⋄∙―◃⊹⋆꙳◬❂⌑꙳⊹▹―∙⋄
dawne czasy, ostatki
Było błotniście i mokro, a w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach ozonu, powoli gnijących, opadłych liści drzew pobliskiego parku, oraz ciężki smród dochodzący z drogi, który nieprzyjemnie oblepiał płuca pasażerom pewnego małego, starego samochodu, który teraz stał jednym kołem na chodniku z otwartymi drzwiami. Dwunożny, ubrany w cienką kurtkę, na którą zarzucił niedorzecznie żółtą folię chroniącą przed deszczem, właśnie z kimś rozmawiał, charakterystycznie wymachując rękoma, jak to miał w zwyczaju. Jego słowa i ton wyrażały wdzięczność oraz ulgę, można powiedzieć, że wręcz przerysowaną, zalewając swoją osobą i gestami pewną drobną panią stojącą u progu drewnianych drzwi, będących stałą częścią pewnej podstarzałej kamieniczki. Przyglądała się ona owemu panu, z grzeczności raz po raz kiwając głową, z nikłym, uprzejmym uśmiechem goszczącym na bladej twarzy, w rękach zaś, trzymała bure, puchate futro, które na pewno nie było częścią jej garderoby. Szczególnie oczy owego kawałka sierści zdawały się być żywe, brązowe i nad wyraz okrągłe, patrzące z zadowoleniem na pozostałe w aucie stworzenia. Marionetka właśnie patrzyła na swoją siostrę, która trafiała pod opiekę ulubionego dwunożnego. Z resztą, nie tylko na nią. U stóp niewielkiej pani, zaraz przy różowych kapciach leżał koci transporter wraz z Mimem w środku, który z sytuacji nie był szczególnie zadowolony, o czym mogło świadczyć spojrzenie, którym obdarował siedzące w aucie zwierzęta. Jeszcze zostało kilka ukłonów i machnięć rękami, zanim starszy człowiek zatrzasnął drzwi tylnego siedzenia, samemu wsiadając za kierownicę. Nie odjechał jednak od razu. Oparł ciężko głowę o nagłówek, zacierając zmarznięte ręce. Nie miał kiedy zmoknąć, dlatego, bo padać przestało już jakiś czas temu, jednak wciąż chłód i wilgoć się w powietrzu unosiły. Odwrócił głowę, kierując wzrok na tylne siedzenia, krzyżując spojrzenia z Marionetką. Zostali sami. Prócz nich, w klatce zakrytej jakąś starą, dziurawą szmatą siedziały gołąbki, których nikt nie chciał zbytnio przyjąć. W końcu nie było to puszyste stworzenie, z którym pobawiłby się dziecko dwunożnych. Nie było też tak ciche i mało problematyczne jak rybki, które w większości spędzały swoje życie w kulistych, małych akwariach, ku uciesze jakiegoś Adasia oraz jego rodziców, samemu się męcząc przez niewiedzę i ignorancję właścicieli, którzy to byli zdania, że nawet, jeśli rybka zdechnie, to wystarczy kupić nową o takich samych walorach. Wracając więc do ptaków, bardzo możliwe, że starzec nie zdoła znaleźć im domu, tak jak pozostałym. Katarynka wraz z królikiem zostali wydani jako pierwsi, mało kto by się w końcu oparł pięknej, szylkretowej sierści oraz wacie cukrowej z długimi uszami, natomiast drobna, Błękitna Pani zgodziła się wziąć jedynie dwójkę kotów. Padło więc na dwójkę najbardziej zżytego ze sobą rodzeństwa, przez co Marionetka zostali jednym z ostatnich problemów byłego przewodnika trupy. Przez chwilę utrzymywali ten cichy kontakt wzrokowy, aż w końcu na zmęczonej twarzy pojawił się niezbyt szczęśliwy uśmiech.
- I co moja gwiazdko, zostaliśmy sami. Nie będzie ci tęskno, co? Ah, zawsze krzywiłaś uszy na początku występu, chyba ci nie podpasowała tamta muzyka. Ale to nic… tak, już wiem gdzie cię wezmę, wcześniej wiedziałem też, wiesz. Zadzwoniłem, do takiego dyrektora… ponoć by im się przydał jakiś kot szkolony, ludzie po jakichś urazach dobrze na towarzystwo zwierząt reagują. Ponoć. - powtórzył niezbyt pewnie, jakby z przekąsem gdzieś wyczuwalnym. Wątpił, czy by rzeczywiście jego burą balerinę dopuścili tak o do chorych, tak więc lał wodę dyrektorowi o tym, jak to się jego gwiazdka szybko uczy sztuczek, aż ten w końcu, dla świętego spokoju się zgodził, jeśli nie przyjąć kota, to poszukać kogoś, kto by się takim zajął. Niemniej jednak, ona jedyna z całej reszty rodzeństwa, miała najbardziej niepewną sytuację przed sobą. Dwunożny głowę skierował znów ku drodze, oparł się i sięgnął z rozpędu ręką do schowka, gdzie zwykł trzymać papierosy. Nie palił już czas jakiś, głównie z powodu sporych narzekań rodziców po występach, że czuli smród dymu, a i zwierzęta za nim nie przepadały, więc chociaż z ciężkim sercem - odstawił palenie. Teraz jednak zawahał się przez chwilę. Trzymając w dłoni paczkę, poruszał nią niepewnie, bawiąc się i przesypując w niej powoli zawartość, wciąż walcząc z wewnętrzną pokusą. W końcu jednak wrzucił pudełko z przekleństwem na ustach do schowka, chwytając za starą już miętową gumę i ruszył autem na obrzeża miasta.
Tymczasem oni zerknęli za okno. Transportera nie mieli z dwóch głównych powodów. Z braku pieniędzy oraz usposobienia, przez które Marionetka wariowała będąc w jakimś pudle, bez możliwości eksploracji otoczenia. W końcu się więc poddano, mając jedynie nadzieję, że podczas wizyt u weterynarza nie natrafią na jakąś kontrolę drogową. Podczas całej drogi mijającej w ciszy przerywanej odgłosem szurania pazurów gołębi o blaczany spód klatki, w głębi Marionetkowego ciała nie dochodziło do niczego specjalnego, albo wręcz przeciwnie. Ciężko było im zidentyfikować, co odczuwa ich ciało. Było zbyt chaotyczne i nieuporządkowane, by jakkolwiek to nazwać, więc z powodzeniem można to wszystko określić jako pustka. Trochę jak pula kolorów, która po zamieszaniu tworzy biel. Żadnych konkretów. Siedzieli więc w miejscu, czasem kładąc się na gąbce, skupiając się na tym, co takiego im gra w duszy. Coś pękało, coś uderzało w bębenki, coś zatrąbiło przeraźliwie, potem ucichło. Gdzieś w tle ośmiolatek uderzał delikatnie metalowym kawałkiem w trójkąt. Wszystko to powodowało jakieś pęknięcia, które wylewały na zewnątrz coś fascynująco ekscytującego. Coś jakby porywającego, coś, co do tej pory jedynie milczało między wnętrznościami burego, a które teraz bez napotkania żadnego oporu, wylewało się na zewnątrz. I co za szczęście, że nie opisuję właśnie krwotoku wewnętrznego. Było zbyt przyjemne, by jakkolwiek to powiązać z bólem, który może gdzieś kiedyś był, jednak dawno zatonął wśród kotłujących się innych odczuć i myśli, których nie dało się określić. Więc co to? Co to? Bicie serca szybsze, chęć wciśnięcia pazurów w siedzenie, wrzask z gardła co chce się wydrzeć, a może głośny pomruk, jakieś szaleństwo miotać się poczęło. Może to właśnie o to chodziło? Może wystarczyło samym zostać, by zrozumieć większą głębię, jakiś sens? Może to tego szukali? Coś się zbliżało, coś wspaniałego.
Zatrzymali się. Ale czy tam, gdzie mieli? Park jakiś, pełen liści. Pusty, ludzie przed deszczem schowani, jedynie jakiś wolontariusz liście grabił, zdawał się być zamyślony, w deszczu widzący przyjaciela. Woda głęboka, ciemna, staw tworząca, domem, basenem dla ryb, kaczek będąc. Nie było jednak teraz wiele tych wodnych stworzeń, większość już wymigrowała, jedynie kilka białych szyj łabędzich się gdzieniegdzie unosiło. Drgnęli, wyjrzeli. To nie tu, nie byli u celu, wiedzieli, że nie tu będą wysiadać. Nie pierwotnie. Pan wyszedł, trzasnął drzwiami, by zaraz otworzyć tylne od strony gołębi, z jakimś grymasem na twarzy, spięciem wymalowanym. Chwycił pręt w rękę, wyciągnął za uchwyt klatkę, zdjął szmatę. W środku coś załomotało, skrzydłami o siebie się obijało. Oglądali, jak klatkę otwiera, jak potrząsa, jak gołąbki białe korzystając z otwartych drzwiczek wylatują na zewnątrz, jakoś tak czysto i delikatnie wyglądając, łapiąc słoneczne, blade promienie. Ostatnie pożegnanie, sami zostali, bez duszy znajomej. Może się jeszcze kiedy spotkają z gołąbkiem, może posiłek sobie ładny sprawią, może pióra ich ukradną, może wcale w aucie nie zostaną. Nastroszyli futro. To moment, to ta chwila. Drzwi się na nowo otwierają, wielka łapa z pustą już klatką zanurza się w środku, by odłożyć ostatnią pamiątkę na miejsce. Coś mignęło mu przed oczami. Zamrugał, zamarł, jednak po uderzeniach dwóch serca się zorientował, zaraz się prostując i patrząc za punktem. To Marionetka, gołębiem teraz będąc, wymknęła się na zewnątrz, biegnąc co sił, co dalej. Gdzieś w tyle jeszcze wołanie osłupione jakieś brzmiało, jednak nie zadziałało. Zatrzymali się dopiero na pagórku, kawałek dalej. Spojrzeli w tył na Pana, który chyba próbował wpierw dogonić gołąbka, jednak szybko się poddał, najpewniej przez własne kolana. Patrzyli na siebie przez chwilę, w bezruchu, a przy następnym zimnym powiewie, zniknęli mu z oczu.
Może byli nawet wdzięczni, o tak, na pewno byli. A może nawet trochę przywiązani, o ile to nie tylko puste uczucie, które teraz parowało z burego ciała. Ulatniało się, nigdy więcej nie mając okazji od nowa się w nim zagnieździć. Tyle zostało, po wesołej, zwierzęcej trupie starszego już człowieka. Kilka wspomnień, emocji, oraz licha ilość plakatów ,,zaginął kot”, wraz z nadrukowanym, czarno-białym obliczem z wyłupiastymi oczami.
- I co moja gwiazdko, zostaliśmy sami. Nie będzie ci tęskno, co? Ah, zawsze krzywiłaś uszy na początku występu, chyba ci nie podpasowała tamta muzyka. Ale to nic… tak, już wiem gdzie cię wezmę, wcześniej wiedziałem też, wiesz. Zadzwoniłem, do takiego dyrektora… ponoć by im się przydał jakiś kot szkolony, ludzie po jakichś urazach dobrze na towarzystwo zwierząt reagują. Ponoć. - powtórzył niezbyt pewnie, jakby z przekąsem gdzieś wyczuwalnym. Wątpił, czy by rzeczywiście jego burą balerinę dopuścili tak o do chorych, tak więc lał wodę dyrektorowi o tym, jak to się jego gwiazdka szybko uczy sztuczek, aż ten w końcu, dla świętego spokoju się zgodził, jeśli nie przyjąć kota, to poszukać kogoś, kto by się takim zajął. Niemniej jednak, ona jedyna z całej reszty rodzeństwa, miała najbardziej niepewną sytuację przed sobą. Dwunożny głowę skierował znów ku drodze, oparł się i sięgnął z rozpędu ręką do schowka, gdzie zwykł trzymać papierosy. Nie palił już czas jakiś, głównie z powodu sporych narzekań rodziców po występach, że czuli smród dymu, a i zwierzęta za nim nie przepadały, więc chociaż z ciężkim sercem - odstawił palenie. Teraz jednak zawahał się przez chwilę. Trzymając w dłoni paczkę, poruszał nią niepewnie, bawiąc się i przesypując w niej powoli zawartość, wciąż walcząc z wewnętrzną pokusą. W końcu jednak wrzucił pudełko z przekleństwem na ustach do schowka, chwytając za starą już miętową gumę i ruszył autem na obrzeża miasta.
Tymczasem oni zerknęli za okno. Transportera nie mieli z dwóch głównych powodów. Z braku pieniędzy oraz usposobienia, przez które Marionetka wariowała będąc w jakimś pudle, bez możliwości eksploracji otoczenia. W końcu się więc poddano, mając jedynie nadzieję, że podczas wizyt u weterynarza nie natrafią na jakąś kontrolę drogową. Podczas całej drogi mijającej w ciszy przerywanej odgłosem szurania pazurów gołębi o blaczany spód klatki, w głębi Marionetkowego ciała nie dochodziło do niczego specjalnego, albo wręcz przeciwnie. Ciężko było im zidentyfikować, co odczuwa ich ciało. Było zbyt chaotyczne i nieuporządkowane, by jakkolwiek to nazwać, więc z powodzeniem można to wszystko określić jako pustka. Trochę jak pula kolorów, która po zamieszaniu tworzy biel. Żadnych konkretów. Siedzieli więc w miejscu, czasem kładąc się na gąbce, skupiając się na tym, co takiego im gra w duszy. Coś pękało, coś uderzało w bębenki, coś zatrąbiło przeraźliwie, potem ucichło. Gdzieś w tle ośmiolatek uderzał delikatnie metalowym kawałkiem w trójkąt. Wszystko to powodowało jakieś pęknięcia, które wylewały na zewnątrz coś fascynująco ekscytującego. Coś jakby porywającego, coś, co do tej pory jedynie milczało między wnętrznościami burego, a które teraz bez napotkania żadnego oporu, wylewało się na zewnątrz. I co za szczęście, że nie opisuję właśnie krwotoku wewnętrznego. Było zbyt przyjemne, by jakkolwiek to powiązać z bólem, który może gdzieś kiedyś był, jednak dawno zatonął wśród kotłujących się innych odczuć i myśli, których nie dało się określić. Więc co to? Co to? Bicie serca szybsze, chęć wciśnięcia pazurów w siedzenie, wrzask z gardła co chce się wydrzeć, a może głośny pomruk, jakieś szaleństwo miotać się poczęło. Może to właśnie o to chodziło? Może wystarczyło samym zostać, by zrozumieć większą głębię, jakiś sens? Może to tego szukali? Coś się zbliżało, coś wspaniałego.
Zatrzymali się. Ale czy tam, gdzie mieli? Park jakiś, pełen liści. Pusty, ludzie przed deszczem schowani, jedynie jakiś wolontariusz liście grabił, zdawał się być zamyślony, w deszczu widzący przyjaciela. Woda głęboka, ciemna, staw tworząca, domem, basenem dla ryb, kaczek będąc. Nie było jednak teraz wiele tych wodnych stworzeń, większość już wymigrowała, jedynie kilka białych szyj łabędzich się gdzieniegdzie unosiło. Drgnęli, wyjrzeli. To nie tu, nie byli u celu, wiedzieli, że nie tu będą wysiadać. Nie pierwotnie. Pan wyszedł, trzasnął drzwiami, by zaraz otworzyć tylne od strony gołębi, z jakimś grymasem na twarzy, spięciem wymalowanym. Chwycił pręt w rękę, wyciągnął za uchwyt klatkę, zdjął szmatę. W środku coś załomotało, skrzydłami o siebie się obijało. Oglądali, jak klatkę otwiera, jak potrząsa, jak gołąbki białe korzystając z otwartych drzwiczek wylatują na zewnątrz, jakoś tak czysto i delikatnie wyglądając, łapiąc słoneczne, blade promienie. Ostatnie pożegnanie, sami zostali, bez duszy znajomej. Może się jeszcze kiedy spotkają z gołąbkiem, może posiłek sobie ładny sprawią, może pióra ich ukradną, może wcale w aucie nie zostaną. Nastroszyli futro. To moment, to ta chwila. Drzwi się na nowo otwierają, wielka łapa z pustą już klatką zanurza się w środku, by odłożyć ostatnią pamiątkę na miejsce. Coś mignęło mu przed oczami. Zamrugał, zamarł, jednak po uderzeniach dwóch serca się zorientował, zaraz się prostując i patrząc za punktem. To Marionetka, gołębiem teraz będąc, wymknęła się na zewnątrz, biegnąc co sił, co dalej. Gdzieś w tyle jeszcze wołanie osłupione jakieś brzmiało, jednak nie zadziałało. Zatrzymali się dopiero na pagórku, kawałek dalej. Spojrzeli w tył na Pana, który chyba próbował wpierw dogonić gołąbka, jednak szybko się poddał, najpewniej przez własne kolana. Patrzyli na siebie przez chwilę, w bezruchu, a przy następnym zimnym powiewie, zniknęli mu z oczu.
Może byli nawet wdzięczni, o tak, na pewno byli. A może nawet trochę przywiązani, o ile to nie tylko puste uczucie, które teraz parowało z burego ciała. Ulatniało się, nigdy więcej nie mając okazji od nowa się w nim zagnieździć. Tyle zostało, po wesołej, zwierzęcej trupie starszego już człowieka. Kilka wspomnień, emocji, oraz licha ilość plakatów ,,zaginął kot”, wraz z nadrukowanym, czarno-białym obliczem z wyłupiastymi oczami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz