*przed odejściem Obserwującej Żmii do żłobka*
Jaką traumę miał po ostatnim spotkaniu z Pustym Łbem! Samo to, że zemdlał, gdy ten zrobił coś tak karygodnego jak zostawienie swojej śliny na jego czole, mówiło już wiele. Oczywiście poskarżył się mamusi na jego zachowanie, licząc że na ich wspólnych treningach, kocica da mu taki wycisk, że popamięta. Ale... Ale mamusia powiedziała, że jak jeszcze raz spróbuje coś takiego zrobić, to zamiast mdleć, miał mu ostro przyłożyć! Jakby to było takie proste! Przecież atak spowodowałby, że sam by zainicjował kontakt. A nie zamierzał go dotykać! Był obrzydliwy! To cud, że przeżył ich poprzednie spotkanie! Dlatego też zaczął go unikać. Tak! On! Wielki, przyszły lider Klanu Burzy! To dopiero był wstyd! Ale to było podyktowane jego bezpieczeństwem! Kocur zachowywał się niczym szaleniec. Był nieobliczalny i kto wie co jeszcze knuł w tym swoim pustym łbie? Przynajmniej mógł się z niego nabijać, bo to karne imię jakie dostał, bardzo mu pasowało.
Powrócił do obozu z kwaśną miną ze swojego treningu. Obserwująca Żmija wycwaniła się tak, że dopiero po fakcie orientował się, że dał się wyrolować. To wszystko była wina brata! Jakoś zmówił się z tą wiedźmą i zdradził jej jego słabości! Przez to naprawdę trenował i łapał zdobycze, a przecież to był obowiązek pospólstwa! Nie umiał jednak się powstrzymać, aby udowodnić innym, że był boski i że naprawdę coś potrafił. Gdy jednak zostanie liderem nie będzie aż tak naiwny. Każdy kto w niego zwątpi zostanie stracony!
Skierował swoje kroki po posiłek, ale dostrzegając Pusty Łeb, który zmierzał w tą samą stronę, zamarł. Serce mu prawie stanęło. Rozejrzał się na boki, szukając idealnej kryjówki, nim ten go zobaczy. Dlatego też szybko czmychnął do legowiska uczniów, wystawiając kontrolnie łeb na zewnątrz, by sprawdzić, czy ten wyjdzie z obozu na roboty i zniknie mu z oczu.
Akurat, gdy za którymś razem wystawił głowę, spotkał się prawie, że nosami z uśmiechniętym, zdegradowanym wojownikiem.
— Szukamy kogoś? — spytał niewinnie liliowy.
Płomienna Łapa wręcz odskoczył do tyłu, strosząc się na całym grzbiecie, a serce mu aż podeszło do gardła na tak bliskie spotkanie z tym typem.
— Nie strasz mnie tak! — prychnął, utrzymując pomiędzy nimi stosowny dystans. Zresztą... co patrzył na kocura widział, a raczej czuł ten jego zapach, którego trudno mu było się pozbyć, nawet przy pomocy języka mamy. Starając się jednak nie wyglądać na tchórza, uniósł dumnie łeb, przybierając na powrót królewską pozę. — Nikogo nie szukałem. A tym bardziej nie ciebie. Wynoś się. Nie zezwoliłem ci na obserwowanie mej osoby!
— Ależ kto powiedział, że przyszedłem tu cię oglądać, droga wiewiórko? — spytał, wślizgując się z gracją do środka legowiska. — Po jakże ciężkim dniu przyszedłem ulepszyć moje legowisko.
— To sobie ulepszaj! Z dala ode mnie! — przestrzegł go, nawet już nie reagując na jego zaczepne komentarze. Cofnął się z gracją, robiąc mu przestrzeń i zaczął kierować się ku wyjściu, byle tylko znaleźć się jak najdalej od niego. Trzeba było się go jakoś pozbyć. Zwariuje z nim w tym miejscu. Czemu Różana Przełęcz nie mogła go wykopać z obozu, aby spał w dziurze z tym dzikusem? Od razu jego nerwy byłyby spokojniejsze.
— Ale wtedy nie będzie mi dostatecznie wygodnie~ — zarzucił syn liderki, kładąc kawałek mchu bliżej legowiska Płomiennej Łapy, który widząc to zatrzymał się.
— C-co?! — wykrztusił w pełnym szoku. — NIE! Nie, nie, nie! Nie ma mowy! — Od razu podbiegł do legowiska Szepta i zaczął je odsuwać od swojego. — Ty śpisz przy wyjściu, nie obok mnie! Nie zamierzam tobą bardziej prześmierdnąć! Wiesz ile moja mamusia musiała mnie czyścić, aby to zniknęło?! Aż pięć razy! Pięć! Podziwiam ją, ja zbyt się brzydziłem, by mój język został skażony!
To był dopiero koszmar! Jego mama musiała naprawdę mieć olbrzymie pokłady cierpliwości, gdy jej płakał nad uchem, że dalej był skażony i że zapewne umrze, bo nigdy to się z niego już nie zmyje. Każdy na jego miejscu by osiwiał od takiego współlokatora. A teraz wymyślił sobie, że co? Że będzie spać obok? A może na nim jak ostatnio? O nie... Po jego trupie!
— Oooh, ależ to wcale nie — tu nagle przerwał, zamrugał, po czym przyłożył łapę do pyska, walcząc po prychnięciu żeby się nie roześmiać. — Ej zaraz, nie mów — zaczął kocur. — Nie umiesz się jeszcze sam umyć?
Co to było za głupie pytanie? Nie podobała mu się jego reakcja. Czy naprawdę sądził, że dotknie językiem futra skażonego przez brud, który pochodził od takiego plebsu? O nie! Od tego miał koty. Pewnie mu zazdrościł, stąd ta głupia zaczepka. W końcu ktoś o jego pozycji mógł sobie pozwolić na sługi, które dbały o jego piękno.
— Sądzisz, że wybraniec będzie wylizywał brud z własnego futra? — prychnął Płomyczek, rzucając mu zdegustowane spojrzenie. — No chyba nie. Nie jestem plebsem, który używa do tego własnego języka. To odrażające czuć smak pyłu czy obcych zapachów, którymi zostałem skażony. Od tego mam koty. Dbają o mnie najlepsi w swoim fachu. Czyli moja mamusia. Tylko bowiem rudy może dotknąć mego majestatu. Nikt inny.
Tymczasem Pusty Łeb już całkowicie się dusił, patrząc na ucznia z rozbawieniem tak wielkim, jakby zobaczył najzabawniejszą rzecz w swoim życiu.
— Ty-ty.... bhah... hihi... ty na prawdę nie umiesz... BHAHAH — ledwo wydobył z siebie głos, który teraz zmienił tonację do wyższej. — HAHAHA. I każesz to robić swojej... swojej matce? Jak będziesz już duży to nadal będzie cię musiała myć mamusia? Jak małe kocię? — Dawny wojownik aż trząsł się, przecierając oczy łapą.
— To nie jest śmieszne! — Tupnął łapą, krzywiąc się, a nawet lekko cofając, by na niego przypadkiem nie napluł. — Ja nie zamierzam brudzić swego języka ziemią czy błotem! To odrażające i niehigieniczne! Potrzebuje do tego sług. I nie. Moja mamusia nie będzie mnie myć wiecznie. Będzie to robić moja partnerka. To będzie jej obowiązek, bym wyglądał idealnie. Zresztą... nie zrozumiesz, bo jesteś nikim.
Nie chciał się przed nim tłumaczyć, ale musiał widząc jego reakcję. Słowa kocura godziły w jego dumę! Umiał się przecież umyć! To nie było nic trudnego. Czasem zlizywał niewidoczny pył, aby wyglądać nieskazitelnie, ale nie zamierzał świadomie kalać swój język błotem czy innym świństwem! Przecież był wybrańcem! Tak się nie godziło! Był święty!
— Przynajmniej sobie umiem swoje dupsko umyć samodzielnie — odrzucił Pusty Łeb, po czym się zamyślił, a jego mina przybrała wręcz zszokowany wyraz. — Czyli mówisz, że potrzebujesz do tego sług. A wcześniej wspomniałeś, że tylko Lewcia może-.... OOoooohoho, nieeeee.... Postrzegasz Lwią Paszczę jako swojego sługę?! I potem jeszcze każesz myć się swojej partnercPFFFT — nie dokończył, znowu się zanosząc w drgawkach spowodowanych przez śmiech.
— Może mnie myć jedynie moja mama i rudzi słudzy. To nie znaczy, że ją za taką uważam. Jako moja matka, która urodziła wybrańca wie, że to jej obowiązek. Robi to, abym nie skaził swojego języka tym obrzydliwym światem. To przecież oczywiste, mysi móżdżku — prychnął, ponieważ coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, że Pusty Łeb rzeczywiście był pusty. Naprawdę tego nie rozumiał? I się śmiał? Co za absurd! Na dodatek zaczęły go piec policzki od tego jego zachowania. Nie powinien czuć się przecież zażenowany! To on był tępy i nie pojmował tego co do niego mówił.
— Maminsynek — zdołał z siebie wydusić liliowy, zanim zaproponował — Daj dzieciątko, bo się przemęczysz, wyczyszczę ci może ten ogon co? Raczej nie liczyłbym na żadne partnerki, chyba żadna by nie chciała mieć zamiast partnera kolejne dziecko do odchowania... ale daj, ja się tym zajmę, za mało miłości dostałeś w życiu — przybrał całkiem poważną, zbolałą minę, zbliżając się w jego stronę.
Afe! On chyba kompletnie oszalał! Nie był małym kocięciem, a na dodatek ten Pusty Łeb nie wpasowywał się do jego wizji sługi, by pozwolił mu się do siebie zbliżyć.
— Nie! — wydarł się panicznie od razu gubiąc tą swoją nonszalancje. Przybrał bardziej obronną postawę, cofając się szybko z dala od kocura. Nie mógł znów przecież zemdleć! Przecież mama mu mówiła jak miał się zachować, gdyby ten idiota znów się nad nim znęcał. — Mówiłem ci przecież przed chwilą, mysi móżdżku, że ty nie masz prawda mnie dotykać, a co dopiero myć! Nie jesteś rudy! Twój język jest pełen skażenia, które sprawi, że ma sierść wyłysieje! Nie zbliżaj się! Nie zbliżaj, powiadam, bo pożałujesz! — Wystawił łapkę z pazurkami jako ostrzeżenie.
— Oj no nie bądź nieśmiały... w końcu sam nie umiesz, przykro mi się robi jak to słyszę, może trzeba cię nauczyć... — kontynuował kocur smutnym głosem, już wyciągając łapę.
— Nie! — Zamachnął się na niego, ale ominął specjalnie jego kończynę, by przypadkiem jej nie dotknąć. To byłoby w końcu obrzydliwe, gdyby z własnej woli zetknął się z nim ciałem. Wycofał się za to bardziej, w głąb legowiska uczniów, nie zamierzając dać się pochwycić. — Nie chce niczego się uczyć! Wiem jak to się robi, ale nie zamierzam czuć brudu na własnym języku! Nie dociera do ciebie?! Ktoś taki jak ja ma od tego koty. Nie takie jak ty! — szybko dodał, gdyby przyszło mu przez myśl, że mógł być takim jego sługą. — Jeżeli chcesz już mi służyć to możesz inaczej!
W końcu... potrzebował innych poddanych. Na przykład mógł być tym, który dla niego coś upoluje, coś przyniesie i posprząta. Nierudych dało się wykorzystać na wiele sposobów, które nie uwłaczały jego osobie.
— Kiedy ja ci chcę przekazać miłość, niczym matka do kociaka, czysta postać! Nie mogę pozwolić, by drogi klanowicz nie wiedział jak się myje. — Pusty Łeb nic sobie nie zrobił z zamachu, będąc niczym nieugięty głaz, zbliżając się do biednego rudzielca z uśmiechem na pysku. — Toż to by była hańba w oczach innych klanów!
— JA WIEM JAK SIĘ TO ROBI — wydarł się na niego już ogarnięty paniką, bo poczuł za sobą brudną ścianę jamy. Odwrócił łeb zdegustowany, by znów skupić się mimo wszystko na gorszym niebezpieczeństwie, które do niego zmierzało. — Nie jesteś moją mamą, bym był twoim kocięciem! Wypad!
— Kiedy ja czuję, że to przeznaczenie! Rodzicielska więź! — kontynuował Szept.
— No chyba nie! Ja znam swojego tatę i nie jesteś nim ty! — zawarczał rozeźlony, machając znów łapką, jakby odganiał irytującego owada. — Sio! Spadaj! Wynocha! Cofnij się! To rozkaz!
O nie! Nie będzie mu tu teraz tatował! Nie było mowy, aby kocur kiedykolwiek stał się partnerem Lwiej Paszczy i mógł się szczycić mianem jego ojczyma. Wiedział, że jego mamusia zabiłaby tego parszywego nierudego, gdyby tylko ten próbowałby ją poderwać. Szanowała się w końcu, tak samo jak on. No i... ten mysi móżdżek teraz obrażał nie tylko jego mamę, ale także ojca, którego nie spotkał. Wiedział tylko, że był rudy i nie musiał się wstydzić, że był mieszańcem jak co niektóre koty. Był czystokrwistym, najwspanialszym kotem, który nie zasłużył na takie traktowanie!
— Ale twojego taty tu nie ma, widzisz? Ktoś musiał przejąć obowiązek nauki syna odpowiedniego kociego zachowania — W końcu temu barbarzyńcy udało się chwycić rudego w objęcia.
Płomiennej Łapie zrobiło się słabo, a powieka zadrżała, gdy poczuł na pysku jego puchatą sierść. Wrzasnął tak, jakby kocur obdzierał go ze skóry, co zostało skutecznie zagłuszone przez liliowo-białe futerko. Za jakie grzechy go to spotyka?! Łapami zaczął torować sobie drogę ku powierzchni i powietrzu, które pobrał łapczywie, kaszląc od nadmiaru puchu, który zakręcił go w nosie.
— Znów mnie zarażasz! Zachoruje! Umrę! Już czuje jak wysysasz ze mnie życie! Moja mama cię pobije! Jesteś Pustym Łbem! Pustym! — wyzywał go na prawo i lewo, próbując się oswobodzić.
— Tylko uczymy się, jak poprawnie się myć, byś ty nie był pusty, zobacz, wyciągamy język i... — tutaj nie polizał żadnej części rudego futra, a przejechał jedynie nosem po tyle głowy rudzielca. Ten jednak nie był świadomy, że Pusty Łeb się z niego po prostu naigrywał i znów poczuł jak jego ciało powoli samo wiotczeje.
— S-słabo mi... — wysapał, czując że jego życie dobiega końca. Umrze tu. — Powiedz mojej mamusi, że ją kocham... — i Szept poczuł jak rudy demon powoli w jego ramionach przestaje się rzucać, wykazując znacznie spokojniejszą postawę niż kilka chwil temu. Nie stracił jednak tak od razu przytomności, bo oddychał spazmatycznie, z szeroko rozwartymi ze strachu oczami, co wskazywało na to, że jeszcze się trzymał, ale czy na długo?
— Hmmm? — zdumiony liliowy odstawił go od siebie na długość łap, popatrzył przez chwilę, po czym potrząsnął intensywnie niczym szmacianą lalką.
— Słabo mi... — powtórzył ciszej, jednak potrząśnięcie spowodowało, że nieco oprzytomniał. — Co? — Rozejrzał się na boki, a widząc pysk Szepta, krzyknął. — No nie! Nie! Zostaw mnie! Nie lubię cię! Jesteś okropnym sługą! Przez ciebie boli mnie gardełko i moje łapki mnie nie słuchają, a na dodatek znów tobą śmierdzę! Skaziłeś mnie swym brudem! Ahahahha! — wydał z siebie płaczliwy odgłos, zrozpaczonego kociaka. Chciał do mamy! Ta istota była okropna! Należało go kopnąć w tyłek i wydalić z klanu.
Pusty Łeb tak trzymał go pod pachami widząc, że był tak zajęty zawodzeniem, że zapomniała o białych łapach ją podtrzymujących. Przyglądał się jak ten się wydziera z pustym wyrazem pyska, aż w końcu go jednak puścił ze zobojętnieniem.
— Albo wiesz co, znudziłem się, za bardzo się mazgaisz. Idę poszukać mojej Pani — stwierdził oddalając się, zerkając jeszcze na Płomyczka z ukosa. — Która jest o wiele dojrzalsza i zabawniejsza niż ty~
Żył? Żył! Wręcz odetchnął z ulgą. Udało się. Jakimś cudem. Najwidoczniej nieświadomie użył swoich magicznych mocy boga i przekonał go do odejścia. Jakoś mało pamiętał z tej sytuacji. Wciąż był w stanie lekkiego otępienia spowodowanego przez panikę.
— I bardzo dobrze! Trzymaj się ze swoimi mieszańcami i sobie podobnymi, a mnie zostaw w spokoju! Tak czy siak jesteś u mojej mamusi! — pisnął mu na odchodne, podnosząc się z trudem na drżące łapki.
— Tak, tak, leć do mamusi~ — usłyszał jeszcze jego ostatnie słowa, gdy zniknął mu z oczu.
I co zrobił? Odczekał chwilę, uspokajając się na tyle, aż był w stanie prosto stać bez drżących kończyn i poszedł na skargę do Lwiej Paszczy. Niech mamusia da mu wycisk za to jak ten go tak brzydko potraktował! Kocur zachowywał się tak, jakby był jakimś jego zwierzakiem, a nie jego panem i władcą! Chociaż coraz bardziej przekonywał się w tym, że nie chciał mieć nigdy takiego sługi. Nie usłuchane to było i na za dużo sobie pozwalał. Gdy zostanie już liderem na pewno jego pierwszym rozkazem będzie odcięcie mu łap i wrzucenie go do dziury do tego dzikusa. Aktualnie jednak jego władza była jedynie zwykłym marzeniem.
<Pusty Łbie?>
[2295 słów]
[przyznano 46%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz