*porą zielonych liści*
Po odbytej przez jego i Jarzębiny rozmowie dotyczącej jego nocnej przygody, wrócił do swojego mentora. W drodze do niego miał okazję mu się przyjrzeć dokładniej. Był on jednak średniego wzrostu, kotem o liliowej sierści z pręgami, bez białych włosków w futrze. Jego charakterystyczną cechą wyglądu był brak ogona i blizna na brwi; zastanawiał się, kto mu wyrządził taką krzywdę. I nie mógł zapomnieć tych złotych, pięknych i podobnych do miodu oczu! Kosaćcowa Łapa skrycie mu tego zazdrościł, że urodził się z takim kolorem oczu, a nie z takimi ciemnymi i nudnymi jak jego. Chociaż… cieszył się, że był troszkę podobny do matki, Zalotnej Krasopani. Poza tym to w ogóle jej nie przypominał, może jeszcze tylko lubieniem Mrocznej Puszczy i historii.
Stanął przed większym kotem i się uśmiechnął. Miodowa Kora skinął głową na znak powitania. Między nimi była długa cisza, więc uczeń niepewnie zaczął:
— Dzień dobry, Miodowa Koro! — starał się zabrzmieć jak najpewniej. Wciąż miał przed oczami straszliwe drzewa i przerażające dźwięki dochodzące z lasu. Jednak to nie powstrzymało jego podekscytowania treningiem. Miodowa Kora od razu dojrzał w jego oczach wydarzenia z nocy. Kosaćcowa Łapa zobaczył w jego oczach... współczucie? Tak mu się przynajmniej zdawało. Zawsze miał problem z odczytywaniem emocji innych.
— Co będziemy dzisiaj robić? Będę już uczył się polować? Będziemy walczyć? — Miodowa Kora nie zdążył nawet dojść do głosu, a ten kontynuował, napędzając się tylko swoimi pomysłami. — Och, tak! Ja chcę walczyć! Miodowa Koro, proszę, naucz mnie walczyć! Proszę, proszę, proszę!
Zmieszany, niepewnie się uśmiechnął i odpowiedział:
— Nie, jeszcze nie teraz, Kosaćcowa Łapo. Dziś będziemy... — zamyślił się. W jego oczach pojawił się chwilowy przebłysk. — A się przekonasz. Chodź za mną.
Posłusznie za nim poszedł, trochę smutny z powodu braku walki. Chciał już umieć się bronić! I polować dla swoich pobratymców! Pomimo tego, ostatnia wiadomość kocura okazała się dla niego ciekawa. Zaczął się zastanawiać, o co mogło Miodowej Korze chodzić po głowie. A może jednak będzie ta walka? — pomyślał. Jego ojciec nie mógł mu odmówić przejażdżek na grzbiecie, choć czasami nie miał na to czasu. Może to przez jego słodkie oczka, te same co u jego ukochanej — Zalotnej Krasopani?
***
Szli w cieniu i w części lasu, który nie był znany dotąd uczniowi. Czuł różne zapachy, ale nie każdy rozróżniał. Niektóre się ze sobą łączyły, niektóre śmierdziały, a niektóre — pachniały tak ładnie jak lawendy. Wiedział najlepiej, jak pachnie kwiat, od którego został nazwany; Kosaciec. Wiedział, że tą roślinkę podarował ojciec matce. Idąc tak obok liliowego kocura, spojrzał w bok i się zamyślił. W dzień, las nie wygląda aż tak strasznie jak w nocy. A z niego nie wydobywają się już takie niepokojące dźwięki i przerażające odgłosy. Ciekawe, czy Miodowa Kora też bał się nocy, gdy był mały i musiał... przejść ten etap w swoim życiu. A może go nie przeszedł, bo był samotnikiem? W każdym razie, Kosaciec spostrzegł, że wychodzą z boru, a przed nimi rozpościera się niebo, które oślepiało go. Przyzwyczaił się do półmroku panującego w lesie, a nie do pustej, trawiastej przestrzeni, w której nie było prawie żadnego cienia, a na niebie rażące w oczy słońce. Na środku miejsca stało uschnięte, wielkie drzewo o długich gałęziach bez liści. Sprawiało Kosaćcowej Łapie wrażenie ponure i bardzo stare. Miodowa Kora jeszcze ładniej wyglądał niż wśród drzew Klanu Wilka; jego futro lśniło na słońcu, a złote oczy dodawały mu piękna. Widać było, że jego mentor bardzo lubił takie niezalesione tereny. Kosaciec aż sam się uśmiechnął. Nagle poczuł nieznaną dotąd mu woń. Podbiegł do źródła, przeskakując grube i wystające z gleby korzenie starego drzewa, a następnie wzrok utkwił w wielkiej, przezroczystej i szerokiej rzece, a dalej za nią pojawiły się żółte, długie roślinki, według Kosaćca były to kłosy. Widok ten zapierał mu dech w piersiach, a jego oczy poszerzyły się, jakby zaraz miały wyskoczyć z wrażenia. Jak tu pięknie...
Zaraz dogonił go, a liliowy kocur oznajmił:
— Drzewo, które widziałeś, nazywa się ,,Cieniste drzewo" — i dodał, wpatrując się w ten sam punkt, co uczeń: — Jest to rzeka, a po jej drugiej stronie znajduje się terytorium Klanu Klifu. A tam, za rzeką, znajdują się, tak przynajmniej pamiętam, ,,Złote kłosy".
Miodowa Kora skosztował zapachu powietrza, który przywiał wiatr po drugiej stronie rzeki. Gdy Kosaciec już się zbudził z transu, zrobił tak samo jak mentor. Do jego nozdrzy dostał się niecodzienny zapach, zupełnie mu obcy. Dotarła do niego woń nieznanego ptaka, nie te, co udało mu się zobaczyć na stercie zwierzyny w klanie. To był jakiś inny gatunek zamieszkujący Klan Klifu? Zaciekawiony Kosaćcowa Łapa zapytał starszego kota:
— Czy ten zapach pochodzi też z Klanu Klifu?
— Tak, Kosaćcowa Łapo. Zapamiętaj sobie dobrze ten zapach, gdyż może i wkrótce pójdziesz na zgromadzenie.
— O, tak! Bardzo chciałbym pójść na zgromadzenie! — powiedział ucieszony. — Ciekawe, jak jest u innych kotów...
— Nie wątpię, że bardzo chcesz pójść na swoje pierwsze zgromadzenie. Każdy świeżutki uczeń pragnie, aby się tam znaleźć.
— A myślisz, że Sosnowa Gwiazda mnie tam puści?
— Myślę, że tak.
— A będę mógł rozmawiać z kotami nie z naszego klanu?
— Cóż... ważne, aby nie za dużo.
— A czemu, Miodowa Koro?
Miodowa Kora nie odpowiedział. Wiatr zmierzwił im futro, a najbardziej Kosaćcowi. Teraz przynajmniej ta białosrebrna, puchata kulka ma nogi i ogon. Kosaccowa Łapa sądził, że pewnie nie usłyszał przez wiatr, więc powtórzył:
— Czemu, Miodowa Koro? Czemu nie mogę?
Odpowiedziała mu tylko cisza. Spojrzał na niego i zobaczył, że złote oczy mentora jakby pociemniały. Nie miały tego blasku, co wcześniej. Chyba nie powinien o to pytać? Tak sądził, więc nie powtarzał swojego pytania. Zmienił więc temat:
— A jakie są jeszcze klany?
Miodowa Kora tym razem odpowiedział, choć cicho, jakby myślał o czymś innym:
— Klan Nocy jest naszym sojusznikiem. Istnieją jeszcze: Klan Burzy i Owocowy Las. Są też leśni i mieszkających w betonowym świecie samotnicy oraz tacy, którzy żyją wśród dwunożnych.
Zaciekawiła Kosaćca ostatnia nazwa ,,klanu".
— Owocowy Las? — uśmiechnął się i zachichotał. — Jaka śmieszna nazwa! Pewnie żyją tam same dziwolągi!
Nie doczekał się znowu odpowiedzi. Zastanawiał się, czemu. Przecież nie uraziłem go, prawda? Prawda! Więc czemu się na mnie obraził?
Może tutaj Kosaciec powinien się już ugryźć w język.
Kosaćcowa Łapa nie domyślił się najpierw, o co mogło chodzić Miodowej Korze. Teraz już zrozumiał, a przynajmniej — próbował zrozumieć. Coś się musiało stać podczas zgromadzenia! Ciekawe, co się mogło takiego zdarzyć. Może powiedział coś komuś za dużo? Zapewne tak. Ale nie chciał zirytować Miodowej Kory przez swoją wścibskość. Może to nie jest jeszcze czas — pomyślał. Może kiedyś mi powie o tym, co się tam stało! Teraz muszę się skupić na treningu.
— A co do tej niespodzianki... Co będziemy w końcu robić? — zapytał kocurek.
***
Wróciwszy do lasu, zaczęli praktykować techniki łowieckie.
— Pamiętaj, aby nie ustawić się pod wiatr, gdy chcesz zapolować — wyjaśnił Miodowa Kora po chwili, gdy ustawił go w dobrej pozycji — Wtedy zwierzyna cię wyczuje, a tego nie chcemy. Mysz cię szybko wywęszy, a zając — usłyszy.
Kosaćcowa Łapa stał tak w pozycji łowieckiej, starając się nie upaść. Słuchał swojego mentora i szybko przyswajał nową wiedzę, jaką było wyjaśnienie o gryzoniach. Zapytał Miodową Korę:
— A jak się najłatwiej zabija gryzonie?
— Najlepiej, aby się nie zamyślać i od razu ruszyć, nawet jeśli cię zwierzyna wyczuła. Zające są bardzo szybkie, dlatego najlepiej okrążyć je w parze lub w większej ilości kotów. Myszy i nornice są bardzo małe, przez co łatwiej mogą Ci uciec, ale i też łatwiej je upolować.
— A jak? — zaciekawiło ucznia to, w jaki sposób może je łatwiej upolować. Miał nadzieję, że pomoże mu to w upolowaniu swojej pierwszej zdobyczy.
— Najlepiej wgryźć się w kręgosłup, a potem od razu umiera.
Kosaćcowa Łapa przytaknął na słowa, zapamiętując te informacje w swojej głowie. Miał jeszcze kilka pytań, które chciałby jeszcze użyć. Jednak teraz to Miodowa Kora zapytał młodzieńca:
— Czy uczeń może zjeść swoją przed chwilą upolowaną zwierzynę? — brzmiało to trochę tajemniczo dla Kosaćca.
— Eee... nie? — zgadywał i szybko wyjaśnił swoje zdanie: — Każdy w klanie powinien się pożywić! Nie mogę być samolubny, co nie?
Miodowa Kora nie odpowiedział, ale przytaknął. Kosaćcowa Łapa odetchnął z ulgą, wiedząc, że dobrze zgadł. Co by się stało, gdyby jego słowa były złe? Mentor uznałby go za jakiegoś samoluba!
Nagle w powietrzu coś wyczuł... woń podobną jak na stercie zwierzyny. Chyba taką, jak myszka, którą kiedyś udało mu się zjeść. Ale była pyszna! — przyznał w myślach Kosaciec i się oblizał. Taka pulchniutka, tłuściutka... Ale zaraz wrócił na ziemię, gdy zdał sobie sprawę, że przecież może taką sobie złapać! Znaczy, dla swoich pobratymców. Kosaćcowa Łapa od razu padł na trawę i kierował się tym zapachem. Starał się nie szurać swoim brzuchem, aby gryzoń go nie wyczuł. Starał się też nie skradać się pod wiatr, aby nie został zdemaskowany. Jego mentor stał w bezruchu, obserwując Kosaćcową Łapę, swojego pierwszego ucznia. Kocurek nie zdawał sobie sprawy, ile dumy mogłoby rozpierać Miodową Korę, jeśli powiodłoby się mu polowanie.
Zapach doprowadził go do przyszłej zdobyczy. Mała, szarobura myszka, nieświadoma czyhającego na nią zagrożenia, jakim może być Kosaćcowa Łapa. Nie sądził, że kiedykolwiek dojdzie do tego momentu, a jednak! Ale... tylko jeden niewłaściwy ruch i po polowaniu. Musiał być ostrożny.
Zaczął czołgać się do niej, zważając na swoje kroki. Cichy jak myszka. Nie mogę się rozpraszać — pomyślał, gdy już przybliżył się do niej wystarczająco, by zaatakować. Była ustawiona do niego tyłem, więc tak szybko by się nie zorientowała, że to on. Miał nadzieję, że mu się powiedzie.
Myszka nagle się wyprostowała, stanęła na tylnych łapach I zaczęła niuchać. Kosaciec musiał działać! Wysunął pazury, przygotował się do skoku... i skoczył wprost na małą myszkę, licząc na sukces. Kłapnął błyskawicznie w stronę jej grzbietu rozdziawioną paszczą ze śnieżnobiałymi kłami. Poczuł na swoim języku coś dziwnego. Coś, co kiedyś znajdowało się w jego buzi, gdy gryzł się ze swoją siostrą... krew! Czuł krew! Kosaćcowa Łapa zorientował się, że coś trzyma. Czy to mysz? Czy może ugryzł się w język?
Wypluł to coś, od razu się temu przyglądając. Nie miał wątpliwości; była to najprawdziwsza mysz! I w dodatku zabita przez niego!
— Złapałem! Złapałem! Złapałem! — zawołał podniecony uczeń, najwyraźniej szczęśliwy ze swojego sukcesu. Zaczął się śmiać, jakby słowa nie umiały ubrać jego szczęścia. Śmiał się jak mały kociak, którym może i jeszcze był! Usłyszał szelest, spojrzał się w stronę dźwięku i zobaczył Miodową Korę; jego złote oczy błyszczały, tak samo jak brązowe ślepia Kosaćcowej Łapy, tylko oczęta ucznia jeszcze bardziej.
— Widziałeś? Proszę, powiedz, że widziałeś! Proszę!
— Widziałem — uspokoił go mentor — Jestem radosny z tego powodu. Chodź zanieśmy twoją pierwszą zdobycz do obozu.
Kosaciec uśmiechnął się złośliwie, zabrał swoją zdobycz, zaczął biec i zawołał niewyraźnie:
— Kko ozkakni, ken szczul!
***
Mentor zapomniał, że mieli wrócić do obozu. Uczeń też, przez co ganiali się po rozległym terytorium Klanu Wilka. Dopiero zdał sobie sprawę gdy ujrzał, że robiło się już ciemno i nie dobiegało z koron drzew silne światło słońca. Opamiętał się, stanął w samym środku gonitwy i zawołał:
— Stój!
Kosaciec stanął w bezruchu, sam zdyszany biegiem. Nie wiedział, jak tak długo wytrzymywał! W dzieciństwie łatwo się męczył. Odwrócił głowę w stronę Miodowej Kory i ją przechylił. Liliowy kocur oznajmił mu:
— Jesteśmy za daleko! — i usiadł, jakby był rozczarowany. Zmartwiony kocurek podszedł do niego i usiadł obok. Starszy wymamrotał cichutko: — Czy ja w ogóle się nadaję na mentora?
Kosaciec spoważniał i spojrzał w znowu pociemnione oczy Miodowej Kory. Wypluł mysz i zaczął:
— Nie lubię, jak tak wyglądasz.
Miodowa Kora milczał. Kosaćcowa Łapa kontynuował:
— Nie powinieneś się tak dąsać, tylko wracajmy i tyle! Było, to było.
Czy powinien się tak do niego odzywać? Nie rozmawiał przecież ze swoim przyjacielem, tylko ze starszym o jakieś dwanaście księżyców kotem, który był jego mentorem! Miodowooki jednak się nie wzdrygnął, nie zareagował na jego zachowanie. Jedynie westchnął, wstał i rzekł:
— Wracajmy, Kosaćcowa Łapo.
Kocurek przytaknął i szybko wstał, jakby odzyskał wszystkie zasoby energii.
— Tylko nie zapomnij myszy, Kosaćcowa Łapo.
Wziął mysz i wrócił się do mentora, który już szedł. Nie wiedział, czemu Miodowa Kora tak nagle zaczął się dąsać. Chyba jest bardzo wrażliwym kotem — ocenił. Może trzeba go wspierać emocjonalnie, czy coś, nie wiem.
***
Szli w ciszy, nie odezwali się do siebie nawet jednym pomrukiem czegokolwiek. Kosaćcowa Łapa był w swoim świecie, Miodowa Kora — również w swoim. Nie zdawali się być sobą teraz zainteresowani, jakby więź ucznia i mentora się rozpłynęła. Może tak będą ich kolejne dni nauki płynęły, a może... rozpłyną się?
Wrócili w czasie, bo przed zmrokiem. Kosaćcowa Łapa nie chciał, aby znów go zostawiono jak wcześniej przed ceremonią, więc bardzo się spieszył. Po co oni to zrobili? — zastanawiał się. Chcieli się... mnie pozbyć? Nie, moi rodzice by na to nie pozwolili! Na pewno!
Miodowa Kora polecił mu, by odłożył tą mysz na stercie. Kosaćcowa Łapa odłożył rozmemłaną zdobycz, trochę ją schował pod zającem i uśmiechnął się. Obym nie zjadł takiej zmiętolonej zwierzyny!
Następnie... spotkał się ze swoją matką. Nagle wezbrał się w nim gniew, ale gdy spojrzał na jej uśmiechnięty pyszczek... wszystkie złe myśli odepchnął od siebie i do niej podbiegł. Wtopił się w jej ciepłe na szyi futerko główką i nie zamierzał się ruszyć, ale Zalotna Krasopani już to zrobiła. Kotka uśmiechnęła się, polizała go po czole kilka razy i szepnęła: ,,Jestem z ciebie dumna, mój Kosaćcu", a potem tajemniczo poszła, najwyraźniej mając coś do roboty. No tak, teraz znowu jest wojowniczką. Ale wciąż jego mamą! Kocurek rozpromienił się i zawołał do niej krótkie: ,,Pa, pa!", a potem zaczął szukać legowiska uczniów. Może tam już spać! Nie mógł się doczekać, aż w końcu skoczy w swoje posłanie i zaśnie niby bezpieczny, spokojny kociak przy rodzicielce.
W końcu znalazł swoje miejsce, a raczej legowisko uczniów. Nie był tu na szczęście samotny tak jak jego siostra, która miała tylko Cisowe Tchnienie. Muszę ją jutro odwiedzić! — postanowił.
W środku znalazł kilka posłań, już zajętych przez pewne koty. Były większe od niego, prawie tak ogromne jak Miodowa Kora. Jednak czemu nadal są uczniami? Nie zdali testu, czy coś? A może są słabi?
Był tam czarnosrebrny kocurek ze śmiesznym grzbietem, a niedaleko jego posłania znajdowała się bardzo puszysta koteczka, niby białoliliowa wiewióreczka. Kosaćcowa Łapa uśmiechnął się w ich stronę I zawołał:
— Dobranoc!
Nie odpowiedzieli mu. Kosaciec nie zraził się i zaczął szukać wolnego posłania. Może nie będę musiał sam tego tworzyć. W końcu znalazł odpowiednie miejsce, a przynajmniej tak sądził, i od razu się na nim ułożył. Zamknął oczy... i zasnął. Miał nadzieję, że nie chrapał. I że nie znajdzie się wśród tych dziwnych krzewów z owockami na polanie w nocy.
[2397 słów]
[przyznano 48%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz