Wymijał krzaki i śmietniki, starając się opanować swój oddech, by móc lepiej łapać powietrze. To jednak w ogóle mu nie szło, dlatego strasznie dysząc, biegł dalej, aż w końcu z poślizgiem skręcił w jedną z bocznych alejek miasta. Dalej przebierając łapkami, spojrzał się kątem oka za siebie, starając się zauważyć, czy niebezpieczeństwo już minęło. Gdy wrócił do patrzenia przed siebie, zobaczył tylko sylwetkę innego kota, w którego już sekundę później wpadł. Wylądował twardo na ziemi, również przewracając przypadkową ofiarę.
– Ja strasznie przepraszam! – zaczął szybko, oddech łapiąc jeszcze z małą trudnością. Po chwili podniósł się i podszedł do leżącego dalej na ziemi kota. – Nic ci nie jest? – zapytał z wyraźnym zmartwieniem w głosie. Wtedy też przyjrzał się bardziej nieznajomemu. Był to drobnej postury kocur, który wyglądał na młodszego od niego. Jednak rzeczą, która najbardziej rzuciła się w oczy Bluszczu, nie była cała biała sierść, której to u innych nigdy nie widział, a brak łapy u samotnika, co od razu spowodowało, że arlekin podszedł odrobinę bliżej, chcąc pomóc samotnikowi wstać. Widząc jednak coś na wzór przerażenia u nieznajomego, znów się cofnął. Rozejrzał się jeszcze raz, na pewno sprawdzając, czy pies, który go "gonił" (tak naprawdę był przywiązany do słupa, a na widok kota tylko zaczął szczekać) dalej jest gdzieś w okolicy, lecz gdy nie mógł go dostrzec, usiadł niezgrabnie obok samotnika. Miał w końcu pomagać innym, tak? Nieznajomy dalej się nie odzywał, patrząc ze zdziwieniem na Bluszcza.
– Chciałbym ci pomóc, jeśli to nie problem – zaczął spokojnie Bluszcz, uśmiechając się do kocura. – Nazywam się Bluszcz! Ja wyruszyłem dalej od domu, z zamiarem pomagania innym samotnikom – wyjaśnił. – Ale nie wyruszyłem sam... Chwila... – rozejrzał się nieco spanikowany dookoła, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że nie ma przy sobie Guzika. – Gdzie on jest? Widziałeś go? – zaczął pytać i wtedy kątem oka zauważył swojego pluszowego przyjaciela. Od razu wstał i poszedł po niego, pokazując go tym samym nieznajomemu. – To jest Guzik, mój towarzysz w tej podróży. Dodatkowo trzyma mi zioła – oznajmił zadowolony i znów usiadł obok samotnika. – A ty? Jak się nazywasz? – zapytał, odwracając od niego wzrok. Cała ta rozmowa miała na celu jakiekolwiek uspokojenie wystraszonego kocura, by Bluszcz mógł się dowiedzieć, czy aby na pewno nic mu nie dolega. W końcu nie chciał być powodem, dla którego albinos nabawił się jakichś obrażeń od upadku z jego winy.
– Blask – usłyszał w odpowiedzi arlekin.
– W takim razie bardzo mi miło Blask! Możesz mi powiedzieć, czy coś cię boli? Albo dolega?
– Chyba nie – odparł cicho Blask. – Ja czuję się dobrze, ale...
– Blask! Gdzie ty byłeś? – nagle obydwoje usłyszeli czyiś głos, co od razu uciszyło albinosa. W oddali pojawił się wysoki kocur z licznymi bliznami. Poruszał się dosyć szybko, jednak Bluszcz miał wrażenie, że coś było nie tak z jedną z jego łap. Coś, co sprawiało, że nie do końca mógł się sprawnie poruszać. Jednak kocur nie mógł do końca tego stwierdzić, albowiem zanim się obejrzał, przybysz stał tuż przed nim.
– Kim jesteś? – zapytał chłodno, wzrokiem wbijając się w ciało arlekina.
– Nazywam się Bluszcz i jestem tu by pomagać samotnikom! – wyjaśnił poraz drugi kocur, z uśmiechem przyglądając się nieznajomemu.
– On chciał mi pomóc... – wyjaśnił cicho Blask, wychylając się nieco, by zobaczyć swojego, jak się okazuje, brata.
– Nie potrzebujemy twojej pomocy. Możesz odejść – oznajmił oschle przybysz i powoli podszedł do albinosa. Bluszcz wtedy dalej przyglądał się jego łapie, tylko bardziej nabierając pewności.
– Nie możesz ruszać łapą. Mogę dać ci zioła na tę przypadłość! – zaproponował Bluszcz.
– Nie potrzebujemy twojej pomocy – powtórzył nieznajomy.
– Ale nie dasz rady w ten sposób. Twój stan tylko się pogorszy – nalegał niebieski. – Mogę zostawić tutaj zioła, dobrze? – nagle wymyślił, widząc jakąś niechęć ze strony samotnika. Zaczął szukać odpowiednich roślin, a gdy tylko je znalazł, położył obok na ziemi. – Nie musisz ich brać, jednak wtedy twój stan się pogorszy! – powiedział jeszcze Bluszcz i złapał Guzika. Nic tu po nim, nie mógł dłużej zostać w tym miejscu. Powoli zaczynało się ściemniać, a w dodatku miał jakiś wewnętrzny niepokój, że gdyby nalegał dłużej, drugi z dwójki kocurów mógłby coś mu zrobić. A przecież obiecał rodzinie powrót w jednym kawałku.
– Życzę wam dużo zdrowia! – powiedział jeszcze na pożegnanie i zniknął za zakrętem, pozostawiając braci samych.
Wyleczeni: Cień
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz