Początek Pory Zielonych Liści...
Oglądał pędzące po niebie obłoki, podczas gdy Judaszowcowy Pocałunek objaśniał mu, jak powinien walczyć. Płomiennorudy uczeń nie słuchał gadaniny brązowego kocura, myślami będąc bardzo daleko od treningu. Cichy, delikatny szmer poruszanych na wietrze gałązek zdawał się nagle wypełniać jego uszy. Lśniąca Łapa czuł, że od ostatnich kilku wschodów słońca nie towarzyszy mu nic poza gorzkim uczuciem znużenia. Choć starał się robić wszystko, by podczas treningów zadowolić mentora, to dziś cały jego zapał prysł, ulatniając się niepostrzeżenie. Przejechał języczkiem po wargach, a następnie oplótł ogonem łapy.
"Och, Gwiezdny Klanie, jak długo trwać będzie musiał ten niekończący się wykład?" - mruknął w myślach, po czym opuścił nieco wzrok, tak, by teraz móc spoglądać na mentora.
— Wszystko rozumiesz? — spytał brązowy kocur, natychmiast reagując na nieco niechętne spojrzenie, posyłane przez rudego ucznia.
— Tak — mruknął w odpowiedzi rudzielec. — Znaczy... Chyba.
Brązowy wojownik zastrzygł uszami, by po chwili mówić dalej. Lśniąca Łapa odwrócił swój wzrok w stronę wodospadu, który z daleka robił na nim jeszcze większe wrażenie, niż kiedy wpatrywał się na niego z bliska. Dziwnie pomyśleć mu było, że to tam właśnie najchętniej spędzał swój czas, w końcu była to jedynie bez przerwy opadająca w dół woda. Przeciągnął się, a następnie wziął haust powietrza, w nadziei, iż z daleka wyczuje przyjemną woń przygody. Cóż, żadnych atrakcji nie zwęszył, udało mu się jednak rozpoznać zapach nornika, który dochodził z porośniętej sosnami i świerkami części terenów jego klanu.
"Polowanie nie powinno być czymś, o co można by się zdenerwować..." - Kątem oka spoglądał na brązowego kocura i po krótkiej chwili poświęconej na rozważanie, czy aby na pewno warto iść za nornikiem, w końcu postanowił się odezwać:
— Przepraszam, czy mógłbym zagłębić się nieco w bardziej zalesioną część terenów naszego klanu? Zdaje mi się, że czuje wspaniałą zdobycz, która się gdzieś tam czai.
Zastępca burknął coś pod nosem, a następnie poprowadził parę swoich brązowych oczu w stronę lasku. Brązowy kocur zdawał się zastanawiać chwile, by w końcu znacząco skinąć głową. Lśniąca Łapa posłał mu wdzięczne spojrzenie, a następnie pobiegł za zapachem zwierzyny. Z każdym stawianym przez ucznia krokiem woń stawała się coraz to mocniejsza, kocurek zdawał więc sobie sprawę z tego, że jest już blisko upragnionej zdobyczy. Nie wiedział jednak, czy uda mu się dostrzec stworzonko, którego ciemnobrązowa sierść pozwalała na wtopienie się w leśne podszycie. Uczeń rozglądał się, licząc, że znajdzie ślady zdobyczy na resztkach białego śniegu, który pomimo nadciągającej pory Nowych Liści wciąż nie znikał. Na szczęście ucznia, dało dostrzec się pozostawione ślady krótkich łapek, za którymi wystarczyło teraz podążać. Przecisnął się więc przez krzewy malin, by po jakimś czasie ujrzeć wyszukującego w ziemi nasionek oraz korzonków nornika. Oczy Lśniącej Łapy zabłysły, gdy zbliżał się do kawałka zwierzyny z brzuchem niemal ocierającym o zimny grunt. Kocurek w końcu zatrzymał się, by wymierzyć odległość. Zdawało się, że nie będzie miał problemów z doskoczeniem do piżmowego zwierzęcia, to też naprężył się, by oddać potężnego susa, dzięki któremu ogłuszył, a następnie zabił stworzonko o krępym ciałku.
— Dobra zdobycz. — Z odczuwalną dumą w głosie pochwalił go Judaszowcowy Pocałunek, który zdawał się obserwować jego wyczyn z odpowiedniej odległości. — Obyś tylko nie myślał, że jedno dobre polowanie czyni z ciebie najlepszego łowcę. — Zmienił ton na nieco bardziej opryskliwy, nie raziło to jednak rudego ucznia.
— Bardzo dziękuje za pochwałę. — Pochylił głowę przed ojcem. — Postaram się cały czas szlifować moje umiejętności łowieckie! I, skoro już jesteśmy w okolicy drzew... Czy mógłbym jeszcze raz spróbować wspiąć się na drzewny konar?
Wąsy brunatnego kocura drgnęły.
— Cieszę się, że masz w sobie zapał do trenowania i z dużą chęcią zobaczę, jak prezentujesz mi swoje umiejętności.
Podeszli do jednego z drzew o grubszej korze. Lśniąca Łapa, nie czekając na żaden znak, wbił pazury w drzewne łyko, powoli pnąc się w górę. Nie często ćwiczył z ojcem wspinaczkę, miał jednak na tyle duże doświadczenie, by bez większego problemu wspiąć się na jedną z grubszych gałęzi. Gdy tylko tego dokonał, rozejrzał się po terenach Klanu Klifu, od razu stwierdzając, że od ziemi nie dzieli go więcej niż lisia długość. Postanowił więc, że będzie piąć się wyżej, wbijając pazury przednich łap w korę, a odpychając się tylnymi łapkami. Z każdym szybkim uderzeniem jego tchórzliwego serduszka czuł, jak adrenalina mu rośnie i choć to poczucie zbytnio mu się nie podobało, to nie mógł tak po prostu zaskoczyć, nie na oczach jego mentora. Wiatr łoskotał mu w uszach, a szelest liści i gałązek stał się dużo głośniejszy, niż wcześniej. Po jakimś czasie wspinaczki postanowił się zatrzymać na kolejnej grubej gałęzi.
Zimna bryza towarzyszyła mu podczas powrotu do obozowiska. Czuł, że jest wykończony, o czym dawał znać głośnymi, szybkim oddechami miał również wrażenie, że po treningu brud przykleił mu się do futra, lecz ignorował to nieprzyjemne poczucie, twardo idąc naprzód. Z pyska zwisał mu złowiony wcześniej nornik, który wydawał się zaskakująco pulchny. Och, z jaką chęcią wbiłby się w ten smaczny kawałeczek zwierzyny, lecz niestety, kodeks zabraniał mu jedzenia przed wykarmieniem starszych oraz karmicielek czy kociąt. Przeszedł za mentorem przez zimny, cuchnący wilgocią tunel, który był wejściem do obozowiska. Wędrówka przez ciemny korytarz, choć niedługa nie należała do ulubionych płomiennorudego kocurka, jednak nie mówił niczego na ten temat. Gdy tylko znalazł się w tętniącym życiem obozie, odetchnął głośno i niemal natychmiast po odłożeniu nornika na stertę ze zdobyczą walnął się na swoim posłaniu w legowisku uczniów.
— O, hej! — Usłyszał znajomy głos. — Zmęczony po treningu? Wiesz, znam to uczucie! — To Gąsienicza Łapa, siedzący na swoim posłaniu postanowił odezwać się do młodszego ucznia.
— Super. Czy mógłbyś zająć się sobą? Próbuje się zrelaksować po męczącym treningu, a ty mi w tym nie pomagasz — syknął, zwijając się w ciasny kłębek. — Z resztą, nie powinieneś teraz trenować? W końcu to robią uczniowie, mam racje?
Pręgowany kocurek kopnął leżącą blisko niego kulkę mchu, którą najpewniej sam ulepił.
— Dziś idę na trening nieco później — zaczął tłumaczyć się kocurek. — Moja mentorka jakiś czas temu wyszła na patrol i te sprawy, więc pozostaje mi wyłącznie czekać. — Zdawał się strasznie naburmuszony faktem tego, że nie będzie mógł męczyć się na treningu. — To strasznie niesprawiedliwe!
Rudzielec posłał w jego stronę dość niechętne spojrzenie, a następnie położył głowę na krawędzi gniazda, które było jego legowiskiem.
Jego ogon drgał nerwowo, aż do momentu, w którym lekki, dobrze znany wietrzyk uderzył go w pysk. Wraz z innymi uczestnikami jego patrolu dotarł na zewnątrz, gdzie trawy były już całkiem wysokie, a powietrze gęste. Uczeń ucieszył się na widok terenów, które nie były przykryte dłużej białym puchem, a w jego oczach pojawił się delikatny błysk, gdy tylko przypomniał sobie, że w dziś będzie uczestniczył w patrolu łowieckim. Gwiezdni zdawali się w końcu zesłać mu szanse, na pokazanie innym swoich umiejętności. Słońce grzało jego futro, podczas gdy on szedł jeszcze dalej, za Delikatną Bryzą, która zdawała się prowadzić patrol. Kotka dała wszystkim znak, machając ogonem, by się zatrzymali, gdy tylko dotarli do okolic Kaczego Bajorka.
— Dobrze. Gdy tylko słońce zacznie zachodzić na horyzoncie, mamy zebrać się tu wraz ze złowioną zdobyczą — wyjaśniła szybko liliowa szylkretka. — Pamiętajcie proszę, by nie polować blisko granic z innymi klanami. Nie chcemy, by doszło do sprzeczki przy granicach z powodu jakiejś byle myszy.
Każdy zgodnie pokiwał głową, by zaledwie parę uderzeń serca później oddalić się od siebie w poszukiwaniu czegoś, co dałoby się złapać. Lśniąca Łapa zanurzył się w leśne gęstwiny, czując, że dużo lepiej idzie mu polowanie pomiędzy krzewami oraz drzewami. Nie wiedzieć czemu postanowił naprężyć się, a następnie skoczyć na przód, by wylądować z pazurami wbitymi w glebę. Nie wiedział, czy to nagły przypływ energii, związany z długo wyczekiwaną porą Nowych Liści sprawił, że wzięło go na wybryki, lecz nie dało się wytłumaczyć tego w żaden inny sposób. Szybko jednak otrząsnął się, zdając sobie sprawę, że przez swoje działania wypłoszyć mógł jakąś zdobycz. Postanowił rozejrzeć się wokół siebie, w nadziei, iż dojrzy jakiś nieostrożny kąsek zwierzyny, jego żółte oczy niczego jednak nie dostrzegały. Zaczerpnął więc powietrza, by stwierdzić, że z pewnością coś czai się, może nawet nie tak daleko od niego.
"Czyżby nornica?" — spytał siebie w myślach po ponownym zaczerpnięciu powietrza, w którym nagle unosić się zaczął zapach piżmowego zwierzątka. Ruszał się powoli, by zastygnąć kompletnie, gdy tylko usłyszał szelest dobiegający z krzewów. Odwrócił się w stronę, z której dochodził dźwięk, a następnie przedarł się przez kępę krzewów, by ujrzeć brązowe stworzonko o krępym ciałku. Wydawało się zajęte wyszukiwaniem korzonków, to też uczeń bezproblemowo podszedł kilka kroków bliżej zwierzęcia, by finalnie wymierzyć odległość, spiąć się i skoczyć, ogłuszając i po chwili zabijając krótko łapę zwierzę. Postanowił, że zakopie je pod krzewem, przez który chwile temu przeszedł. Nie kopał długo, szybko tworząc płytki dołek, do którego wsadził nornicę, by następnie przykryć ją warstwą suchej gleby. Do jego nozdrzy wbił się kolejny zapach. Szedł za zapachem, który z każdą sekundą stawał się coraz bardziej intensywny. Nie długo zajęło mu pojęcie tego, że gdzieś niedaleko musi być ptak i, faktycznie, ujrzał kosa, wyszukującego robaków. Podkradł się do stworzenia, ostrożnie stawiając kroki do przodu. Wtem, niespodziewanie, spod jego łapy wydobył się głośny chrupot, który spłoszył ptaka. Uczeń syknął wściekle, zdając sobie sprawę z tego, że wdepnął w gałąź. Nie był zbytnio zadowolony z tego, iż zwierzyna mu uciekła, postanowił jednak zacisnąć zęby i szukać dalej. Przeciskał się pomiędzy krzakami oraz drzewami, niczego jednak nie czuł. Słońce zdawało się wędrować coraz niżej, postanowił więc, że odkopie nornice i powróci do swoich towarzyszy. Odnalazł gąszcz malin, pod którym leżał kopiec ze zwierzęciem i już miał zacząć odkopywać ciałko małego stworka, gdy do jego uszu wbił się cichy ćwierk. Zastrzygł nerwowo uszami, uświadamiając sobie, że może jest jeszcze nadzieja, by zaskoczył innych uczestników patrolu czymś więcej, niż wyłącznie nornicą. Zaczerpnął więc powietrza, w którym unosił się fetor kolejnego ptaszyska. Podążał za śladami zapachowymi zwierzęcia, aż w końcu dotarł do niego. Rudordzawy uczeń ledwo pohamowywał drganie ogona, podczas zbliżania się do dzióbiącego w ziemi kosa. Przystopował, a następnie wymierzył odległość, by finalnie skoczyć na ptaka, wbijając pazury prosto w jego niewielki łebek. Oddech ucznia zdawał się przyśpieszyć z powodu tej nagłej adrenaliny, nie zapomniał jednak odkopać nornicy i ruszył w stronę kaczego bajorka z dwoma kawałkami zdobyczy zapychającymi jego pyszczek.
— No, nareszcie! — Miedziany Kieł miauknęła, gdy tylko ujrzała zbliżającego się ucznia. — Zagapiłeś się? Słońce prawie zaszło!
Kocurek spojrzał w górę, dopiero teraz spostrzegając, że słońce nie tylko prawie już zaszło, ale i że na niebie pojawiają się pierwsze srebrzyste punkciki. Musiał faktycznie nie zwracać uwagi na porę dnia, będąc zbytnio pochłoniętym polowaniem. Wojownicy siedzieli jeszcze przez krótką chwilę, dając mu czas na uspokojenie oddechu przed powrotem do obozowiska.
— Wszystko rozumiesz? — spytał brązowy kocur, natychmiast reagując na nieco niechętne spojrzenie, posyłane przez rudego ucznia.
— Tak — mruknął w odpowiedzi rudzielec. — Znaczy... Chyba.
Brązowy wojownik zastrzygł uszami, by po chwili mówić dalej. Lśniąca Łapa odwrócił swój wzrok w stronę wodospadu, który z daleka robił na nim jeszcze większe wrażenie, niż kiedy wpatrywał się na niego z bliska. Dziwnie pomyśleć mu było, że to tam właśnie najchętniej spędzał swój czas, w końcu była to jedynie bez przerwy opadająca w dół woda. Przeciągnął się, a następnie wziął haust powietrza, w nadziei, iż z daleka wyczuje przyjemną woń przygody. Cóż, żadnych atrakcji nie zwęszył, udało mu się jednak rozpoznać zapach nornika, który dochodził z porośniętej sosnami i świerkami części terenów jego klanu.
"Polowanie nie powinno być czymś, o co można by się zdenerwować..." - Kątem oka spoglądał na brązowego kocura i po krótkiej chwili poświęconej na rozważanie, czy aby na pewno warto iść za nornikiem, w końcu postanowił się odezwać:
— Przepraszam, czy mógłbym zagłębić się nieco w bardziej zalesioną część terenów naszego klanu? Zdaje mi się, że czuje wspaniałą zdobycz, która się gdzieś tam czai.
Zastępca burknął coś pod nosem, a następnie poprowadził parę swoich brązowych oczu w stronę lasku. Brązowy kocur zdawał się zastanawiać chwile, by w końcu znacząco skinąć głową. Lśniąca Łapa posłał mu wdzięczne spojrzenie, a następnie pobiegł za zapachem zwierzyny. Z każdym stawianym przez ucznia krokiem woń stawała się coraz to mocniejsza, kocurek zdawał więc sobie sprawę z tego, że jest już blisko upragnionej zdobyczy. Nie wiedział jednak, czy uda mu się dostrzec stworzonko, którego ciemnobrązowa sierść pozwalała na wtopienie się w leśne podszycie. Uczeń rozglądał się, licząc, że znajdzie ślady zdobyczy na resztkach białego śniegu, który pomimo nadciągającej pory Nowych Liści wciąż nie znikał. Na szczęście ucznia, dało dostrzec się pozostawione ślady krótkich łapek, za którymi wystarczyło teraz podążać. Przecisnął się więc przez krzewy malin, by po jakimś czasie ujrzeć wyszukującego w ziemi nasionek oraz korzonków nornika. Oczy Lśniącej Łapy zabłysły, gdy zbliżał się do kawałka zwierzyny z brzuchem niemal ocierającym o zimny grunt. Kocurek w końcu zatrzymał się, by wymierzyć odległość. Zdawało się, że nie będzie miał problemów z doskoczeniem do piżmowego zwierzęcia, to też naprężył się, by oddać potężnego susa, dzięki któremu ogłuszył, a następnie zabił stworzonko o krępym ciałku.
— Dobra zdobycz. — Z odczuwalną dumą w głosie pochwalił go Judaszowcowy Pocałunek, który zdawał się obserwować jego wyczyn z odpowiedniej odległości. — Obyś tylko nie myślał, że jedno dobre polowanie czyni z ciebie najlepszego łowcę. — Zmienił ton na nieco bardziej opryskliwy, nie raziło to jednak rudego ucznia.
— Bardzo dziękuje za pochwałę. — Pochylił głowę przed ojcem. — Postaram się cały czas szlifować moje umiejętności łowieckie! I, skoro już jesteśmy w okolicy drzew... Czy mógłbym jeszcze raz spróbować wspiąć się na drzewny konar?
Wąsy brunatnego kocura drgnęły.
— Cieszę się, że masz w sobie zapał do trenowania i z dużą chęcią zobaczę, jak prezentujesz mi swoje umiejętności.
Podeszli do jednego z drzew o grubszej korze. Lśniąca Łapa, nie czekając na żaden znak, wbił pazury w drzewne łyko, powoli pnąc się w górę. Nie często ćwiczył z ojcem wspinaczkę, miał jednak na tyle duże doświadczenie, by bez większego problemu wspiąć się na jedną z grubszych gałęzi. Gdy tylko tego dokonał, rozejrzał się po terenach Klanu Klifu, od razu stwierdzając, że od ziemi nie dzieli go więcej niż lisia długość. Postanowił więc, że będzie piąć się wyżej, wbijając pazury przednich łap w korę, a odpychając się tylnymi łapkami. Z każdym szybkim uderzeniem jego tchórzliwego serduszka czuł, jak adrenalina mu rośnie i choć to poczucie zbytnio mu się nie podobało, to nie mógł tak po prostu zaskoczyć, nie na oczach jego mentora. Wiatr łoskotał mu w uszach, a szelest liści i gałązek stał się dużo głośniejszy, niż wcześniej. Po jakimś czasie wspinaczki postanowił się zatrzymać na kolejnej grubej gałęzi.
Zimna bryza towarzyszyła mu podczas powrotu do obozowiska. Czuł, że jest wykończony, o czym dawał znać głośnymi, szybkim oddechami miał również wrażenie, że po treningu brud przykleił mu się do futra, lecz ignorował to nieprzyjemne poczucie, twardo idąc naprzód. Z pyska zwisał mu złowiony wcześniej nornik, który wydawał się zaskakująco pulchny. Och, z jaką chęcią wbiłby się w ten smaczny kawałeczek zwierzyny, lecz niestety, kodeks zabraniał mu jedzenia przed wykarmieniem starszych oraz karmicielek czy kociąt. Przeszedł za mentorem przez zimny, cuchnący wilgocią tunel, który był wejściem do obozowiska. Wędrówka przez ciemny korytarz, choć niedługa nie należała do ulubionych płomiennorudego kocurka, jednak nie mówił niczego na ten temat. Gdy tylko znalazł się w tętniącym życiem obozie, odetchnął głośno i niemal natychmiast po odłożeniu nornika na stertę ze zdobyczą walnął się na swoim posłaniu w legowisku uczniów.
— O, hej! — Usłyszał znajomy głos. — Zmęczony po treningu? Wiesz, znam to uczucie! — To Gąsienicza Łapa, siedzący na swoim posłaniu postanowił odezwać się do młodszego ucznia.
— Super. Czy mógłbyś zająć się sobą? Próbuje się zrelaksować po męczącym treningu, a ty mi w tym nie pomagasz — syknął, zwijając się w ciasny kłębek. — Z resztą, nie powinieneś teraz trenować? W końcu to robią uczniowie, mam racje?
Pręgowany kocurek kopnął leżącą blisko niego kulkę mchu, którą najpewniej sam ulepił.
— Dziś idę na trening nieco później — zaczął tłumaczyć się kocurek. — Moja mentorka jakiś czas temu wyszła na patrol i te sprawy, więc pozostaje mi wyłącznie czekać. — Zdawał się strasznie naburmuszony faktem tego, że nie będzie mógł męczyć się na treningu. — To strasznie niesprawiedliwe!
Rudzielec posłał w jego stronę dość niechętne spojrzenie, a następnie położył głowę na krawędzi gniazda, które było jego legowiskiem.
Teraźniejszość...
— Dobrze. Gdy tylko słońce zacznie zachodzić na horyzoncie, mamy zebrać się tu wraz ze złowioną zdobyczą — wyjaśniła szybko liliowa szylkretka. — Pamiętajcie proszę, by nie polować blisko granic z innymi klanami. Nie chcemy, by doszło do sprzeczki przy granicach z powodu jakiejś byle myszy.
Każdy zgodnie pokiwał głową, by zaledwie parę uderzeń serca później oddalić się od siebie w poszukiwaniu czegoś, co dałoby się złapać. Lśniąca Łapa zanurzył się w leśne gęstwiny, czując, że dużo lepiej idzie mu polowanie pomiędzy krzewami oraz drzewami. Nie wiedzieć czemu postanowił naprężyć się, a następnie skoczyć na przód, by wylądować z pazurami wbitymi w glebę. Nie wiedział, czy to nagły przypływ energii, związany z długo wyczekiwaną porą Nowych Liści sprawił, że wzięło go na wybryki, lecz nie dało się wytłumaczyć tego w żaden inny sposób. Szybko jednak otrząsnął się, zdając sobie sprawę, że przez swoje działania wypłoszyć mógł jakąś zdobycz. Postanowił rozejrzeć się wokół siebie, w nadziei, iż dojrzy jakiś nieostrożny kąsek zwierzyny, jego żółte oczy niczego jednak nie dostrzegały. Zaczerpnął więc powietrza, by stwierdzić, że z pewnością coś czai się, może nawet nie tak daleko od niego.
"Czyżby nornica?" — spytał siebie w myślach po ponownym zaczerpnięciu powietrza, w którym nagle unosić się zaczął zapach piżmowego zwierzątka. Ruszał się powoli, by zastygnąć kompletnie, gdy tylko usłyszał szelest dobiegający z krzewów. Odwrócił się w stronę, z której dochodził dźwięk, a następnie przedarł się przez kępę krzewów, by ujrzeć brązowe stworzonko o krępym ciałku. Wydawało się zajęte wyszukiwaniem korzonków, to też uczeń bezproblemowo podszedł kilka kroków bliżej zwierzęcia, by finalnie wymierzyć odległość, spiąć się i skoczyć, ogłuszając i po chwili zabijając krótko łapę zwierzę. Postanowił, że zakopie je pod krzewem, przez który chwile temu przeszedł. Nie kopał długo, szybko tworząc płytki dołek, do którego wsadził nornicę, by następnie przykryć ją warstwą suchej gleby. Do jego nozdrzy wbił się kolejny zapach. Szedł za zapachem, który z każdą sekundą stawał się coraz bardziej intensywny. Nie długo zajęło mu pojęcie tego, że gdzieś niedaleko musi być ptak i, faktycznie, ujrzał kosa, wyszukującego robaków. Podkradł się do stworzenia, ostrożnie stawiając kroki do przodu. Wtem, niespodziewanie, spod jego łapy wydobył się głośny chrupot, który spłoszył ptaka. Uczeń syknął wściekle, zdając sobie sprawę z tego, że wdepnął w gałąź. Nie był zbytnio zadowolony z tego, iż zwierzyna mu uciekła, postanowił jednak zacisnąć zęby i szukać dalej. Przeciskał się pomiędzy krzakami oraz drzewami, niczego jednak nie czuł. Słońce zdawało się wędrować coraz niżej, postanowił więc, że odkopie nornice i powróci do swoich towarzyszy. Odnalazł gąszcz malin, pod którym leżał kopiec ze zwierzęciem i już miał zacząć odkopywać ciałko małego stworka, gdy do jego uszu wbił się cichy ćwierk. Zastrzygł nerwowo uszami, uświadamiając sobie, że może jest jeszcze nadzieja, by zaskoczył innych uczestników patrolu czymś więcej, niż wyłącznie nornicą. Zaczerpnął więc powietrza, w którym unosił się fetor kolejnego ptaszyska. Podążał za śladami zapachowymi zwierzęcia, aż w końcu dotarł do niego. Rudordzawy uczeń ledwo pohamowywał drganie ogona, podczas zbliżania się do dzióbiącego w ziemi kosa. Przystopował, a następnie wymierzył odległość, by finalnie skoczyć na ptaka, wbijając pazury prosto w jego niewielki łebek. Oddech ucznia zdawał się przyśpieszyć z powodu tej nagłej adrenaliny, nie zapomniał jednak odkopać nornicy i ruszył w stronę kaczego bajorka z dwoma kawałkami zdobyczy zapychającymi jego pyszczek.
— No, nareszcie! — Miedziany Kieł miauknęła, gdy tylko ujrzała zbliżającego się ucznia. — Zagapiłeś się? Słońce prawie zaszło!
Kocurek spojrzał w górę, dopiero teraz spostrzegając, że słońce nie tylko prawie już zaszło, ale i że na niebie pojawiają się pierwsze srebrzyste punkciki. Musiał faktycznie nie zwracać uwagi na porę dnia, będąc zbytnio pochłoniętym polowaniem. Wojownicy siedzieli jeszcze przez krótką chwilę, dając mu czas na uspokojenie oddechu przed powrotem do obozowiska.
[1730 słów]
[przyznano 35%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz