— Rodzice wiedzą, że tu jesteś?
— Oczywiście! Powiedziałem wszystkim w żłobku, że idę wymienić mech — Dąbek odpowiedział grzecznie. Normalnie wzięłaby takiego kociaka za kark i odprowadziła do rodziców, żeby się upewnić, ale to nie był jakiś tam zwykły kociak. To był jej wnuk! Nic się nie stanie jak pobędzie tu chwilę z nią. Uśmiechnęła się lekko.
— Niech ci będzie, ale następnym razem przyjdź z mamą albo inną karmicielką. Dobrze?
— Jasne — przytaknął na słowa kocicy. — Wkurzyłem trochę Wilgę, dlatego uciekłem sam, zanim mama mnie złapała, jednak w innych okolicznościach przyszedłbym z kimś. Widziałem, że często rozmawiasz z Miodową Korą. Jest super tatą, nikt w obozie nie ma takiego ojca, jak ja mam!
Uśmiechnęła się, zupełnie ignorując fragment o kłótniach między kociakami. To już sprawa Iskrzącej Nadziei i Miodowej Kory. Ona sama nigdy nie miała rodzeństwa, więc nie mogła mu nic poradzić.
— Och tak, Miodowa Kora to mój syn — powiedziała, kiedy skończyła moczyć mech. Dziwne, że kociak nic o tym nie wiedział. Może dlatego, że ciągle przesiaduje tutaj i nie ma czasu ich zbytnio odwiedzać? Czy nie była wystarczająco dobrą babcią? Nie przejmowała się tym, że już miała wnuki. Dla niej szczerze lepiej było mieć już święty spokój i przygotować się na wieczny odpoczynek. Co prawda miała dopiero osiemdziesiąt księżyców, ale życie w Klanie Wilka było okropnie męczące. Czuła się, jakby miała przynajmniej dziewięćdziesiąt. Rozwiała przykre myśli. Rozmawia teraz z wnukiem, musi przynajmniej jemu zapewnić szczęśliwe dzieciństwo. Kocurek uśmiechnął się szerzej.
— To super! Pewnie też jesteś świetną mamą, dlatego Miodowa Kora jest świetnym ojcem! — zamruczał. Była zaskoczona. Dąbek naprawdę tak myślał? Może nie była jednak do niczego… Chociaż… jaki to ma sens, jeżeli Miodowa Kora nie był jej biologicznym synem? Okłamywała go… nie była dobrą matką. Nie była też dobrą babcią…
— Jaki był Miodowa Kora, jak był w moim wieku?
Nie chciała powiedzieć kociakowi, że jego ojciec był słaby i chorowity. To mogłoby go zasmucić. Zamiast tego powiedziała po prostu:
— Nie był takim urwisem jak ty.
— Jestem jedyny w swoim rodzaju! — kociak wyszczerzył kiełki. — Muszę jeszcze za niego trochę nabroić.
Zamruczał i złapał mokry mech, z zamiarem wyjścia z lecznicy. Cis poczochrała go delikatnie łapą po łebku. Rodzina była jedyną rzeczą, która poprawiała jej teraz humor.
— Baw się dobrze!
***
— Do widzenia, Blade Lico — pożegnała białego kocura, który wyszedł z lecznicy z okładem na łapie. Nic dziwnego, że ostatnio leczyła dużo użądleń. Była Pora Zielonych Liści. Pszczoły panoszyły się wszędzie.
Nagle do lecznicy wszedł jej wnuk – Dębowa Łapa. Był już uczniem. Położył przed nią wiewiórkę.
— Proszę, babciu, to dla ciebie.
<Dąbku?>
Wyleczeni: Blade Lico
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz