księżyc przed mianowaniem
Dzień był pochmurny. Jakby tego było mało, zwichnęłam łapę. Zrobiłam to, gdy upadłam w żłóbku, uderzając się w jej zgięcie. Ciotka oczywiście od razu krzyknęła i zaniosła mnie do legowiska medyka.W środku było przestronnie. Skromnie, lecz ładnie. Zauważyłam rudą kotkę ślęczącą przy ziołach. Strzyżykowy Promyk popatrzyła w stronę mnie i cioci, a czarno-biała położyła mnie na ziemi. Strzyżyk kiwnęła głową, chowając się w cieniu. Ciekawe co ona zrobi?
Przyniosła jakieś zawiniątko. Powąchałam je przezornie, po czym połknęłam błyskawicznie. Poczułam…senność. Powoli odpływałam. Łapa przestała boleć, lecz poczułam lekkość. Co ona mi dała? Przerażona wydusiłam:
- Coś ty mi podała...
- Ziarna maku na złagodzenie bólu - odpowiedziała ruda.
- Ale…ja czuję senność…czy nie było żadnej trucizny? - zapytałam, machając ogonem.
- Nie. Po prostu pierwszy raz próbowałaś ziaren maku, a u niektórych kotów taka degustacja sprawia, że usypiają - odparła Strzyżykowy Promyk, a ja odpłynęłam.
***
Słońce wychodziło zza horyzontu, wypuszczając złociste wstęgi pnące się po niebie. Ptaki pięknie ćwierkały, wykonując pierwsze partie swej opery, a liście zastępowały je szumem, nagradzając tym tych dzielnych śpiewaczy. Woda szumiała spokojnie. Wszystko było w harmonii.
Powoli uchyliłam powieki i rozejrzałam się powoli. Żłóbek świecił pustkami, jedynie ciocia Kotewka leżała z młodą Nimfą oraz była liderka Mgliste Spojrzenie ze swoim synkiem Cytrusem. Było dosyć ciemno, ponieważ światło dnia nie przedostało się jeszcze do kociarni. Wszyscy spali, jeszcze raz po raz machając kończyną w śnie. Odetchnęłam z ulgą. Na szczęście jeszcze spali.
Wiedziałam, co ma się stać. Już dzisiaj opuszczę żłóbek, by zacząć trening. Chociaż nie było tego po mnie widać, jednak w środku martwiłam się dzisiejszym dniem. Jednocześnie bałam się mianowania i nie mogłam się go doczekać. To sprawiło, że obudziłam się dziś o tak wczesnej porze. W końcu zwykle gdy wstawałam to Mgliste Spojrzenie już była na łapach.
Popatrzyłam na futro z małym grymasem. Przynajmniej będę miała co robić…
Zaczęłam myć się powoli, by nic mi się nie przeoczyło, bo był to ważny dzień, a chciałam wyglądać idealnie. Nie należało niestety do najczystszych, więc miałam dużo roboty. Zielonymi ślepiami wciąż spoglądałam na wyjście do obozu, rozmyślając, kto będzie moim mentorem. Jednak nie mogłam obstawić, z kim będę musiała się użerać, więc myślami przeniosłam się do tego co stało się niedawno.
Nie mogłam się tego spodziewać. Dlaczego Makowe Pole zabiła Krakwie Skrzydło? Co on jej takiego zrobił, że ona musiała się go pozbyć? Tego nigdy się nie dowiem. Ehh…dlaczego świat jest taki okrutny?
Przygryzłam sierść, aż zabolało. Skrzywiłam się, a jak na zawołanie podniósł się Cytrus. Popatrzył na mnie swoimi błękitnymi oczami trochę zdziwiony, po czym znowu zasnął. Jakby usłyszał moją modlitwę.
Powoli podniosłam się i przesunęłam w jakiś kąt, po czym usiadłam. Musiałam czekać.
***
To miało być teraz! Już Srocza Gwiazda wywołała wszystkich na zebranie klanu. Trzęsłam się jak galareta, lecz wyszłam powoli z podbródkiem uniesionym wysoko, by udać taką zbyt pewną siebie, rozpieszczoną księżniczkę. Słyszałam szepty w tłumie, lecz większość kiwała głowami w moją stronę z szacunkiem. Na pewno byłam rozpoznawalna z powodu lilii wodnej na czole, znaku mojego królewskiego pochodzenia. Usiadłam w dogodnym miejscu, spoglądając na babcię i czekając na rozpoczęcie mianowania.
***
-(...)twoim mentorem zostaje Strzyżykowy Promyk - odparła czarno biała liderka.
Czekaj co? Jak? Przecież ona jest medykiem! Jak ona może uczyć przyszłą wojowniczkę, a może… wcale nie będę wojownikiem, tylko medyczką. Nie…to niemożliwe.
Znowu ugryzłam sierść, tym razem wyrywając trochę i żułam ją zastanawiając się.
Wtedy podeszła Strzyżykowy Promyk i dotknęłyśmy nawzajem swoje nosy. Szczerze? Byłam rozczarowana, ale nie pokazałam tego. Nie chciałam zrobić nikomu przykrości. Zaczął się nowy rozdział w moim życiu, na nieszczęście - od początku nic nie szło po mojej myśli. W dodatku miałam dzielić legowisko z tym czekoladowym mordercą - Topikową Głębiną.
***
Kilka dni po mianowaniu
Kilka dni po mianowaniu
Strzyżykowy Promyk wiedziała, jak rozbudzić chęć do medycyny nawet u takich kotów jak ja. Miała jednak specyficzny sposób nauczania. Niektóre zioła miłowała, zaś niektóre mierzyły się z jej pogardą, a nawet były takie, o których mówiła tylko z przymusu. O ukochanych rozmawiała z gorącym zapałem, piejąc na ich cześć hymny. O kocimiętce najukochańszej z najukochańszych rozprawiała natchniona jak poetka. Gdyby kocimiętka była kotem, od razu ruda wzięłaby ją na królową całego świata. Mniej zadowolony musiał być czarny bez, na który medyczka mówiła z lekceważeniem. Nie wiadomo dlaczego zasłużył sobie na to miano. To go mogło pocieszyć, że medyczka miała gorszych wrogów. Czyściec miał z nią na pieńku i gdyby to zależało od Strzyżykowego Promyka to przestałby być rośliną leczniczą. Tą rośliną, o której ruda nie chciała mówić wcale, był Jastrzębiec. Dlaczego? O tym wie jedynie Klan Gwiazdy, jeśli w ogóle coś wiedzą. Nikt nie wiedział tego. Tylko Strzyżykowy Promyk.
Jednak niebieskie oczy zawsze patrzyły na mnie z litością zmieszaną z troską. Czasem przerywała wykład, wpatrując się w wejście do legowiska i wtedy wchodził jakiś pacjent. Wtedy robiłam to samo, lecz na początku nie widziałam tego. Musiała mieć szósty zmysł…
Kiedy w końcu ten kot wchodził, patrzyła się na mnie z takim zdumieniem, jakby pierwszy raz widziała mnie na oczy. Wtedy odwzajemniłam ciepłe spojrzenie, bo medyczka była przez moją osobę dosyć lubiana.
I tak było właśnie wtedy gdy do legowiska medyka wtoczyła się Wirująca Lotka. Kotka usiadła dumnie. Była moją ciocią i było to widać po jej dumnej postawie.
-Coś się stało? - spytała medyczka, łypiąc okiem w jej stronę.
-Ehh…mam biegunkę - mruknęła markotnie czekając na Strzyżykowy Promyk, która już poszła po zioła. Musiała mieć naprawdę szósty zmysł, skoro dwa słowa wystarczyły, by już wywnioskowała, co się dzieje mojej cioci. Podziw dla niej wciąż rósł…
Po chwili ruda wróciła z zawiniątkiem i kazała zjeść je Wirującej, co kotka zrobiła z małym grymasem, po czym widząc, że znowu ktoś wchodzi, do legowiska rzuciła:
- Nasącz mech wodą i podawaj jej. Około 7 porcji.
Jej słowa zadziałały, bo automatycznie pokazałam, że przyjęłam podstawową wiedzę, czyli jak sprawić, by w porost wsiąkała woda. Powoli podeszłam do kocicy i sączyłam w jej pysk wodę. Wirująca Lotka piła ją łapczywie, domagając się wciąż to zimnej cieczy.
W tym samym czasie Strzyżykowy Promyk podeszła do Mrówczego Kopca i zajęła się jej krwawiącymi opuszkami łap. Nawet podając wodę cioci, słyszałam ich rozmowę, stąd wywnioskowałam, że ma taką, a nie inną przypadłość. Myślałam, że to już koniec atrakcji. I miałam na szczęście rację.
Wyleczeni: Róża, Wirująca Lotka, Mrówczy Kopiec
[1015 słów]
[przyznano 20%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz