Uczeń kronikarza. A więc tym właśnie od teraz był? Zastanawiało go to. To zazwyczaj Wróżka wydawała się być bardziej... uduchowiona od niego. Przynajmniej spośród ich trojga. Być może jednak z perspektywy innych kotów wyglądało to inaczej? Cóż, dla niego to tylko lepiej. Znaczyłoby to bowiem, że całkiem dobrze sprawdzał się w swojej roli. Ciekawe, czy Alba się cieszył...
Wędrujące Niebo był przyzwoitym mentorem. Co prawda nie wydawał się podzielać ogólnego zachwytu cudownymi dziećmi, ale przy tym nie patrzył na niego w żaden specjalny sposób. To było... Całkiem kojące? Większość Burzaków, niezależnie od reprezentowanych poglądów, podchodziła jednak do niego i jego rodzeństwa inaczej. Początkowo go to zachwycało. Lubił ich ukradkowe spojrzenia, szepty. Uwielbiał komplementy, pochlebstwa, którymi licznie obdarzały go niektóre koty. Sposób, w jaki nieśmiało zaczepiali go niektórzy uczniowie. Och, to był doprawdy miód na jego serce! Nawet przez chwilę przy tym zapominał o tym, jak bardzo irytowała go ich bezkresna głupota. Z negatywnymi uczuciami nie było inaczej — uwielbiał odpowiadać na nie słodkim uśmiechem lub fałszywym smutkiem, bawić się konwencją, przyglądać zdezorientowanym minom swoich anty-fanów. Pokazywać, że był ponad tym wszystkim. Że nie dotyczyły go tak głupie, przyziemne sprawy.
Ale to nie była prawda. Ani trochę! Nie bolało go to, co to, to nie. Co najwyżej... uderzało w jego kruche, niestabilne, ciągle potrzebujące nowego budulca ego — bo to oznaczało, że zawodził. Tylko nie rozgryzł jeszcze, kogo. Siebie? Ojca? Tych dziwnych Gwiezdnych? Cały klan? Sprawiało to przy okazji, że wszystko się w jego wnętrzu gotowało, grożąc natychmiastowym wykipieniem. Ale nie mógł sobie na to pozwolić, więc zawsze odnosił się do wszystkich w ten sam sposób. Z delikatnym uśmiechem, lekko opuszczonymi powiekami, przechyloną do boku główką i miłym, spokojnym tonem. Mimo że najchętniej sam przekląłby ich w imię istniejącego-lub-nie Klanu Gwiazdy.
A Wędrujące Niebo? On taki nie był.
Początkowo obecność kocura była nieznośna. Był dziwny. Czasem był zupełnie cicho, aby następnym razem zacząć dłużący się monolog na temat piękna. Swojego. Bądź rzeczy, które ich otaczały. Ostatecznie zawsze powracał do głównego tematu ich lekcji. I ani razu nawet nie próbował zacząć tematu potencjalnych wybrańców. Każdym milimetrem swojego ubogiego w pigment ciałka Lotos czuł, że ten... po prostu w to nie wierzył. Nie kupował historii o specjalnych dzieciach. Przejrzał jego blef. Wiedział, że jest kłamcą. Może nawet dokładnie przewidywał, jaki Lotos był pod tą grzeczną, uprzejmą fasadą! Ale skoro to wiedział, to czemu wybrał go na ucznia? Czy jego umysł jedynie płatał mu figle? Czy może to był jakiś dziwny chichot losu, pokrętny znak od Gwiezdnych, urażonych jego brakiem wiary? Nie miał pojęcia. Treningi z nim więc średnio się mu uśmiechały. Cieszył się jedynie z faktu, że prawie wcale nie musiał przebywać na słońcu. Zamiast tego większość dnia spędzał w ciemnych jaskiniach, słuchając o metodach wytwarzania barwników — lub innych "kronikarzowych" rzeczach. Z jakiegoś powodu nawet go to zainteresowało. A jego mentor... nie wydawał się być uprzedzony. Przekazywał mu wiedzę skrupulatnie, karcąc za głupie błędy, ale i chwaląc za poprawnie wykonane zadania. Jak... normalnego kota.
Dodatkowo wszystko wydawało się... magiczne? Specjalne? Inne od tego, co znał do tej pory. Nawet te piosenki, wiersze i baśnie — i one zaczynały w jakichś sposób do niego przemawiać. W końcu wydawało mu się, że poczuł to, co czuła Wróżka. Powołanie? Wiarę? Nie wiedział, ale od tamtej pory czujnie przypatrywał się nocnemu niebu, zapamiętując rozmieszczenie gwiazd i zastanawiając się nad ich znaczeniem. Tonął we własnych wyobrażeniach tego, jak wyglądały zaświaty. Gwiezdna Skórka z takiej odległości była piękna. Ale czy z perspektywy przodków również tak wyglądała? Czy może była pustym, chłodnym miejscem? Czasem tak to sobie wyobrażał — śmierć w oczach większości jego współklanowiczów była tragedią, czymś strasznym. Po zmarłym rozpaczano. Jakby zamiast wiecznego odpoczynku czekały na niego kolejne męki.
Dodatkowo wszystko wydawało się... magiczne? Specjalne? Inne od tego, co znał do tej pory. Nawet te piosenki, wiersze i baśnie — i one zaczynały w jakichś sposób do niego przemawiać. W końcu wydawało mu się, że poczuł to, co czuła Wróżka. Powołanie? Wiarę? Nie wiedział, ale od tamtej pory czujnie przypatrywał się nocnemu niebu, zapamiętując rozmieszczenie gwiazd i zastanawiając się nad ich znaczeniem. Tonął we własnych wyobrażeniach tego, jak wyglądały zaświaty. Gwiezdna Skórka z takiej odległości była piękna. Ale czy z perspektywy przodków również tak wyglądała? Czy może była pustym, chłodnym miejscem? Czasem tak to sobie wyobrażał — śmierć w oczach większości jego współklanowiczów była tragedią, czymś strasznym. Po zmarłym rozpaczano. Jakby zamiast wiecznego odpoczynku czekały na niego kolejne męki.
Powinien o to zapytać. Chociaż wątpił, czy ktokolwiek znałby prawdziwą odpowiedź na to pytanie.
✮⋆˙
Akurat był w trakcie jednego z treningów, gdy do groty weszła jego siostra, tak samo promienna jak zawsze. Przywitała się ze wszystkimi obecnymi skinieniem łebka i przyjaznym uśmiechem, po czym zajęła miejsce nieopodal nich, w ciszy im się przyglądając. Czasami miał wrażenie, że z chęcią sama podążyła tą ścieżką. Pasowałoby to do niej, czyż nie? Gdyby tylko nie była taka zapominalska...
Odwrócił od niej wzrok, ponownie skupiając się na treningu, uważnie przysłuchując się jego słowom i przyglądając sposobowi, w jaki rozcierał różnobarwne zioła, tworząc z nich zupełnie nowe połączenia kolorystyczne. Jego jasne oczka zabłyszczały na moment. Chyba po raz pierwszy ucieszyło go coś tak... prostego?
Kiedy Wędrujące Niebo zakończył lekcję, ten pożegnał się z nim skinieniem głowy i wzrokiem powrócił w stronę siostry. Siedziała dalej w tym samym miejscu, wpatrując się w przestrzeń przed sobą, jakby o czymś intensywnie myślała. Jak zwykle bujała w obłokach.
— Wróżko... — chrząknął Lotosowa Łapa, wyrywając koteczkę z zamyślenia. — To znaczy, Bawełniana Łapo. Ugh, ciekawe czemu Królicza Gwiazda zmienił ci imię. Prościej by było nazywać cię Wróżkową Łapą... Wracając, Wędrujące Niebo kazał przekazać, że jesteś mile widziana w grocie i tak, jak obiecał, będzie udzielał ci lekcji śpiewu... — Wypowiadając te słowa, kopnął mały kamyk leżący u jego łapek. Powinien go później wynieść. Nie wyglądał, jakby należał do tego miejsca.
— Naprawdę? Nawet nie wiesz, jak się cieszę, Lotosie! Lotosowa Łapo!— zachichotała, poprawiając imię brata. — Nie mogę się doczekać naszych wspólnych lekcji śpiewu. — Posłała mu szczery uśmiech białych kiełków.
Wspólne lekcje. No tak. Miał nadzieję, że Bawełniana Łapa nie śpiewała dużo lepiej od niego. To byłoby... dołujące do obserwowania.
Mimo wszystko, spędzanie większej ilości czasu razem nie brzmiało źle samo w sobie. Może nie spędzał z siostrą przesadnej ilości czasu, ale wciąż to ją uważał za swoją najbliższą powierniczkę. Kogoś, kto jest w stanie chociaż częściowo zrozumieć jego rozterki. I w tym przypadku nie chodziło o to, że dzieliła ten los wraz z nim — w jego oczach Wróżka po prostu potrafiła rozumieć. Rozumieć innych na poziomie znacznie głębszym, niż on kiedykolwiek będzie w stanie. Być może fakt, że nie zostanie kronikarką wcale nie był zły? Jej talent marnowałby się w takich warunkach...
— Nie jesteś zły, że będziemy częściowo dzielić się mentorem? — dopytała, przechylając łebek w bok i uważnie lustrując go dużymi ślepkami.
— Dlaczego miałoby? — zapytał, kładąc po sobie uszy, zdezorientowany. Powinno mu przeszkadzać? — Chyba powinnaś przestać aż tak przejmować się tym, co pomyślą inni — dodał po chwili, ściszonym i nieco bardziej znudzonym głosem. Wędrujące Niebo odszedł na tyle daleko, aby nie słyszeć już ich rozmowy. Mógł więc nieco się zrelaksować i odpocząć od tego ciągłego udawania. Zaczynało się to robić męczące...
Dar siostry był bronią obusieczną. Dawał jej wiele — równocześnie niesamowitą łatwość w komunikacji, rozmowie, wyciąganiu przydatnych informacji z innych i łagodzenia sporów — kosztem jej własnego samopoczucia. Lotosowej Łapie czasami wydawało się, że pocieszając innych, sama zatruwała się ich smutkiem. Słuchanie tak wielu przykrych, żałosnych narzekań głupich kotów nie mogło wpływać na nią dobrze. Prawda?
< A może się mylę, Wróżko? >
[słowa: 1111]
[słowa: 1111]
[przyznano 22%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz