BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Niedźwiedzia Siła i Aksamitna Chmurka przepadli jak kamień w wodę! Ostatnio widziano ich wychodzących z obozu w towarzystwie Srokoszowej Gwiazdy, kierujących się w nieznaną stronę. Lider powrócił jednak bez ich dwójki, ogłaszając wszystkim, że okazali się zdrajcami i zbiegli. Nie są już mile widziani na terenach Klanu Klifu. Srokosz nie wytłumaczył co dokładnie się tam stało i nie zamierza tego robić. Wkrótce po tym wydarzeniu, podczas zgromadzenia, z klanu ucieka Księżycowy Blask - jedna z córek zbiegłej dwójki.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Nowa zakładka „maści - pomoc” właśnie zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 28 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

29 września 2021

Od Konopii CD. Bociana

Kawał. 
Konopii nie trzeba było dwa razy mówić. Propozycja rozrywki była niebywale kusząca. Tylko co takiego można było zrobić. Starej, zarozumiałej Ostróżce przydałaby się nauczka. 
— Masz jakieś propozycje. — mruknęła do kocura. 
Biały wbił wzrok w niebo. 
— Coś się znajdzie. — zielone ślipia spojrzały na miękką ziemię. — Może klasycznie robaki w legowisku? 
Szylkretka uśmiechnęła się. Faktycznie dosyć stary numer, ale nigdy im się nie znudził. Teraz wystarczyło zadbać o odpowiednie robaki. Im dłuższe i włochate tym jej siostra będzie dłużej krzyczeć. 
— Idealnie. To co idziemy na łowy? — szturchnęła białego.
Bocian zmroził ją spojrzeniem, ale w głębi duszy wierzyła, że jest tak samo podekscytowany jak ona. Ruszyła pewnym krokiem przed siebie, którego za uderzenie serca pożałowała, kuląc się z bólu. Biały podszedł do niej. 
— Nie tak szybko, staruszko. — mruknął złośliwie. 
Konopia spojrzała na niego z politowaniem. 
— Powiedział cały siwy kot. 
Brwi Bociana zmarszczyły się. Ogon kocura trzepnął w powietrzu. Wydął usta. 
— Jestem biały, a nie siwy, lisi bobku. — burknął, ruszając do przodu. — Idziesz, księżniczko? Robaki same nie wskoczą do legowiska Ostróżki. 

* * *

Patrzyła na pusty i zimny grób. Uschnięte kwiaty, które leżały tu jeszcze zeszłego wschodu słońca teraz zdawały się być porwane gdzieś przez wiatr. Nikt nie odwiedzał grobu Bociana. Nie po śmierci Wschodu. Konopia siedziała samotnie na mokrej ziemi. 
— Tęsknię. Bez ciebie siedzenie w tym więzieniu straciło jakikolwiek sens. — miauknęła cicho do grobu, kładąc na nim świeże kwiaty. — Mam nadzieję, że spotkamy się za jakiś czas. — uśmiechnęła się smutno. 
Musiała się zbierać. Już czas. Ostatni raz spojrzała na niewielki pagórek z kwiatami. Liczyła, że Poziomka chociaż raz odwiedzi swojego wujka. 

żegnaj Boćku,

Od Krzemienia

 Obudził go poranny deszcz. Nie ma co! W Owocowym Lesie można było się zahartować, mieszkając na drzewie, które dopiero co rozwijało liście. Ziewnął, zeskakując na ziemię. Od razu skierował kroki do stosu ze zwierzyną, łapiąc w pysk całkiem dorodnego ptaka. Na pewno się Ziębie spodoba. Postanowił nie brać sobie śniadania, nie teraz. Musiał się zająć ukochaną, która od jakiegoś czasu, grzała tyłek w żłobku. Wieść o tym, że udało im się i zaciążyła był jak sen. Nadal nie mógł w to uwierzyć! Mimo to cieszył się bardzo, tak samo jak biała. Ciekawe jakie maleństwa się im urodzą... 
Wszedł po cichu do środka, natrafiając na rozbudzone spojrzenie partnerki. Położył jej pod łapy posiłek, siadając obok. 
- Nie śpisz? - zapytał.
- Skąd! głodna jestem i się tak zastanawiałam, gdzie byłeś. Ale na szczęście nie musiałam cię budzić, bo się zjawiłeś - zaśmiała się, od razu zabierając się za piszczkę. - Mmm... A nie było wiewiórki? O! Znajdź mi kosa i żabę.
Żabę? Chyba się przesłyszał. Wbił w nią zdziwiony wzrok, co musiało wyglądać głupio, bo pacnęła go ogonem po nosie. 
- No co? Nigdy nie jadłam, a musi być pewnie smaczna. 
- No dobrze... Postaram się coś znaleźć. - Otarł się o nią, po czym życzył jej dobrego dnia, wychodząc na polowanie. 
Eh... i gdzie on miał zacząć poszukiwania? Nigdy na to nie polował. A jeśli jej zaszkodzi? Odkąd nabrała masy, strasznie mu marudziła. A to głowa ją boli, a to krzyż, co chwilę chcę jeść coś innego, wymyślając coraz lepsze potrawy. Ciekawe czy Nornica też tak się zachowywała... Jeśli tak... To jego ojciec musiał mieć ciężko, co oczywiście mu się należało! 

***

Nie udało mu się dostać w swe łapy żaby, ale gdy tylko wrócił do obozu z kilkoma myszami, Zięba nie wyglądała na nieszczęśliwą. Chwyciła w pysk obie, zajadając się nimi ze smakiem. To było straszne... Tak pochłaniać tyle jedzenia. Ale przecież miała w brzuchu ich dzieci, więc co się dziwił... 
Biała zakaszlała, co wzmogło jego czujność. 
- Źle się czujesz? - dopytywał. 
- No... W sumie powinnam odwiedzić medyka...
Westchnął. No tak. Wszystko na ostatnią chwilę, póki nie zauważy... Zaprowadził ją do Niezapominajki, która dała jej coś na kaszel i znów mogli cieszyć się chwilą razem.

***

Nadal nie mógł w to uwierzyć, ale dostał uczennicę. I to nie byle jaką. Córkę Kostki - kotki, która za bardzo za nim nie przepadała. Pewnie była zła, gdy się dowiedziała... Mimo to... Miał to gdzieś. Bardziej zdziwił go fakt, że Szyszka uznała, że był gotów poprowadzić kogoś przez świat. Szkolił się w końcu w dzikim Siedlisku Wyprostowanych, a szkolenie pod okiem Szyszki, było tylko korekcją jego błędów w brutalności. Może stwierdziła, że to, że Zięba była w ciąży, będzie idealnym treningiem przed prawdziwym ojcostwem? 
Miał nadzieję, że nie nawali! 
Ceremonie pamiętał jak przez mgłę. Nadal to do niego nie docierało! Od razu skierował kroki w stronę gniazd, na których spali uczniowie. 
- Mrówko? Czas na trening!

<Mrówko?>
Wyleczona: Zięba

Nowy Członek Klanu Gwiazdy!

JESIOTROWA ŁUSKA
Powód odejścia: decyzja administracja
Przyczyna śmierci: wpadnięcie pod potwora

Odszedł do Klanu Gwiazdy

Od Jesionowego Wichru cd Zbożowej Gwiazdy

 — Wysłałam Jesiotrową Łuskę do klanu wilka. Jeśli dobrze pójdzie, niedługo zawrzemy sojusz. Mam nadzieję, że to chociaż trochę zabezpieczy klan — zamilkła na kilka uderzeń serca. zwieszając łeb — Od jakiegoś czasu śni mi się Chrobotkowy Obłok, która maluje na moim czole dziewięć punktów a później je rozmazuje — przyznała spokojnie. 
To go bardziej zaskoczyło niż fakt, że jego syn wyruszył samotnie do obcego klanu, aby zawrzeć sojusz. A powinno być inaczej. Jesiotrowa Łuska bardzo ciężko przeżył stratę swojej ukochanej, a niedawno zmarła Żabka... Doskonale rozumiał jak mógł się teraz czuć. On w młodości również doświadczył śmierci bliskich. Długo mu zeszło, aby się z tym pogodzić. Brzoskwiniowa Bryza odwiedzała go, kiedy tylko znalazła czas. A miała go bardzo dużo. Stąd wiedział, że kocur był naprawdę podłamany. Kiedy wróci, powinien się z nim spotkać i jakoś wesprzeć. Był w końcu jego synem. 
- Dziewięć punktów, które później rozmazuje? - pomyślał na głos. Nie podobała mu się ta wizja. Znał się z Klanem Gwiazdy już dość długo. Widział niebiosa i zachodzące w nich zmiany. Teraz nie wiedział jak tam było, bo miał już dość umierania, ale po śnie mógł jasno się domyślić, że było kiepsko.
- Myślę, że tu chodzi o dar dziewięciu żywotów. Kiedy ostatni raz umarłem, nikt nawet do mnie nie przyszedł. Przodkowie byli niespokojni i jakby czymś wystraszeni. Nawet nie widziałem Aroniowej Gwiazdy, który uciekał przed Pstrągową Gwiazdą i jej chmurą pełną piorunów - Może to oznaczało, że kotka w końcu dała mu spokój? Oby... Wujek już za długo się nacierpiał w życiu, aby cierpieć też i po nim. - Możliwe, że nie będą już w stanie cię nimi obdarować. Pewnie taki był przekaz. 
Kotka jeszcze na chwilę się zamyśliła. Teraz jako liderka miała na swoich barkach mnóstwo roboty. Współczuł jej tego, że w takich czasach musiała rządzić klanem. Ale miała jego i Niezapominajkowy Sen. Był pewien, że poradzi sobie i z tym. 


***

Jesiotrowa Łuska wrócił! Dowiedział się tego od razu, kiedy tylko wzeszło słońce. Nie zjadł nawet piszczki, tylko od  razu pognał do syna. Znalazł go nad brzegiem rzeki. Wpatrywał się w swoje odbicie. Podszedł do niego, kładąc ogon na jego barku. 
- Jak się czujesz? - Nie odpowiedział, więc kontynuował. - Jak było w Klanie Wilka? Podróż minęła spokojnie? 
Kocur nadal milczał. Bardzo to go zaniepokoiło. Czyżby aż tak się załamał po śmierci całej swojej rodziny? 
- Jesiotrowa Łusko? - Trącił go ramieniem. 
To sprawiło, że urok z kremowego zniknął, a on zamrugał, patrząc na niego beznamiętnym wzrokiem. 
- Chcesz się przejść? - jego głos był zachrypnięty, ale doskonale słyszalny. 
Pokiwał głową. 

***

Las o tej porze był... mokry. Ziemia rozmoknięta, wsysała łapy, co uniemożliwiało szybszy chód. Na szczęście nie padało. Szedł za synem, który potykał się raz po raz, ale brnął dalej. Nie chciał nawet jego pomocy. Coś tu było... nie tak... 
Dziwne uczucie ścisnęło mu pierś, kiedy dotarli nad grób... 
Nienawidził grobów, odkąd sam w takim prawie nie umarł. Ten jednak był zasypany, a kremowy kocur, przysiadł przed nim, zwieszając łeb.
- Dlaczego obie musiały zginąć? - zapytał się w przestrzeń, ale odpowiedziała mu cisza. - To twoja wina. - Zacięty wyraz pyska, pojawił się tuż przed jego nosem. Nie zarejestrował momentu, kiedy ten się odwrócił, a już stał tuż obok. - Twoja! Gdybyś zauważył, że z Węgorzym Wąsem jest coś nie tak, nie zaatakowała by ciebie, nie umarłaby! Przez twoje zrzeknięcie władzy, Żabka... Żabki Plusk... zmarła! Przez ciebie i tego nowego zastępcę, który posłał ją na śmierć! - W jego oczach wezbrały łzy. 
Mimo tych oskarżeń, nie zareagował. Doskonale wiedział, że nie kierował tego słów do niego. Obwiniał siebie... Tylko on został jego kozłem ofiarnym. 
- Jesiotrze, ja...
- Cicho! Ja... ja zdecydowałem! Wybacz, tato... Ale tylko tak... tylko tak one wstaną z grobów - nie zrozumiał do końca o co chodziło kocurowi, kiedy ten rzucił się na niego. 
Odskoczył na bok, krzywiąc się. Nie był już najmłodszy, walka mogła skończyć się dla niego katastrofalnie. Jednak... dlaczego Jesiotr to robił? 
Nie mógł nad tym zastanawiać się długo, bo starał się uniknąć jego ciosów. Wydawało się jakby zmuszał się do nich, z każdą chwilą łzy zasłaniały mu widok bardziej, co wykorzystał, podcinając mu łapy. 
Kremowy upadł na ziemię i zaniósł się szlochem. 
- N-n-nie potra-afie... Je-e-estem be-e-ezużyteczny! Wy-wy-wybacz ta-to... - przełknął ślinę. 
- O co chodzi? Czemu... 
- Kazał mi... mówił, że one ożyją. Obiecał mi to... Ale... ale nie mogę... nie dam rady... - Pokręcił głową, zrywając się na łapy. - Nie chcę, aby mnie opętał! Nie! - zaczął krzyczeć. - Uciekaj! Uciekaj! - syknął, po czym ruszył pędem przed siebie, z dala od ojca. 
Nie rozumiał co się stało. Stał tam, póki jakaś moc nie kopnęła go w tyłek. Oczywiście nie dosłownie. Szybko poderwał łapy i zaczął gonić spanikowanego kocura, który zostawiał na szczęście masę śladów. 
Biegł i biegł, aż nie zatrzymał się tuż przy Drodze Grzmotu. Rozejrzał się za synem. 
Swąd krwi dotarł do jego nosa pierwszy. Ruszył za nim, pełen złych przeczuć. 

***

"Teraz jest z rodziną" - głos Pigwowego Kła szydził z niego. Był pewnie rozczarowany, że nie udało się synowi zabić ojca, ale takie zakończenie tego wszystkiego pewnie też mu odpowiadało. 
Czuł jak się rozpada. Śmierć dziecka, była w końcu najcięższym przeżyciem, które mogło spotkać ojca. Kremowe futerko tonęło we krwi. Odszedł. 
Zacisnął zęby. Jak on nienawidził Mrocznej Puszczy. 
Dlaczego... dlaczego się uwziął na niego? Czemu nie mógł odejść do Pustki? Łapy trzęsły mu się, niezdolne do ruchu. Nadal przed oczami miał martwe ciało syna, leżące na poboczu. 

***

Nie wiedział jak go znaleźli. Może poszli za śladem zapachu? Nie padało, więc trop był na pewno wyczuwalny. Pierwszy pojawił się Niezapominajkowy Sen, który zdziwił się, kiedy go zobaczył. 
- Wujku? Co tu robisz? Wszyscy się martwią, bo zniknąłeś... i... - Spojrzał na ciało i krew odpłynęła mu z pyska. - Co się stało? 
- Potwór. I... zwodzenie Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd - nic więcej nie powiedział. 
Zastępca pognał po liderkę, która po dłużących się uderzeniach serca, zjawiła się. Po co? Niedawno przecież została zaatakowana! Powinna odpoczywać! Najwyraźniej Niezapominajkowy Sen musiał jej coś nagadać, co sprawiło, że tu przyszła. 
- To jego wina... - splunął. - Nagadał mu coś. Że odzyska rodzinę, że ich wskrzesi. Miał tylko mnie zabić... Nie mógł jednak tego zrobić. Uciekł i... i... wpadł pod potwora... - Skrzywił pysk, powstrzymując łzy przed wydostaniem się na światło dzienne. - Tak bardzo chcę go zabić. Rozerwać jego ciało na strzępy...  Ten jego przeklęty biało-czarny pysk. Ale jak? Jak to zrobić skoro od dawna jest martwy?! Czemu zmarli ingerują w nasze życie? Czemu? - Zwrócił wzrok na Zbożową Gwiazdę. - Czemu nie mogą dać nam spokoju? 

<Zboże?>

Perliczy Grzebień urodziła!

Perliczy Grzebień urodziła aż trójkę smyków!


Tygrysek


Klon 


Ryś

Od Belzebuba cd. Azazela

Ozzy wyjątkowo dobrze się bawił. Szkoda, że Belzebub już nie.
- Apokalipsa nadchodzi - miauknął teatralnym szeptem, pojawiając się nagle tuż za plecami brata. Bengal podskoczył.
- Weź się odczep - mruknął, zły że dał się przestraszyć. Bicolor jednak ani myślał odpuścić.
- Zasłona mroku opuści się na ziemię i zapanuje wieczna noc. Otworzy się pradawna księga i Jeźdźcy Apokalipsy… 
- Szatanie, skąd ty bierzesz te teksty? - miauknął Belzebub. Ozzy tylko uśmiechnął się tajemniczo i ciągnął dalej:
- ...z piekła zstąpią demony. Będą chodzić wśród kotów… 
Nagle umieszczona w drzwiach klapa zaskrzypiała. Wzrok obu kotów pobiegł w tamtą stronę. W ich stronę zmierzała dziwna, nieznajoma sylwetka.
- Szczęście spadło na was śmiertelnicy futrzaści - miauknął nowo przybyły. - Zaszczyt niemały. Od dziś w waszym domostwie zagościł sam Władca Demonów. 
- O kurwa - wyrwało się Belzebubowi.
Wpatrywali się w nowo przybyłego szeroko rozwartymi ślepiami. Zanim Belzebub zdążył zapytać, czy w takim razie potrafi grać heavy metal, rozległo się pukanie do drzwi.
Przed domem stali ubrani na czarno Dwunożni.
- O kurwa - wymsknęło mu się po raz drugi.
Pukanie się powtórzyło.
Belzebub wodził wzrokiem od jednego do drugiego towarzysza niedoli. Obaj wyglądali na zaskoczonych.
- Panie demon - zdołał w końcu wydusić z siebie bengal. - Weź nas ratuj. 
Kątem oka dostrzegł ruch. Spojrzał na brata… czy raczej na miejsce, w którym jeszcze chwilę temu był jego brat. Zostali sami.
- Na jaja szatana - przeklnął.
Pukanie stało się bardziej natarczywe.
- Mogę nawet podpisać cyrograf - miauknął. Głos mu zadrżał.


<Azazelu? xD>

Od Belzebuba cd. Hagrid

Kolejny cudowny dzień. Ozziego nie było nigdzie w zasięgu wzroku, słoneczko świeciło, miska była pełna wołowych przysmaków. Żyć nie umierać.
- Minęła piąta, nie zatrzymasz mniee, właśnie piątunio rozpoczyna sieeeee - sączyło się z pudełka pozostawionego na szafce przez Dwunożnych. Parę dni temu nauczył się jak je włączyć, więc grało na cały regulator nawet, kiedy Wyprostowanych nie było w domu.
Belzebub przeciągnął się, wyciągając czarne łapy najdalej jak mógł. Coś przyjemnie strzeliło mu w kręgosłupie.
Zawtórował głosowi z pudełka, miaucząc kolejne wersy refrenu (to, że nie rozumiał, o co w nim chodziło, nie stanowiło dla niego żadnego problemu). Nagle do jego nosa doszedł nieznany zapach. Kolejny nowy sąsiad? Całkiem sporo się ich ostatnio pojawiło. Zamilkł, podchodząc do ogrodzenia kończącego jego włości. Niepokój zaszczepiony przez brata gdzieś tam pozostał, ale hej, poznał już Lokiego i Papieża i żadne nie chciało przerobić go na kaszankę, więc może i teraz nie będzie tak źle?
Na wszelki wypadek trzymając się blisko płotu, podszedł bliżej czarnej sylwetki. Nawet stąd słyszał, jak kotka syczy i prycha niezadowolona. Uśmiechnął się pod nosem. Ktoś tu wstał dzisiaj lewą łapą.
- Cześć! - zawołał (z bezpiecznej odległości).
- Tia, hej - odparła bez entuzjazmu. 
Zaśmiał się pod nosem i podszedł bliżej. Nie wyglądała specjalnie groźnie. Była od niego mniejsza i chudsza, miała krótkie czarne futro i pomarańczowe ślepia. I była kotką.
- Dziwnie pachniesz - palnął. Kocica przez moment mordowała go wzrokiem.
- Nie przypominaj mi nawet - prychnęła. 
Belzebub zrobił krok do przodu i dyskretnie ją powąchał. A przynajmniej starał się być dyskretny. Znał ten zapach i chyba odgadł przyczynę złego humoru nieznajomej.
- No tak - miauknął, uśmiechając się lekko. - Obrzynacz. Jakoś ci nie zazdroszczę. - Czarna nie urwała mu jeszcze głowy, więc kontynuował. - Jestem Belzebub, a ty?


<Hagrid? :P>

Od Belzebuba cd. Lokiego

Kocur się zaśmiał. Może i nie zrozumiał połowy z tego, co kocur mówił (czarno-biały chyba dawno nie miał okazji się wyżalić bo gadał jak najęty), a w drugą połowę ciężko było mu uwierzyć, ale jakoś tak miło było spotkać kogoś, kto też ma problemy z rodzeństwem. Od razu poczuł sympatię do Lokiego.
- Nie myślałem, że kiedykolwiek to powiem, ale w porównaniu do twoich braci, mój brat wychodzi na całkiem normalnego. Nie, nie czci żadnych obrazków - dodał, śmiejąc się z tego pomysłu. - Serio mieszka tu taki kot? Muszę go kiedyś poznać. Czyli mój braciszek miał rację, że sprowadziły się tu jakieś czubki - prychnął. - Bez urazy oczywiście, nie mówię o tobie.
Oriental skinął głową na znak, że nie chowa urazy.
- Naprawdę był dziwny - dodał, wciąż mając na myśli tamtego pieszczocha.
- Ozzy jest… specyficzny - Belzebub zaśmiał się pod nosem. - Czasami mam wrażenie, że żyje w innym uniwersum. Pojawia się znikąd w losowych momentach, mówi i robi dziwne rzeczy, a potem znika. Nigdy nie wiadomo, co mu wpadnie do tego pustego łba. Zachowuje się jak czubek, a potem nagle wyjeżdża z jakąś psychoanalizą albo totalnie głęboką myślą i myślisz “lol, to było mądre, może tylko udaje dziwaka?”. Ale potem odwala coś takiego, że masz ochotę walnąć łbem o ścianę i ci przechodzi - parsknął. - I ta jego poza księcia ciemności. Wiesz, coś takiego - Belzebub uniósł łeb i zapatrzył się w dal nieobecnym wzrokiem. Zamachał powoli ogonem i westchnął, jakby Szatan znów wzywał go do piekła, a on wrócił dziś stamtąd już trzy razy. - Słońce zachodzi dziś krwawo… - miauknął, naśladując przyciszony głos brata. - To wróżba złego losu… Apokalipsa… Śmierć nadchodzi… - Przeszedł za Lokim, niemal smyrając go po nosie ogonem. - Upały szkodzą na futro… - Przypominając sobie jak ostatnio go przestraszył, skoczył nagle w bok, krzycząc na całe gardło “MUCHA!”.
- Gdzie? - rozległo się obok niego.
Uniósł wzrok i jego spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem dwukolorowych oczu. Ozzy uśmiechał się niewinnie, patrząc raz na swojego brata, raz na orientala (albo na obu naraz, ciężko powiedzieć).
Ups. Przypał.


<Loki? xD>

Od Brzasku cd. Kawki

 Wiatr prześlizgnął się po jego futrze, wsuwając w nie swoje zimne palce. Brzask nastroszył sierść. Zbliżała się Pora Nagich Drzew.
Kilka wschodów słońca temu opuścił swoje nadrzewne legowisko. Gdy ostatnie pomarańczowe liście spadły z osłaniających je konarów, zdecydował, że pora poszukać czegoś innego. Schronienia, które zapewni mu ciepło podczas mroźnych poranków. Po raz pierwszy miał spędzać je sam.
     Rozejrzał się, analizując otoczenie. Zbliżył się nieco do terenu leśnych klanów, nie na tyle jednak, by czuć się zagrożony. Jeśli nie chciał któregoś wschodu słońca natknąć się na klanowicza, powinien odbić trochę w stronę tamtej polany. Może uda mu się przy okazji coś upolować. Niebo zachmurzyło się niebezpiecznie. Zanosiło się na kolejną burzę. Jeśli nie chciał zmoknąć, powinien się pospieszyć. Brzuch zaburczał, domagając się jedzenia.
Tuż obok trzasnęła gałąź. 
- Okay, koniec twojego lenienia zada na moich terenach.
Spiął mięśnie, gotowy do obrony. Powoli odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos. Dziwnie znajomy głos…
Kawka wyglądał na równie zaskoczonego jego widokiem.
- Nieistotny promyk ciepła, on przyniesie nadzieję… - wymamrotał kocur.
Bury nie zrozumiał z tego ani słowa. Zrozumiał za to coś innego.
- Jestem Brzask - miauknął, zanim czarny zdążył powiedzieć coś jeszcze, akcentując swoje nowe imię. - A tak w ogóle, ciebie też miło widzieć. - Jego uśmiech był ciepły, ale ślepia zmęczone. - Nie wiedziałem, że to twoje tereny. I nie leniłem się za bardzo - dodał żartobliwie. 


<Braciak? ;)>

Od Wróblowej Gwiazdy (Brzasku) cd. Iskrzącego Kroku

 Samotne spacery stały się jego namiastką wolności. Tam liczył się tylko jego oddech i szmer kroków na suchej ściółce. Tam nie był liderem, partnerem, wojownikiem. Możliwość pójścia dokąd tylko poniosą go oczy dawała mu iluzję swobody. Przynajmniej dopóki nie musiał wrócić do obozu, do wszystkiego, od czego próbował uciec.
     Łapy zaprowadziły go na brzeg strumienia. Było już późno, srebrny księżyc falował w jego toni, rozświetlając noc. Z jakiegoś powodu kocur poczuł ukłucie żalu.
Coś zaszeleściło w oddali. Uniósł łeb i jego serce na moment się zatrzymało. Czy…? Księżyc srebrzył jej futro, upodabniając ją do szlachetnych przodków. Kocur wstrzymał oddech, bojąc się, że zaraz zniknie.
Nie zniknęła. Podeszła bliżej, uśmiechając się ciepło. Zatrzymała się parę kroków od kamienia, przy którym siedział. Chciała mu coś powiedzieć, widział to w jej oczach. Zesztywniał.
- Zerwałam z Olchą - miauknęła cicho, spuszczając głowę. - Nareszcie wydało się, że nigdy jej nie kochałam, że nie chciałam kociąt - spojrzała mu w oczy, szukając w nich zrozumienia. - Mogę się do ciebie przytulić? Naprawdę tego potrzebuję.
Zadrżała od tłumionego płaczu. Gestem wskazał jej miejsce obok siebie i pozwolił jej wtulić się w swoje bure futro. Szlochała, a on próbował zrozumieć, co właśnie usłyszał. Przytulił mocniej szylkretkę, mrucząc uspokajająco.
- N-nie wiedziałem, że miałyście dzieci.
- Ona miała - miauknęła cicho wojowniczka. - Bardzo jej na tym zależało. Chciała, żebyśmy były rodziną. Taką prawdziwą. Ja… nie potrafiłam… - rozpłakała się na dobre.
- Cii - miauknął, niepewnie gładząc ją ogonem. - Wiesz, że nie było innego wyjścia. Skoro jej nie kochałaś… Nie da się wiecznie oszukiwać samego siebie. Wiecznie czuć gorszym i udowadniać sobie, że zasługuje się na szczęście. Uśmiechać, by później płakać w samotności - jego gardło ścisnęło się niebezpiecznie. Zamilkł na moment. - Powinnaś być z siebie dumna. W-wiem ile wysiłku wymaga szczerość. N-nie każdy potrafiłby się na nią zdobyć.
Nie każdy.
Przytulił się do niej mocniej.
Nie każdy.
Po jego policzkach pociekły łzy.
Ile by dał, by mieć tyle odwagi.


<Iskierko? Przepraszam, że tyle to trwało ;-;>

Od Snu

 Z uwagą obserwowała koty, które męczyły się chodząc wśród lepkiej, brązowej substancji zwaną także błotem. Tak bardzo się cieszyła, że nie musiała do nich teraz należeć. Ubrudziła by sobie tylko swoje nieskazitelnie czyste futro! Chodzić z całym pobrudzoną sierścią? Eew! Wstydu trzeba nie mieć. 
— Na co tak spoglądasz, kochanie? — głos Skrzącej Nadziei zepchnął ją z równowagi. Spojrzała na dymną. Czego ona mogła od niej chcieć? To wcale nie tak, że jej nie kochała. Czasem jednak była zbyt nadopiekuńcza. Liliowa straszliwie na nią chuchała i dmuchała. Na Śnieżynkę z resztą też. Zachowywała się, jakby wraz z siostrą były jakąś drogą porcelaną, której nie da się naprawić, ani odkupić. I może faktycznie tak było, ale Sen nie zdawała sobie z tego sprawy.   
— Patrzę się na koty. Na wojowników. Nie robię chyba niczego złego, prawda, mamo? — zapytała słodkim głosikiem, a na jej pysk wkradł się niewinny uśmieszek. 
— Oczywiście, że nie skarbeńku. To bardzo dobrze. Przynajmniej uczysz się być wojowniczką od najmłodszych lat! — krzyknęła, przygarniając Sen do siebie. Płowa słyszała, jak ze Skierki wydobywa się gardłowe mruczenie. 
— Umm, mamo? A wojownicy muszą się tak brudzić? — zapytała. To była bardzo ważna rzecz! Musiała się przygotować na przyszłość. 
— Jeśli będziesz bardzo uważać, to nie. Masz moje słowo. — odpowiedziała niemal od razu. — Nie chcesz może iść poszukać taty? — dodała po chwili dymna, patrząc na Sen rozbawiona. Płowa kiwnęła głową na "nie". Tu było jej dobrze. Miała ciepło i mogła zachować czyste futerko. 

Od Konopii CD. Szyszki

Konopia poczuła, że całe jej ciało sztywnieje. Słowa Błysku zabolały. Tym bardziej, że kotka słynęła z wyrozumiałości. Dziś nie było tego po niej widać. Zupełnie jakby była innym kotem. Nieznanym jej. Zacisnęła łapy. Nie mogła sobie pozwolić na roztrząsanie stanu Błysku. Może miała kleszcza za uchem albo robaki w zadzie. Czekała ją poważna rozmowa.
— Co ona tutaj robiła i jak długo się spotykacie? — padło pytanie.
Kotka spojrzała na pysk liderki. Owinęła się ogonem. Nie lubiła takich rozmów. Z resztą nikt nie lubił.
— Nic. — padło z jej pyska.
Uderzenie serca minęło w absolutnej ciszy. Konopia przełknęła ciężko ślinę.
— Widujemy się przy płocie. Nie odchodzimy od niego na długość drzewa... po prostu... ja ją kocham Szyszko. — mruknęła, spuszczając wzrok.
— Widujecie się w sadzie. Wiem, co widziałam. Pewnie to nie pierwsze wasze spotkanie. — wtrąciła się Błysk.
Kotka spojrzała na liderkę.
— Konopio, przecież pamiętasz, co zrobił nam Klan Nocy. Pozwalając przychodzić tutaj Zbożowemu Kłosowi, narażasz nas na niebezpieczeństwo. A jeśli zostałaby kiedyś liderem? Skąd wiesz, że nie postąpi jak Pstrągowa Gwiazda?
Szylkretka nie mogła wierzyć w co słyszy. Nie chciała. Pokręciła łbem. 
— Nie ufacie mi. — miauknęła. — Postawcie się na moim miejscu. Gdyby Sokół pochodziłby z Klanu Nocy... porzuciłabyś go? Dla niebezpieczeństwa, które nie ma prawo miejsca? Przecież... przecież znam Zbożowy Kłos, dlaczego miałaby nam to zrobić?
— Ile się widujecie? —  ponowiła twardo Błysk. 
Jej wzrok świdrował Konopie. 
— Dwanaście ksieżyców... albo więcej. — mruknęła, wpatrując się kotce prosto w ślipia. 
Błysk prychnęła niesmaczna. Już otworzyła pysk, żeby coś powiedzieć, ale Szyszka zabrała jako pierwsza głosu. 
— To nie jest kwestia zaufania. Postaw się na naszym miejscu, Konopio. Klan Nocy zabił naszych pobratymców. Zabili mojego brata. — pokręciła głową. — Nie możesz wszystkich narażać. Czy Zbożowy Kłos zna położenie naszego obozu? Jak dużo jej o nas mówiłaś?
W głosie kotki było wyczuwalne napięcie. 
— Nic nie wie... — mruknęła cicho Konopia. 
— Znam Zbożowy Kłos. Wtedy wydawała się porządna kotką. Jednak ty tylko się dla niej liczysz z nas wszystkich, reszta mogłaby zapłacić zbyt wysoką cenę. Ja... ja nigdy więcej nie pozwolę, żeby stała wam się krzywda.
Szylkretka jedynie przyglądała jej się w ciszy. Liderka po paru uderzeniach serca otworzyła ponownie pysk. 
— Miłość to najpiękniejsze uczucie, jakie może spotkać kota. Zawsze to powtarzałam. I dlatego nie mogę mieć do ciebie żalu, że się w niej zakochałaś. Jednak nie mogę pozwolić na wasze spotkania. Jeśli Zbożowy Kłos cię szczerze kocha, może dołączyć do Owocowego Lasu. — poruszyła ogonem. — Bo ty nie planujesz odejść, prawda? Wolę mieć pewność, obiecałam twojej matce, że nie pozwolę cię skrzywdzić. Wiesz w jakim jesteś stanie.
Konopia spuściła łeb. Wiedziała, że nieważne jak mocno kochała ją Zbożowy Kłos nie mogła pozwolić kotce tu zostać. Nie było gorszego uczucia niż niewola po tylu księżycach na wolności. Poczuła jak jej kruchy świat się sypie. Nie miała nikogo w tym klanie. Jedynie Zbożowy Kłos nadawała jej życiu barwę. Spojrzała smutno na swoje łapy.
Ale czy ona da radę opuścić Owocowy Las?

* * *
*po odpisie hachi*

Spoglądała na siatkę. Ogrodzenie dzielące ją od zewnętrznego świata. Wpatrywała się w nie jakby były zaczarowane. Odwróciła łeb w stronę obozowiska. Cichy szmer świadczący o żyjącej tam społeczności brzmiał tak spokojnie. Tak znajomo. Znów wzrok kotki przeniósł się na siatkę. Lisy mieszkały poza nią. Inne niebezpieczeństwa, o których już dawno zapomniała też. 
Nie potrafiła zadecydować. Nie dziś. 

28 września 2021

Od Kroczącej Gwiazdy

Prawa przednia łapa. Lewa tylna łapa. Teraz ostrożnie, lewa przednia łapa, na tyle szybko by niesprawna prawa nie załamała się pod ciężarem jej ciała. Prawa tylna łapa.
Powtórzyć. Nie syknąć z bólu, gdy mech otrze się o różową, nierówną skórę przednich łap. Podnieść się, gdy wybity bark jednak nie utrzyma jej masy. Odpocząć, gdy płuca zaczną rozpaczliwie domagać się tlenu.
Próbować. Ciągle od początku. Nawet jeśli to wszystko nie miało sensu.

Krocząca Gwiazda. Cóż za ironiczne imię. Kiedyś pewnie doceniłaby sarkazm. Kiedyś... Ale nie teraz.
Najpierw straciła kontrolę nad swoim życiem. Teraz przestało jej słuchać własne ciało.
     Czekała na zapadnięcie zmroku. Gdy noc spuszczała miłosierną zasłonę na obóz, wychodziła ze swojego legowiska. Krok po kroku. Łapa po łapie. Codziennie dalej.
Codziennie bliżej udowodnienia, że jest jeszcze coś warta.
Schudła. Jej futro zmatowiało. Sylwetka straciła moc. 
W zimnych ślepiach zgasła determinacja.
     Na początku wyprawa do stosu ze zwierzyną zajmowała jej niemal całą noc. Później nauczyła się docierać do wyjścia z obozu. Wróciła do polowania. Wczoraj pierwszy raz udało jej się coś złapać. Rudzik miał złamane skrzydło i tylko dlatego miała dość czasu, by do niego podejść. Ciepła krew wyglądała na śniegu tak nierealnie… 
Z dwojga kaleków, ona okazała się sprawniejsza.
Pora Nagich Drzew była jej sojusznikiem. Przykryte zimnym puchem szyszki, gałęzie i kamienie nie raniły świeżo zagojonej skóry. Amortyzował upadki.
Ciemność zapadała wcześniej i później odchodziła.
Borsuczy Krok była przyzwyczajona do życia w mroku, ale nigdy nie była mu tak wdzięczna.

Nie ona jedna chodziła na nocne spacery. Kilka razy dostrzegła wymykającą się z legowiska Raniuszkowy Dziób. Kiedyś Wiśniowy Świt. Parę razy rzuciło jej się w oczy także jasne futro Północnego Mrozu, znikające w wyjściu z obozu.
Nie ingerowała. 
Nie była głupia. Widziała, co się działo. Mroczna Puszcza, Klan Gwiazdy… Teraz to nie była kwestia wiary. Nie wiary w jedno czy drugie. Ciężko było zaprzeczyć ich istnieniu, gdy ich szepty wypełniały cały obóz. Gdy przemawiali z nieswoich ciał, gdy chodzili między żywymi. Nie… To nie była kwestia wiary w Klan Gwiazdy. To była kwestia wiary jemu. A ona nie wierzyła. Ani Klanowi Gwiazdy, ani Mrocznej Puszczy. Nie po tym wszystkim, co widziała.
Przodkowie chcieli tylko jednego - podporządkowania ich zasadom. Wypełniania reguł, które ustalili. Fasolowa Łodyga nie była złym kotem. Przynajmniej na tyle, na ile ona, pozbawiona poczucia moralności i gryzącego ją sumienia, miała prawo rozsądzać o dobru i złu. Strzyżykowa Pręga również nie była zła. Świtająca Maska także. Podjęli własne decyzje. Pech chciał, że ich interes był sprzeczny z interesem Klanu Gwiazdy. Oni dbali tylko o siebie. Gdy działo się naprawdę źle, odzywali się tylko wtedy, gdy ich racje były zagrożone. Jak wtedy. Wojna domowa, atak Stwórcy, okupacja przez Klan Burzy, epidemia. Choroba jej brata. Liczył się tylko interes.
Mroczna Puszcza była po prostu drugą stroną tego samego liścia. Porządek i chaos. Normy i bezprawie. Światło i mrok.
Krocząca Gwiazda gardziła na równi jednymi i drugimi.

***

W uszach wciąż miała echo jej krzyków.
Deszcz bębnił o skałę nad jej głową. Kurtyna kropel odgradzała ją od świata na zewnątrz.
     Jej lśniące jak w gorączce oczy. Oczy o tęczówkach w kolorze piór dzwońca, którego niedawno upolowała.
Oczy, które wiedziały, gdy tylko na nią spojrzały.
     Pamiętała ten pierwszy raz. Pamiętała dreszcz ekscytacji, niedostrzegalny uśmiech, który wykwitł na jej pysku, woń strachu. 
Pamiętała, jak jej oczy zalśniły blaskiem hartowanej stali.
Nie potrafiła wyrzucić jej z pamięci, nie ważne jak bardzo się starała.
Była zimą. Dumą. Pogardą. Była niezłomna i Borsuk tylko marzyła, żeby wypróbować jej twardą fasadę. Przedrzeć się przez nią, albo rozbić na zimnym kamieniu jej woli.
Pamiętała ten błysk, który widziała za każdym razem, gdy ryzykowały życiem. Swoim, cudzym, nie miało to znaczenia. Liczyła się tylko gra. Igranie z ogniem. Taniec nad przepaścią.
Ten jeden moment, w którym krew tętniła w żyłach, a oddech się rwał.
Ten jeden moment, w którym mogła być sobą.
W którym była podziwiana.
Nie potrafiła żałować wybitego barku. Rozpuszczonej plotki. Naderwanej gałęzi.
Tego, co zobaczyła wtedy w jej oczach.
Żałowała tylko jednego. Że nie potrafiła się zatrzymać, zanim wszystko poszło o krok za daleko.
     Deszcz bębnił o skałę nad jej głową.
Powiał zimny wiatr. Niósł odległe echo krzyków. Jej krzyków.
W oczach koloru piór dzwońca nie zostało już nic. Tylko popiół z dawno zgasłej iskry.
     Krocząca Gwiazda szczelniej otuliła się ogonem. Było wyjątkowo zimno.

Od Jałowego Pyłu

Marchewka to, Marchewka tamto. Kotka przejęła jego życie. Wszystko co robił (jeśli nie polował albo nie chodził na patrole) było z nią. Ona zawsze musiała wiedzieć gdzie idzie, z kim, kiedy, kiedy wróci, czy to kotka i czy oby na pewno go nie będzie zdradzać. Czuł się jak w potrzasku. Jak w klatce. Walonej klatce. 
I akurat napatoczył mu się pod nos jakiś dzieciak. Chyba z Klanu Wilka czy jakoś tak.. Kto wie. Nie przejmował się takimi durnotami. Wiedział jednak że ma na futrze rude plamy, a to już kreśliło kotkę w jego oczach. A stała zaraz przed nim i gapił się na nią jak na idiotkę.
- Uhm, witaj, rudzielcu. - powiedział, chcąc się ugryźć w język.
- Mhm? - odwróciła się szylkretka.
Niezręczna sytuacja, bo nawet nie wiedział co chce i co powiedzieć.
- Uhm.. Wiesz, Bycza Szarża mi mówił że jest zajęty i abym cię na polowanie wziął.
Co on za kretyństwa wygaduje?!
Uczennica wzruszyła ramionami. 
- A czy on nie śpi teraz w legowisku wojowników?
- Nie mam pojęcia, ale tak mi powiedział. 
Brzmiał tak mało przekonująco, jakby gadał o latających jeżach. 
A to wrażenie zostało spotęgowane przez przeciągającego się Byka, który wychodził z ziewnięciem na pysku, budząc się z drzemki.
Czy on musi mieć takie szczęście?
<Wietrzna Łapo? Przepraszam że jest takie krótkie>

Od Cisowej Kołysanki

adoptowałem w końcu tą paskudę, jej

Lepka breja zaczęła otaczać jej łapy. Grymas mimowolnie wkradł się na jej pysk. Prócz zgniłych piszczek nie było co jeść. Nawet w lesie tylko takie znajdowała. Nic tu po niej. Nie miała innego wyjścia niż wrócić do obozowiska z pustym pyskiem. Znajome rozmazane zielonawe kształty ukazały się jej ślipią. Była blisko. Pewnym krokiem wkroczyła do obozu. Biała plama stanęła jej na drodze. Zaczęła na jej widok odchodzić, lecz Cis nie zamierzała się poddawać. 
Dziś zostaną najlepszymi przyjaciółkami. 
— Witaj, Północny Mrozie! — pisnęła, łapiąc pospiesznie kotkę. — Jak tam u ciebie? U mnie świetnie, dzięki, że pytasz. Widzę, że nic nie złapałaś też, a raczej nie widzę, haha, wiesz o co chodzi, że nic nie masz w pysku, a ja nie widzę. Zabawne, nie? — puściła jej oczko. 
Biała łapa szybko odsunęła ją na bezpieczną odległość. 
— Ostatni raz ci to mówię. Zostaw mnie. — burknęła wojowniczka. 
Cisowa Kołysanka wywróciła oczami. Ah ta Północna. Była taka wstydliwa. Dziewica niewydymka. Cis zamierzała ją naprawić i uczynić najlepszą psiapsiółą pod słońcem. Czy to się podoba kotce czy nie. Jeszcze kiedyś jej podziękuje. Ucałuje łapy i ułoży pieśń o jej cudowności. 
— Oh, Północny Mrozie, oh, Północny Mrozie... — miauknęła, cmokając. 
Ktoś tyknął ją od tyłu. Odwróciła się do tajemniczej postaci, mrużąc oczy. Brąz. Brąz i biel.
— Padający Deszcz? To ty...? — mruknęła niepewnie. 
Niby sierść trochę za ciemna, ale przez to błoto teraz każdy był brązowy. 
— Nie, to ja Suśli Nos. — odparł kot. — Chodź ze mną, Cisowa Kołysanko. Chyba nasz zastępca coś od ciebie chce. 
Cis zmarszczyła nos. Jastrzębi Cień? Oh, jak ona go nie cierpiała! Przecież była o NIEBO lepszą kandydatką od niego nudziarza ponurego. Krocząca Gwiazda musiała oddać rozum kretowi skoro wybrała go zamiast Cisowej Kołysanki. Przecież to jej dziadek był liderem Klanu Wilka podobnie jak pozostali przodkowie. 
— Czego chciał Jastrząb? — miauknęła od niechcenia, kryjąc się ze własnym lękiem przed konsekwencjami, że wróciła z pustym pyskiem. 
Suśli Nos wydał z siebie niezrozumiały odgłos. 
— Hę? — chrząknęła.
Kocur zatrzymał się. 
— To poważna sprawa, Cisowa Kołysanko. Musisz teraz iść sama. 
Kotka uniosła brwi do góry, a zaraz potem brodę. Może bury zmądrzał i chce oddać sam jej stołek? Na pewno. Inna opcja nie istniała. Szybko znalazła tą burą kupę futra. 
— Jastrzębi Cieniu, przykro mi, ale cieszę się, że w końcu to zrozumiałeś. — poklepała go ogonem po grzbiecie. — Nie ma czego się wstydzić. Każdego z nas czasem coś przerasta. Dobrze, że to zrozumiałeś. Chętnie przejmę...
— Nie rozumiem. — zdezorientowany głos wytrącił Cis z równowagi. 
Nie brzmiał jak Jastrzębi Cień. 
— Cisowa Kołysanko, to ja. Gepardzia Cętka. — miauknął kocur. — Jastrzębi Cień, gdzieś wyszedł. Niedługo wróci. 
Bury kształt wstał i zaczął odchodzić. Cis opuściła ogon. Nie chciało jej się czekać na tego przydupasa Kroczącej Gwiazdy. Chciała, żeby ktoś teraz już poświęcił jej uwagę. Póki nie myśli o niczym innym niż to. 

<ktoś coś z kw chce sesję?>

Od Azazela

Kraina różu. Wszystko było w nim skąpane. Zapach kwiatów i cukru unosił się w powietrzu. Azazel nienawidził tego miejsca. Bardziej niż Obcinacza. Bardziej niż wysłannika niebios-przybłędy. Lecz zmuszony do tego gnił w ciasnej klatce z Fernandem. Jedynie jego wspólnik podnosił mu morale. 
Dwunożni słudzy nie docenili jego gniewu i jego zemsta trochę ich... przerosła. Wróciwszy do domu nie spodziewali się, że ogień będzie szalał po ich meblach, a ich ukochany kot będzie siedział na środku miaucząc zadowolony. Wpatrujący się w nich oczekująco. Na ich reakcje nie musiał długo czekać. Pełna wrzasków chwalebna mu pieśń wypłynęła z pysków Dwunogów. Wzięli go na rękę i unosili pochwalnie w górze. Potem zjawiły się czerwone bestie, które także stworzyły o nim balladę pełną gwałtownych dźwięków. Najlepszy dzień Azazela w jego życiu. Czuł, że odblokował w sobie nowe moce. Stał się potężniejszy. Mocarniejszy. 
Kocur przeciągnął się w klatce. Dwunożni najwidoczniej musieli przywyknąć do jego nowej potęgi. Zbyt zlęknieni "uwięzili" go w więzieniu. Azazel zamierzał dać im trochę czasu do przywyknięcia. Poza tym w każdym uderzeniu serca mógł zwiać z tej klatki. Nieznajomy przybłęda sprezentował mu u Obcinacza tajemną wiedzę otwierania tego ustrojstwa. Lecz Azazel zamierzał być dobrym władcą. Da im jeszcze parę wschodów słońca. Przecież nie będzie gnił w tym pomieszczeniu wieczność. 


* * *

Nadal tu gnił. Azazel zaczynał się irytować. Już raz posmakowali jego zemsty. Ile ma jeszcze tu tkwić. Uważał swoich sługusów za odważniejsze istoty. Zdenerwowany wyciągnął łapkę do mechanizmu jego więzienia. Nie było łatwo. Po wielu próbach udało mu się otworzyć wrota. Dumny wyczłapał się się z klatki. Promienia słońca wpadające przez okno powitały go na wolności. Ruszył pewnym krokiem do wyjścia z groty różu. Jeden z Dwunogów napatoczył się pod jego łapy. Na jego widok donośnie pisnął. Pranie wypadło z jego łysych łap, które ubrane w materiałowe rękawice zaczęły się zbliżać w stronę Azazela. Młody demon poczuł nieprzyjemny dreszcz przez ciało. Nie chciał wracać do więzienia w różowym pokoju. Biegiem puścił się do drzwi wejściowych. Dwunożni krzyczeli za nim. Kocur jednak nawet się nie obejrzał. Gnał przed siebie. Zatrzymał się dopiero przed ulicą zdyszany. 
Nie miał już gdzie wrócić, czekało go nowe życie.

Od Kamiennej Agonii CD Jałowego Pyłu

 Spojrzała na specyficzną parę ze skrzywionym spojrzeniem. No dobra. Wszyscy wiedzieli, że Jałowy Pył musiał coś odpierdolić. Nie cackałby się z rudym bez powodu. Czarna spojrzała na skałę, na której siedziała kremowa kretynka. Oblizywała wargi z rozkoszą, jakby zadowolona, że z Marchewki mogą wyjść rude bachory. Kamienna Agonia wywróciła oczami. Czy znów będzie zmuszona ratować nieszczęsnemu dzieciakowi dupsko?
Zgromiła Marchewkowy Grzbiet ostrym spojrzeniem. 
- Nie kocham go - Warknęła. - Możesz go sobie tulić i miziać ile wlezie, jego sprawa, że zadaje się z gorszymi.
Ruda kotka zjeżyła futro na karku.
- Cóż, więc teraz widzisz, że należy do mnie. Spodziewamy się kociąt!
- No co ty? Weź już nie pierdol - Syknęła Kamienna Agonia i koniuszkiem ogona strzepnęła w kierunku wyjścia z obozu. - Mój dziadek nakazał mi i Jałowemu Pyłu zapolować. Więc przykro mi, ale wasze "urocze" całuski musicie odstawić na później. Jałowy Pyle, idź już, ja zaraz do ciebie dołączę.
Kłamała, oczywiście, ale może Marchewkowy Grzbiet nie była na tyle głupia, by sprzeczać się z przysłowiowym rozkazem zastępcy.
- Ledwo co przyszłaś z patrolu - Zauważyła Marchewka. - nie jestem głupia.
- To nie ja wydaję rozkazy. - Wyharczała. - Poza tym nikt nie pytał cię o zdanie. Idź, Jałowy Pyle.
Wojownik wydawał się jak w niebie. Odetchnął z ulgą, gdy odszedł od kotek i skierował się do wyjścia z obozu, gdzie zaczął czekać na czarną.
- Masz mnie za kretynkę? - Warknęła kotka, prężąc mięśnie i piorunując wzrokiem rudą. Spojrzała się ukradkowo na skałę. Piaskowej Gwiazdy już nie było. Ta cholera pewnie znowu poszła wygrzewać tyłek w legowisku, gdy inne koty harują jak pieprzone woły, by miała co jeść i gdzie spać. - Jałowy Pył by się nie spotykał z głupią rudą idiotką!
- Uważaj, do kogo mówisz. Wydaje mi się, że to ja jestem tutaj lepsza od ciebie. - Ruda popatrzyła z góry na czarną. - Kochamy siebie, a ty jesteś tylko wrzodem. Jałowy Pył jest mój i koniec kropka. Nie wtrącaj się w nasz związek.
Kamienna Agonia prychnęła.
- Naprawdę, kretynko, sądzisz, że obchodzi mnie z kim się ten głupiec rucha? Kolejny raz ratuję mu dupę, tym razem przed tobą. Wstrętna nadęta ropucho, nie zbliżaj się do niego! Jesteś obrzydliwym rudzielcem. Współczuję waszym przyszłym gówniarzom okropnej matki.
Odwróciła się, nim Marchewkowy Grzbiet zdążyła odpowiedzieć. Ruszyła w kierunku Jałowego Pyłu. Tym razem rudej kretynce się upiekło, bo wojowniczka nie zamierzała marnować na nią czasu. Ale następnym razem pogadają sobie jak kobieta z kobietą.
Otworzyła usta, gotowa powiedzieć coś do Jałowego Pyłu, gdy pod nogi napatoczył jej się Orlikowa Łapa. 
- Idziecie na patrol? - Miauknął spokojnie. - Mógłbym pójść z wami?
Jego ślipia skierowały się w stronę Kamiennej Agonii. Nawet ta twarda kocica z żelaznym sercem nie zdołała się oprzeć uroczemu spojrzeniu młodzika. Prychnęła, strzepując ogonem.
- Dobra, idź z nami, gówniarzu. - Nie pofatygowała się nawet, by powiedzieć do niego "brat". - Robię to wyłącznie dlatego, że chcę oszczędzić twojemu nieszczęsnemu mentorowi roboty.  Ale nie sprawiaj kłopotów, bo sama pokażę ci prawdziwy trening. I nie wtrącaj się w nasze rozmowy.
Ruszyła pierwsza wyłącznie dlatego, że nogi jej już marzły od stania w miejscu. Orlikowa Łapa szedł ostatni, jakby zachwycał się terenem wokół. Kamienna Agonia naprężyła mięśnie. Od czego zacząć najpierw - opieprz i sroga jatka, czy spytanie się, co się między nim i Marchewą stało?
- Dobra, dzieciaku - Warknęła. - Co ty, do jasnej cholery robiłeś z Marchewką? O jakich ona mówi kociętach, na Klan Gwiazdy?! Nie można zostawić cię w spokoju na kilka minut! Odpierdolisz coś, a potem znikąd ta ruda idiotka obściskuje cię jak zabaweczkę! Było ją trzasnąć raz a porządnie w łeb, a nie udawać jakiegoś zakochanego pierdolca!
Czekała, aż kocur zacznie się bronić. Naprawdę miała już wystarczająco problemów. Nie zamierzała jeszcze doglądać bachorów Jałowego Pyłu. Marchewkowy Grzbiet to najgorsza panna, jaką sobie mógł kretyn wybrać. Czy tego chce, czy nie, Kamienna Agonia i tak będzie musiała niańczyć ich dzieci. Jałowy Pył sobie sam nie poradzi, to tylko głupi dzieciak.

<Jałowy Pyle? Tłumacz się!>

Od Azazela

Prychnął gniewnie, gdy śmierdząca ciecz dostała się do jego nozdrzy. Przeklęty Obcinacz. Przeklęci Dwunożni słudzy. Został zdradzony... tak straszliwie zdradzony. Przepełnione czystą nienawiścią ślipia wpatrywały się w oczy Wyprostowanego. Azazel z całych sił przeklinał tą paskudną, dwulicową istotę. Oby poczuła jego ból! Jego cierpienie!
Zeskoczył cały naładowany furią i trzepnął swym potężnym ogonem. Dwunożny nawet nie pisnął. Azazel uśmiechnął się dumnie. Czuł jego przerażenie pomimo zapchanego nosa. To nie koniec.
Jeszcze poczuje jego furie. 


* * *

Dwunożni słudzy opuścili jego królestwo jak zazwyczaj rano. Azazel już płonął z niecierpliwienia. Tak, teraz, teraz nastanie słodki czas zemsty. Już czuł jej smak na języku. Przez te wszystkie księżyce kocur dobrze wiedział co musi uczynić. Rozejrzał się. Od czego tu zacząć. 
Na widok zazwyczaj grającego kolorowego i ogromnego kamienia aż po jego grzbiecie przeszły ciarki podekscytowania. O tak. Idealny początek jego zemsty. Podszedł do telewizora i przyszykował się do skoku. Nie było łatwo. Kamień naprawdę był wysoki i smukły. Po wielu próbach Azazelowi w końcu udało się znaleźć na jego szczycie. Manewrując na nim w końcu znalazł stabilny punkt. A przynajmniej tak mu się wydawało. Poczuł jak traci grunt pod łapami. Telewizor zakołysał się i upadł na podłogę. Trzask i wylatujące z jego iskry upewniły Azazela, że rozprawił się z tą bestia na zawsze. Zadowolony z siebie kopnął kawałek szkła.
— Bestia iście godna pożałowania z twej istoty. Prób walki nie podjąłeś nawet. — prychnął z wyższością. 
Wskoczył na drewniany kamień, gdzie prócz stosów książek, które przy pomocy kocura z łatwością wbiły się w powietrze, stał potężny wazon wypełniony kwiatami, których Azazel nigdy nie widział na zewnątrz. Kocur nie zastanawiał się zbyt długo. Z podłym uśmiechem kopnął wazon. Woda i kwiaty wylały się na dywan. Telewizorowi to się nie spodobało. Zaczął głośniej syczeć, a woda dziwnie pachnieć. Azazel utknął na drewnianym kamieniu. Trochę nie uśmiechało mu się postawić swe wspaniałe łapy na tym dziwnym zjawisku.
Oby Dwunożni słudzy jakoś sobie z nim poradzili. 

Od Azazela

Kolejna wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Jak nie ta wstrętna wysłannica niebios-przybłęda to Dwunożni w cierni kręcili się wokół. Wszystko szło nie tak. Zirytowany kocur trzepnął ogonem. Dziwna energia przeszła przez jego ciało. Zapowietrzył się, a następnie powietrze gwałtownie opuściło jego ciało wydając przy tym uroczy odgłos kichnięcia. Przezroczysta substancja spłynęła z jego nozdrzy. Spanikowany prawie pisnął. 
Biegiem udał się do swoich sługusów. Nieprzejęci zajmowali się swoją łysą bestią. Miauknął donośnie. Jeden z jego Dwunogów w końcu na niego spojrzał. Wskoczył mu na kolana i zaprezentował dziwną ciecz wypływającą z jego ciała. Czuł jak słabł. Potrzebował szybko uleczenia szamana. Jego magia wypływała z niego z każdym kichnięciem. 

* * *

Nienawidził jazdy potworem. Czuł jak jego poranna ofiara próbuje mu uciec z żołądka. Ściśnięty w wiążącej jego moce klatce był wyczerpany. Nie miał siły walczyć. Po raz pierwszy w jego życiu. Osłabiony nawet nie zauważył kiedy znaleźli się na dworze. Biała budowla okazała się jego złotym ślipią. O nie. Tylko nie do tej przeklętej istoty. Zaczął przeraźliwie wyć. Nie mogli mu tego zrobić. Był zbyt słaby by zmierzyć się z Obcinaczem. Dwunożne sługusy jednak nadal ślepo podążały w stronę budowli. Otworzyli drzwi i weszli do środka. 
Mrożące krew w żyłach jęki dotarły do jego uszu. Nie był jedyny. Zielone ślipia zabłysły z klatki na podłodze. Dziwny kot zwany Papieżem także tu trafił. Nie tylko on. Zauważył kątem oka Dwunożnych swojej siostry. Ją także tu przywleczono. Czarna kotka ze przerażeniem w ślipiach trzęsła się na łapach młodej Wyprostowanej. Klatka Azazela spoczęła na ziemi. Jego słudzy odeszli od niego. 
— Nie martw się młody. Uratuję nas stąd. 
Azazel niepewnie podniósł łeb wyczerpany. Głos dochodził z klatki obok niego.
— Nie potrzeba ratunku mi, albowiem sam poradzić sobie muszę z bestią wygłodniałą... — miauknął licho. 
Śmiech rozległ się obok niego. 
— Bestia? Chyba oszalałeś. Mówisz jak wariant. Zapomnij. Sam wydostanę się na wolność. — stwierdził nieznajomy. 
Azazel nie miał siły wykłócać się z tym plebsem. Pachniał lasem, więc musiał być śmierdzącą, dziką przybłędą. Kocur położył się wygodnie, starając się zebrać energie i manę na walkę z Obcinaczem.
Nie mógł polec. 


wyleczeni: Papież, Kizia, Szczęściarz, 

Od Jastrzębiego Podmuchu

Jeszcze wschód słońca temu obiecywała Wampirzej Łapie, że zostanie mianowany na wojownika. Dziś miała porozmawiać o tym z Jastrzębim Cieniem. Nie zdążyła. Klan Gwiazdy zabrał jej ucznia do siebie. Bo właśnie w to wierzyła. Że wypełniło się przeznaczenie kocura. Został klanowym kotem, wierzącym w Przodków i przestrzegającym Kodeksu i zasłużył na miejsce wśród nich, na Srebrnej Skórze. Teraz pewnie polował razem z nimi.
W przeciwieństwie do Pierzastej Mordki. Ale to już nie jej sprawa.

Deszcz kapał ze skały, pod którą schroniła się Jastrząb. Pod pretekstem zjedzenia wygrzebanej ze stosu, chudej nornicy (kocica trzy razy sprawdzała, czy nie zaczęła się już psuć), usadowiła się niedaleko wejścia do leża liderki. Poza modlitwą i patrolami, tylko to jej zostało. Obserwowanie Borsuczego Kroku. 
Po tym, co stało się na zgromadzeniu, niebieska nie miała zamiaru odpuścić.
Jak na złość, w jej legowisku panował mrok, a kocica nie miała zamiaru go opuszczać. Jastrzębi Podmuch mogła wpatrywać się w ciemność do woli. Syknęła niezadowolona, odgryzając kawałek piszczki.
Gdzieś obok mignęła jej sylwetka Raniuszkowego Dziobu. Kocica wyróżniała się na tle wszechogarniającej szarości. Wojowniczka szła wolno przez obóz. Zdawała się być nieobecna - wzrok utkwiła w jednym punkcie między łapami, nawet nie patrząc, dokąd szła. Jastrzębi Podmuch wstała i podeszła do niej. Biała przypominała trochę ją samą jeszcze paręnaście wschodów słońca temu, zanim Potrójny Krok dał jej przywilej modlitwy przy kamieniu.
- Raniuszkowy Dziobie? - miauknęła, gdy kocica minęła ją, jakby była powietrzem. - Wszystko w porządku?
Jak w zwolnionym tempie, wojowniczka odwróciła głowę i nieobecne spojrzenie niebieskich ślepiów padło na Jastrząb. Biała zdawała się przestraszona, że ją widzi.
- Tak, jasne - odparła, ale Jastrzębi Podmuch wyczuła w jej głosie fałszywą nutę. - Wszystko w porządku.
Jak gdyby nigdy nic, kocica znów wpatrzyła się w punkt między swoimi łapami i tak samo powoli ruszyła dalej. To nie przekonało Jastrząb. Obserwowała, jak biała wychodzi poza obóz, żeby za jakiś czas… wrócić od drugiej strony i rozejrzeć, jakby bała się, że jest śledzona. To upewniło wojowniczkę w przekonaniu, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Schowała się między legowiskiem uczniów i starszyzny, i obserwowała.
Raniuszkowy Dziób skierowała swoje kroki do legowiska medyka. Weszła do niego bezgłośnie, nie wołając ani Potrójnego Kroku, ani Deszczowej Chmury. Jastrząb odczekała parę uderzeń serca i zrobiła to samo, trzymając się w bezpiecznej odległości. W środku nie było nikogo. Weszła w samą porę żeby zobaczyć, że kocica kieruje się do pomieszczenia z Kamieniem.
Niebieska zamarła, przyciśnięta do ściany legowiska. Klan Gwiazdy ją wezwał? Ta myśl wywołała ukłucie zazdrości w sercu Jastrząb. Myślała, że tylko ona dostąpiła tego zaszczytu. Teraz czuła się mniej… wyjątkowa. Zganiła się za te myśli. Niezbadane są wyroki Klanu Gwiazdy, nie powinna też nikomu zazdrościć ich łaski, tylko się cieszyć. Cały Klan Wilka powinien się nawrócić. Dzięki temu… 
Z zamyślenia wyrwał ją hałas. Spięła mięśnie.
W głębi pomieszczenia pojawiła się Raniuszkowy Dziób. Biegła, dysząc ciężko. Z Kamieniem w pysku.
Sierść Jastrząb momentalnie się nastroszyła. Wyskoczyła ze swojej kryjówki, prosto przed uciekającą.
- Zostaw to! - warknęła, zagradzając jej drogę.
Biała zamarła, zaskoczona. Rozejrzała się i zamknęła ślepia, odwracając łeb to w jedną, to w drugą stronę, jakby wsłuchiwała się w głosy, które tylko ona mogła usłyszeć. Dla Jastrząb wszystko stało się jasne. 
Raniuszkowy Dziób ruszyła prosto na wojowniczkę.
- STÓJ! - wrzasnęła, rzucając się na białą. Nie mogła pozwolić jej się wydostać! Wojowniczka zrobiła zręczny unik i po raz kolejny spróbowała się przedrzeć. Jastrząb z trudem ją powstrzymała. Zdesperowana, krzyknęła na całe gardło:
- STÓJ, ZŁODZIEJKO! ZŁODZIEJKA! OPĘTANA! PRÓBUJE UKRAŚĆ KAMIEŃ OD KLANU GWIAZDY! POMOCY!!!
Z satysfakcją widziała, jak mina białej rzednie. Szukała drogi ucieczki, ale przed legowiskiem już rozlegały się głosy zaalarmowanych klanowiczów. Wtedy Raniuszek zrobiła coś, czego niebieska się nie spodziewała - zawróciła. 
- WRACAJ TU!
W legowisku zrobiło się tłoczno od kotów. Po kilku uderzeniach serca obie stały przed leżem medyka, otoczone wianuszkiem wojowników. Gdzieś w tłumie wypatrzyła wściekłego Potrójny Krok, zaraz obok jego asystenta i Wiśniowego Świtu. 
Raniuszkowy Dziób spojrzała na nią, jakby wojowniczka ją skrzywdziła.
- Jestem niewinna! - miauknęła, szukając wsparcia wśród zgromadzonych. - Rzuciła się na mnie jak wychodziłam od medyka!
- KŁAMIESZ! - przerwała jej Jastrząb. - Widziałam, że zakradasz się do medyka, więc poszłam sprawdzić, co planujesz! CHCIAŁAŚ UKRAŚĆ KAMIEŃ! Widziałam! Od rana zachowywałaś się dziwnie!
- Śledziłaś mnie?! - głos białej brzmiał słabo. - W-wariatka! Ona mnie śledziła! J-ja tak dłużej nie mogę!
Przez tłum przeszedł pomruk. Jastrzębi Podmuch aż się zapowietrzyła.
- Nie śledziłam cię, ty mysi móżdżku! Dziwnie się zachowywałaś, chciałam sprawdzić, czy wszystko dobrze! Była zupełnie nieobecna, jakby coś nią sterowało! - zwróciła się do reszty, szukając przychylnych spojrzeń. Nie znalazła. - Wyszła z obozu, upewniając się, czy nikt jej nie obserwuje, a później wróciła do medyka, żeby ukraść kamień! Gdyby mnie tam nie było…
- C-czyli jednak mnie śledziłaś! Źle się poczułam i chciałam iść do m-medyka, to wszystko! N-nie, nie mogę… - Kocica rozpłakała się na dobre. Momentalnie stanęła przy niej Wiśniowy Świt. Liznęła kotkę w policzek.
- Już dobrze, mamo. Już cię nie skrzywdzi - posłała niebieskiej zimne spojrzenie, w którym Jastrząb dostrzegła tryumf. - Nie płacz, proszę.
Wojowniczka tylko stała, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. 
- Obie są opętane! Widzicie! OBIE SĄ POD WPŁYWEM MROCZNEJ PUSZCZY! CHCIAŁY ZNISZCZYĆ NASZ KAMIEŃ, ODCIĄĆ NAS OD KLANU GWIAZDY! JESTEŚCIE AŻ TAK ŚLEPI, ŻEBY TEGO NIE WIDZIEĆ?! PRAWIE GO ZABRAŁA I TYLKO TO, ŻE BYŁAM OBOK…
- Wystarczy.
Niski, chrapliwy, głęboki. Znienawidzony.
Jastrzębi Podmuch uniosła wzrok, żeby skrzyżować go z zimnym spojrzeniem Borsuczego Kroku. Z jej gardła wyrwał się mimowolny warkot.
- Twierdzisz, że Raniuszkowy Dziób próbowała ukraść Kamień. Gdzie on teraz jest?
- W legowisku medyka. Porzuciła go, gdy zobaczyła, że nie ma szans go zabrać. - Niebieska nie odwróciła wzroku. Podobnie liderka.
- Sprawdźcie to - miauknęła. Rozległ się szmer. Pod wpływem jej spojrzenia, kilku wojowników niepewnie wyszło przed szereg. Po uderzeniu serca wahania, ruszyli do legowiska medyka.
- Jest tu! - rozległ się krzyk Gepardziej Cętki. - Trochę się przesunął, ale generalnie stoi na swoim miejscu - dodał, podchodząc bliżej reszty.
Jastrzębi Podmuch zjeżyła futro.
- LISI BOBEK! Odłożyła go żeby nie było śladów! Ale ja widziałam! WIDZIAŁAM! CHCIAŁA GO UKRAŚĆ! ZNISZCZYĆ!
Ciemnobrązowe ślepia patrzyły na nią bez cienia zrozumienia. Patrzyły, jakby to ona była wszystkiemu winna. Jakby ją… rozczarowała.
Miała ochotę wydrapać te oczy.
- SĄ W ZMOWIE! OBIE OPĘTANE PRZEZ MROCZNĄ PUSZCZĘ! ONA TEŻ! - wskazała liderkę. - TO WSZYSTKO JEJ WINA! GDYBY NIE ONA…
- Już, spokojnie - półdługie futro Dębowej Piersi na moment odebrało jej oddech. - Pójdziemy na spacer. Co ty na to? Deszcz śpiewa moją ulubioną piosenkę. Też ją lubisz?
Szarpała się jeszcze. Musieli zrozumieć. Wszyscy byli w śmiertelnym niebezpieczeństwie. 
Walczyła. Nie miała szans.
Poza obóz odprowadzało ją triumfalne spojrzenie Raniuszkowego Dziobu i Wiśniowego Świtu. I zagadkowy wyraz niemal czarnych, zimnych oczu.


<Klanie Wilka?>

Od Jastrzębiego Podmuchu cd. Skalnego Szczytu

 Błoto, deszcz i zimno. Jastrzębi Podmuch zaczynała mieć tego dosyć. Jej brzuch zaburczał, głośno domagając się jedzenia. Coraz częściej zdarzało jej się kłaść głodna do snu. Pogoda nie sprzyjała polowaniom, zwierzyny było mało, a jeśli już na jakąś trafiali, okazywała się najczęściej martwa. Wojowniczka często posyłała tęskne spojrzenia w stronę wronich straw, ale rozkaz Jastrzębiego Cienia był jasny, a jego słowo - prawem równym Kodeksowi, więc kocica cierpiała w milczeniu, złorzecząc w myślach kocicy, przez którą byli skazani na to wszystko.
Skalny Szczyt wydawała się mieć dobry humor. Niebieska tylko spojrzała na nią z irytacją, starając się nie reagować na jej zaczepki. Kiedy jednak poruszyła temat Borsuczego Kroku (bo Kroczącą Gwiazdą nie miała zamiaru jej nazywać), wojowniczka nie wytrzymała.
Czarna uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Nie ma co się szczurzyć, ona i tak nic nie robi jako liderka. Nie da się o niej powiedzieć zbyt wiele dobrego. - Słowa czarnej były jak miód na serce Jastrząb. Starała się jednak nie dać tego po sobie poznać. W końcu wojowniczka była córką liderki. - Kolczasta Skóra już raczej nie przyjdzie, pewnie jest zajęty swoimi dzieciakami. Możemy więc pójść same, damy sobie radę. Pewnie i tak będzie mało zwierzyny, bo wciąż jest zimno, a większość leży martwa.
Jastrząb Pokręciła głową.
- A ślady zapachowe? Potrzebujemy kocura. - Syknęła pod nosem parę niecenzuralnych słów pod adresem świeżo upieczonego ojca. - Poczekaj tu na mnie.
Odeszła kawałek, by bez problemu wypatrzyć Dębową Pierś. Kocur był wymarzonym kompanem do patrolu: na pewno jej nie odmówi, wzbudzał respekt samym wyglądem i… i nie miał nic przeciwko teoriom, które wygłaszała. Bez problemu przekonała go do pójścia ze sobą. Kremowy pożegnał się z synem, z którym obserwował padający deszcz i ruszył za wojowniczką.
- Możemy iść - miauknęła zamiast powitania do Skalnego Szczytu. Ta przytaknęła i w trójkę wyszli poza obóz. Jastrząb aż kusiło, żeby zacząć rozmowę, ale uparcie milczała, chcąc najpierw wybadać kocicę. Miauknęła niezobowiązująco:
- Chyba nie masz najlepszego zdania o Kroczącej Gwieździe.
Skała pokręciła głową.
- Wysługuje się moim bratem. To chyba wystarczający powód. Jest słabą wojowniczką i jeszcze gorszą liderką.
Jastrzębi Podmuch syknęła.
- Nie daj się jej zwieść. Ona nie jest taka, na jaką wygląda. To potwór.
Urwała, nie chcąc powiedzieć za dużo. I tak cały klan miał ją za wariatkę.
Skalny Szczyt spojrzała na nią z niedowierzaniem. Niebieska pokręciła głową.
- I tak mi nie uwierzysz - miauknęła. - Jak reszta. Nigdy nie wierzą tym, którzy mają rację - przed oczami stanęła jej sylwetka Sarniego Ogona. - Przecież słyszałam, jak za plecami obgadują Potrójny Krok. Jak śmieją się ze mnie. Tylko uznasz mnie za wariatkę.
- Wierzę ci. - W ślepiach czarnej lśniła szczerość. - Dobrze wiem, jaka jest Krocząca Gwiazda. A na pewno nie będę się z ciebie śmiać.
Serce niebieskiej zabiło szybciej. Wzięła głęboki wdech i spojrzała towarzyszce w oczy.
- Myślę, że… Klan Gwiazdy wcale nie dał Borsuczemu Krokowi żyć - zamilkła na chwilę, dając kotce czas na przyjęcie tej informacji. - Nadeszły złe czasy. Czujesz to, prawda? Szepty, napięcie, opętania… Mroczna Puszcza jest silniejsza niż kiedykolwiek. A Klan Gwiazdy… Klan Gwiazdy słabnie. Dlatego… - Urwała. Zmrużyła gniewnie ślepia. - Twoja matka jest złą kocicą. To, co się teraz dzieje… To znak. Ostrzeżenie. Jedzenia jest coraz mniej. Jeśli Klan Wilka się nie opamięta nim będzie za późno… Będzie jak wtedy. - Spojrzała w oczy kocicy. Doskonale pamiętała epidemię.
Tyle kotów zginęło. Przez jeden błąd. Jej błąd.
Zamilkła i spuściła łeb.


<Skało?>

Od Jastrzębiego Podmuchu cd. Potrójnego Kroku

Przez moment Jastrzębi Podmuch nawet mu wierzyła. Jego argumenty były spójne, logiczne i powinny pozwolić jej zaufać, że się myli i wszystko będzie dobrze. Powinny. Ale nawet jeśli medyk uspokoił jej rozum, lęki pozostały.
Wojowniczka naprawdę chciała mu wierzyć, ale za bardzo się bała.
Wbrew sobie przytaknęła mu.
- Masz rację - miauknęła. Medyk rozluźnił mięśnie, ale znów się spiął, gdy dodała - Klan Gwiazdy by cię ostrzegł. Nie powinnam rzucać takich oskarżeń bezpodstawnie. Brzmię jak wariatka, a przecież nią nie jestem. Dziękuję za troskę, ale jeszcze nie pora, żebym odeszła do starszyzny. - “Mam jeszcze mnóstwo do zrobienia” chciała dodać, ale się powstrzymała. - Potrzebuję po prostu trochę odpocząć. Ostatnie parę wschodów słońca było stresujące. Martwię się o nasz klan. Ale w takim razie… zostaje mi tylko modlić się o jakiś znak.
Liliowy spojrzał na nią podejrzliwie, ale chyba jej uwierzył. Jastrząb odetchnęła z ulgą. Gdyby faktycznie uznał ją za chorą, mógłby zamknąć ją w swoim legowisku, a tego by nie zniosła. Miała dzieci, ucznia, mnóstwo obowiązków…
Miała coś do udowodnienia.
Następnym razem gdy do niego przyjdzie, będzie miała dowody.
Borsuczy Krok poniesie konsekwencje. Klan Wilka znów będzie bezpieczny.

***

Wzdrygnęła się, wyrywając z dziwnego półsnu. Uderzenie serca zajęło jej zrozumienie, gdzie jest. Stała przed legowiskiem medyka. Po raz kolejny.
Jastrzębi Podmuch nigdy wcześniej nie miała tendencji do zamyślania się. Nie lunatykowała w nocy, nie włóczyła się bez celu z dzień. Wszystko zmieniło się paręnaście wschodów słońca temu. Najpierw budziła się niewyspana albo zmoknięta, później zaczęło jej się zdarzać odpłynąć w ciągu dnia. Aż zaczęła budzić się pod legowiskiem medyka.
Jej serce zabiło szybciej.
Opuściła obóz i ruszyła na łąkę. Może i było zimno, ale w końcu nie padało. Udało jej się znaleźć kilka niewielkich kwiatów, schowanych pośród trawy. Zerwała je i wróciła do obozu. Serce biło jej jak oszalałe, kiedy przestępowała próg legowiska trójłapego kocura.
- Potrójny Kroku?
Deszczowa Chmura posłał jej zaciekawione spojrzenie. Uśmiechnęła się do niego. W tym czasie medyk wyszedł do niej z głębi legowiska. Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem. 
- To dla Klanu Gwiazdy - miauknęła, wręczając mu kwiaty. - Ja… chciałabym pomodlić się przy kamieniu. Ostatnio… - Wysunęła i schowała pazury. Nie chciała, żeby znów wziął ją za wariatkę. - Pamiętasz, jak mówiłam, że będę się modlić o znak? Ja… chyba go dostałam. Klan Gwiazdy… chciał, żebym tu przyszła. Tak myślę.
Mówiła powoli i konkretnie, tłumiąc ekscytację. Tak bardzo chciała, żeby kocur się zgodził! Jeśli się nie myliła, wzywali ją do siebie! Klan Gwiazdy docenił jej oddanie. Była taka szczęśliwa!


<Potrójny Kroku? :P>

Od Jastrzębiego Podmuchu cd. Motylka

Nawet komplement, który usłyszała z ust malucha nie zmienił jej nastawienia. Motylek działała jej na nerwy. Było coś takiego w jej postawie, tonie głosu, gestykulacji, co sprawiało, że sierść jeżyła się na karku niebieskiej. Mimo trafności jej słów, mimo uprzejmości… Jastrzębi Podmuch nagle zrozumiała, o co chodzi.
Miała przed sobą małą kopię Płonącej Waśni. Uciekinierki, która zabrała jej córce kocięta i partnera. Mimowolnie wysunęła pazury.
- Kłócą się ciągle bez żadnych powodów. Mama ma z nimi dużo roboty, ale ma też dużo szczęścia, bo ja jestem bezproblemowym dzieckiem i nigdy nie musi się martwić, że zrobię coś głupiego.
Motylek przyglądała jej się wyczekująco. Jastrząb czuła, że powinna ją pochwalić, albo chociaż się uśmiechnąć, ale żadne miłe słowa nie były w stanie przejść jej przez gardło. Nawet jeśli winą szylkretki było tylko to, że się urodziła.
Spojrzała na pozostałą dwójkę i już wiedziała, że nigdy nie nazwie ich wnukami. Jak bardzo by się nie starały. Jak bardzo cudowne by nie były.
Tak, ich jedyną winą było ich urodzenie się. Ale dla Jastrzębiego Podmuchu był to grzech niewybaczalny.
- Cudownie - warknęła. - Mam nadzieję, że… - “wasza matka” jakoś nie chciało jej przejść przez gardło - Rozkwitający Pąk szybko wróci.
Mała spojrzała na nią niezadowolona, zanim jednak zdążyła znów zacząć trajkotać, niebieska odezwała się zimnym tonem, mierząc spojrzeniem pozostałą dwójkę:
- Macie słuchać Rozkwitającego Pąku i nie sprawiać jej kłopotów. Inaczej traficie do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd. To straszne miejsce, do którego idą wszystkie złe koty. Trafiają tam na całą wieczność. Na zawsze - podkreśliła. - Panuje tam niemal zupełny mrok. Poskręcane drzewa zasłaniają niebo, a po uschniętej trawie snuje się mgła. Panuje zupełna cisza. Nie ma ptaków, myszy ani innych kotów. Tylko mordercy, kłamcy i gwałciciele. Też tam traficie - spojrzała po kolei na każde z nich - jeśli nie będziecie dobrzy dla mamy.


<Motylku? xD>

Od Jastrzębiego Podmuchu cd. Jastrzębiego Cienia

 Jastrzębi Podmuch tylko pozornie pozostała obojętna. Chłonęła słowa swojego byłego ucznia jak gąbka, zgadzając się z nimi całą sobą. Gdy podeszli bliżej brzegu i okazało się, że woda nie zamarzła, jej serce zabiło szybciej. To był znak! Klan Gwiazdy błogosławił ich działaniom i patrzył łaskawie na ich słowa. 
Wojowniczka ukradkiem spojrzała na burego zastępcę. Czyżby źle go oceniła? Nigdy nie dawał po sobie poznać, że w ogóle wierzy w moc przodków, a co dopiero tak silnie. W zasadzie kocur niewiele mówił. Był raczej typem obserwującym otoczenie i trzymającym wszystkie spostrzeżenia i emocje w sobie. Jastrzębi Cień zawsze trzymał się w na uboczu, w cieniu… także swojej matki. Kocica spojrzała na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy. A jeśli nie był taki jak ona? Jeśli po prostu do tej pory nie miał okazji tego pokazać?
Ich spojrzenia się skrzyżowały. Kocur uśmiechnął się lekko. Odwzajemniła gest.
Klan Wilka będzie w dobrych rękach, gdy Borsuczy Krok odejdzie.
Jastrzębi Podmuch nie mogła doczekać się tego momentu.
- Wygląda to dobrze - miauknął zastępca.. - Odnówmy ślady zapachowe, póki żaden Klifiak nie kręci się w pobliżu. 
Przytaknęła, choć myślami była daleko. Przed oczami miała tamten moment. Nie żałowała, że postawiła się Borsuk i odrzuciła jej propozycję. Tylko czasem… Wizja ich obu, stojących łapa w łapę, uczucie siły, potęgi… Potrząsnęła łbem, odganiając złe myśli. Tylko głosy z Mrocznej Puszczy mogły poddać jej taką wizję. Zrobiła najlepsze co mogła. I patrząc na młodego zastępcę, utwierdzała się w tym.
Ukradkiem spojrzała na Jastrzębi Cień. W jej ślepiach malowała się nadzieja.

***

Obecna Pora Nowych Liści nie przypominała żadnej, którą przeżyła Jastrzębi Podmuch. Przyroda nie budziła się łagodnie do życia, wśród delikatnych promieni słońca i zapachu świeżej trawy. Śnieg nie stopniał - został zmyty przez lejący ciągle deszcz. Rozmiękła ziemia nie dawała roślinom oparcia, nadmiar wody sprawiał, że gniły. Jeśli tak dalej pójdzie, nie zobaczą w tym roku kwiatów. Jeśli tak dalej pójdzie… 
Szła przez las, co rusz grzęznąc w błocie. Tropiła od momentu, gdy słońce znalazło się w najwyższym punkcie nieba, a przynajmniej tak jej się zdawało. Całe niebo spowijały ciemne chmury, nie dając odróżnić poranka od wieczora. I wciąż nic nie znalazła.
Do jej nosa dotarł silny zapach rozkładu. Bez trudu wypatrzyła ginjącą nornicę. I kosa. I mysz. I drugą. Jej żołądek odezwał się przeciągłym burczeniem. Od wczoraj nie miała nic w pysku. Podeszła bliżej do jednej z myszy. Wyglądała na całkiem świeżą, całkiem dobrą, żeby… Brzuch zaburczał ponownie, skręcając się boleśnie.
Nikt się nie dowie. 
Spojrzała w czarne, mętne ślepia gryzonia.
Tylko troszeczkę.
Wysunęła pazury i natychmiast je schowała.
Nie mogła. Nie miała pojęcia, jak długo już tu leżała. A nawet jeśli… Jastrzębi Cień wyraził się jasno. Nie ruszać znalezionych w lesie piszczek. Nie wiadomo, jak zginęły.
Zwierzątko poruszyło się delikatnie. Zamarła. Z jego ucha wysunął się biały robak. I kolejny. Następny. Jastrzębi Podmuch z obrzydzeniem odwróciła wzrok. Przez jej kręgosłup przeszedł dreszcz.
Przeklęte robactwo! Miała go dosyć. Było wszędzie. Pełzało po gnijących roślinach, po porzuconych piszczkach. Brakowało tylko, żeby znalazła je we mchu legowiska… 
Klanowi Gwiazdy dzięki, że nie tknęła myszy. Żołądek zacisnął jej się w supeł i podszedł do gardła. Przełknęła ślinę i ruszyła dalej.

Stos ze zwierzyną marniał w oczach. Ostrożnie odłożyła upolowaną przez siebie mysz. Niech zostanie dla którejś z królowych. Sięgnęła po którąś ze starszych piszczek. Kos. Może być. Chwyciła czarne skrzydło i szarpnęła, chcąc go wyciągnąć spod spodu. Zatoczyła się, gdy oderwało się od korpusu, odsłaniając kłębowisko robaków.
Minęło uderzenie serca, zanim do Jastrząb dotarło, na co patrzy. Wypluła skrzydło, zanosząc się kaszlem.
Stos. Gnił. Od spodu.
Pusty żołądek zaburczał stanowczo.
Miała rację. Jak zawsze miała rację.
Klan Gwiazdy się od nich odwrócił.
Nikt nie chciał jej słuchać. Nikt nie wierzył. Byli ślepi jak kocięta. Nawet Potrójny Krok… 
Rozejrzała się po obozie. On jej wysłucha. Uwierzy i zrobi co trzeba. Tylko jemu mogła się zwierzyć.
Jej wzrok padł na bure futro zastępcy. Ruszyła w jego stronę.


<Jastrząb? :P>

27 września 2021

Od Jastrzębiego Podmuchu cd. Potrójnego Kroku

Odetchnęła dopiero, gdy jej łapy stanęły poza legowiskiem medyka. Było jej cholernie wstyd. Lśniąca w zielonych ślepiach odraza zadziałała na nią jak kubeł zimnej wody.
Zachowywała się jak wariatka. Wzięła głęboki wdech i rozejrzała się po obozie. Błoto i półmrok. To nie była dobra pora na szukanie kwiatów.
To nie była dobra pora na cokolwiek. Jastrzębi Podmuch miała ochotę zapaść się pod ziemię. Zniknąć.
Umrzeć.
Zawiodła. Klan Gwiazdy. Potrójny Krok.
Krok za krokiem ruszyła w stronę lasu. Jej łapy co rusz zapadały się w grząskim gruncie, ale nie zwracała na to uwagi. Gapiła się na swoje łapy, czując gorące zły spływające po jej policzkach. Rozmazała je wierzchem łapy, przy okazji brudząc pysk błotem. Wciąż nie widząc ostro, rozejrzała się dookoła.
Błoto. Szarość. Brud.
Rozpacz.
Ani jednej żywej istoty. Ani jednego kwiatu.
Zawiodła. Nie mogła tego zrobić ponownie. Przyspieszyła kroku. Biegła na oślep, przeszywana na wskroś zimnym wiatrem. Nie mogła zawieść. Nie mogła.
- Klanie Gwiazdy, błagam. Błagam, niech coś tu rośnie, błagam, błagam, błagam! Klanie Gwiazdy…
Biegła, pogrążona w gorączkowych modlitwach. Dyszała ciężko. Jej futro było coraz cięższe od błota. Zaczął padać deszcz.
- Błagam - jęknęła, nie próbując nawet hamować łez. - Klanie Gwiazdy, proszę… Proszę! Proszę… - jej pysk wykrzywił grymas. Zatrzymała się, spazmatycznie łapiąc oddech.
Nie mogła zawieść. Nie znowu. Nie mogła, nie mogła, nie mogła, nie mogła nie mogła niemogłaniemogła! 
To koniec. 
W Porze Opadających Liści nie rosną żadne rośliny.
Usiadła. Później zwinęła się w kłębek. Wiatr bez problemu pokonywał barierę jej przemoczonego futra, kąsając dotkliwie.
Nie mogła wrócić do obozu.
Chciała umrzeć.

Gepardzia Cętka znalazł ją parę godzin później, przemoczoną i trzęsącą się z zimna.
- Poszłam na polowanie i złapała mnie ulewa - miauknęła przepraszająco, między jednym kichnięciem a drugim. - Miło cię widzieć.
Kocur spojrzał na nią z odrobiną gniewu.
- Ciebie też. Klanowi Gwiazdy dzięki, że na ciebie trafiłem. O wschodzie słońca znalazłbym już tylko zimnego trupa.
Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Modliła się w duchu, żeby Potrójny Krok jej nie wydał.
Bury odprowadził ją do samego legowiska medyka. Tam podziękowała mu raz jeszcze, po raz kolejny przepraszając za kłopot.
Potrójny Krok prychnął niezadowolony, widząc jak wyglądała. Wyzywając ją od mysich móżdżków, przygotowywał zioła, a ona tłumaczyła się, próbując poczuć choć odrobinę mniej zażenowana.
- Ja… dziękuję, ale nie pójdę się modlić do kamienia. Nie mam… 
- Jasne, że nie pójdziesz - przerwał jej medyk. - Będziesz siedzieć tutaj i będziesz miała szczęście, jeśli wyjdziesz szybciej niż za księżyc. Co ty sobie myślałaś?!
Jastrzębi Podmuch go nie słuchała. Było jej… dobrze. I nie chodziło tylko o to, że w końcu było jej ciepło i sucho.
Klan Gwiazdy ją ukarał. Mogła zginąć. Poniosła karę. Nie pójdzie zobaczyć kamienia.
Cierpiała dla nich i to sprawiało, że czuła się spokojna.
Po kilkunastu uderzeniach serca jej ciałem przestały wstrząsać dreszcze, a oddech się wyrównał. Zasnęła.


<Potrójny Kroku? :') Jeszcze drugi odpis>

Od Szafirka

*jeszcze Porą Nagich Drzew*

Kocurek  ze spokojem obserwował spadające, białe płatki. Wciągnął zimne powietrze do swoich nozdrzy, mrucząc z przyjemności. Polubił Porę Nagich Drzew niemalże od razu, gdy z nieba zaczął prószyć pierwszy śnieg. Można było nim obrzucać inne koty, gdy te go zbytnio zanudzały.  Oczywiście oburzały się z tego powodu i obrażone na niebieskiego odchodziły od niego, rzucając pod nosem jakieś niezbyt ładne słowa pod jego kierunkiem. Uśmiechnął się delikatnie, czując na swoim pyszczku zimne płatki.
  -Hej, brat! – Z tyłu dobiegł go głos pewnego kota.  Cynamon niemal zawsze był nad wyraz miły dla wszystkich i Szafirek kompletnie tego nie rozumiał. Po co kłamać komuś w oczy i mówić same pozytywy? Przecież to oczywiste, że nikt nie jest idealny. Czyżby robił to z litości? 
  -Cześć - odparł ponuro, czując, jak jego w miarę dobry humor (o ile w ogóle można powiedzieć, że u niego coś takiego istnieje) zniknął w parę sekund. Uśmiech zmył się z pyszczka i pozostał teraz jedynie wyraz irytacji, do której nie miał jeszcze żadnych sensownych powodów. Jeżeli Złoty nie będzie miał nic sensownego do powiedzenia, to po prostu go zignoruje, bo nie zamierza tracić czasu na długie dyskusje.
 -Może pobawimy się? – zapytał z nutką radości, a Szafirek czuł złość rozchodzącą się po jego ciele. – Proszę! – dodał błagalnie, okrążając niebieskiego i spoglądając mu prosto w oczy.
  -Nie mam ochoty na jakieś durne zabawy – fuknął jedynie, starając się w jakiś sposób ominąć tego wkurzającego osobnika. Nie było to jednak takie łatwe, gdyż Złoty specjalnie zagradzał mu drogę.
  -No weź! – przewrócił oczami, tykając swojego brata w łapę. – Będzie fajnie! Nie bądź takim marudą!
Pręgowany nie mógł już dłużej wytrzymać tych jego żałosnych prób przekonywania go od jakiś pierdów. Wyraził się jasno, a powtarzanie w kółko tego samego to kolejny powód do złego humoru.
  -Mówiłem ci już, że nie chcę się bawić! – warknął na niego, wysuwając swoje małe pazurki. Złoty widząc ten ruch, zabrał swoją łapkę z jego i lekko się wycofał.
  -Nie denerwuj się tak. To, że tobie natura nie dała takiej piękności jak mi, nie oznacza od razu, że możesz się tak bardzo wkurzać- powiedział zadowolony  z siebie.
  -Musisz to ciągle powtarzać, jaki jesteś wspaniały? Bardzo dziecinne zachowanie z twojej strony. – Niebieski odwrócił się gwałtownie i ruszył w głąb kociarni, nie zwracając uwagi na nawoływania ze strony rodzeństwa. Jak można było być  tak bardzo irytującym kotem? Według niego cynamonowy był pierwszy na jego liście kotów, z którymi nie mógł wytrzymać dłużej niż parę sekund.

<Złoty?>

Od Hagrid CD. Felixa [...]

 Opko miotowe

Popatrzyła na kumpla wielkimi oczami.
- Że co przyniosłeś?
- Kocimiętkę no. Takie ziółko. - odparł.
Czarna podeszla do kocura i obwąchała roślinkę.
- To jest jadalne?
- Tak! Choć, weźmiemy sobie po listku!
Niepewnie skubnęła, a rudzielec zrobił to samo.
Przyjemny, słodki smak rozpłynął się na jej języku. 
- Dobre to - miauknęla tylko, po czym oboje odpłynęli w świat miłości i magicznych snów.
Felix przysiadł się bliżej, opierając głowę na jej grzbiecie.
- Kocham cię, wieeeeesz? - odezwał się.
- Jaaaa ciebie teeeeeż!
Położyli się na dywanie i przytulili. Było im tak dobrze... Mogli by tak w nieskończoność.

*Godzinkę później*

Obudziła się, leżąc na podłodze.
- Co ja tu- - spojrzała na Felixa.
- Zawsze wiedziałem, że mnie kochasz!
Co? Nie, nie. Że co?
Kocur przysunął się i polizał ją za uchem. Z niesmakiem zrobiła to samo, czując, jak cętkowany zaczyna mruczeć.

*Skip do teraz*

- No? Co ty znowu tam masz? - zapytała, słysząc kroki Felka.
- Zaraz zobaczysz! Zamknij oczy.
Niepewnie zrobiła to co jej kazano. Kocur wcisnął jej do pyska kilka miękkich liści do pyska, po czym sam robił to samo.
Zakręciło jej się w głowie, gdy przeżuwała kocimietkę.
- Tak cię koooocham, nawet nieee wiesz jaaaak! - wydarł się Felix.
- Chooooć, taak mi tuuuu dobrzeeee!
I każdy będzie wiedział, co się potem stało.

<Felix?>

26 września 2021

Nowi Członkowie Klanu Wilka!

 
Mak
Lulek

Od Nocnego Pióra Cd Kawki

 Irytujące. Irytujące, jak irytujące mogą być koty. Po prostu sobie przyszedł i chciał zabrać kamień? JEJ KAMIEŃ? JESZCZE GO ROZWALIŁ! Zaczęła cicho warczeć, ale już i tak to nie miało znaczenia. Zepsuł go. Ten niezwykły okaz natury. Nie wiedziała od kiedy tu stał, czy to był ten sprzed kilku księżyców czy wschodów słońca. Był taki wspaniały. A teraz gdy się rozpołowił… A zresztą, ZEPSUŁ TO...
- Głupku! On jest już zepsuty! Możesz sobie wziąć ten badziew!- krzyknęła wkurzona, zamiatając ogonem powierzchnię. Załamana już spuściła wzrok trochę zmieszana, widząc bardzo zdziwiony wzrok tego durnia. Zresztą, co się będzie nim przejmować. Był niemiły, gnida jedna. Kamienie były świętością.
Przystąpiła dalej do roboty. Toczyła otoczaki w coraz to dziwniejsze kupki, wprawiając w zaniepokojenie gościa. Kładła jakieś liście czy inne głupoty na ich szczytach. Każda gromadka wyglądała tak- okrąg złożony z 7 kupek, każda kupka na dole miała 9 kamieni, wyżej 4 a na samym szczycie ten jeden, wspaniały, jak najlepszy. Wybierała go po bardzo szczegółowej selekcji, wybierając te, które mają złe gabaryty bądź kolor.
Właśnie nad takim rozmyślała, gdy usłyszała kroki. Cóż. Dobrze, że sobie poszedł.

***


Miała już tego trochę. Kręgi znaczyły okolicę i nawet jeżeli ktoś ich nie widział, to one istniały. Musiała robić patrole by sprawdzać, czy ktoś jej nie zepsuł czegoś. Teraz jako ofiarę dawała nawet kości zwierząt. Nastała wiosna, a wraz z nią kocimiętka.
Ona też się przydała.
Oczywiście było tego mało, musiała daleko wyruszyć by ją znaleźć, ale po niej czuła się idealnie.
Teraz, gdy zaczęła odprawiać dziwne rytuały, pomagało. Czuła się bliżej Klanu Gwiazd. Niedawno działo się coś dziwnego, warto było dowiedzieć się u zmarlaków o co chodziło. Nigdy tego nie próbowała. Może się uda.
Trochę jęczała trochę składała ofiar. W jednym kręgu, drugim, trzecim, czwartym, siódmym, piętnastym, dwudziestym drugim… 
Aż w końcu poczuła zapach, a potem pokazał się delikwent. 
Pan bez uszu. Patrzący jeszcze bardziej zdziwiony niż ostatnio. Położyła jakieś kostki na kamieniu i spojrzała na niego. Uśmiechnęła się z kpiną.
Jaki głupi. 
O niczym nie wie.
Poprzesuwała kilka kamieni, aż w końcu krytycznie oceniła stanowisko na użyteczne. Strzepnęła listek kocimiętki z futra.
Było wszystko gotowe.
- Co ty robisz?- zapytał się czarny, a ona ostentacyjnie obróciła się w jego stronę.
- Hę? Ty się jeszcze pytasz! Serio nie wiesz głąbie?- mruknęła, po czym zaczęła coś mamrotać pod nosem.

<Kawka? Bierzesz udział w rytuale?>

Od Jałowej Łapy (Jałowego Pyłu) CD Kamiennej Agonii

 Mimo, że teoretycznie był świadomy, to czuł się jak na kacu. Patrzył półprzytomnie na Kamień, a ona na niego.
- Co się tu właśnie..?

***

Kocur smacznie sobie spał w swoim legowisku, jakby nigdy nic. Dobrze się tak czuł leżąc zwinięty w kłębek. 
- Jałowy Pyle? - miauknął mu nad uchem jakiś głos i przed otwierającymi się, sklejonymi oczami zobaczył białą łapę Marchewki. 
Potrząsnął zdezorientowany głową. 
- Nie pamiętasz wczoraj, głupolku? - spytała wyglądając trochę na zatroskaną, trochę na rozbawioną. Chwile mu zajęło ogarnięcie informacji.
Oż na wszystkie chwasty, ciernie, Klany Puszczy Czy Mroczne Gwiazdy, co on do ostatniego królika uczynił?!
- C-co ty mi zrobiłaś?! - syknął. Ta wredna szmata właśnie go wykorzystała!
- Ja? Nic. Sam wczoraj przyznałeś, że mnie kochasz.
- Byłem pod wpływem kocimiętki!
- Jednak.. nie zostawiłbyś na pastwę okrutnego losu swojego syna bądź córki, prawda? Aby twoje własne dziecko wychowywało się bez ojcowskiego oparcia?
O na przodków... Faktycznie.
Chyba nie był takim złolem?
- Prze-cież nie jesteś całkowicie-cie pewna czy-y jesteś w ciąży! - powiedział, jąkając się.
- Pyłku, nie przejmuj się tym. Mamy w końcu w Klanie dwójkę doskonałych medyków, prawda?
Wszystkie nieistniejące religie, błagam was, niech ona nie będzie w ciąży. Błagam. Na kolanach. Mogą mu jajca wydrapać, byleby nie była w tej cholernej ciąży!
Odwróciła się od niego i sama poszła do medyka. Wyszedł na środek obozu, czekając oraz bijąc ogonem w mokrą ziemię.
Po kilku długich minutach wróciła. Spodziewał się najgorszego.
- I?
- Powiedział, że jeszcze nie umie stwierdzić. - wzruszyła barkami. - Mimo wszystko.. - otarła się o jego bok i po tym wcisnęła się pod brodę wojownika, mrucząc przy tym.
Czuł na sobie wzrok innych współklanowiczów i ich dziwne spojrzenia.
Oh, na osty i ciernie!

***

Jakieś 10 dni później?
Siedział wraz z Marchewkowym Grzbietem u medyków. Leżała na boku, a Jeżowa Ścieżka wraz z Wiśniową Łapą dotykali i obserwowali jej brzuch. Nie znał się za bardzo na tym, co robili, ale kotka jak byk wyglądała jakby była w ciąży. Zaczerwienione sutki, większy brzuch. Jak nic bachorzyska.
- Tak, Marchewkowy Grzbiecie, jesteś w ciąży. Czuję kociaka w twoim brzuchu.
- Na pewno?
- Jestem niemal stuprocentowo pewny. Ich.. ojcem jest Jałowy Pył, prawda? 
Speszył się i położył po sobie uszy.
- Oczywiście! - podeszła do Jałowego i oparła się o niego. Wymusił na sobie nieśmiały uśmiech. 
- C-cóż, cieszę się waszym szczęściem. 

***

- Jałowy Pyle.
Znów dywanik u Piasek. Świetnie. 
- Tak?
- Nie zgrywaj kretyńskiego. - warknęła, otaczając siedzącego. - Bardzo dobrze wiem, że wdałeś się w związek z Marchewką. I że jest w ciąży. 
Milczał. 
- Chcesz sobie reputację poprawić, co? To ja ci powiem jedno. - Stanęła przed nim, przystawiając swój pysk zaraz obok jego. - Jeśli nie urodzą się rude, będziesz martwy. Zginiesz z moich pazurów, a twoja głowa zawiśnie obok Muchy. Zrozumiano? 
Pokiwał głową i wyszedł, oglądając się za siebie, wpatrując w świdrujące go oczy. 
Teraz błagał wszechświat by jego potomstwo urodziło się rude. 

***

Ruda wojowniczka siedziała obok wojownika, mrucząc, próbując się wcisnąć pod jego głowę. Czuł się wobec niej bezsilny. Piasek go obserwowała ze skały. Zdobył się na czuły uśmiech i nawet zamruczał niepewnie. Kocica szturchnęła go łebkiem, ale na coś czekała. Błyszczały jej oczy. 
W końcu jego ukochana-super-hiper-duper-bestie wróciła z patrolu. Wtedy Marchewkowemu Grzbietowi coś odwaliło. Otarła się silnie o jego pierś, a później zaczęła miauczeć, ukradkowo zerkając na Kamień. 
- Oh Pyłku, nasze kocięta będą takie piękne, prawda? Będą miały takiego pięknego i troskliwego ojca jak ty! - wtuliła się w jego sierść. 
Kamień patrzyła jakby jej mózg tego nie przyjmował do wiadomości. Podeszła niezdecydowanym krokiem z zdegustowaną miną. 
- Co wy-
- Widzisz, Kamienna Agonio? On jest mój! - polizała go po barku, a on tkwił z wykrzywioną mordą i wzrokiem, który można by było opisać "Kamień proszę uratuj mnie od tej szlamy". 

<Kamień? Zjedz ją>