*tw opowiadanie zawiera przemoc fizyczną jak i psychiczną oraz depresyjne myśli*
Leżał w kącie celi, dygotając z bólu i zimna. Czuł jak cały lepił się od krwi, jednak nie był w stanie się podnieść, by coś z tym zrobić. Wylizywanie futra było koszmarem, gdy tylko język natrafiał na otwartą ranę. No i smak… Metaliczny, nieprzyjemny, odtrącał go od tego. Próbował nawet swych sił w wyjęciu ości ze swojego ucha, lecz gdy tylko dotykał ją łapą, ból był tak koszmarny, że czuł, że zaraz oszaleje. Nie. Nie chciał po tym nic już ruszać.
Nikt go dzisiaj nie zaczepiał. Jego obecność w tym miejscu stała się normą i nie budziła już aż takiej sensacji. Popytem były zdecydowanie jego walki, z których Białozór czerpał niewyobrażalne dochody. Widział te stosy piszczek, które przenoszono w bezpieczne miejsce. Zdawał sobie wszak sprawę, że zabezpieczenie pożywienia było najważniejsze, w końcu za nie opłacało się swoich pracowników. Gdyby to przepadło… Nowy włodarz miałby nie lada problem, by utrzymać swoją pozycję.
I tak po głowie sunęły mu myśli oraz wszelkiego rodzaju plany, których nie spełni, ślęcząc w tej klatce. Musiał zająć umysł czymś innym. Tylko to pomagało mu wytrzymać ten ból. Ale nic nie działało tak na niego najlepiej, jak pojawienie się Melasy. Kocur działał na niego niczym płachta na byka. Już na sam jego widok, jego wzrok się wyostrzał, nozdrza rozszerzały, a gniew wypełniał jego trzewia.
Czarny jednak nic sobie z tego nie robił, szczerząc się od ucha do ucha, siadając naprzeciw jego klatki.
— Och, nie patrz na mnie tym zbolałym wzrokiem. Nie cieszysz się z ozdóbki? Pasuje ci. Podkreśla w tobie… To coś. Ale muszę przyznać, że powoli cię nie poznaje. Gdzie podział się ten słodki pieszczoszek? — Jafar nie odpowiedział mu, posyłając mu tylko zbójeckie spojrzenie. — Ojej, no nie bądź taki. Chodź tu bliżej, no chodź. — Zachęcał go łapą, ale ten ani drgnął. — A kiedyś to chętnie do mnie przybiegałeś. Prawie jak na zawołanie — zażartował.
— Czego chcesz? — w końcu syknął, mając dość głupich zabaw z czarnym.
— Czego? Niczego! Chciałem tylko podrapać cię za uszkiem.
Parsknął słysząc to. Co takiego? Chciał go głaskać? Nigdy! Nie lubił pieszczot… Chociaż często nie mógł powstrzymać mruczenia, gdy stara Wyprostowana go miziała. Ona to potrafiła w relaksacyjne masaże. A zresztą! Nie zamierzał się tak czy siak przyznawać do tego, nie przed Melasą. Odwrócił obrażony głowę.
— Trafiłem w punkt? Tęskno ci do tego? Potrzebujesz mizianka? — nie dawał za wygraną, dalej się z nim drocząc.
— Zamknij się — warknął licząc, że ten rzeczywiście się uciszy, ale przecież nie urodził się wczoraj. Melasa to było pełzające utrapienie. Niczym karaluch co się go próbowało zabić, ten wracał w tym samym stanie, nawet nie draśnięty przez niczyje pazury.
— A to czemu? — samotnik udał zdziwienie. — O pieszczoszki trzeba dbać. Jako twój bliski przyjaciel chcę użyczyć ci pomocnej łapy. No chyba, że wolisz mizianko od szefa. W zasadzie… — Widząc jak Jafar zatyka uszy łapami, Melasa przycisnął nos bardziej do krat, by w ten sposób nie uciekł przed jego głosem. — W zasadzie to dobry pomysł! Białozór się ucieszy! W końcu ktoś, kto tak ładnie zarabia, zasługuje na popatanie po łebku.
Nastała cisza. Czy nareszcie odszedł? Tak. Rzeczywiście zniknął z jego pola widzenia. Miał nadzieję, że Białozór okaże się mądry i nie uwierzy w te plotki, które rozsiewał o nim ten tępy typ. Jeszcze tego mu trzeba, aby van wparował tu do niego i zaczął drwić z jego „pragnień”.
***
Jego życie z każdym mijającym dniem przypominało niekończący się koszmar. Przesypiał całe dnie, by wieczorami zabawiać tłumy. Zaczął przejmować Melasowy sposób rozrywania gawiedzi, co napawało go odrazą. Głos czarnego kocura śnił mu za każdym razem, gdy odpływał. A może oszalał? To był już ten stan, gdzie nie wytrzymywał psychicznie? Zastanawiał się nad tym, gdy powracał do życia w swojej celi. Przynajmniej zaczęto zwracać uwagę na tutejsze warunki, bo dostał spore ilości gazet, które już i tak w większości były upaćkane jego krwią. Dobre tyle, że je wymieniali. Dzięki temu larwy nie zeżrą go niczym padlinę.
Dorobił się jeszcze dwóch ości w uszach. Przebijanie było najgorszą rzeczą, która skutecznie zniechęcała go do wygrywania. Jednakże, gdy walczyło się na arenie, zwykłe zrządzenie losu pozwalało mu wyjść z bitwy zwycięsko. Tak jak ostatnio, rzucono go do walki z naćpanym durniem, który chciał się wykazać przed kolegami. Nie zabił go, bo tym razem pilnowano tego skrupulatnie, lecz zdobywał tak czy siak te niechciane ozdoby. Chociaż miło było usłyszeć od Melasy, że zaczęli w końcu na niego stawiać. To powodowało, że przestawał czuć się zaszczutą ofiarą. Powoli budowała się jego pewność siebie, która przez ostatnie księżyce mocno ucierpiała.
Usłyszał szczęk otwieranych drzwi od jego klatki. Rzucono mu liche śniadanie, ot zwykła mysz. Nie był w stanie się podnieść, więc łapą starał się przysunąć bliżej gazetę, na której wylądowała. Ugh… Co za obrzydlistwo. Wciąż nie mógł przywyknąć do wizji tego w jakich koszmarnych warunkach przebywał. Jego nos jednak przyzwyczaił się do metalicznego zapachu. W końcu nie mył się już ile? Księżyc? Dwa? Sama wizja dotykania ran zniechęcała go do zabiegów pielęgnacyjnych.
Zjadł posiłek dość wygłodniale. Przez to, że walczył, potrzebował energii na kolejne starcie. Dlatego też raz, dwa i mysz zniknęła w jego żołądku.
Położył łeb na ziemi i ciężko westchnął. Zaczął tracić nadzieje na lepsze jutro. Zbyt długo już tu tkwił, by zaakceptować to, że rzeczywiście ktoś się nim interesował na tyle, by dalej planować akcje ratunkową. Była w sumie jego córka, ale... nie oszukujmy się. Co ona mogła? Jedyne co zdziałała przez ten czas to pobicie go ku zadowoleniu Białozora.
Stukanie o pręty klatki wywarło go z tego melancholijnego stanu. Kto to? Otworzył oczy i powiódł nimi po białych łapach, tak bardzo znajomych. Wiedział kto przed nim stał, lecz nie miał sił wstać. Leżał, wpatrując się pusto w futro niebieskiego vana. Czego on chciał? Zniszczył mu życie do tego stopnia, że sam siebie nie poznawał.
— Wyglądasz okropnie — stwierdził kocur bezceremonialnie takim tonem, jakby mówił więźniowi, co jadł na śniadanie. — Nie przypomina ci to czegoś? Znów jesz myszy, które wędrowały po kanałach, zamiast polędwicy i przyprawionego, wyszukanego mięsa Wyprostowanych. Wróciłeś tam, gdzie od zawsze było twoje miejsce.
Położył po sobie uszy, gdy tylko rozległ się ten znienawidzony przez niego głos. Białozór wiedział gdzie uderzyć, aby go dobić. Samo wspomnienie tych rarytasów powodowało, że w pysku zbierała mu się ślinka. Jakże on tęsknił za posiłkiem na poziomie! Przez to kanałowa mysz, którą niedawno zjadł, cofała mu się do gardła. Była mdła, żylasta i pozbawiona tego czegoś, co pozwalało nawet najwybitniejszym koneserom, zachwycać się przez wiele uderzeń serca nad kwintesencją smaku.
— Nie... To nigdy nie było moje miejsce... — wychrypiał, próbując unieść łeb i spojrzeć mu w oczy. Niestety kosztowało go to zbyt dużo, więc co ledwie go podniósł, tak znów skończył na ziemi. — Nigdy nie nadawałem się na samotnika.
— "Nigdy nie nadawałem się na samotnika" — Białozór powtórzył niskim głosikiem, jakby przedrzeźniając jeńca. — A na arystokratę się nadawałeś? Nie potrafiłeś wykonać dobrze nawet jednego zadania. Dziw, że Entelodon wszedł we współpracę z kimś tak nieodpowiedzialnym. Zasłużyłeś na miano księżniczki. Tym właśnie jesteś... Nieporadną damą w opałach, zbyt kruchą i lekkomyślną, żeby samodzielnie przeżyć. Spójrz na siebie; nie minęło nawet dziesięć księżyców, a ty już wymiękasz. Poddałeś się szybciej niż poddałaby się byle kotka mieszkająca dotąd u Wyprostowanych.
Zabawne... Wątpił, aby ktokolwiek wytrzymał u kocura więcej niż cztery księżyce. Oczywiście jeśli byłby traktowany w ten sam sposób co on, czyli po macoszemu. Cud, że w ogóle jeszcze potrafił zejść po schodach na dół do piwnicy. Ten sposób życia źle na niego wpływał. Może byłoby inaczej, gdyby przebywał w znacznie znośniejszych warunkach i nie dostawałby lania prawie codziennie.
— Wcale nie... — zaprzeczył. — Gdybym się poddał, to już dawno podciąłbym sobie gardło. I mylisz się. Nikt by nie wytrzymał takiego życia. Walczę co noc. Moje rany nie mają czasu się zagoić. Uzdrowiciele nie dają mi medykamentów. To zwykłe objawy wycieńczenia — wytłumaczył, ponieważ jakąś tam wiedze o własnym ciele posiadał. Nie skończył jeszcze mówić, ponieważ zaraz wziął głębszy oddech. — Skoro... tym według ciebie jestem... To pozwól mi odejść. Na nic ci się zda księżniczka, skoro wkrótce umrę. A tak odejdę i nie zobaczysz mnie już nigdy na ulicach Betonowego Świata. Będziesz mógł rozwijać swój interes bez żadnych problemów.
Szczerze? To naprawdę tak by zrobił. Chciał wrócić do starej Wyprostowanej, zamknąć się w jej Gnieździe i nie wychodzić stamtąd do końca swojego życia. Nawet jakby został w ten sposób prawdziwym pieszczochem, który stracił prestiż na dzielnicy, jak i swoje bogactwo, tak życie w luksusie na starość było jego marzeniem po tym co przeżył u Białozora. Był gotów odpuścić i wycofać się z politycznych gierek dla bezpieczeństwa i spokoju. Miał dość tego brutalnego świata. Za bardzo wbiegł w ogień, sparzył się i chciał zawrócić, póki jeszcze nie zwęglił się cały.
Biały samotnik wlepił w niego przenikliwe spojrzenie pomarańczowego oka.
— Spójrz na mnie Księżniczko i powiedz, że nie myślałeś o odebraniu sobie życia — powiedział krótko. — Oczywiście, że myślałeś. Jesteś słaby, miękki. Powiedziałbym, że władza cię osłabiła, ale nie. Zawsze taki byłeś — mruknął gardłowo. Jafar położył po sobie uszy, ponieważ samotnik miał rację. Te myśli przemknęły mu przez głowę, jednakże nie zrobił nic, aby je ziścić. Możliwe, że powodem było spojrzenie jakim obdarowała go córka, gdy tylko jej wyjawił swoje plany oraz błaganie w jej głosie, by tego nie robił. By wytrzymał to dla niej, jak i dla jej matki. — Pozwolę ci odejść. — Wyraz pyska samotnika znacząco się zmienił. — Jeśli nie ja, to w ciągu najbliższych kilku świtów zabije cię ktoś inny. Nie przeżyjesz w tym mieście. — I otworzył klatkę, jak gdyby nigdy nic.
Co? Jak dotąd wzrok, który wbijał w posadzkę, nagle się uniósł. Z niedowierzaniem wpatrywał się w otwartą klatkę. Puszczał go? Tak po prostu? Naprawdę jego słowa sprawiły, że zrozumiał, że czekała go tu śmierć i nic więcej? Że ta zemsta nie miała sensu?
Czy był tak litościwy?
Oczywiście, że się podniósł. Tylko głupi nie skorzystałby z takiej okazji. Ostrożnie i powoli, jak gdyby obawiał się, że ten się z niego tylko naigrywał, opuścił klatkę. Wyglądał mizernie przy Białozorze. Poszarpana sierść, oblepiona zaschniętą krwią, liczne rany, jak i drżące łapy, nie pomagały mu zachować poziomu, jaki prezentował jeszcze te trzy księżyce temu. Zwłaszcza, że jego ciało kuliło się i nie było w stanie wyprostować się przez ból.
— Dziękuję... — powiedział z lekkim wahaniem, mając zamiar ominąć swojego wroga, który stał mu na drodze.
— Dziękuj to ty lepiej robakom, że cię jeszcze nie pożarły — mruknął w odpowiedzi jednooki samotnik, a następnie uśmiechnął się lekko. Zanim Jafar mógł chociażby nabrać podejrzeń, grupa samotników otoczyła go jak stado wygłodniałych wilków. Każdy wertował go spojrzeniem raczej swobodnym, jakby nie spodziewali się po nim żadnych sztuczek. I zaatakowali. Rzucili się do przodu, natychmiast przygniatając kocura do ziemi.
— Znowu? — sapnął, nawet się nie broniąc. Czuł ból promieniujący z na nowo otwartych ran, gdy ci naruszyli opatrunki. Ten metaliczny zapach krwi na nowo zakręcił go w nosie. Czemu nie dawali mu choćby chwili spokoju? Chcieli go wykończyć?! Oczywiście. Mógł się tego spodziewać. Co sobie postanowił po tym jak mu przytrzaśnięto łapę? Nie wyjdzie z tej klatki w życiu! A wyszedł. Był tak już tym wszystkim zmęczony, że pragnął odejść z tego miejsca i już nigdy nie wrócić. I to był jego błąd. Nie powinien ufać Białozorowi.
Zacisnął oczy. To był koniec. Miał dość takich zabaw. Coraz bardziej pragnął jedynie śmierci. Ona uwolniłaby go od wszystkiego. Nareszcie poczułby się wolny, a ból by odszedł. Dlatego też liczył na to, że któryś z kocurów zapędzi się i go zabiję. To wydawało mu się jedyną ucieczką z tej sytuacji. Jeżeli Bastet przyjdzie mu na pomoc, gdy już będzie martwy, będzie pluła sobie w pysk, że nie zadziałała szybciej. Zresztą... Gdzie ona była? Gdzie była... Gdzie była jego kochana Czaszka?
Poczuł jak jeden z samotników wgryza się w jego tylną łapę. Ogarnęło go przerażenie. Chyba nie chcą jej odgryźć?! Tego to by nie przeżył! Ogarnął go zimny dreszcz, gdy samotnik zaczął targać jego kończyną niczym kawałkiem starych szmat. Bolało. Zacisnął zęby mocniej, aby nie dać im tej satysfakcji na usłyszenie jego krzyku. Już i tak jego gardło było od nich zdarte. Ostatni raz chciał zachować godność.
Na pyskach paru samotników, którzy go trzymali, rozjaśniał uśmiech, jakby z trudem powstrzymywali chichot. Jawili się w jego głowie niczym potwory z najgorszych koszmarów. Duzi, silni, pobliźnieni. Prawdziwe typu spod ciemnej gwiazdy. Aż mdliło go na samą myśl, że równie szpetnie wyglądał co oni. Gdy po raz kolejny wgryziono się w jego ciało, nie udało mu się powstrzymać krzyku. Ból był przerażający! Zapach świeżej krwi rozlał się po pomieszczeniu, a mu zrobiło się słabo.
— Teraz jesteś tym, kim powinieneś być - księżniczką — skomentował Białozór, pozwalając Jafarowi na zrozumienie i przyjęcie do świadomości, co się właśnie stało.
A on? Cóż... Nie za bardzo pojmował o co mu chodziło, walcząc z nadchodzącymi wymiotami. Chociaż gdzieś z tyłu głowy odpowiedź była jasna i klarowna. Nie dał po sobie poznać, że jakoś to go ruszyło, chociaż ruszyło gdzieś w głębi, gdzie jego umysł był wolny od cierpienia. Zdawało mu się to niczym innym jak złym snem.
— I tyle? Sądziłem, że bardziej się postarasz i umrę... Rozczarowujące — mruknął tępym głosem. — A może to czeka mnie na arenie? — mamrotał jakby do siebie. — To byłoby piękne.
O tak... Taka śmierć w chwale. Ostatni ból, ostatni dech. Marzenie...
Wąsy Białozora zadrgały, podobnie jak prawe ucho, ale sam kocur pozostał niewzruszony, wbijając w Jafara beznamiętne spojrzenie.
— Śmierć byłaby łaską. Zaczekaj, aż miastowi się dowiedzą. Śmiechom nie będzie końca, a to, jak myślę, rusza cię bardziej, niż jakiekolwiek cierpienie fizyczne. Ale czy naprawdę muszę się starać? Jeśli nie rusza cię nawet to, to wystarczająca oznaka, że nie masz siły już nawet walczyć o swoją godność. Jesteś zepsuty.
Nie pozostawił mu nawet chwili na odpowiedź, ruszając ku schodom, by skierować się na górę. Samotnicy, którzy otaczali Jafara, natychmiast go okrążyli i zagonili z powrotem do klatki.
***
Nie wierzył w to co widział. Ta łysa jędza spotkała się z Białozorem! Wręcz nie potrafił znieść wstydu jaki czuł, gdy kocica zadrwiła sobie z niego na oczach wszystkich. Śmiechy towarzyszyły mu przez to aż do wieczora. Co z tego, że zakrył pręty kawałkiem gazety, gdy nie dało się wyłączyć słuchu? Wpadł przez nią w lekką panikę. Nie spodziewał się w końcu, że ktoś z Konsorcjum zajdzie do takiej speluny. Jego dawna towarzyszka, z którą miał pewne... zgrzyty, była chyba ostatnią osobą, która dotknęłaby swoją gołą łapą takiego terenu. Ale pokazała się i ujrzała w jakim był paskudnym stanie! Jak nic czuł, że na najbliższym spotkaniu, kocica będzie śmiała się z tego wraz z innymi pieszczochami. Jeśli już nie był skończony, to właśnie teraz... owszem, był. Śmietanka towarzyska z Konsorcjum, była w końcu czymś elitarnym. Mało jaki mieszaniec był w stanie dostać się w ich progi. Znajdowali się tam najwybitniejsi arystokraci, którzy byli przeświadczeni, że ich rasowość i czysta krew, była ich sukcesem, który nakręcał ich biznes. To był inny świat. Zamknięty dla samotników, dostępny tylko dla tych, którzy wiedzieli czym było magiczne okno i wszelkiego rodzaju wystawy. Ciężko było o nich usłyszeć, ale przez księżyce udało mu się doskonale rozwinąć swoją siatkę szpiegowską nawet wśród pieszczochów, by do nich dotrzeć. Chciał w końcu roznieść swój biznes nawet do świata takich rozpieszczonych pupilków. Kto nie potrzebował zioła dla dobrej zabawy? Nawet szlachta sobie to ceniła. Tylko dzięki swojemu sprytowi, klasie i elokwencji, a także bogactwie, udało mu się wkraść w ich łaski. Ale Nefret... To był dopiero cierń w jego boku. Zresztą tak samo jak jej matka. Łyse to, a potrafiło go przerazić do takiego stopnia, że pilnował się przy niej tak, jakby miał do czynienia z wysokiej klasy gangsterem. A teraz... Białozór z nią kręcił. Czy wiedział o Konsorcjum? Sądził, że nie przepadał za szlachtą. Czyżby tych dwoje łączyło coś więcej? Jakaś wspólna umowa? Jeśli tak to kocur był głupi, że złożył jej jakiś biznes.
Chociaż najbardziej nie mógł uwierzyć w co innego. Czemu Nefret tu przyszła?! Czy tak jej się nudziło, że musiała ocenić własnoocznie ten syf? A może wolała to niż zapraszać Białozora do swojego domostwa? Tyle pytań... a tak mało odpowiedzi. Pozostawało tylko załamanie się. Może to był czas na sięgnięcie do nasion, które pozostawiła mu Betelgeza? Nie... Zostało ich mniej, nie dałby rady teraz tego zrobić skutecznie. Starał się zresztą nie brać ich za często, aby nie uzależnić się od wpływu jaki miał na jego ciało mak. To skończyłoby się źle. Stałby się więźniem własnego biznesu.
— Pst — rozległ się szept, przerywający natłok jego myśli. Uniósł łeb i spojrzał na powciskaną w każdą szparę gazetę. Ktoś z drugiej strony, pazurem trącał wepchane skrawki papieru, aż jego osłona opadła, ukazując w jakim był żałosnym stanie. A widok pyska Melasy nie poprawił mu nastroju, a jeszcze go bardziej dobił.
— Księżniczko. Skąd znasz tą bezwłosą kocicę, która wygląda jakby połknęła kija?
No tak. Mógł się spodziewać, że czarny się zainteresuje do takiego stopnia, że jego plotkarska natura nie pozwoli mu usiedzieć w miejscu, póki nie dowie się czegoś interesującego na temat ich dwójki. Oby tylko nie przyszło mu przez myśl, że to była jego kochanka, bo na osty i ciernie, wybebeszy.
— Znajoma — odparł tylko, nie rozwodząc się nad tą kwestią. — Popsułeś mi gazetę — rzucił do niego z wyrzutem, widząc że na powrót wszyscy mogli go zobaczyć i powytykać pazurami.
— Ale łysa? Nie spodziewałem się, że pociągają cię szczury...
— To nie taka znajoma! — prychnął, podczołgując się do niego bliżej, aby wybić mu z głowy szerzenie takich plotek. Jeszcze dojdzie to do jej uszu i co? I przyjdzie tu, bo teraz wiedziała gdzie się znajdował i zacznie mu robić kolejny wstyd. — Jak zauważyłeś Białozór ją zaprosił. Chodzi o interesy. No chyba, że to on gustuje w łysych szczurach. Trzymaj się od niej z daleka. Twój szef zresztą też powinien o tym wiedzieć. Ale skoro jest tak głupi, aby zawierać z nią jakieś umowy, to nie wróże mu długiego życia.
— Wydawała się miła. Pięknie cię zaorała. Wszyscy już ją polubili — droczył się z nim kocur, uśmiechając się pod nosem. — I jaki mój szef? Twój jak już. Ja tu robię tylko etat, a ty masz jego znak na pysku.
— Nie przypominaj mi nawet... — wydusił z siebie, ponieważ już go chęć brała, aby wepchać Melasie gazetę do pyska, aby się nią udławił. Od wykonania jednak tego czynu, powstrzymywały go kraty. Jakże niefortunnie.
— Oj, nie rozpaczaj. Mogło zawsze być gorzej — starał się go pocieszyć samotnik, ale jedyne co uzyskał od Jafara to uniesioną brew. Taaa... mogło być gorzej. Ciekawe gdzie on widział te pozytywy, skoro to nie on był w klatce i nie był wystawiany do publicznych walk! Czasami zastanawiał się czy Melasa nie był przygłupi... Jednakże często udowadniał mu, że sprytem go przewyższa wielokrotnie, gdy tak sprawnie znajdował sobie mocne plecy, które go chroniły przed jego gniewem. Zresztą teraz... Czy był na niego zły? Owszem, ale coraz częściej łapał go dół, rozpacz oraz strach. W końcu zrozumiał, że z tego miejsca nie było ucieczki. Wątpił, aby Betelgeza mu pomogła. W jego ocenie nie robiła nic. A nawet jeśli, to strasznie wolno. Co jeszcze miał utracić, aby doczekać się swej wolności?
— Hej, co ci? — Czarny zauważył, że jego nastrój uległ jeszcze gorszemu pogorszeniu. Te myśli go dobijały. Za dużo się rozwodził nad przeszłością i przyszłością. Nie potrafił jednak przestać. Przyciągnął bliżej pomiętą gazetę, która robiła za jego parawan, a następnie założył ją sobie na łeb, aby kocur nie zauważył jego łez. Chociaż mógł oczywiście przypuszczać co się działo, bo ciężko mu było wygłuszyć szloch i rozpaczliwe przełykanie śliny.
— Hm... — usłyszał jak jego towarzysz, który dalej siedział przy kratach, o czymś myśli. Oparł się nawet o nie, dla swojej wygody, nim kontynuował. — Musisz znaleźć pozytywy! Na przykład... O! Jesteś blisko miłości swego życia! To powinno cię cieszyć, prawda? W końcu startowałeś do Litości, a on by cię przecież rozbebeszył, a Białozór o ciebie dba! Może to jego sposób na powiedzenie "kocham cię"?
— Odwal się, nie kocham go — wysyczał wrogo na te jego głupie porównania. — Chce tylko wrócić do domu.
— Ah... Czyli niespełniona miłość. Rozumiem. Doskonale cię rozumiem. To może... O dom! Pomyśl, że to twój dom i będziesz w domu!
— Jesteś mysim móżdżkiem! — znów go skarcił. Jak to był w domu?! No chyba nie! Jego przerażenie tylko wzrosło na myśl, że mógł tu zostać już na zawsze. Wtedy rzeczywiście mógłby tak powiedzieć, ale nie... Nie. Nie czuł się tu bezpiecznie. To nie był jego dom!
— Już wiem! — Klasnął o swoje łapy, jak gdyby wpadł na genialny pomysł. — Bo pewnie nie wiesz co tam u Dumy, prawda? — Widząc jak Jafar zamarł, kontynuował. — Byłem u niego tak zajrzeć. W ogóle już o tobie nie pamięta. Znalazł sobie kogoś na zastępstwo. To pewnie smutne dowiedzieć się, że byłeś dla niego niczym więcej jak kolejną zabawką.
Nie. On kłamał. Niemożliwe. Duma by mu czegoś takiego nie zrobił. Przecież Melasa słynął z rozpowiadania plotek. Jego język był niczym jadowity wąż. Kąsał i przyprawiał o ból. Mimo to... po grzbiecie przebiegł mu zimny dreszcz. W jego umyśle pojawiały się wątpliwości. Przecież... Duma po niego nie przyszedł. Entelodon go wystawił, więc czemu i nie on? Co jeśli rzeczywiście znalazł sobie innego kochanka, wyrzucając go ze swojej pamięci? Gdyby go kochał... przecież by się zjawił. Nawet jeśli nie mógłby go uwolnić, odwiedziłby go. Ruszyłby szturmem, gdyby go tu przetrzymywano. Czyżby to uczucie było złudzeniem?
Czuł jak serce zaczęło go boleć. Zrobiło mu się słabo. Może to przez gazetę? Nie. Przecież miał dostęp do powietrza. Chodziło o coś innego. Jego świat właśnie rozsypywał się na drobniejsze kawałeczki. Miał ochotę wyjść z klatki i udać się na arenę. Chciał, aby ten ból odnalazł ujście. Żadna nadzieja nie istniała. Głupio się okłamywał. Był nikim innym jak głupcem. Znał Betonowy Świat. Wiedział jakie są zasady. Nie ma tu miejsca na przyjaźń czy też wiarę w to, że gdy podwinie ci się noga, ktoś przyjdzie ci na ratunek. Każdy tu dbał wyłącznie o siebie. Nikt nie zawracał sobie głowy jego losem. Jego ból był dla nich niczym. Wszak oni go nie czuli, nie wiedzieli co przeżywał. Ten świat nie miał w sobie ani grama empatii czy litości. Zapomniał o tym. Zapomniał jak ostatni dureń. Bastet po niego nie przyjdzie. Oddała dzieci Białozorowi, aby pozbyć się ciężaru. Mogła odejść już daleko stąd, aby tylko zachować swoje życie. Mogła już dawno o nim nie pamiętać, tak jak reszta jego sojuszników, którzy odwrócili się do niego plecami. Jedyne co mu pozostało to pogodzić się z losem i od nowa wziąć wszystko we własne łapy. Był już raz na samym dnie. Wiedział co robić, aby dorwać się na szczyt. Miał łeb do interesów, do zjednywania sobie kotów. Ale jak to mogło mu się przydać w aktualnej sytuacji? Nie miał nic. A może... może coś jednak posiadał?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz