Białe futro zdobiące w głównej mierze jej ciało, przemokło na wylot.
Przypatrywała się tej lichej stercie zwierzyny, moszczącej się na pniu pośrodku obozu. Co rusz przed jej oczami przemykali wojownicy, dokładający po piszczce do stosu, co mimo wszystko nie polepszało klanowej sytuacji w jej oczach. Lubiła, gdy byli silni. Gdy wszystko się układało, a nie pozostawiało dozę niepewności tak, jak w tym momencie. Szczególnie po tym, co uczyniła Makowe Pole. Jeden kocur mniej zawsze był dobrym rozwiązaniem, chociaż dopóki potrafił polować, Zając była w stanie znieść jego obecność w klanie.
Wzdrygnęła się, gdy niespodziewanie coś otarło się przy jej boku. Nie tak, jak ona miała w zwyczaju podchodzić do lubej, domagając się czułości, tylko po prostu lekko się o nią oparło, informując ją o obecności.
— Sytuacja ze zwierzyną jest całkiem dobra, jak na ostatnią Porę Nagich Drzew — stwierdziła liderka, na co Zając leniwie trzepnęła uchem. Była innego zdania, ale nie zamierzała zduszać optymizmu arlekinki, więc tylko skinęła głową. — Nie chcesz się gdzieś schować? Dosyć mocno pada, nie możesz się przeziębić. Nie masz już tak silnego organizmu jak kiedyś — dodała troskliwiej.
Liliowa zerknęła na nią z ukosa, uśmiechając się kąśliwie.
— No jeszcze mi powiedz, że to już nie te księżyce na siedzenie w tak drobnej mżawce, bo mi zaraz kręgosłup padnie — rzuciła, chociaż jak na zaprzeczenie jej słów, dźwięk kropel uderzających o podłoże stał się znacznie intensywniejszy. Lekko się zgarbiła. — Tak właściwie to mam ochotę na spacer. Teraz. Z tobą — oświadczyła, przysuwając łapę w stronę jej kończyny.
Srocza Gwiazda wydawała się z lekka zaskoczona jej nagłą propozycją. Zastrzygła uchem, a zielone ślepia zbyt długo wpatrywały się w nią w milczeniu.
— Nie wolisz poczekać, jak chmury się rozejdą? I zrobi się trochę jaśniej? — zagadnęła, z tym swoim rozsądkiem, za który Zając nieraz ją kochała, a nieraz miała ochotę delikatnie trzepnąć ją łapą po tym uroczym łebku. Oczywiście miała na uwadze, że ta jako liderka musi wykazywać się, choć minimalną dawką zdrowego rozsądku, jednak liliowa lubiła nieraz posmakować spontaniczności.
— Twoje towarzystwo rozpromienia mi dzień bardziej niż jakakolwiek gwiazda na niebie — rzuciła z nonszalancją w głosie. — Powtórzę. Nie daj się prosić, innym razem ciężej będzie ci znaleźć wolną chwilę, a teraz zdajesz się nie mieć nic ciekawego do robienia — dodała.
Czarna wzięła głęboki wdech.
Zajęcza Troska przypatrywała jej się długo, nie zamierzając jej więcej słownie popędzać. Nie lubiła wywierać na niej jakiegokolwiek nacisku. Jak będzie chciała pójść, to pójdą.
W końcu Sroka wstała i postąpiła o kilka kroków w przód. Zdawało się, że ku niezadowoleniu liliowej, zmierza do swego legowiska, jednak ta nagle gwałtownie zboczyła ze swojej pierwotnej trasy. Przystanęła przed wyjściem z obozu, obracając pysk w jej stronę i uśmiechając się lekko.
— Długo mam tak jeszcze na ciebie czekać? — zagadnęła.
Z pyska vanki wydobywała się krótka salwa śmiechu. Jeszcze chwilę z fascynacją obserwowała, jak od futra ukochanej odbijają się pojedyncze krople deszczu, by w końcu i za nią ruszyć na wymarzony spacer.
Przypatrywała się tej lichej stercie zwierzyny, moszczącej się na pniu pośrodku obozu. Co rusz przed jej oczami przemykali wojownicy, dokładający po piszczce do stosu, co mimo wszystko nie polepszało klanowej sytuacji w jej oczach. Lubiła, gdy byli silni. Gdy wszystko się układało, a nie pozostawiało dozę niepewności tak, jak w tym momencie. Szczególnie po tym, co uczyniła Makowe Pole. Jeden kocur mniej zawsze był dobrym rozwiązaniem, chociaż dopóki potrafił polować, Zając była w stanie znieść jego obecność w klanie.
Wzdrygnęła się, gdy niespodziewanie coś otarło się przy jej boku. Nie tak, jak ona miała w zwyczaju podchodzić do lubej, domagając się czułości, tylko po prostu lekko się o nią oparło, informując ją o obecności.
— Sytuacja ze zwierzyną jest całkiem dobra, jak na ostatnią Porę Nagich Drzew — stwierdziła liderka, na co Zając leniwie trzepnęła uchem. Była innego zdania, ale nie zamierzała zduszać optymizmu arlekinki, więc tylko skinęła głową. — Nie chcesz się gdzieś schować? Dosyć mocno pada, nie możesz się przeziębić. Nie masz już tak silnego organizmu jak kiedyś — dodała troskliwiej.
Liliowa zerknęła na nią z ukosa, uśmiechając się kąśliwie.
— No jeszcze mi powiedz, że to już nie te księżyce na siedzenie w tak drobnej mżawce, bo mi zaraz kręgosłup padnie — rzuciła, chociaż jak na zaprzeczenie jej słów, dźwięk kropel uderzających o podłoże stał się znacznie intensywniejszy. Lekko się zgarbiła. — Tak właściwie to mam ochotę na spacer. Teraz. Z tobą — oświadczyła, przysuwając łapę w stronę jej kończyny.
Srocza Gwiazda wydawała się z lekka zaskoczona jej nagłą propozycją. Zastrzygła uchem, a zielone ślepia zbyt długo wpatrywały się w nią w milczeniu.
— Nie wolisz poczekać, jak chmury się rozejdą? I zrobi się trochę jaśniej? — zagadnęła, z tym swoim rozsądkiem, za który Zając nieraz ją kochała, a nieraz miała ochotę delikatnie trzepnąć ją łapą po tym uroczym łebku. Oczywiście miała na uwadze, że ta jako liderka musi wykazywać się, choć minimalną dawką zdrowego rozsądku, jednak liliowa lubiła nieraz posmakować spontaniczności.
— Twoje towarzystwo rozpromienia mi dzień bardziej niż jakakolwiek gwiazda na niebie — rzuciła z nonszalancją w głosie. — Powtórzę. Nie daj się prosić, innym razem ciężej będzie ci znaleźć wolną chwilę, a teraz zdajesz się nie mieć nic ciekawego do robienia — dodała.
Czarna wzięła głęboki wdech.
Zajęcza Troska przypatrywała jej się długo, nie zamierzając jej więcej słownie popędzać. Nie lubiła wywierać na niej jakiegokolwiek nacisku. Jak będzie chciała pójść, to pójdą.
W końcu Sroka wstała i postąpiła o kilka kroków w przód. Zdawało się, że ku niezadowoleniu liliowej, zmierza do swego legowiska, jednak ta nagle gwałtownie zboczyła ze swojej pierwotnej trasy. Przystanęła przed wyjściem z obozu, obracając pysk w jej stronę i uśmiechając się lekko.
— Długo mam tak jeszcze na ciebie czekać? — zagadnęła.
Z pyska vanki wydobywała się krótka salwa śmiechu. Jeszcze chwilę z fascynacją obserwowała, jak od futra ukochanej odbijają się pojedyncze krople deszczu, by w końcu i za nią ruszyć na wymarzony spacer.
***
Przepłynęły na drugą stronę rzeki. Nie tą, po której znajdowały się klany, ale tą, za której granicami nie mieli żadnych sąsiadów. Nie kierowali się w stronę Brzozowego Zagajnika, bo Zając wyraźnie zaznaczyła, że to ostatnie miejsce, które ma ochotę odwiedzić.
Wiodły swe kroki po otwartych polanach, gdzie trawy wydawały się obficie rosnąć, zatopione w szarawej kurtynie nieba. W oddali drzewa, jak strażnicy zgłębiającej się tajemnicy, wznosiły swe korony ku opadającym chmurom. Liliowa zatrzymała się, czekając chwilę, aż towarzyszka jej podróży zwróci na to uwagę i sama do niej dołączy. Deszcz uparcie płakał na ich sierści, malując na nich drobne, kryształowe wzory, jakby natura sama chciała je ozdobić.
— Cieszę się, że tu ze mną jesteś — przyznała jaśniejsza. — Cieszę się, że po prostu jesteś w moim życiu.
Arlekinka zamrugała, wbijając w nią spojrzenie zielonych ślepi. Uśmiech w końcu zagościł na jej pysku, by zaraz to po chwili, dystans między nimi się zmniejszył.
Zając wyciągnęła szyję, chcąc poczuć na nosie wilgoć jej skóry, a następnie zatopić pysk w krótkim futrze okalającym jej szyję. Kotka była dla niej idealna w każdym calu, choć ich pierwsze spotkanie, wspólny patrol bądź każda następna rozmowa, przez długi czas nie zapowiadały tego, w jakim kierunku miała potoczyć się ich relacja. Liliowa nawet nie potrzebowała, by wprost określały się partnerkami.
One po prostu były. Razem. Jedna dla drugiej.
Poczuła ciepły oddech Sroki, gdy ta uchyliła pysk, by najpewniej odpowiedzieć na jej wyzwanie. Zaraz to jednak miłą chwilę, wypełnioną ich spokojnym mruczeniem, przerwał cichy warkot, narastający z każdym podmuchem wiatru, który mierzwił ich futra.
Rozległ się świst tuż przy ich pyskach. Jasna łapa z wysuniętymi pazurami przecięła powietrze, nie raniąc żadnej z kotek, a jednak obie odskoczyły w popłochu od siebie, zawieszając wzrok na nowo przybyłym.
Zając przyspieszyło bicie serca. Nie były przy Brzozowym Zagajniku, owianym złą sławą po licznych atakach samotników, a mimo to, stojąca z nastroszonymi futrami dwójka kotów, znalazła się na ich terenach.
Nie było tu mowy na miłe rozmowy o dołączeniu do Klanu Nocy. Oni zdecydowanie nie tego chcieli.
— Znowu te grupowe dzikusy — stwierdziła z przekąsem większa kotka. — Przywłaszczają sobie nasze tereny, tu chyba pora w końcu pokazać, co o nich myślimy, czyż nie?
Zając chciała posłać liderce spojrzenie sugerujące, iż najlepiej będzie na ten moment uciekać, choć sama biegała ślimaczym tempem. Nie zdążyła jednak zawiesić na niej wzroku, gdyż druga z samotniczek przejechała pazurami po jej boku. To była chwila, nim trawę i jej futro pokryła jej własna krew.
Syknęła w odpowiedzi, cofając się zbyt późno. Jej kontratak wydawał się dosyć skuteczny, bo nieznajoma po dostaniu w głowę zdawała się przez chwilę na tyle oszołomiona, że liliowa zdążyła wgryźć się w jej bark. Nie chciała tej walki. Wystarczyłoby przepędzić nieznajome.
Nie była dobra w defensywie, więc musiała sprawnie myśleć nad każdym ruchem, by zbyt szybko się nie zmęczyć licznymi atakami. Zerknęła na sytuacje Sroki, która zdawała sobie radzić dużo lepiej niż ona. Vanka starała się, nie przestając walczyć, zbliżyć do niej. Wtem wrogie kotki spojrzały na siebie i po przytaknięciu głowami, wycofały się.
Zając wręcz w ułamku króliczego oddechu znalazła się przy boku liderki.
— Nic ci nie jest? — wymamrotała. — Rety, to było dziwaczne. I niepokojące, że znowu kręcą się tu obcy. Dobrze, że to na nas trafiło, a nie na któregoś mentora z uczniem, bo sprawa mogłaby wyglądać znacznie gorzej — stwierdziła.
Sroka pomimo lekkiego oszołomienia przytaknęła jej. Prócz drobnych zadrapań, nic im się nie stało, jednak zgodnie uznały, że nie ma co tu stać, bo nie wiadomo, czy obce nie wrócą w liczniejszym gronie.
Ich krótki spacer wyszedł dosyć nieprzyjemnie i Zając, chcąc nie chcąc, postanowiła go jednak przełożyć na inny dzień i to w inną część terenów. Nie była w stanie zliczyć, która to już była sytuacja, gdy samotnicy przekraczali granice i akurat to ona trafiała na nich.
Szły w milczeniu. Żadna z nich się tego nie spodziewała i żadna z nich nie czuła się na siłach, by o tym mówić. Obie najwyraźniej uznały, że muszą ochłonąć, a Srocza Gwiazda i tak będzie musiała poinformować o tym incydencie resztę klanu.
Zajęcza Troska uznała, że warto rozluźnić jakoś atmosferę. Obejrzała się na bok, szukając inspiracji do komplementu dla lubej. Do jej uszu dobiegł dźwięk łap sprawnie odbijających się od ziemi. Zerknęła na bok, na Srokę, by zaraz to dostrzec zbliżający się do arlekinki kształt. Jedna z tamtych samotniczek. Niewiele myśląc, liliowa rzuciła się w przód, zasłaniając bok ukochanej sobą. Zaraz to poczuła rozrywający ból w okolicach klatki piersiowej.
Mimo to rzuciła się wir w walki. Co rusz oglądała się, czy nie ma nigdzie drugiej z obcych, jednak najwyraźniej tylko jedna z nich raczyła wrócić do walki. Ruchy Zajęczej Troski stały się o wiele bardziej sztywne i powolne. Kości i mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa.
Samotniczka po raz kolejny nawiała. Tym razem jednak liliowa niemalże od razu usiadła. Szumiało jej w uszach, a na dodatek nieustannie ciemniało jej przed oczami.
— Boli... — wykrztusiła niechętnie, bo ból przyćmiewał jej dumę, zabraniającą przyznawania się do słabości. Ilekroć schylała głowę, dostrzegała umazane krwią futro na piersi. Jej i tak brudna biel przez życie w lesie, została w pełni pokryta szkarłatną czerwienią. Zapach własnej krwi ją drażnił.
— Proszę, wytrzymaj chwilę. Nie zostawię cię tu, musimy dojść bliżej obozu. One mogą wrócić — wymamrotała do jej ucha Sroka, podpierając ja z boku. — Proszę Zajączku, zrób pierwszy krok.
Bark rozbolał ją od samego myślenia. Ledwo co wyprostowała łapę, krzywiąc się z cierpienia. Tylko słowa otuchy czarnej pozwoliły jej dotrzeć do brzegu, z którego widać było wyspę pokrytą trzcinami i sumakami. Droga zajęła im na tyle długo, iż zapadł późny wieczór, a ona sama, nie mogąc dłużej ustać o własnych siła, padła na ziemię.
— Poczekaj tu chwilę, popłynę po Strzyżyk — wyszeptała do niej arlekinka.
Zając przymknęła oczy i jedynie nasłuchiwała dźwięku zanurzającego się w rzece ciała. Mokre podłoże przynosiło jej ukojenie dla cierpienia. Było jej tak przyjemnie po tym wszystkim, co właśnie się zdarzyło, iż miała ochotę już nigdy nie podnosić powiek. Miała nadzieję, że deszcz przykryje zaraz w pełni jej ciało.
Starała się poruszać łapami, jednak wszystko było na ten moment zbyt dużym wysiłkiem dla niej. Nie chciała zesztywnieć tu na śmierć. Nie chciała w ogóle umierać.
Czy tak czuł się jej ojciec, gdy odchodził z tego świata?
Ponownie rozległ się plusk. Ledwo co uchyliła powieki, by dostrzec stojące przed nią białe i rude łapy.
— Zajęcza Trosko, słyszysz mnie? — spytała medyczka, pochylając się przy niej.
Kotka w odpowiedzi zakaszlała. Czuła się, jakby dławiła się własną krwią.
— T-tak... — Charkot opuścił jej gardło. Nie wiedziała, czy jej oczy robią się mokre od nasilającego się deszczu, czy od jej własnych łez. Tak bardzo nie chciał tu skończyć. Nie w tym momencie i nie dopóki nie powiedziała Sroczej Gwieździe jeszcze tylu słów, które oddałyby szczerość jej uczuć względem niej.
— Wygląda koszmarnie, co was zaatakowało? — dopytywała ruda. — Oh, wzięłam za mało ziół. Ta rana jest głęboka i to jeszcze w takim miejscu... Ktoś musi jednak przeciągnąć ją do mojego legowiska — dodała, a Zając poczuła, jak łapa kotki przesuwa się wzdłuż jej boku, aż do klatki.
— Samotnicy — odparła liderka. — Już idę po...
— Sroczko — przerwała jej vanka, po raz kolejny siląc się na to, by jej słowa brzmiały na wyraźne. — T-to już chyba nie ma s-sensu — dodała słabiej, resztkami sił unosząc głowę. Ze zmrużonymi oczami spojrzała na nią. Już nawet nie widziała jej wyraźnie. Zlewała jej się z otoczeniem. A widok jej oczu, pyska i pięknego futra był ostatnim, co chciała ujrzeć, jeśli to miał być jej koniec.
Przez fakt, że nie było jej to dane, ból w sercu wydawał się gorszy od tego fizycznego.
— Nawet tak nie mów, jesteś silna. Wyliżesz się z tego — zapewniła liderka, choć i jej głos zdawał się być okryty niepewnością. Liliowa poczuła ciepło na policzku. Tak bardzo jej znane i przyjemne. Uśmiechnęła się.
Po raz ostatni.
— Kocham cię i obiecuję, że nikt nie będzie cię kochał bardziej niż ja.
Gdyby mogła, sama by się teraz rozpłakała. Ale kilka kolejnych chwil męczarni sprawiły, że nie potrafiła się już jakkolwiek ruszyć, nic nie widziała i nawet szum wiatru stał się odległym dźwiękiem.
Gdy po raz kolejny otworzyła oczy, świat wyglądał zupełnie inaczej. Tak, jakby właśnie obudziła się w jednym z najgorszych koszmarów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz