Guziczek… Wcale nie był zadowolony z treningu. To nie tak, że Miłostka była zła, czy coś, po prostu… Trochę go już zanudzała. Młody kocur miał ambicje i marzenia, chciał biegać w koronach drzew! A teraz… Był trochę chłopcem na posyłki. Znaczy, jasne, zaczynali z mentorką coś robić, ale kotka nie była skora do pomocy w spełnieniu marzeń kocura, więc nadal często trzymali się dołu i po prostu gadali. Na szczęście jasna kotka dużo opowiadała o owocowym lesie, a do tego puszczała Guziczka, gdzie tylko chciał. Musiał jej to mówić i zawsze słyszał, że ma uważać, chociaż doskonale to wiedział, bo wcale głupi nie był. Mimo to przynajmniej kocur mógł zobaczyć cały owocowy las. Ale Miłostka i jej treningi nie były problemem, znaczy były, ale nie jedynym. Pewien liliowy kocur na stałe zamieszkał w głowie Guziczka. Kurka był najlepszym przyjacielem czarno-białego, od kiedy ten pamiętał. Wszystko robili razem, te małe psoty w żłobku i spacery jako uczniowie. Widywali się codziennie, nawet jeśli tylko na chwilę, ale Guziczek nie mógł wyrzucić przyjaciela z głowy. A tam rzadko kiedy coś tak błahego zostawało na coś dłużej! Zwalał to na Czajkę i Borowika, bo ta dwójka też wiecznie spędzała czas i pewnie był zazdrosny, albo o! Na Czerwca i Miodunkę, bo ci ostatnio też patrzyli na siebie w ten durny, maślany sposób. Coś wewnątrz niego mówiło mu jednak, że to wcale nie jest tak proste, jakby się wydawało. Dlatego, żeby wybić sobie rozmyślanie nad tym z głowy, skupił się na treningach. Ciągle zaciągał gdzieś Miłostkę albo próbował sam. Tak jak zresztą teraz.
— Klon… — mruknął, patrząc na ogromne drzewo.
Zaczął je powoli rozróżniać, chociaż niektóre nadal nie miały dla niego różnicy. To Kurka pomógł mu je nazywać. Kurka, znów on! Kocur prychnął pod nosem i zaraz wyciągnął pazury. Z mentorką wspinali się już na drzewa, ale nie były tak wysokie, jak ten. No i wtedy ktoś zawsze mógł go złapać… Znaczy, to nie tak, że Guziczek sam się na te drzewa nie wspinał, przecież nawet legowisko było położone na gałęziach kasztanowca. Jednak też wolał wybierać drzewa mniejsze, bezpieczniejsze. Ale co to za zabawa bez ryzyka. No i był niedaleko obozu, jakby coś się miało stać, to ktoś na pewno go znajdzie! Przynajmniej miał taką ogromną nadzieję… Zaczął się wspinać, zahaczał pazury o korę, wzorkiem rozglądał się za gałęziami, na których mógłby odsapnąć. Nagle bach, spadł pierwszy raz, otrzepał się i zaczął wchodzić znowu. Spadł jeszcze kilka razy, kilka razy też sunął się z wyższych gałęzi na te niższe. W pewnym momencie zaczął w ogóle wątpić, czy da radę wejść na samą górę. Położył się na jednej z wyższych gałęzi. Liście już powoli zasłaniały widoki, ale nadal mógł zobaczyć obóz z góry. Koty kręcące się przy wejściu wyglądały tak malutko… Tak łatwo mógłby zostać ich władcą… To go zmotywowało. No bo przecież taki Czerwiec sądzi, że Guziczek nic nie umie! I inni pewnie też się z niego wyśmiewają, bo jest młody, a on im jeszcze pokaże! Dlatego zaraz wstał z gałęzi i znów zaczął się wspinać. Łapy zaczynały go boleć, ale za każdym razem, gdy zerkał, aby się rozejrzeć i widział, jak wysoko jest, dostawał zastrzyk adrenaliny i ekscytacji i wspinał się wyżej. Aż wreszcie, nawet nie wiedział kiedy, nie miał już się gdzie wspiąć. Liście łaskotały jego twarz, gdy wiał przyjemnie chłodny wiatr, sprawiły też, że nie najlepiej widział okolice, ale to mu nie przeszkadzało. Oddychał ciężko, szybko, ale nadal był podekscytowany. Udało mu się! Wspiął się na sam szczyt tak ogromnego drzewa i wcale a wcale się już nie boi! No i jak raz mu się udało, to kolejne razy na pewno będą już łatwiejsze. Usiadł na grubszej gałęzi, by chwilę odsapnąć. Zaraz będzie musiał zejść, rzecz oczywista. Ale tam było ciepło, a tutaj, chociaż trochę duszno, było… Do przeżycia.
— Jak będę duży… — rozmyślał na głos. — To będę najlepszym ze zwiadowców, o tak! — Wypiął dumnie pierś, a potem zerknął w dół. — A Kurka zaraz za mną albo równo… — mruknął pod nosem.
Znów ten cholerny Kurka! Guziczek bardzo lubił przyjaciela, uwielbiał spędzać z nim czas, ale liliowy kocur mógłby już wyjść z głowy kocura! Zamiast tego, znów się tam zadomowił, że aż czarno-biały stracił równowagę i dość boleśnie upadł na gałąź niżej. Na szczęście czuł, że nie było to nic poważnego, ale będzie nad tym ubolewał przez kilka dni… Może wskoczy do medyczki po jakąś maść. Westchnął ciężko. To tyle z bycia na szczycie! Rozciągnął się i mruknął z bólu. Ewidentnie coś sobie poobijał… Mruknął coś niezadowolony i powoli zszedł z drzewa. Położył się jeszcze w cieniu tuż pod nim, aby chwilę odpocząć, jednak zaraz usłyszał wołanie:
— Guziczku! Gdzie jesteś? — Wybrzmiał głos Orzeszka.
No tak, od kiedy zaczął być uczniem, widywał rodziców tylko czasami, więc obiecał im, że dziś zje z nimi posiłek. Trochę zaskoczył się, że to już ta pora, bo wyszedł wręcz o świcie, gdy Miłostka machnęła ręką na jego błagania o trening.
— Tutaj! — odkrzyknął, wstając.
Odnalazł ojca i się z nim przywitał, a zaraz wspólnie ruszyli do stosu, aby znaleźć tam Kajzerkę.
— Jak treningi? — zapytała kotka, ewidentnie zmartwiona.
— Dobrze. Wspiąłem się dziś na klon! Na sam szczyt! — pochwalił się z dumą.
Mama zawsze się o niego martwiła, więc wcale nie wyglądała na zadowoloną z tego faktu, mimo to pokiwała głową, podając mu jakąś wiewiórkę.
— Trzeba cię znów umyć — zauważyła.
— Potem się tym zajmę — miauknął z pełną buzią, za co łapą oberwał od ojca w głowę. Wymruczał przeprosiny i skupił się na jedzeniu.
Opowiedział rodzicom jeszcze trochę o byciu zwiadowcą, ale nie wspomniał o okropnej mentorce. Nie chciał jej robić problemów, a pewnie mogło być gorzej. Cieszył się, że kotka go bez problemu puszcza, bo słyszał, że niektóre koty w ogóle nie wychodzą, chyba że na trening. Właśnie trening… Musiałby znów iść męczyć Miłostkę, bo przecież nie mógł sobie odpuścić. Nawet jeśli ból zaczynał być większy… Może zrobią dziś coś ciekawego. Więc gdy pożegnał się czule z rodzicami, wskoczył na legowisko zwiadowców.
— Miłostkooo!
— Możesz iść! — odkrzyknęła praktycznie od razu.
— A trening?! — jęknął niezadowolony.
— Nie dziś — fuknęła.
Kocur prychnął niezadowolony, ale zeskoczył. Było zbyt ciepło na ponowne wyjście, dlatego poszedł do legowiska uczniów i zwinął się w kulkę na swoim miejscu. Zmęczenie wspinaczką i ból po upadku wdał się mu we znaki, bo zaraz oddał się snom.
[1031 słów + wspinaczka na drzewa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz