Przyjemne ciepło rozeszło się po ciele kocura. Wtulił się w Zimorodka, chcąc zapomnieć o całym świecie. Brakowało mu przyjaciela. Brakowało mu jego ciepła. Ostatnio siedzieli tak w siebie wtuleni, gdy Mały Słodki Bąbelek Zimorodek Junior był z nimi.
— Pamiętaj, że jestem tu z tobą. — język niebieskiego przejechał po czole wojownika.
Kwaśny poczuł się jak małe kocie.
Bezsilne kocie.
Zaniósł się głośnym płaczem. Tak strasznie tęsknił za Orlim Piórem. Nie potrafił odnaleźć się w tym świecie bez niego.
* * *
*jeszcze Porą Zielonych Liść*
Stokrotka upadła ku jego łap. Kwaśny spojrzał na swój ulubiony kwiat. Taki biały. Niczym śnieg. Żółty środek przypominał mu upalne dni. Uniósł wyżej wzrok.
Zimorodek.
— Przejdziemy się?
Kwaśny Język zwinął się w kłębek. Nie miał siły wystawić łapy poza legowisko. Wszystkie jego poszukiwania Orlego Pióra były bezowocne. Jego syn wsiąkł. Przepadł. A wraz z nim chęć Kwaśnego do dalszego życia.
Zimorodkowy Blask usiadł koło niego. Jego ciepłe ciało przywarło do boku Kwaśnego. Kocur spuścił łeb. Nie miał prawa być szczęśliwy. Nie gdy jego syn wciąż był nieodnaleziony.
— Poprosimy drzewa o pomoc. — zaproponował niebieski.
Kwaśny trzepnął wściekły ogonem.
Drzewa?
Srał na nie. Tyle razy błagał ich o pomoc. Składał ofiary. Płakał, błagając o odnalezienie jego syna. Lecz drzewa były na to obojętne. Ich gałęzie kołysały się na wietrze, nie zważając na płaczącego pod nimi wojownika.
— Kwaśny...?
Zapłakane brązowe ślipia spojrzały na niego.
— Zostaw mnie. — miauknął jedynie.
Zimorodek ze smutkiem oderwał wzrok od przyjaciela. Dawno już nie widział niebieskiego takiego przygnębionego. Kwaśny czuł jak jego serce się łamie na kawałki. Był głupi. Ale nie potrafił inaczej. Cętkowany poszedł dalej, a Kwaśny ciągnął go w dół. Nie potrafił się pozbierać. Nie potrafił dalej żyć. Nie mógł tego zrobić Zimorodkowi.
— Ja też za nim tęsknię, Kwaśny. Potwornie. Ale nie możemy odtrącać siebie.
Wyszedł, pozostawiając płaczącego wojownika samego.
Leżał sam w legowisku. Zimorodek już do niego nie przyszedł. Był sam. Nigdy nie czuł się aż taki samotny. Wcześniej nie doceniał tego. Nie doceniał starań jego najbliższych. Teraz gdy wszystkich odrzucił dopiero poczuł czym jest prawdziwa rozpacz.
— Kwaśny Języku.
Uniósł niechętnie łeb. Popielaty Grzbiet. Jego dawna uczennica. Teraz już dorosła kotka niepotrzebująca jego pomocy. Zakrył pysk ogonem. Nie potrzebował jej litości.
— Siedząc tu nic nie osiągniesz. — zaczęła. — Musisz iść dalej. Co ci da gnicie tutaj, hm? No właśnie nic. Myślisz, że Orle Pióro chciałby, żebyś tak spędził resztę życia?
Kwaśny zakrył uszy łapami. Nie chciał tego słuchać. Nie mógł.
Przecież wiedział o tym. Wiedział, ale nie potrafił inaczej. Przyjaciele i siostry go opuściły. Żyli bez niego. Pewnie lepiej im było tak. Był tylko dla nich ciężarem.
— Oni... nie potrzebują mnie... — miauknął cicho.
Popielaty Grzbiet parsknęła.
— Chyba oślepłeś od gnicia tu. Nie potrzebują cię? Skąd ty to wziąłeś? Zimorodek chodzi jakby Klan Gwiazd go opuścił. Iskrzący Krok wygląda strasznie. A Wronka... Wronka to Wronka sam wiesz. A Zgubiona Dusza... wiesz jak bardzo chciała, żebyś poznał jej syna?
Kwaśnemu Językowi zrobiło się głupio. Zasłonił pysk łapami.
— To co? Może przejdziesz się do Zimorodka?
Czarny położył uszy.
— I... i co mam... mu powiedzieć? — zapytał bezradnie zupełnie jak małe kocie.
Popielaty Grzbiet uśmiechnęła się i potarmosiła go po łbie.
— Że przepraszasz. Od tego najlepiej zacznij.
Wpatrywał się niepewnie w sylwetkę Zimorodkowego Blasku, który rozmawiał z Jaśminowym Snem. Bał się podejść. Bał się, bo nie wiedział jak kocur zareaguje. Czy słowa Popielatego Grzbietu były prawdziwe?
— Kwaśny...?
Zdezorientowany wojownik spojrzał w stronę Zimorodka. Jego żółte ślipia wpatrywały się w niego. Poczuł jak łapy mu miękną ze stresu i obaw. Niepewnie zrobił krok w stronę niebieskiego. Czuł na sobie jego czujne spojrzenie. Serce biło mu jak oszalałe. Wszystko krzyczało w nim, żeby uciekał.
— Ja... ja p-przepraszam. — zaczął cicho, bojąc spojrzeć kocurowi w pysk.
— Oh, Kwaśny! Tak za tobą tęskniłem. — Zimorodek rzucił się na niego.
Czarny upadł pod ciężarem niebieskiego na ziemię. Mokra ziemia załagodziła upadek. Poczuł jak przykleja się do jego futra.
— Obiecaj, że już nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji. Obiecaj. N-nawet... nawet nie wiesz jak tęskniłem. — wojownik rozkleił się.
Kwaśny poczuł nieprzyjemne kłucie w sercu. Nawet nie wiedział, że tak strasznie zranił przyjaciela.
— O-obiecuję. — miauknął, wtulając się w niebieskiego.
Też za nim tęsknił.
Pora nagich drzew była ciężka. Brakowało pożywienia. Noce były zimniejsze niż kiedykolwiek. Pusty żołądek nie pomagał ich przetrwać.
Kwaśny spojrzał wtulonego w niego Zimorodka. Krótkowłosy kocur musiał o wiele gorzej znosić te temperatury. Odstający niesfornie kawałek futra na pysku niebieskie rzucił się czarnemu w ślipia. To pewnie przez niego Zimorodkowi było jeszcze zimniej. Kwaśny nachylił się i ulizał sierść. Jak na złość zaraz ponownie kłębek futra uniósł się do góry. Płasko-pyski zmrużył ślipia. Nie podda się tak łatwo.
— Kwaśny, co ty robisz...? — zapytał zaspany Zimorodek.
<Zimo? sry, że tak długo :C>
Zimorodek.
— Przejdziemy się?
Kwaśny Język zwinął się w kłębek. Nie miał siły wystawić łapy poza legowisko. Wszystkie jego poszukiwania Orlego Pióra były bezowocne. Jego syn wsiąkł. Przepadł. A wraz z nim chęć Kwaśnego do dalszego życia.
Zimorodkowy Blask usiadł koło niego. Jego ciepłe ciało przywarło do boku Kwaśnego. Kocur spuścił łeb. Nie miał prawa być szczęśliwy. Nie gdy jego syn wciąż był nieodnaleziony.
— Poprosimy drzewa o pomoc. — zaproponował niebieski.
Kwaśny trzepnął wściekły ogonem.
Drzewa?
Srał na nie. Tyle razy błagał ich o pomoc. Składał ofiary. Płakał, błagając o odnalezienie jego syna. Lecz drzewa były na to obojętne. Ich gałęzie kołysały się na wietrze, nie zważając na płaczącego pod nimi wojownika.
— Kwaśny...?
Zapłakane brązowe ślipia spojrzały na niego.
— Zostaw mnie. — miauknął jedynie.
Zimorodek ze smutkiem oderwał wzrok od przyjaciela. Dawno już nie widział niebieskiego takiego przygnębionego. Kwaśny czuł jak jego serce się łamie na kawałki. Był głupi. Ale nie potrafił inaczej. Cętkowany poszedł dalej, a Kwaśny ciągnął go w dół. Nie potrafił się pozbierać. Nie potrafił dalej żyć. Nie mógł tego zrobić Zimorodkowi.
— Ja też za nim tęsknię, Kwaśny. Potwornie. Ale nie możemy odtrącać siebie.
Wyszedł, pozostawiając płaczącego wojownika samego.
* * *
*Porą Opadających Liści*
— Kwaśny Języku.
Uniósł niechętnie łeb. Popielaty Grzbiet. Jego dawna uczennica. Teraz już dorosła kotka niepotrzebująca jego pomocy. Zakrył pysk ogonem. Nie potrzebował jej litości.
— Siedząc tu nic nie osiągniesz. — zaczęła. — Musisz iść dalej. Co ci da gnicie tutaj, hm? No właśnie nic. Myślisz, że Orle Pióro chciałby, żebyś tak spędził resztę życia?
Kwaśny zakrył uszy łapami. Nie chciał tego słuchać. Nie mógł.
Przecież wiedział o tym. Wiedział, ale nie potrafił inaczej. Przyjaciele i siostry go opuściły. Żyli bez niego. Pewnie lepiej im było tak. Był tylko dla nich ciężarem.
— Oni... nie potrzebują mnie... — miauknął cicho.
Popielaty Grzbiet parsknęła.
— Chyba oślepłeś od gnicia tu. Nie potrzebują cię? Skąd ty to wziąłeś? Zimorodek chodzi jakby Klan Gwiazd go opuścił. Iskrzący Krok wygląda strasznie. A Wronka... Wronka to Wronka sam wiesz. A Zgubiona Dusza... wiesz jak bardzo chciała, żebyś poznał jej syna?
Kwaśnemu Językowi zrobiło się głupio. Zasłonił pysk łapami.
— To co? Może przejdziesz się do Zimorodka?
Czarny położył uszy.
— I... i co mam... mu powiedzieć? — zapytał bezradnie zupełnie jak małe kocie.
Popielaty Grzbiet uśmiechnęła się i potarmosiła go po łbie.
— Że przepraszasz. Od tego najlepiej zacznij.
* * *
*Porą Opadających Liści nadal cn tylko z dwa wschody potem*
Wpatrywał się niepewnie w sylwetkę Zimorodkowego Blasku, który rozmawiał z Jaśminowym Snem. Bał się podejść. Bał się, bo nie wiedział jak kocur zareaguje. Czy słowa Popielatego Grzbietu były prawdziwe?
— Kwaśny...?
Zdezorientowany wojownik spojrzał w stronę Zimorodka. Jego żółte ślipia wpatrywały się w niego. Poczuł jak łapy mu miękną ze stresu i obaw. Niepewnie zrobił krok w stronę niebieskiego. Czuł na sobie jego czujne spojrzenie. Serce biło mu jak oszalałe. Wszystko krzyczało w nim, żeby uciekał.
— Ja... ja p-przepraszam. — zaczął cicho, bojąc spojrzeć kocurowi w pysk.
— Oh, Kwaśny! Tak za tobą tęskniłem. — Zimorodek rzucił się na niego.
Czarny upadł pod ciężarem niebieskiego na ziemię. Mokra ziemia załagodziła upadek. Poczuł jak przykleja się do jego futra.
— Obiecaj, że już nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji. Obiecaj. N-nawet... nawet nie wiesz jak tęskniłem. — wojownik rozkleił się.
Kwaśny poczuł nieprzyjemne kłucie w sercu. Nawet nie wiedział, że tak strasznie zranił przyjaciela.
— O-obiecuję. — miauknął, wtulając się w niebieskiego.
Też za nim tęsknił.
* * *
Pora nagich drzew była ciężka. Brakowało pożywienia. Noce były zimniejsze niż kiedykolwiek. Pusty żołądek nie pomagał ich przetrwać.
Kwaśny spojrzał wtulonego w niego Zimorodka. Krótkowłosy kocur musiał o wiele gorzej znosić te temperatury. Odstający niesfornie kawałek futra na pysku niebieskie rzucił się czarnemu w ślipia. To pewnie przez niego Zimorodkowi było jeszcze zimniej. Kwaśny nachylił się i ulizał sierść. Jak na złość zaraz ponownie kłębek futra uniósł się do góry. Płasko-pyski zmrużył ślipia. Nie podda się tak łatwo.
— Kwaśny, co ty robisz...? — zapytał zaspany Zimorodek.
<Zimo? sry, że tak długo :C>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz