*still przed porwaniem Jafara, w dzieciństwie*
Od ostatniego spotkania z Kurz minęło trochę czasu - nie zbyt dużo, ale wystarczająco, żeby znów odwiedzić kotkę. Wprawdzie mimo swojego irytującego obycia, gadatliwości i słodko-pierdzącego charakteru, pointka miała w sobie coś urokliwego. Być może była to ta gruba warstwa niewinności, która była dla Gezy miłą odskocznią od codziennych problemów i wygórowanych wymagań rodziców, którym w żaden sposób nie można było sprostać. A może coś innego? Vanka nie chciała się nad tym zastanawiać.
Spostrzegła towarzyszkę dość szybko. Siedziała na środku alejki, rozglądając się ciągle na boki, jakby czegoś (lub kogoś) wypatrywała. Gdy tylko dostrzegła zbliżającą się do niej gangsterkę, jej oczy rozszerzyły się, a ta podbiegła jej na spotkanie. Była już gotowa jej podbródek czołem na powitanie, ale jakby w ostatnim momencie zatrzymała się, nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch w jej stronę. Betelgeza nie musiała nawet się zastanawiać, żeby wiedzieć, jak dużą ulgę z tego powodu poczuła - nie przepadała za... uhm, kontaktem z ledwo co poznaną osobą, zwłaszcza, że Kurz była dość... problematyczna w tej kwestii. Dlatego też Geza zachowywała wyraźny dystans, zatrzymując się gwałtownie, gdy była wystarczająco blisko Kurz, która natychmiast się z nią przywitała:
— Bigos! Cześć! W końcu przyszłaś! Czekałam! Szkoda, że nie wiedziałam kiedy się spotkamy, niedawno mama Seraf przyniosła mi jeść, jakbym wiedziała, że będziesz, to bym ci je zostawiła!
Cóż, jej jedzenia akurat nie brakowało. Sama myśl o tym, że mogłaby go nie mieć, była jakaś dziwna i obca. Nie wyobrażała sobie nawet takiej możliwości i czasem zapominała, że inni nie mieli takich wygód.
— Nie sądzę, żebym potrzebowała jedzenia — odparła, a następnie prześwidrowała kotkę oceniającym spojrzeniem od góry do dołu. — A ty za to jesteś prawie jak kupka kości i skóry... Mam nadzieję, że nie dzielisz się swoim jedzeniem z innymi przybłędami.
Kurz może i była na swój sposób urocza, ale jej naiwność była denerwująca. Vanka czuła, że ta byłaby w stanie oddać cały swój życiowy dorobek jakiemuś zapchlonemu przybłędzie. Przecież ktoś tak łatwowierny w mieście nie ma szans na przeżycie!
— Może czasami, czemu nie miałabym się dzielić? Są moimi gośćmi! — przekrzywiła główkę — O właśnie! Bigos, popatrz, popatrz! — energicznie obskoczyła kółko wokół niej, zaraz skręcając ku głębi alejki. Zatrzymała się przy ciemnym przedmiocie. — Ludzie to tutaj zostawili! Jest lepsze niż karton, nie przesiąka wodą! Mama Seraf pomogła mi to przetoczyć za ten kamień żeby się nie turlało, mówi że to doniczka, taka na kwiatki, ale żeby były ładniejsze, więc taka druga doniczka, taka duża! I śmiesznie się w niej siedzi! Chodź! Zmieścimy się obie!
Nie czekając, Kurz pobiegła do wspomnianego miejsca. Przecisnęła się przez szczelinę ograniczającą dostęp do schronienia i kuląc się na samym jego końcu, oczekująco patrzyła w wejście.
— No nie wiem, może dlatego, że ledwo tobie samej starcza?? — spytała, mocno akcentując pytanie.
Po tych słowach Betelgeza oczywiście podążyła za nią, początkowo niechętnie, ale zaraz przekrzywiając głowę z zainteresowaniem. No cóż... Gnicie na dole miastowej hierarchii musiało objawiać się mieszkaniem w jakichś obskurnych pozostałościach po Wyprostowanych, których Kurz nazywała "ludźmi". Ale mimo to takie... schronienia wciąż miały w sobie coś ciekawego, coś nowego i dotąd jej nieznanego. Zanim weszła do środka za koleżanką, dotknęła łapką doniczki, badając ją, jakby była czymś dziwnym i dotąd niespotykanym.
— Huh, to trochę specyficzne miejsce na spędzenie reszty życia — stwierdziła. Weszła do środka, choć wzdrygnęła się na myśl o brudzie oraz konieczności siedzenia w ściśnięciu z drugą osobą. — Tylko się do mnie nie tul. Trochę to dziwne miejsce do spania każdej nocy. Ale z pewnością lepsze niż karton...
Kurz przewróciła się na grzbiet z radosnym chichotem, smagając się własnym ogonem po pyszczku i łapkami ugniatając powietrze, wyraźnie podekscytowana nowym miejscem i towarzystwem.
— Oczywiście! W kartonie deszczyk kapał mi na główkę! I wcale nie jest dziwne! Mama mówi że jest naprawdę rzadkie i mam szczęście!
Więc to było dla pospólstwa rzadkością? Więc w czym musieli spać samotnicy, którzy tego szczęścia nie mieli? Wolała nawet nie myśleć. Nie wyobrażała sobie innego miejsca do spania niż miękkich, jedwabnych czy aksamitnych posłań.
— No cóż, musicie korzystać z tego co macie... Tak myślę — mruknęła, wąchając niepewnie ściany doniczki, tym razem od wewnątrz, i krzywiąc się zaraz. — Ale wciąż nie przywykłam do tego typu... eee... schronień? Nie myślałyście o tym, żeby poszukać jakiejś... Nie wiem, piwnicy Wyprostowanych? W mieście jest dużo opuszczonych domów. Chociaż... Hm, to zły pomysł, tam zawsze grasują bandy drani. Zajmują podobno najlepsze miejscówki. Nie wiem, nigdy nie miałam potrzeby, żeby się tam panoszyć. Jakbyś się tak nie bała wszystkiego, to może miałabyś szansę przejąć schronienia gangów. Słyszałam, że tam się ciągle ktoś z kimś leje. Musisz być twarda, Kurz.
— Mówiłam już, że nie mogę odejść stąd zbyt daleko, bo mama mnie nie znajdzie. — wyjaśniła cierpliwie pointka, spojrzeniem uważnie śledząc swój ogon — I nie chcę nikogo wyrzucać z jego domu! To byłoby niemiłe. Szczególnie, jakby oni mieli mnie pobić. Nie brzmi to fajnie!
Tak... zdecydowanie była zbyt naiwna i zbyt życzliwa dla samotników. Nie wiedziała, jak żyć, by przeżyć, co było dość dołujące.
— Zawsze mogłabyś z matką pójść. Nie widzę problemu — rzuciła Betelgeza, wzruszając barkami, jakby było to co najmniej równie proste co wysunięcie pazura. — Słuchaj, wiem, że przynosisz wszędzie radość, szczęście i takie tam, ale czasem to jedyna opcja — zaznaczyła, nagle rozciągając się i rozpychając w doniczce prawie jak we własnym domu. — Kiedyś musisz zawalczyć o swoje miejsce, bo wygnają cię aż na sam koniec miasta. Wątpię, żeby komuś zależało na donicy, ale gdybyś się tylko dorobiła czegoś bardziej... Wystawnego, uwierz mi, trzy uderzenia serca i ktoś by ci to ukradł.
Kurz jednak zdawała się nieprzekonana.
— Ale skąd bym miała się dorobić? I nie chcę nic tracić, a jak mam tylko doniczkę, to jestem bezpieczna, tak mówisz! I nikt nie zrobi mi wtedy krzywdy. I co byłoby złego w końcu miasta? Poza tym, muszę tu zostać, bo nie mam jak powiedzieć mamie gdzie pójdę!
W jej słowach było trochę racji. W mieście jeśli coś masz, to jesteś celem innych, którzy będą próbowali ci to odebrać. Nie da się być w posiadaniu czegoś i jednocześnie trzymać się z dala od intryg. A jeśli nie masz nic... Nie masz nic do stracenia, nikomu nie zależy na tym, by cię atakować, podkopywać ci reputację czy działać na twoją szkodę. Ale czy naprawdę takie życie w cieniu było czymś fajnym? Geza w to wątpiła. Nie potrafiłaby tak żyć, na uboczu, nie walcząc o swoje, ustępując wiecznie innym.
— W ten sam sposób, w jaki dorobiłaś się doniczki! — wyjaśniła. — Przypadkiem, może jakimś trafem. Poza tym, nie musisz przecież nikogo zabijać. Większość z nich to tchórze, mówię ci. Albo idioci. Zawsze możesz im coś zaproponować! Jak... Nie wiem właściwie, co ty tam masz, chyba niezbyt wiele. Ale część z nich pewnie przystałaby na wymianę. Sami ledwo wiążą koniec z końcem — na jej następne słowa przekrzywiła głowę, spoglądając na nią spode łba. — Naprawdę nie zależy ci na tym, żeby żyć trochę... Bardziej dostatnio? Wiesz, nie nalegam na nic, ale miasto oferuje więcej niż doniczkę. A co do obrzeży miasta, cóż... Im dalej, tym bardziej biednie. I więcej zbirów się tam kryje.
— Oh, nie chcę więcej zbirów. — posmutniała — Ale nikt się mnie nie przestraszy! Mama mówi że jesteśmy tylko kotkami i nic nie zrobimy, bo nie potrafimy walczyć. I nie mam co im zaproponować oprócz tuli! I mi tutaj dobrze, skoro mama mnie tu na pewno znajdzie.
Geza natychmiast zesztywniała, a jej spojrzenie zdawało się przyszpilające. Jednak nie była widocznie zła na Kurz - we wzroku, który kierowała w przestrzeń, odbijała się frustracja. Słowa Kurz zadziałały na nią jak płachta na byka - Betelgeza zawsze nienawidziła tego, w jaki sposób kotki były w mieście postrzegane, w jaki sposób wiele z nich kończyło, jeśli miało odrobinę nieszczęścia włóczyć się w pojedynkę na ulicach. Matka udowodniła jej, że kotki też mogły być silne, że były czymś więcej niż głupimi, słodkimi marionetkami. Zasłynęła legendą, prawdziwą legendą, i budziła strach. Betelgeza chciała być jak ona.
— Tylko kotkami — powtórzyła i wreszcie spojrzała na Kurz. — Nie mów w ten sposób nigdy więcej. Już dość się tego nasłuchałam — syknęła, wysuwając pazury. — To pierwsza myśl, która pojawia się w głowie miejskich kotów, gdy widzą kogoś takiego jak ja czy ty. Myślą, że mogą robić co chcą, bo nie jesteśmy w stanie same się obronić! — jej głos obniżył się znacząco. — Nie powinnaś udowadniać im, że mają rację. Nie jesteś słaba... — zaraz przerwała i pokręciła głową. — Nie, jesteś, ale możesz być silniejsza od nich wszystkich. Musisz nauczyć się walczyć, Kurz.
— Nie ma mnie kto nauczyć — wywróciła oczami, widocznie nieprzekonana — i to wciąż niemiłe! Nie chcę z kimś walczyć, bo oboje będziemy mieć auć auć! Ale dobrze, więcej tak nie powiem. Nie chcę żebyś była smutna!
— Jak to nie? A kto tu z tobą siedzi w tej cuchnącej doniczce? — teraz Geza nieco się rozluźniła, pozwalając sobie na pół-żart. — Słuchaj, czy tego chcesz, czy nie, musisz ćwiczyć. Zrób to dla mnie. Przecież bardzo ci na mnie zależy, prawda? — zamrugała, wymuszając na sobie błagalne spojrzenie. — Mogę przekazywać ci to, czego sama się uczę! To wcale nie jest tak ciężkie — po tych słowach westchnęła lekko. — No cóż, tutaj każdy robi sobie "auć auć". Trzeba umieć sobie poradzić. A jeśli już naprawdę nie chcesz walczyć, to znajdźcie sobie jakiegoś kocura, który was ochroni. Jak ładnie wyglądasz to nie jest to takie trudne. — przeciągnęła się. — Nie, żebym się martwiła, nie wyobrażaj sobie zbyt dużo. To po prostu dobra rada.
— Oczywiście że zależy mi na mojej przyjaciółce! — stwierdziła jakby to było oczywiste — Jak ci tak na tym zależy... To mogę... Tylko bez robienia sobie nawzajem krzywdy! Chociaż... Mogę chyba zaczepić jakiegoś przechodzącego kota i spytać czy umie walczyć, mogę mu dać tuli jak będzie nas bronił!
— Właśnie taką odpowiedź chciałam usłyszeć! — uśmiechnęła się promiennie, jakby właśnie na takie słowa liczyła. — Słuchaj, wystarczy, że wytarzasz się w intensywnie pachnących kwiatach i przemyjesz w jakiejś kałuży. Mówię ci, o cokolwiek byś nie poprosiła, zgodziliby się natychmiastowo. Skoczyliby dla ciebie wprost pod Potwora Wyprostowanych. Moja mamusia mówiła, że głupieją na widok ładnych kotek — odparła. — No a ty... Należysz do takich, tak mi się wydaje — zakaszlała zaraz, odwracając wzrok.
Kurz drgnęła niepewnie, chowając nosek w futerku na szyi, zawstydzona. To z kolei wprawiło Gezę w jeszcze większe zażenowanie.
— Wcale nie jestem ładna... I wcale nie zgadzają się teraz, to czemu mieliby potem? Poza tym, mama wciąż by była narażona, bo musi szukać jedzenia, a to nie byłoby sprawiedliwe. — mruknęła w sierść — I mama nie lubi kocurów, mówi, że robią zazwyczaj kotkom krzywdę, na pewno nie byłaby zadowolona. Ale jeśli wolisz ten pomysł od nauczenia mnie, mogę spróbować...
— Nawet to nie jest takie proste. Tak myślę — odparła. — Trzeba być wyjątkowo uroczym! No i, może znajdujesz niewłaściwe kocury. Im bardziej zajęci są własnymi problemami, tym mniej będą chętni, by ci pomóc i tutaj nawet wygląd nie pomoże. A próby wkupienia się w łaski kogoś... Bardziej wpływowego jest dość ryzykowne — stwierdziła niezadowolona. — Twoja mama ma rację, ale czasem się przydają. Jeśli nie będziesz się poddawać po pierwszych lepszych porażkach, to mogę cię uczyć! Mi też się to przyda. Niejedną osobę pewnie będę czegoś uczyć... — dodała zamyślona. — A tak będę miała doświadczenie!
— Oh, czyli jednocześnie ja będę pomagać tobie! To dobrze, bo już się martwiłam, że nie mam czym się odwdzięczyć skoro nie chcesz tuli! Ale nie wiem czy cię nie zawiodę... Pewnie okażę się za słaba. Ale spróbuję się nie poddać! — machnęła łapką w górę, i odwróciła główkę by ziewnąć.
— No mam nadzieję! — miauknęła, czując przypływ energii. — Ostatnim razem bardzo szybko wymiękłaś. Wiem, że stać cię na więcej. Tylko musisz więcej jeść! Prawie ci widać szkielet przez futro. Następnym razem może coś ci przyniosę.
— Ah, nie możesz, musisz sama jeść! U mnie to normalne że tak słabo się czuję!
Betelgeza machnęła łapą lekceważąco, zbywając towarzyszkę.
— Daj spokój, widzisz, żeby mi czegoś brakowało? Mam wystarczająco jedzenia dla siebie, żeby się podzielić. Poza tym nie będę mogła cię uczyć, jeśli będziesz mi się wykładać po kilku uderzeniach serca.
— Nie wiem czy więcej jedzenia pomoże, ale skoro tak twierdzisz, to ci wierzę... Tylko jak już nie będziesz mieć wystarczająco, to mi nie przynoś! Poradzę sobie. — znowu schowała nosek w futerku, chowając też krótkie ziewnięcie.
Betelgeza nie sądziła, by w najbliższym czasie nie miała go wystarczająco. Kurz najwidoczniej nie znała życia innego niż w głodzie.
— Ha! To mi raczej nie grozi — zażartowała, a jej wąsy zadrżały.
— Ale jakby się tak zdarzyło! Obiecaj mi to! — pointka zamachała ogonem, w czasie gdy główka jej opadła na uderzenie serca.
— W porządku, obiecuję — odparła Geza mimo wszystko, choć nie zdawała się szczególnie przejmować tymi słowami. Gdy poczuła, że głowa Kurz lekko ją dotyka, niemal niezauważalnie odsunęła się. — Chyba powinnaś się zdrzemnąć — mruknęła, spuszczając wzrok gdzieś, gdzie nie napotkałaby spojrzenia towarzyszki.
Kurz ziewnęła głęboko i po raz kolejny, na siłę otwierając zamykające się powieki. Przytuliła swój ogon, co Gezie zdawało się na moment... specyficzne, ale najwyraźniej dawało jej to jakiś komfort.
— Wiesz, chyba masz rację, troszkę chce mi się spać... Zdrzemnę się chwileczkę. Możesz też... — na chwilę przerwała, a głowa jej opadła, by znowu się podnieść — Albo przynajmniej nie idź nigdzie, proszę... — tym razem już nie dała rady otworzyć oczu i zapadła w sen.
Geza odetchnęła ciężko, przymykając powieki i intensywnie zastanawiając się nad odpowiedzią. Może i była wychowywana w standardach gangsterki, ale wciąż nie miała serca zostawić tutaj kotki, która potrzebowała jej obecności. W końcu rozłożyła łapy.
— Dobrze. Nie pójdę — odparła cicho, gdy Kurz była już w głębokim śnie. Cały czas wpatrzona w wejście, jej temperament nakazywał jej chronić je obie przed możliwym niebezpieczeństwem. W tym momencie Betelgeza była stróżem, który czuwał nad swoim podopiecznym i gotów był zabić wszystko na swojej drodze, by go ochronić.
* * *
Wyprostowana rano przyszykowała im bardzo dobre, doprawione jedzenie. Betelgeza używając zdolności, których uczyła ją wciąż matka, starała się wyjść z domu z kawałkiem przygotowanego mięsa, by zanieść je przyjaciółce. W końcu jeśli miała się czegoś nauczyć, musiała w tych swoich wiotkich mięśniach mieć trochę tłuszczu, a była chuda prawie jak patyk. A poza tym... Nieco martwiła się o stan jej zdrowia.
Z daleka dostrzegła już Kurz, ale nie poinformowała o swojej obecności. Zamiast tego jak cień przesunęła się między budynkami i chcąc w pewien sposób poćwiczyć to, czego nauczyła ją matka, zaskoczyła Kurz od tyłu.
— No cześć! — miauknęła niespodziewanie, upuszczając aromatyczne żarło u swoich łap.
Kurz pisnęła najeżona po końce sierści, przypominając przez to okrągłą kulkę.
— Ła!
Zaraz odwróciła się w stronę dźwięku z podskokiem.
— Bigos! Hejcia! — opuściła sierść, wpatrując się w pyszczek kotki
— Powinnaś zobaczyć swoją minę — parsknęła Betelgeza i nie czekając chwili dłużej, podsunęła kotce kawałek mięsa. — Patrz, przyniosłam dla ciebie. Jesteś chuda i słaba, powinnaś się lepiej odżywiać. To od mojej Wyprostowanej! Nie wiem co ty tam jesz, mięso z martwych szczurów albo jakieś pozostałości po Wyprostowanych, ale to jest dużo lepsze!
— Huuuh? — schyliła główkę, ruszając noskiem — Ojejku, jakie dziwne. Nigdy czegoś takiego nie widziałam, na pewno mogę to zjeść? A ty nie jesteś głodna?
— Bo jest dużo smaczniejsze niż to, co wy, przybłędy jecie! — przekonała ją. — Najwyższej jakości! Nie każdy ma szczęście, by posmakować takich pyszności. Nie pytaj się głupio, tylko jedz. — Usiadła, oplatając swoje łapy ogonem. — Już ci mówiłam, nie brakuje mi jedzenia.
<Dziewczyno?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz