niczym tchórz chciał schować łeb w piasek, aby nie być dalej częścią tego przedstawienia. 
Jafar przejechał swoimi łapami po łbie, starając się uspokoić, ale z każdą chwilą drżał coraz bardziej. To tak wiele go kosztowało. Ciężko mu było patrzeć na kocura, gdy zwierzał mu się ze swych grzechów, przyznając mu rację, którą od zawsze mu powtarzał. Był głupcem. 
— Byłem naiwny i głupi. Zaślepiła mnie władza. Odebrałem ci Kasztelana, wpływy i dom, zabiłem nasz gang, bo byłem zły. Zły i butny, aby zaakceptować waszą krytykę. Chciałem udowodnić tylko, że... że jestem w stanie coś osiągnąć będąc pieszczochem. Abyście przestali się ze mnie śmiać. I ja to zniszczyłem. Przepraszam cię. To przeze mnie taki się stałeś, to ja cię stworzyłem. Ja zniszczyłem ci życie. Ja za to wszystko odpowiadam. To moja wina. Moja. Zasłużyłem na swój los, dlatego... dlatego nie mam prawa prosić cię o wybaczenie, ale wiedz, że bardzo żałuje. — W końcu spojrzał mu w oko, co wywołało w nim kolejne dreszcze. — Wygrałeś. 
Białozór prychnął, ale nie odpowiedział nic, jakby bił się z własnymi myślami. Wreszcie mięśnie pod płachtą długiego futra napięły się i kocur przywalił pazurami w kraty powodując, że przerażony pieszczoch odskoczył aż na przeciwległą ścianę klatki. Metaliczny zgrzyt poniósł się echem po budynku. Gdyby nie te kraty, które oddzielały od siebie kocury, szaleńczy cios samotnika pewnie sprawiłby więźniowi kolejną szramę. 
— I mówisz mi to teraz, jak nie masz nic? — Białozór tak obniżył głos, jakby miał się zaraz zaśmiać. Gniew rozpierał go od środka i nie trzeba było być szczególnie spostrzegawczym, by wiedzieć, że w środku samotnika krył się prawdziwy wulkan emocji. — Jesteś jeszcze gorszy i durniejszy niż myślałem. — Odwrócił głowę, a jego ciało poszło za nią w ślad, sprawiając, że siedział pod kątem, częściowo odwracając się plecami do klatki. Strzepnął niechętnie ogonem. — Wiesz co, Księżniczko? Te przeprosiny możesz sobie włożyć pod ogon. Szkoda, że nie raczyłeś choćby na mnie spojrzeć, zanim cię do tego nie zmusiłem.
Serce łomotało mu w piersi z szaleńczą prędkością, gdy ze wstydem wbijał spojrzenie w swoje łapy. 
Prawda, że długo kocur był dla niego niczym więcej jak robakiem i przeszkodą na drodze. Dopiero, gdy po raz kolejny się spotkali, to się zmieniło. Dostrzegł go, lecz było za późno, aby naprawić tą przegnitą przez księżyce relację. Na dodatek nie miał nic... nie miał nic... Prawda. Pozostawał na łasce jednookiego samotnika. Sięgnął dna. Ale nie do końca był skończony. Coś posiadał. Coś cennego, coś co mogło zagwarantować mu lepsze życie. 
Ostrożnie przysunął się z powrotem do krat, siląc się wydobyć z siebie resztki odwagi, która kryła się w jego zastraszonym ciele. Nie dało się ukryć, że bał się Białozora, a każdy jego najmniejszy ruch powodował w nim kolejne dreszcze. Dlatego też dziękował w duchu za odgradzające ich kraty. W nich był bezpieczny. 
— J-ja... J-ja coś mam... — wychrypiał, jakby niedowierzając, że te słowa padają z jego pyska. — Mam coś t-tak cennego, o czym nikt inny nie wie. Nawet Jago czy Bastet... — Oblizał nerwowo pysk. — I do tego je-jeszcze coś... Mo-mogę ci to dać. W-wiem, że mi nie wybaczysz. Zaakceptowałem swój los. Ale... Ale mogę poprawić twój. Odpłacić się, spłacić dług, który nigdy zapewne nie zostanie spłacony. O ile zechcesz mnie wysłuchać... — Wpatrywał się w niego ostrożnie, jak gdyby samotnik znów miał się na niego rzucić. 
Usłyszawszy te słowa, uszy Białozora podniosły się, a sam kocur ostro obrócił głowę, wlepiając w niego uważny, zainteresowany wzrok pomarańczowego ślepia.
— To nie pomoc — powiedział nagle. — Ja pomocy nie przyjmuję. A już zwłaszcza od ciebie. Nie potrzebuję jej. To spłacenie długu — zaznaczył, jakby nie było to dość jasne dla ich obu. — Co masz do powiedzenia?
Jafar pokiwał ostrożnie głową, jakby bojąc się, że bardziej gwałtowny ruch może zniweczyć całe to zainteresowanie, które wytworzył tymi słowami. To była jego ostatnia karta. Ostatnia szansa na poprawę swojego losu. Jeśli samotnik odmówi... będzie skończony. Jego życie nie będzie miało dłużej sensu. 
— Jak wiesz... Za-zajmowałem się wytwarzaniem mieszanek, które działały różnorako na koty. Mało kto wie-wiedział gdzie to było i z czego one były robione. Tym czym faszerujecie się w Kołowrocie... To nie to samo co ja posiadam. Mam ca-cały magazyn wysuszonych ziół wszelkiego rodzaju. Od takich zwykłych, po cenniejsze, które w Betonowym Świecie nie rosną. To mój największy skarb. Niektóre z nich zdobywałem księżycami. Oczywiście... są bezwartościowe, gdy ktoś nie wie z czym ma do czynienia i jak należy je obrobić, by wytworzyć coś... niezwykłego. D-dlatego... Będę dla ciebie pracował. Wtedy wszyscy ci, którzy czyhają na twoje życie, staną się twoimi przyjaciółmi. Długo eksperymentowałem nad takimi mieszankami, które są w stanie zniewolić kota i uzależnić od towaru. Wtedy dochód jest... lepszy. B-bo ciągle wracają, muszą, jeśli chcą przeżyć. Ta władza... może być twoja. O-odbiłbyś się i ukrywał część dochodu przed Entelodonem, który od ciebie brałby tylko liche resztki w porównaniu z tym, jaki biznes będziesz na tym kręcił. A-ale... a-ale mam warunki... — zawahał się, ponieważ wiedział, że teraz schodził na bardzo delikatne tematy. — Zro-zrobię z ciebie bogacza jeśli zapewnisz mi t-trzy posiłki dziennie, k-koc oraz do-dostęp do medykamentów wraz ze stałą o-opieką uzdrowicielską. O-oczywiście będę dalej walczyć na arenie, ale rzadziej. D-dwie walki na księżyc. To wszystko czego-o pragnę. I porzuć myśl, że da się tych receptur nauczyć przez obserwacje. To wymaga księżyców wpra-awy. Moje dzieci musnęły ledwie podsta-awy, więc nie wytworzą ci czegoś co podbije rynek. Moja wiedza i umiejętności. To co mi pozostało. 
Białozór wbił w niego przenikliwe, prawieże mordercze spojrzenie, sprawiając wrażenie, jakby miał ochotę rozerwać kocura na strzępy. Jafar skulił się, przełykając z trudem ślinę. Już czuł jak jego nieuchronne pasmo cierpień tylko się powiększa. Już słyszał odmowę i już widział jak jego ciało zamienia się w jedną wielką galaretkę. 
Zaraz jednak pysk samotnika przybrał spokojniejszą barwę, jakby ten zrozumiał, jak wiele może na tym zyskać.
— Czyli teraz śmiesz jeszcze żądać ode mnie lepszych warunków? — prychnął, ale zaraz machnął łapą. — Dobrze. Trzy posiłki dziennie, koc, dostęp do medykamentów ze stałą opieką medyków, ale nie ma mowy o dwóch walkach na księżyc. Będziesz walczyć co ćwierć księżyca i umowa stoi.
— Dobrze — zgodził się od razu. To i tak było dla niego niesamowicie dużo, że ten w ogóle postanowił zastanowić się nad jego warunkami i znaczną ich większość zaakceptował. Być może w końcu uda mu się odbić od dna... być może... Wziął głębszy oddech, czując jak powoli napięcie go opuszcza. Usiadł nieco swobodniej, czując najprawdziwszą radość, która wycisnęła mu z oczu aż kolejne potoki łez. Dostanie kocyk! Najprawdziwszy! No i oczywiście więcej jedzenia, więcej spokoju od walk i nareszcie będzie mógł wykurować swoje rany. Miał ochotę paść mu do łap i dziękować. 
— W moim domu jest piwnica. Trzeba tam zejść. Któreś z mych dzieci zaprowadzi twoje koty. W skrzynkach na ziemi są zioła. Mnóstwo ziół. Trzeba je przenieść wszystkie, jeśli nie chcemy pominąć żadnego składnika podczas ich obróbki. Powinny być w wyśmienitym stanie, starannie o nie dbałem, by przetrwały mnóstwo księżyców w wysuszonym stanie. Dodatkowo... Są tam słoiki bez wieczek. To będzie ciężko przenieść... Jest w nich biały proszek. Bardzo cenny. Mój tajny składnik. Nie radzę, aby ktoś tego próbował, bo jeśli choćby zanurzy w tym język, to od razu umrze. W mniejszych dawkach powoduje odpowiedni efekt, z którego tak jestem znany. Pozyskanie go jednak będzie teraz bardzo trudne, więc jeśli chcesz być bogaty, musisz traktować to niczym największy skarb... Jeśli choćby zgubią parę ziaren... Wywalą w błoto wiele piszczek — podzielił się z nim bardzo cennymi informacjami, które chronił przez te wszystkie księżyce. 
Jednooki pokiwał głową.
— No, no, potrafisz być użyteczny, jak chcesz, Księżniczko. Dobrze. Poślę po zioła odpowiednie koty, a przenoszenie proszku będę nadzorować osobiście. W końcu nie chcemy, by coś się zmarnowało... Ale ta wiedza, Jafar, powinna zostać przekazana mi. Mi i tylko mi. Nikomu więcej nie powiesz ani słowa na temat swojego fachu.
O nie... Nie, nie, nie. Nie było szans. Musiał uświadomić kocura, że nie zamierzał go uczyć, a tym bardziej zdradzać w jaki sposób wykonuje się jego najcenniejszy towar. Znał Betonowy Świat. Gdyby tylko to zrobił, wróciłby do klatki pozbawiony swoich przywilejów, a Białozór żyłby w dostatku, sam wytwarzając dochód. 
— Nie jestem głupi... Gdybym nie chronił swoich sekretów, każdy wiedziałby jak wytwarzać takie mieszanki. Musisz jednak wiedzieć... że n-nie przekaże ci o tym wie-edzy. Ni-nigdy. To moja gwarancja, że nie zostanę wy-wykorzystany, a potem oszukany. Tylko ja będę je robił. Nikt i-inny. Jeśli tego nie uszanujesz za-zabiorę te informacje do grobu... — przestrzegł go przed potencjalnymi konsekwencjami niedotrzymania umowy. Musiał w końcu mieć zabezpieczenie, gdyby okazało się, że Azorek go wystrychnie na dudka. Nie urodził się w końcu wczoraj. 
Białozór uniósł brew.
— Nawet w klatce i cały zmizerniały masz odwagę, by ze mną negocjować — prychnął z pogardą. — Niech ci będzie. Ja dotrzymam swojej części umowy, a ty swojej. Ale jeśli ją złamiesz, nie licz na to, że kiedykolwiek wysłucham twoich próśb.
— Już nic mi nie pozostało do stracenia... — Na pysku pieszczocha pojawił się pierwszy uśmiech od tak dawna. — Nie złamie jej. Byłbym głupcem. Przypomniałeś mi jak działa świat... Wykonam swoją powinność względem ciebie — obiecał. — Nie zawiedziesz się. Nie tym razem — i mówił to całkowicie szczerze. Nie mógł zawalić. Wiedział jak to by się skończyło. Wolał już naprawdę ugiąć kark przed kocurem i dzięki temu robić to co kochał, czyli eksperymentować z ziołami, niż dalej być traktowany jak zwykły niewolnik, którego jedyną rolą jest dostarczanie rozrywki na arenie. 
Na pysku Białozora pojawił się pytający wyraz. Otworzył pysk i zaraz go zamknął, jakby miał mnóstwo do powiedzenia, ale kompletnie żadnej możliwości, by skleić to wszystko w spójne zdania.
— Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś — mruknął w końcu. — Skąd w tobie taka nagła przemiana? Potrzebowałeś cierpienia, żeby zrozumieć swoje błędy?
Jafar położył po sobie uszy, a jego nie tak dawna, wręcz biznesowa poza, zniknęła. 
— Musiałem sobie przypomnieć, że moje życie jest w mych własnych łapach, a świat samotników różni się od tego pieszczochów. Zatraciłem się... Chciałem być jak... oni. Chciałem dotknąć zakazanego świata — westchnął. — I tak... gdy kończy się na dnie, życie przelatuje przed oczami. Wraca się do początków. Dużo rozmyśla i analizuje... A potem dochodzi się do wniosku... Jakim było się zapatrzonym w siebie durniem. 
Oni? — powtórzył Białozór, jakby tylko te słowa go zainteresowały. — Jacy oni?
Jafar dłuższą chwilę milczał, jakby szukał odpowiednich słów. Sądził, że van wiedział, a przynajmniej mógł się domyślić kogo miał na myśli. Przecież dobijał nie tak dawno targu z jednym z ich przedstawicieli. Ale w sumie... nie powinno go dziwić, że kocur miał zbyt małą ilość informacji, aby mieć szerszy obraz na tą klasę, która niechętnie wychodziła do świata samotników.  
— Konsorcjum. Widziałem u ciebie Nefret... Nie wiem jakim cudem się poznaliście, ale uważaj na nich. Ja poznałem czym oni są bardzo późno. Próbowałem się do nich wkręcić... Nie przyjmują w końcu byle kogo. Dla nich samotnicy to zwykłe śmiecie. Ale to jak żyją... — cofnął się wspomnieniami. — Z racji tego, że miałem całkiem spory majątek i rozległą posiadłość, a także status pieszczocha i nienaganne maniery, zapraszano mnie na bankiety, gdzie dobijaliśmy targów. To inny świat. Pełen spisków, intryg, ale jakże satysfakcjonujący. Co oni tam jadają, co piją, a co najważniejsze jak wyglądają. To prawdziwa śmietanka towarzyska. Może i nie byłem rodowym pieszczochem i często patrzyli na mnie z góry, ale ich sposób bycia był dla mnie wzorem. Nie radziłbym ci dobijać z nimi żadnych interesów — przestrzegł go tylko. — Na pewno już wiedzą jak mnie potraktowałeś... Oni bardzo, ale to bardzo boją się skończyć na dnie bez swych majątków. Pogoniliby cię. No może prócz Nefret — prychnął na wspomnienie kocicy. — Ona zapewne szczęśliwa z mojej niedoli. W końcu zrobi wszystko, aby udowodnić tym bucom, że kotki też mogą zarządzać własnym biznesem. W ich świecie to rzadkość i skandal... Ale Nefret ma swoje sposoby, aby dalej być w grze. Niezbyt... przyjemne. 
— To był przypadek. Poznaliśmy się przez przypadek — Białozór mruknął oszczędnie w odpowiedzi na jego pierwsze słowa. — A więc mówisz, że jakimś trafem udało ci się wbić do towarzystwa wysoko urodzonych pieszczochów? Nigdy w życiu nie słyszałem o żadnym Konsorcjum. Przynajmniej nie tyle, żeby móc stwierdzić, co to jest — prychnął. — Ochh, a więc okazuje się, że nasza Księżniczka tylko w gronie samotników miała sławę i szacunek, czyż nie? U arystokratów — i tutaj przybrał bardziej pogardliwy ton, prawie jakby miał zamiar splunąć, ukazując tym samym, jak bardzo gardził pieszczochami i wszystkim, co się z nimi łączyło. — Wcale nie jesteś taki świetny. W końcu samotnik zawsze będzie samotnikiem, nieważne, jak dużą ilością jedwabi i ozdóbek się okryje — Więzień na ten komentarz położył po sobie uszy, a samotnik na jego kolejne słowa zaśmiał się. — Nie jestem głupi, żeby się z nimi spoufalać. Zresztą wiesz, Jafar, jak bardzo nie znoszę elity. A Nefret? Ile ty możesz o niej wiedzieć? Czego jeszcze nie wiem?
— Cóż... Na pewno wiem więcej od ciebie. Je-jeśli masz z nią jakiś interes... jeśli coś jej zdradziłeś... wiedz, że już wszyscy o tym wiedzą. Ona manipuluje takimi kotami jak my... Te jej słodkie słówka to jest tylko i wyłącznie fałsz. No i... — Przełknął ślinę. — Jest straszna. Jeśli ją obrazisz to obudzisz się łysy — i mówił to na poważnie. Krążyły w końcu po pieszczochach plotki, że Nefret tak właśnie załatwiała koty, które śmiały z niej zakpić. Sam... był jakby to ująć... prawie jej ofiarą, gdy podczas jednego ze spotkań, obraził ją tym, że nie miała sierści. No bo... Kto by się nie oparł, aby rzucić kąśliwym komentarzem w stronę takiego szczura? No i co? I jędza go otruła. Już wtedy sądził, że zapewne umrze, ale okazało się, że roślina, którą mu podała w pokarmie, powodowała tylko czasowy paraliż kończyn, a nie ważnych narządów. Przeżył, ale z jaką traumą! Już nigdy więcej nie chciał widywać Nefret na oczy. 
Białozór prychnął.
— Wiem, że jest śliska i jadowita. Jak każdy w mieście. Tutaj nie ufa się nikomu, bez względu na to, czy to bogaty pieszczoch, czy zmokły szczur żerujący na ulicznej padlinie — rzucił. Widać było, że na wzmiankę o interesie stał się bardziej nerwowy; przyłożył pazury do klatki i przejechał nimi w dół, a ostry, nieprzyjemny zgrzyt zadzwonił w uszach kocurów. — Nie nabierze mnie na swoje manipulacje. Nie jestem tępy, wiem, na czym jej zależy. I gdybym mógł, pozby... — zaraz zamknął pysk, jakby zrozumiał, że nie powinien mówić Jafarowi zbyt dużo. 
Więzień nie skomentował tego, patrząc na niego z taką miną, która sugerowała jednookiemu, że on wie. Wie co chciał przekazać i dlaczego się zawahał. Nie zamierzał jednak ciągnąc go za język. Miał pokorę, którą nabył przez księżyce w tym miejscu.
Cofnął się ostrożnie w swój kąt uznając, że starczy już tych rozmów, nim zapędzą się oboje tak, że będą tego potem żałować. 
— Będę czekał na koc... — mruknął tylko, kładąc się z bólem na gazety. 
Osiągnął swój cel. Na dodatek ta rozmowa go strasznie wymęczyła. Czuł jak jego zdarte gardło na nowo nieprzyjemnie go drapie, powodując ból przy przełykaniu śliny. Nie używał głosu, a tym bardziej nie rozmawiał z nikim na biznesowe tematy już od tak dawna... 
Białozór odszedł, nie mając nic do dodania. Nikt z nich nie spodziewał się, że tak zakończy się ten dzisiejszy dzień. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz