Różana Przełęcz zwołała klan. Mógł tylko się domyślać co było tego powodem. Odkąd mentorka wylazła ze żłobka po ich kłótni, czuł ciągłe napięcie. Jak nic naskarżyła. Jak nic. Każdy skrawek jego ciała krzyczał "uciekaj". Nie poddał się instynktowi i trwał uparcie w miejscu, mordując tą szylkretową flądrę spojrzeniem. Jeszcze zapłaci... Za wszystko co mu zrobiła.
Kiedy wszyscy już się zebrali Różana Przełęcz przemówiła:
— Z racji iż dotarło do mnie kilka skarg oraz niepokojących informacji, Płomienna Łapa zostaje zdegradowany do pozycji kociaka, przyjmując imię Rozpuszczony Bachor. Nie może on samodzielnie opuszczać obozu, a jego głównym zajęciem będzie służenie starszym pomocną łapą oraz podkopywanie tuneli. Jego pracy będę pilnować osobiście. Zostanie on na tym stanowisku do momentu poprawy zachowania. Jeśli takowa nie nastąpi, będę zmuszona zastosować bardziej radykalne środki. Do tego czasu będzie on również postrzegany jako kocię, a opiekę nad nim od dzisiaj sprawować będzie Obserwująca Żmija — liderka spojrzała wymownie w stronę Lwiej Paszczy.
— Co takiego?! To chyba jakaś kpina! — wykrzyknęła jego matka, osłaniając go swym ciałem.
Chciała go ochronić przed tą jawną niesprawiedliwością, która na niego spadła za co był jej wdzięczny. Jednakże... Jednakże słowa Różanej Przełęczy nim dogłębnie wstrząsnęły. Nie był w stanie wypowiedzieć choćby słowa. Jak... Jak ona mogła go zdegradować do roli kociaka i jeszcze dać tak okropne imię?! Tak się nie godziło! Popierał całym sercem mamusie, która krzyczała na liderkę, wytykając jej wszystkie zbrodnie, by przejrzała na oczy jaką była hipokrytką. Starucha jednak ignorowała jej krzyki, tak jakby była na to przygotowana.
— Mamusiu. — Spojrzał na rudą, która zwróciła na niego spojrzenie, a jej uniesiona sierść na grzbiecie, nieco opadła. — Mamusiu nie oddawaj mnie temu mieszańcowi! Ona się mści... — Położył po sobie uszy. Obserwująca Żmija zniszczyła mu karierę. Miał niedługo zostać mianowany liderem! A teraz... Teraz to legło w gruzach! Przez tą okropną, mściwą, jadowitą Żmiję!
— Nie oddam cię im synku. Nie pozwolę na to! — Wojowniczka bardziej osłoniła go przed całym klanem, a jej ogon podrygiwał ze zdenerwowania i złości.
Liderka się ulotniła, najpewniej nie chcąc dalej słuchać tej wrzawy, a jego matka szykowała się do sklepania każdego kto się do nich zbliży. Niektórzy podeszli, ale w obawie przed dostaniem po pysku, zawahali się przed odebraniem jej dziecka. W końcu... każda matka była w stanie walczyć w obronię swojego kocięcia niczym lwica. Dlatego też na spokojnie próbowali przemówić jej do rozsądku, aby go im oddała.
A Płomienna Łapa? Miał powoli dość tego całego harmidru. To co się działo... To był jakiś żart. Zły sen. Ale czy tak postępuje lider? Chowa się za maminym ogonem, gdy świat rzuca mu kłody pod łapy? Powinien być w stanie sam się uratować. To on powinien chronić mamusie, a nie ona go!
Kiedy pierwsze emocje opadły, a go ogarnęło poczucie beznadziei, zwrócił się do rudej, która wciąż nie zamierzała nikomu go oddać.
— Mamo... Ja... ja pójdę. — To zwróciło jej uwagę. — Nie chcę, aby zapamiętano mnie jak tchórza, którego mama musi bronić... Bóg niczego w końcu się nie boi, to jego powinni się bać. A tym bardziej jakaś głupia kara od głupiej pseudoliderki, nie stanie mi na przeszkodzie do osiągnięcia wielkości. Poradzę sobie... Jeszcze będą padać mi do łap i błagać o przebaczenie. A Różana Przełęcz zapłaci za wszystko. Zdechnie za swoje czyny w Mrocznej Puszczy.
— Nie, Płomienna Łapo. Nie pozwolę, aby ta przybłęda zajęła się twoim wychowaniem. Ktoś taki jak ona powinien mieć zakaz przebywania wśród kociąt i młodych uczniów…
Mimo tych słów kocica po dłuższej chwili, chcąc nie chcąc, odprowadziła go sama do Obserwującej Żmii, która czekała na nich przed żłobkiem. Nie miała wyjścia, on zresztą też. Trzymał się mimo wszystko blisko niej, ponieważ wizja kopania dołów pod nadzorem Różanej Przełęczy brzmiała gorzej niż kociakowanie. A zresztą... Nie mógł być kocięciem! Musiał zostać liderem!
— Pożałujesz dnia, w którym postawiłaś łapę na terenach Klanu Burzy i zadarłaś z moją rodziną — jego matka zwróciła się do szylkretki, by już po chwili przenieść pełne nienawiści spojrzenie na Obsmarkanego Kamienia, który nie raczył zainterweniować w trakcie zgromadzenia.
Obserwująca Żmija westchnęła lekko, zachowując kamienną minę.
— Sam to na siebie sprowadził. Nawet część twojej rodziny uważa, że przesadza. Ty też powinnaś to widzieć — miauknęła beznamiętnym, acz kulturalnym tonem. — Chodź — dodała w stronę dawnego ucznia, wchodząc do kociarni.
Płomienna Łapa spojrzał ostatni raz na swoją mamę, a następnie podążył za nią niechętnie.
***
Nie mógł w to uwierzyć. Zdegradowali go! A dlaczego? Bo Obserwująca Żmija się zesrała! Był wściekły! To godziło w jego godność! Odebrano mu wolność, mamusie i zamknięto w kociarni, gdzie pachniało szczynami i mlekiem bachorów dawnej mentorki! No i jeszcze kopanie tuneli, które będzie nadzorować sama liderka! Ha! Haha! Chyba oszaleje... A już sądził, że gorzej być nie może... Najwidoczniej mogło.
Bardzo źle przyjął fakt ponownego bycia kocięciem. Miał być w końcu liderem! Najwspanialszym i najpotężniejszym! A cofnął się do punktu wyjścia! Dlaczego? Przez nią! Przez tą głupią Żmiję! Ależ pragnął, aby zdechła.
Leżał na mchu, bardzo, ale to bardzo daleko od wspomnianej osobniczki. Nie zamierzał się do niej zbliżać. Mordował ją z oddali tylko wzrokiem już knując jak ją zabić, gdy tylko ta pójdzie spać.
Ta obłudna mentorka właśnie wylizywała swoje kocię, które jako jedyne mogłoby nadawać się na jego kolegę z racji jego kremowego futerka. Nie zamierzał jednak ruszać się ze swojego miejsca. Dlatego też trwali w tej napiętej ciszy, aż Modliszka został wypuszczony spod jej języka i od razu poszedł w kąt żłobka do swoich zabawek. Nie interesowało go co robił, ale samo to, że dawał się dotykać temu mieszańcowi powodował w nim falę odrazy i dreszczy.
Gdy Obserwująca Żmija upewniła się, że u dzieci wszystko dobrze, obróciła lekko pysk, wbijając w niego spojrzenie swego żółtego, złocistego skośnego ślipia.
Położył po sobie uszy, wciśnięty w mech niczym piszczka, która nie chciała zostać zaczepiona przez drapieżnika. W końcu kto wie co chodziło mentorce po głowie... To przez nią tu skończył, przez nią...
Dlatego też nie zamierzał dać się wplątać w kolejne okropieństwa. Liczył, że kocica da mu spokój na resztę księżyców, bo przypuszczał, że szybko stąd nie wyjdzie. Nie póki Różana Przełęcz żyła. Dlatego też po Żmii planował uśmiercić ją w drugiej kolejności. Obie były w końcu stare, da im radę.
— Kopałeś już dzisiaj, gdy spałam, czy może Róża jeszcze nie zagoniła cię do roboty? — spytała, uśmiechając się lekko, ale i złowieszczo, mrużąc swe oczy.
— Nie będę nic kopał. Nie dotknę obrzydliwej ziemi swymi boskimi łapami — zaprzeczył tymi słowami. Jeszcze nikt po niego nie przychodził i liczył na to, że nie przyjdzie. Liderka była stara, mogła zapomnieć. Zresztą... obawiał się, że zostanie do tego kopania zmuszony i jego piękna sierść stanie się jedynie wspomnieniem. — I nie odzywaj się do mnie stary jaszczurze.
Obserwująca Żmija na te słowa wstała, ale lekko, ledwo zauważalnie na uderzenie serca się skrzywiła.
— A, a, a — miauknęła, machając pazurem w powietrzu. — Nie odzywamy się tak do kronikarki, karmicielki, a zarazem własnej opiekunki — zganiła go, podchodząc bliżej do rudzielca.
Wydał z siebie wrogi syk, gdy stanęła wręcz nad nim. Usiadł od razu, prostując się dumnie, bo nie zamierzał leżeć u jej łap, niczym pospolity sługa. Miał swoją godność. Na dodatek za bardzo jego zdaniem się rządziła. Widział jak czerpała satysfakcje z jego upokorzenia! To... to było takie okropne!
— Nie jesteś żadną moją opiekunką. Jestem już duży i nie potrzebuje nadzoru jak jakiś kociak. Twoje głupie skargi były poniżej godności. Powinnaś się wstydzić, że mnie, wielkiego boga i przyszłego lidera, wybrańca Klanu Gwiazdy tak potraktowałaś! Przeklęta bądź po wieki!
Kocica zacmokała, kiwając głową na boki i lekko przymykając oczy.
— Oj, jestem. Ponieważ nie umiesz się zachować. Dlatego tutaj trafiłeś — wyjaśniła. — Sądzisz, że naprawdę same me słowa by przekonały Różę, by cię ukarała? Dałeś jej do tego powody. Nie tylko takie, które mogła zaobserwować biernie, ale także czynnie na treningach...
Co takiego? Przecież trening poszedł mu dobrze! Był najlepszy w polowaniu, najlepszy w walce! Ale to nie była jej zasługa, ani tym bardziej liderki tylko jego mamusi! To ona mu przekazała wszystko co umiał. Te dwie nie zasługiwały na to, aby nazywać się jego mentorkami! Jedyne z czym miał problemy to z walką w tunelach. Wręcz na samo wspomnienie, aż go zemdliło.
— Łżesz! Nie masz prawa mnie tu trzymać! Jestem od ciebie zdecydowanie lepszy! To ty! — Wskazał na nią łapą. — Nie umiesz się zachować przy mej boskiej osobie. To wszystko twoja wina, lisie łajno! — rzucił obraźliwym określeniem w kocicę z pełną premedytacją.
Tak... Tylko to mu pozostało. Złorzeczenie.
— A czy tak zachowują się twoje siostry? Również są dziećmi Lwiej Paszczy, ale one w przeciwieństwie do ciebie zachowują fason i maniery. Ty nie potrafisz tego robić... ale przyznam, miałam nadzieję, bo w trakcie naszych treningów nieco się poprawiłeś... wielka szkoda, że tak mnie zawiodłeś... i swoją matkę też... — miauknęła jakby rozczarowana.
Mimowolnie się skulił, bo miała rację. Zawiódł mamusie. Obiecał jej, że bardzo szybko awansuje. Że jako pierwszy z rodzeństwa zostanie mianowany w wieku dziesięciu księżyców! Mógłby pobić wtedy rekord brata! A teraz... to wszystko runęło! I jeszcze będą go traktować jak niewolnika! Koszmar!
Spojrzał na kocicę spod byka i nic nie dodał. Jej słowa za bardzo nim wstrząsnęły, by znaleźć jakąś klarowną ripostę.
— Zostaw mnie w spokoju — burknął tylko nadymając policzki niczym obrażone kocię.
— Cóż. Z tym ci mogę pójść na łapę — odparła, odwracając się powoli i ruszając na swe legowisko, by dalej obserwować swe dzieci i czasem zerknąć na Płomyczka, by sprawdzić, czy czegoś nie kombinował.
A czy kombinował...? No... W zasadzie to... nie. Przeleżał tam resztę dnia, strasznie się nudząc. Praktycznie tam umierał. Był zbyt obrażony na cały świat, aby nawiązać jakiś kontakt z dziećmi Żmii, więc mógł jedynie poszczycić się towarzystwem własnej osoby. Ale ileż można tak leżeć? Dlatego też usiadł i spojrzał w stronę wyjścia. A może... się wymknie? Starucha nie powinna go zauważyć. Była zbyt zajęta tymi swoimi mieszańcowymi smarkaczami. Dałby radę. Dlatego też powolutku zaczął zbliżać się w stronę upragnionej wolności, wyrywając nagle przed siebie, gdy zauważył wzrok kocicy, która zwróciła na niego uwagę. Niestety... ucieczka była skazana na niepowodzenie, bo szylkretka go dogoniła i chwyciła za kark.
— Nieeee! — krzyknął, gdy został wciągnięty z powrotem do swojego więzienia. Nie mógł nic zrobić! Zwiotczał i jedyne na co go było stać to wyzywać Obserwującą Żmiję, która DOTYKAŁA go swoim NIERUDYM pyskiem! O fuj! Teraz to na pewno umrze! Już jego kończyny odmawiały mu posłuszeństwa. Już czuł jak gnił od środka, a jego piękna sierść odpadała, zamieniając się w czarne plamy, tam gdzie go chwyciła! — Puszczaj mnie zapchlona starucho!
<Żmijo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz