— Dzień dobry, Lśniąca Łapo. — mruknął, po czym usiadł przed swoim terminatorem; na jego pysku pojawiła się poważna mina. — Chcę, byś wyszedł dziś na polowanie. Nie będzie to nic typowego - wyruszysz sam. Oczekuje, że złowisz jak najlepszą zdobycz, nie popełniając przy tym nawet najmniejszego błędu.
— Co? — mruknął cicho, a następnie podniósł się, by przeciągnąć. — Chyba nie często chodzi się na polowania w pojedynkę. Czy to coś specjalnego?
— Na Klan Gwiazdy, popraw to futro! Wyglądasz, jakbyś przez księżyce go nie pielęgnował! — warknął do niego brunatny kocur, niby karcąc rudzielca za jego wyjątkową dociekliwość. — Za moment możesz wyruszać. Niech Klan Gwiazdy ma cię w swej opiece.
Skinął głową i poprawił zmierzwione futro na piersi i karku za pomocą kilku dokładnych liźnięć. Ziewnął, wciąż odczuwając lekkie niezadowolenie po utraconym odpoczynku i ruszył w stronę tunelu, prowadzącego do wyjścia na zewnątrz. Nim jednak zdecydował się przejść przez ciemny korytarz, jego wzrok powędrował w stronę sterty ze zdobyczą. Choć nie czuł głodu, to nie odmówiłby śniadania, zwłaszcza że zwierzyna leżąca w gniazdku wyglądała na świeżą. Pomimo szepczącej mu do ucha pokusy, westchnął ciężko i zdecydował się zjeść po polowaniu. Nie był do końca pewien, skąd oraz dlaczego Judaszowiec postanowił wysłać go na samotne polowanie, nie poświęcał jednak temu większej uwagi, zajmowało go teraz jedynie to, by zdobyć cokolwiek, czym mógłby się poszczycić przed brązowym kocurem oraz innymi pobratymcami. Gdy tylko oddalił się od wejścia do obozu, zaczął dokładnie węszyć. Nasunęła mu się woń wiewiórki, która dochodziła z bardziej zalesionej części terenów. Ruszył więc w stronę nowo przybranego celu, przy okazji licząc, że uda mu się zauważyć jakąś nieostrożną piszczkę, buszującą wśród leśnego podszycia. Niczego jednak nie znalazł, co nie miało jednak większego znaczenia - woń wiewiórki stała się silniejsza. Rozglądał się przez chwilę, aż do momentu, w którym spostrzegł rude zwierzątko na gałęzi jednego z drzew. Zwinnie zaczął wspinać się po brązowym pniu, zatopiwszy pazury w jego szorstkiej korze. Gdy tylko poczuł się pewnie, dał susa ku swojemu celu, rozkoszując się siłą, jaką dysponowały nasady jego tylnych łap. Wiewiórka czmychnęła, skacząc z gałęzi na gałąź, coraz i coraz to wyżej. Kocurek przykucnął, prędko idąc w jej ślady i choć był przekonany, że zwierze zdaje sobie sprawę z jego obecności, to wiewiórka przystanęła, by móc pogrzebać wśród liści, zupełnie nieświadoma obecności rudego kota. Gdy znalazł się w zasięgu skoku, uniósł ogon dla lepszej równowagi i jednym, szybkim susem rzucił się naprzód, ogłuszając zwierzątko, które kwiknęło głośno, a następnie znieruchomiało, po tym, jak jego pazury wbiły się w postrzępione, rude futro tuż przy nasadzie ogona. Chwycił wiewiórę w pysk, po czym zwinnie zszedł z nią po pniu na ziemię. Pomimo iż zwierzątko było pulchne, Lśniąca Łapa postanowił, że złapie coś jeszcze, a dokładniej sikorkę, której zapach nagle wirował mu w nozdrzach. Wiewiórkę zakopał zaledwie odległość ogona od drzewa, na którym ją złowił i ruszył dalej, z brzuchem nisko przy ziemi. Uszy ucznia poruszyły się lekko — wychwyciły trzepot skrzydeł zalatującego z konaru ptaka. Sikorka nisko, niemal bezszelestnie, przefrunęła między gałęziami, przysiadając na omszałym korzeniu. Podpełz nieco bliżej, cały czas dokładnie mierząc odległość, dzielącą go od stworzonka. W końcu przystanął oraz mocno spiął mięśnie. Jego ogon zamarł, a złociste oczy zwęziły się w szparki. Czekał, podczas gdy ptak o żółtym brzuchu przekrzywił swą niewielką głowę i zaczął dziobać w mchu. W jednej chwili kocur wystrzelił w górę jak napięty łuk. Jego pazury zatopiły się w powietrzu, a potem — w miękkim ciele sikorki. Niewielkie pióra rozprysły się w powietrzu jak płatki śniegu. Z triumfem uniósł złapaną zdobycz, czując, jak krew ptaka zabarwia jego futro. Choć ptak nie był tak pulchny, jak wiewiórka, to dla klanu każda zdobycz powinna się liczyć, zwłaszcza, przy nasilającej się z każdym wschodem słońca orze Opadających Liści. Wrócił do drzewa, obok którego dało się zauważyć niewielki kopiec, w którym spoczywała martwa już wiewiórka. Nie pozwalając sobie na większe przemyślenia, odłożył sikorkę na bok i odkopał wiewiórkę. Mimo że niełatwo jest wracać z dwoma kąskami zwierzyny w pysku, z lekkim krokiem oraz uniesioną z dumy głową zmierzał w stronę obozowiska. Już wyobrażał sobie zdziwione mruczenie Źródlanej Łapy, gdy będzie opisywać jej samotne polowanie oraz dwie, całkiem niezłe zdobycze, które złowił. Gdy wracał, na gęstą, wysoką trawę zaczęły padać niewielkie kropelki deszczu. Przez ostatnie kilka dni, pomimo rozpieszczającego swoim ciepłem słońca Lśniącą Łapę często spotykały lekki deszcz oraz mżawki, które zawsze trwały długo, jakby bawiły się nerwami wszystkich tych, którzy lubią dobrą pogodę. Na niebie, wśród puszystych, białych obłoczków pojawiły się szare chmury, to z nich właśnie spadały drobne kropelki wody. Przeszedł przez tunel, prowadzący do obozu i odłożył sikorkę. Wiewiórka jednak wciąż dyndała z jego czerwonego od krwi zwierzyny pyska. To ją właśnie chciał zanieść do Półślepego Świstaka. Gdy znalazł się w żłobku, przywitało go zaciekawione spojrzenie mierzone w jego stronę przez Pchełkę. Pomimo iż w żłobku nie dało się dostrzec Króliczka i Zajączka, którzy otrzymali już swoje uczniowskie tytuły, to na ich miejsce pojawiła się bura szylkretka imieniem Mamrok, która najpewniej spodziewała się kociąt. Gdzieś dalej siedziała Półślepy Świstak — jej mizerny widok nie przestawał wzbudzać w rudzielcu niepokoju. Podszedł do królowej o czekoladowym futrze i upuścił przed nią wiewiórkę.
"Mam nadzieje, że medyczki mają ją pod swoją opieką..." — pomyślał, a głośno miauknął:
— Dzień dobry, Półślepy Świstaku. Nie śpisz? Słońce ledwo zaczęło górować.
— Och, taki zgiełk i gwar zewsząd słychać. Trudno byłoby drzemać przy hałasie całego klanu — mruknęła cichutko kocica. — Bardzo dziękuje za wiewiórkę, ale nie jestem głodna.
— Na pewno? Powinnaś zjeść chociaż trochę. Wyglądasz na głodną — mruknął, spodziewając się protestu ze strony kocicy. — Powiedź, chciałabyś może, żebym wyczyścił ci futro, zobaczył, czy znajdują się w nim jakieś kleszcze bądź pchły
— Sama potrafię o siebie zadbać — chrypnęła, a następnie pochyliła się nad wiewiórką. — Zjem ją, ale tylko dlatego, że nalegasz. Och, Lśniąca Łapo, nieznośny z ciebie sierściuch!
Uczeń powstrzymał się od komentarza. Wyszedł ze żłobka, tylko po to, by natrafić na Judaszowcowy Pocałunek. Ogon kocura drżał lekko, tak samo, jak jego wibrysy.
— Złapałem sikorkę oraz wiewiórkę, którą teraz je Półślepy Świstak. Myślę, że dwie zdobycze to niezły wynik, jak na samotne polowanie, jednak tobie pozostawiam to do oceny — miauknął, już przygotowując się na to, co przynieść mogła reakcja jego mentora.
— Jak widać, Klan Gwiazdy wsparł cię i dodał sił podczas twojego polowania. To, z jakim skupieniem oraz gracją łapałeś tę zdobycz, było na prawdę godne podziwu. Twojego talentu pozazdrościć mógłby ci nie jeden kot. — W jego oku dało się dostrzec błysk zadowolenia. — Spodziewaj się, że zaraz wstąpisz w wojownicze szeregi Klanu Klifu.
Przemowa jego ojca zdawała się jasna, nieskomplikowana, a jednak Lśniąca Łapa usiłował gorączkowo zrozumieć, co kocur miał na myśli. Nie zdążył jednak prosić rodzica o szczegóły, gdyż zdążył już zniknąć gdzieś w tłumie, rozpływając się pomiędzy wieloma barwnymi futrami. Rdzawy kocur stał więc przed żłobkiem, z pyskiem otwartym tak, jakby chciał coś powiedzieć — słowem się jednak nie odezwał. Ruszył w stronę wodospadu, a następnie ułożył się przed nim, jak gdyby liczył, że pozwoli mu to zrozumieć, co miał na myśli jego mentor, gdy mówił o tym, że zaraz powita go w wojowniczych szeregach Klanu Klifu.
Słońce powoli znikało, podczas gdy nieliczni wojownicy wciąż próbowali ułożyć się w jego promieniach. Choć Lśniąca Łapa nie przejawiał oznak zmęczenia, Judaszowcowy Pocałunek, odkąd jego rudy syn wrócił z polowania, nie wykazywał żadnych chęci, by brać go na trening czy coś podobnego. Lśniąca Łapa spędził więc cały dzień plącząc się po obozie, ze skwaszoną miną wymalowaną na jego pręgowanym pyszczku. Teraz siedział na klanowej polanie, czujnym wzrokiem obserwując Liściastą Gwiazdę, która zasiadła na mównicy, przygotowując się na przemowę.
— Wszystkie koty zdolne do polowania, niech zbiorą się przy mównicy na zebranie klanu! — miauknęła w końcu, a jej donośny głos rozniósł się echem po obozowisku.
Starsi powoli zmierzali na polane, wojownicy, którzy i tak siedzieli na polanie, zatraceni we własnych pogaduchach teraz zwrócili swe spojrzenia w stronę liderki. Uczniowie odłożyli swoje zajęcia i zasiedli na polanie, podczas gdy Jastrzębi Zew wyszła z córeczką ze żłobka, z którego dało się ujrzeć dwie wystające głowy: Jedna należała do Półślepego Świstaka, druga do burej Mamrok.
— Wezwałam was tutaj, by móc przeprowadzić ceremonie pewnego ucznia — przemówiła, gdy tylko para jej czujnych oczu zauważyła, iż wszyscy są. — Lśniąca Łapo, wystąp!
Czuł, jak wszyscy zebrani rzucają mu pełne ciekawości spojrzenia. On, tak samo, jak i oni nie spodziewał się, że to właśnie jego ceremonia miała mieć teraz miejsce. Mimo stresu, gotującego mu się pod futrem podszedł pod mównicę. W jej spojrzeniu dostrzegał mieszankę dumy oraz radości.
— Ja, Liściasta Gwiazda, przywódczyni Klanu Klifu, wzywam moich walecznych przodków, aby wejrzeli w tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. — Poprowadziła wzrok wysoko w górę, tylko po to, by po chwili wbić go w rudego kocura. — Lśniąca Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam — miauknął krótko, nie będąc w stanie wypowiedzieć czegokolwiek innego.
— Zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Lśniąca Łapo, od tej pory będziesz znany jako Mirtowe Lśnienie. Klan Gwiazdy ceni twoją determinację i chęć zgłębiana zasad wojowniczego kodeksu oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Klifu.
Część kotów nagrodziła go radosnymi okrzykami, inna część jedynie zadowolonymi spojrzeniami. Lśniąca Łapa, a raczej Mirtowe Lśnienie wyprostował się oraz uniósł dumnie głowę, a następnie delektował się swoją chwilą sławy przez kilka długich uderzeń serca, nim w końcu, z dużą niechęcią, wrócił na swoje miejsce.
— Dzień dobry, Półślepy Świstaku. Nie śpisz? Słońce ledwo zaczęło górować.
— Och, taki zgiełk i gwar zewsząd słychać. Trudno byłoby drzemać przy hałasie całego klanu — mruknęła cichutko kocica. — Bardzo dziękuje za wiewiórkę, ale nie jestem głodna.
— Na pewno? Powinnaś zjeść chociaż trochę. Wyglądasz na głodną — mruknął, spodziewając się protestu ze strony kocicy. — Powiedź, chciałabyś może, żebym wyczyścił ci futro, zobaczył, czy znajdują się w nim jakieś kleszcze bądź pchły
— Sama potrafię o siebie zadbać — chrypnęła, a następnie pochyliła się nad wiewiórką. — Zjem ją, ale tylko dlatego, że nalegasz. Och, Lśniąca Łapo, nieznośny z ciebie sierściuch!
Uczeń powstrzymał się od komentarza. Wyszedł ze żłobka, tylko po to, by natrafić na Judaszowcowy Pocałunek. Ogon kocura drżał lekko, tak samo, jak jego wibrysy.
— Złapałem sikorkę oraz wiewiórkę, którą teraz je Półślepy Świstak. Myślę, że dwie zdobycze to niezły wynik, jak na samotne polowanie, jednak tobie pozostawiam to do oceny — miauknął, już przygotowując się na to, co przynieść mogła reakcja jego mentora.
— Jak widać, Klan Gwiazdy wsparł cię i dodał sił podczas twojego polowania. To, z jakim skupieniem oraz gracją łapałeś tę zdobycz, było na prawdę godne podziwu. Twojego talentu pozazdrościć mógłby ci nie jeden kot. — W jego oku dało się dostrzec błysk zadowolenia. — Spodziewaj się, że zaraz wstąpisz w wojownicze szeregi Klanu Klifu.
Przemowa jego ojca zdawała się jasna, nieskomplikowana, a jednak Lśniąca Łapa usiłował gorączkowo zrozumieć, co kocur miał na myśli. Nie zdążył jednak prosić rodzica o szczegóły, gdyż zdążył już zniknąć gdzieś w tłumie, rozpływając się pomiędzy wieloma barwnymi futrami. Rdzawy kocur stał więc przed żłobkiem, z pyskiem otwartym tak, jakby chciał coś powiedzieć — słowem się jednak nie odezwał. Ruszył w stronę wodospadu, a następnie ułożył się przed nim, jak gdyby liczył, że pozwoli mu to zrozumieć, co miał na myśli jego mentor, gdy mówił o tym, że zaraz powita go w wojowniczych szeregach Klanu Klifu.
O zachodzie słońca...
— Wszystkie koty zdolne do polowania, niech zbiorą się przy mównicy na zebranie klanu! — miauknęła w końcu, a jej donośny głos rozniósł się echem po obozowisku.
Starsi powoli zmierzali na polane, wojownicy, którzy i tak siedzieli na polanie, zatraceni we własnych pogaduchach teraz zwrócili swe spojrzenia w stronę liderki. Uczniowie odłożyli swoje zajęcia i zasiedli na polanie, podczas gdy Jastrzębi Zew wyszła z córeczką ze żłobka, z którego dało się ujrzeć dwie wystające głowy: Jedna należała do Półślepego Świstaka, druga do burej Mamrok.
— Wezwałam was tutaj, by móc przeprowadzić ceremonie pewnego ucznia — przemówiła, gdy tylko para jej czujnych oczu zauważyła, iż wszyscy są. — Lśniąca Łapo, wystąp!
Czuł, jak wszyscy zebrani rzucają mu pełne ciekawości spojrzenia. On, tak samo, jak i oni nie spodziewał się, że to właśnie jego ceremonia miała mieć teraz miejsce. Mimo stresu, gotującego mu się pod futrem podszedł pod mównicę. W jej spojrzeniu dostrzegał mieszankę dumy oraz radości.
— Ja, Liściasta Gwiazda, przywódczyni Klanu Klifu, wzywam moich walecznych przodków, aby wejrzeli w tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. — Poprowadziła wzrok wysoko w górę, tylko po to, by po chwili wbić go w rudego kocura. — Lśniąca Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam — miauknął krótko, nie będąc w stanie wypowiedzieć czegokolwiek innego.
— Zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Lśniąca Łapo, od tej pory będziesz znany jako Mirtowe Lśnienie. Klan Gwiazdy ceni twoją determinację i chęć zgłębiana zasad wojowniczego kodeksu oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Klifu.
Część kotów nagrodziła go radosnymi okrzykami, inna część jedynie zadowolonymi spojrzeniami. Lśniąca Łapa, a raczej Mirtowe Lśnienie wyprostował się oraz uniósł dumnie głowę, a następnie delektował się swoją chwilą sławy przez kilka długich uderzeń serca, nim w końcu, z dużą niechęcią, wrócił na swoje miejsce.
"Być może faktycznie zesłał mnie sam wielki Klan Gwiazd" — pomyślał. — "W końcu czy da się wytłumaczyć to, że zostałem mianowany wcześniej od takiej Gąsieniczej Łapy w jakikolwiek inny sposób?"
[1676 słów]
[przyznano 34%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz