– Witaj Barszczowa Łodygo – Przywitała się ze szwagrem, który zajął obok niej miejsce. – Cóż, bywało lepiej. Ostatnie wydarzenia przysporzyły mi sporo zmartwień, ale również znalazłam powodu do uśmiechu – Uniosła oba kąciki pyszczka. – Krucza Łapa w końcu został wojownikiem. Jestem z niego taka dumna, chociaż zastanawia mnie człon "Taniec" w jego imieniu. – Zamyśliła się. Musiała później zapytać partnera, czym się inspirował, nadając takie, a nie inne imię ich synowi. Czy miało się odnosić do sposobu w jaki walczył ich syn, a może do sposobu jak zwinnie się poruszał? – No i najważniejsze, w końcu mieliśmy okazję poznać twojego synka! Z Szakłaka jest taki przeuroczy maluch. Przypomina mi Kruka, gdy ten był kociakiem.
Dostrzegła dumę w oczach Barszczowej Łodygi, gdy wychwalała jego syna. Klan Burzy zyskał kolejnego dzielnego członka. A sama Margaretka została kolejny raz ciocią. Raz czy dwa miała okazję zajrzeć do kociarni, aby porozmawiać czy to z Szakłakiem, czy Słońcem. Zabawne, że ta dwójka tak różnych kociąt była tak bardzo do siebie podobna, chociażby przez fakt, że oboje mieszkali z ojcami, pod których opiekę zostali oddani.
– Tak. Rozkoszny z niego maluch – Podjął kocur, lecz już po chwili jego mina zrzedła. Szylkretka dostrzegła, że ucho kocura nerwowo zadrżało. – Lecz martwi mnie to, że nadal czasami zdarza mu się tęsknić za Jastrzębim Zewem czy Pchełką oraz resztą rodziny Jastrząb. To zrozumiałe, ale... Brzęczkowy Trel powiedziała mi, że w ciągu pierwszych nocy budził się z płaczem mówiąc, że chce do mamy i babci... Nie dziwię mu się. Tyle księżyców spędził w Klanie Klifu, po czym został przekazany do Klanu Burzy, nawet jeśli był do tego przygotowany... a przynajmniej mam taką nadzieję. Dobrze, że nie zrobił afery na granicy, że nigdzie że mną nie idzie... Nawet nie wiesz, jak się stresowałem, aby nie usłyszeć z jego małego pyszczka takiego tekstu, bądź określenia "nieznajomy"! W końcu tak się cieszyłem na ten moment poznania kociąt i chyba serce by mi pękło, gdybym został nazwany obcym kotem.
Nie działa się kocurowi, że przeżywał (i to nadal) aż tak bardzo tak ważne wydarzenie. Faktycznie, kocięta mogły uznać Barszczową Łodygę za obcego kota i oznajmić, że nie chcą nigdzie z nim iść. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca i Barszcz mógł się spełniać w roli ojca. I mogła śmiało stwierdzić, że mu to wychodziło. Będąc w Skruszonej Wieży miała świetny punkt obserwacyjny na zewnątrz obozu i nie raz widział, jak Barszczowa Łogyda razem z Chomiczą Łapą po skończonym treningu odwiedzają kocięta i czasami zabiera czarnego kocurka na spacer po obozie czy do Łapkowa.
– I po co był ten stres? – spytała miło, mając nadzieję, że uda jej się na nowo ujrzeć uśmiech na pysku kocura. – Jesteś fanatycznym ojcem dla Szakłaka, Barszczowa Łogyda. Jest w ciebie wpatrzony jak w obrazek. A to, że tęskni za resztą rodziny to całkowicie normalne – To chyba był jedyny minus tych całych sojuszniczych miotów, jak i fakt, że rodzice byli dla siebie całkowicie obcymi kotami bez żadnej relacji. – Może nie będzie z nimi mieszkał, ale może się spotykać na granicy i to nawet codziennie. Razem z tobą chociażby, tak abyś sam miał możliwość spędzenia czasu również z córką i wymienić się nowinkami z Jastrząb. Miałam okazję raz z nią rozmawiać, ale uważam, że jest z niej naprawdę porządna kotka – Uśmiechnęła się, po czym ściszyła nieznacznie głos i nachyliła się do kocura. – Nie obraź się za moją śmiałość, ale według mnie była by was całkiem udana para, gdybyście zdecydowali się być oficjalnie partnerami – Palnęła, ale co miała do stracenia. – Jesteście do siebie podobni. Tylko życie w dwóch różnych klanach byłoby nie lada wyzwaniem w trakcie związku, ale nie ma rzeczy niemożliwych! Poza tym, myślę że ojciec Jastrząb by na ciebie wtedy przychylniej spojrzał... Miałam okazję z nim kilka księżyców temu spotkać się na granicy i niestety nie miał o tobie dóbr dobrego zdania – Wyznała. – Zabawne, że miał problem do twojego krótkiego ogonka, gdy sam posiadał wywinięte uszy, zakończone w dodatku pędzelkami... "Może to tak naprawdę jakiś zaginiony brat Szepczącej Pustki?"
– Naprawdę? Miał problemy do mojego ogona?! – Mówiąc to spojrzał na kikut, którym lekko potrząsnął. – Nie brzmi na przyjemnego gościa...
– Na takiego też nie wygląda. Ale coś mi mówi, że dobro jego bliskich jest dla niego na pierwszym miejscu. I swoją charyzmą na pewno uda ci się wkraść w jego łaski. O ile oczywiście miałbyś na to ochotę.
Królicza Gwiada zwołał zebranie klanu, na które Margaretka tym razem się udała. W końcu dotyczyło ono jej. Musiała się na nim stawić, aby ceremonia się odbyła. W głowie ciągle miała słowa partnera, czy aby na pewno jest przekonana o dołączenia do grona starszyzny. Starał się ją odwieść od tego pomysłu, aż w końcu Margaretka mu powiedziała o kontakcie z matką w Mrocznej Puszczy i przestrodze Pajęczej Lilii. Gdy tylko o tym usłyszał, wyglądał na mocno przejętego i Margaretka była świecie przekonana, że gdyby mógł, sam by właśnie w tamtej chwili spróbował skontaktować się z rudą kocicą i zażądać, aby zostawiła w spokoju jego bliskich i Klan Burzy.
Szylkretka zajęła miejsce na przodzie, aby z łatwością wyjść naprzód, gdy zostanie o to poproszona. Lider zajął miejsce i rozpoczął ceremonię, decydując się na nieco dłuższą przemowę, wspominając o zasługach kocicy za czasów pełnienia funkcji medyka. W końcu wywołana kotka podniosła się z miejsca i stanęła na przeciw partnera.
– Margaretkowy Zmierzchu, czy chcesz porzucić rolę wojownika i dołączyć do grona starszych?
– Tak, chcę.
– Twój klan dziękuje ci za wierną służbę, jaką mu dałaś. Niech Klan Gwiazdy da ci wiele księżyców spokoju! – powiedział, po czym nachylił się do szylkretki, aby móc zetknąć się z nią czołem, co również uczyniła kotka.
Stało się. Margaretka dołączyła do grona starszyzny. Miała zająć miejsce w starszyźnie obok Brzęczkowego Trelu, co ją naprawdę ucieszyło. Zdążyły już wspólnie żartować, że dzieliły czas wspólnie w kociarni wychowując swoje kocięta (w przypadku Brzeczki wnuczęta), a teraz będą sąsiadkami w starszyźnie. Dziwnie się jednak czuła z myślą, że jej brat, ten który dokuczał jej przez całe życie nie szczędząc kąśliwych uwag odszedł z tego świata. Póki żył, zwlekała z podjęciem tej decyzji, w obawie, że pobyt w starszyźnie nie będzie za bardzo różnił się od kary. Teraz jednak mogła w spokoju odpocząć od wszystkiego i wszystkich.
Po skończonej ceremonii, pierwszym kotem, który zbliżył się do Margaretki był nie kto inny jak Barszczowa Łodyga razem ze swoim synkiem, Szakłakiem, który wyglądał na przejętego ceremonią. Była niemalże pewna, że czarny kocurek mówił na ucho ojcu, że przecież Margaretka nie jest stara, więc nie powinna mieszkać w starszyźnie. Na tę uwagę, chcąc nie chcąc, się roześmiała.
Dostrzegła dumę w oczach Barszczowej Łodygi, gdy wychwalała jego syna. Klan Burzy zyskał kolejnego dzielnego członka. A sama Margaretka została kolejny raz ciocią. Raz czy dwa miała okazję zajrzeć do kociarni, aby porozmawiać czy to z Szakłakiem, czy Słońcem. Zabawne, że ta dwójka tak różnych kociąt była tak bardzo do siebie podobna, chociażby przez fakt, że oboje mieszkali z ojcami, pod których opiekę zostali oddani.
– Tak. Rozkoszny z niego maluch – Podjął kocur, lecz już po chwili jego mina zrzedła. Szylkretka dostrzegła, że ucho kocura nerwowo zadrżało. – Lecz martwi mnie to, że nadal czasami zdarza mu się tęsknić za Jastrzębim Zewem czy Pchełką oraz resztą rodziny Jastrząb. To zrozumiałe, ale... Brzęczkowy Trel powiedziała mi, że w ciągu pierwszych nocy budził się z płaczem mówiąc, że chce do mamy i babci... Nie dziwię mu się. Tyle księżyców spędził w Klanie Klifu, po czym został przekazany do Klanu Burzy, nawet jeśli był do tego przygotowany... a przynajmniej mam taką nadzieję. Dobrze, że nie zrobił afery na granicy, że nigdzie że mną nie idzie... Nawet nie wiesz, jak się stresowałem, aby nie usłyszeć z jego małego pyszczka takiego tekstu, bądź określenia "nieznajomy"! W końcu tak się cieszyłem na ten moment poznania kociąt i chyba serce by mi pękło, gdybym został nazwany obcym kotem.
Nie działa się kocurowi, że przeżywał (i to nadal) aż tak bardzo tak ważne wydarzenie. Faktycznie, kocięta mogły uznać Barszczową Łodygę za obcego kota i oznajmić, że nie chcą nigdzie z nim iść. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca i Barszcz mógł się spełniać w roli ojca. I mogła śmiało stwierdzić, że mu to wychodziło. Będąc w Skruszonej Wieży miała świetny punkt obserwacyjny na zewnątrz obozu i nie raz widział, jak Barszczowa Łogyda razem z Chomiczą Łapą po skończonym treningu odwiedzają kocięta i czasami zabiera czarnego kocurka na spacer po obozie czy do Łapkowa.
– I po co był ten stres? – spytała miło, mając nadzieję, że uda jej się na nowo ujrzeć uśmiech na pysku kocura. – Jesteś fanatycznym ojcem dla Szakłaka, Barszczowa Łogyda. Jest w ciebie wpatrzony jak w obrazek. A to, że tęskni za resztą rodziny to całkowicie normalne – To chyba był jedyny minus tych całych sojuszniczych miotów, jak i fakt, że rodzice byli dla siebie całkowicie obcymi kotami bez żadnej relacji. – Może nie będzie z nimi mieszkał, ale może się spotykać na granicy i to nawet codziennie. Razem z tobą chociażby, tak abyś sam miał możliwość spędzenia czasu również z córką i wymienić się nowinkami z Jastrząb. Miałam okazję raz z nią rozmawiać, ale uważam, że jest z niej naprawdę porządna kotka – Uśmiechnęła się, po czym ściszyła nieznacznie głos i nachyliła się do kocura. – Nie obraź się za moją śmiałość, ale według mnie była by was całkiem udana para, gdybyście zdecydowali się być oficjalnie partnerami – Palnęła, ale co miała do stracenia. – Jesteście do siebie podobni. Tylko życie w dwóch różnych klanach byłoby nie lada wyzwaniem w trakcie związku, ale nie ma rzeczy niemożliwych! Poza tym, myślę że ojciec Jastrząb by na ciebie wtedy przychylniej spojrzał... Miałam okazję z nim kilka księżyców temu spotkać się na granicy i niestety nie miał o tobie dóbr dobrego zdania – Wyznała. – Zabawne, że miał problem do twojego krótkiego ogonka, gdy sam posiadał wywinięte uszy, zakończone w dodatku pędzelkami... "Może to tak naprawdę jakiś zaginiony brat Szepczącej Pustki?"
– Naprawdę? Miał problemy do mojego ogona?! – Mówiąc to spojrzał na kikut, którym lekko potrząsnął. – Nie brzmi na przyjemnego gościa...
– Na takiego też nie wygląda. Ale coś mi mówi, że dobro jego bliskich jest dla niego na pierwszym miejscu. I swoją charyzmą na pewno uda ci się wkraść w jego łaski. O ile oczywiście miałbyś na to ochotę.
~~~
Królicza Gwiada zwołał zebranie klanu, na które Margaretka tym razem się udała. W końcu dotyczyło ono jej. Musiała się na nim stawić, aby ceremonia się odbyła. W głowie ciągle miała słowa partnera, czy aby na pewno jest przekonana o dołączenia do grona starszyzny. Starał się ją odwieść od tego pomysłu, aż w końcu Margaretka mu powiedziała o kontakcie z matką w Mrocznej Puszczy i przestrodze Pajęczej Lilii. Gdy tylko o tym usłyszał, wyglądał na mocno przejętego i Margaretka była świecie przekonana, że gdyby mógł, sam by właśnie w tamtej chwili spróbował skontaktować się z rudą kocicą i zażądać, aby zostawiła w spokoju jego bliskich i Klan Burzy.
Szylkretka zajęła miejsce na przodzie, aby z łatwością wyjść naprzód, gdy zostanie o to poproszona. Lider zajął miejsce i rozpoczął ceremonię, decydując się na nieco dłuższą przemowę, wspominając o zasługach kocicy za czasów pełnienia funkcji medyka. W końcu wywołana kotka podniosła się z miejsca i stanęła na przeciw partnera.
– Margaretkowy Zmierzchu, czy chcesz porzucić rolę wojownika i dołączyć do grona starszych?
– Tak, chcę.
– Twój klan dziękuje ci za wierną służbę, jaką mu dałaś. Niech Klan Gwiazdy da ci wiele księżyców spokoju! – powiedział, po czym nachylił się do szylkretki, aby móc zetknąć się z nią czołem, co również uczyniła kotka.
Stało się. Margaretka dołączyła do grona starszyzny. Miała zająć miejsce w starszyźnie obok Brzęczkowego Trelu, co ją naprawdę ucieszyło. Zdążyły już wspólnie żartować, że dzieliły czas wspólnie w kociarni wychowując swoje kocięta (w przypadku Brzeczki wnuczęta), a teraz będą sąsiadkami w starszyźnie. Dziwnie się jednak czuła z myślą, że jej brat, ten który dokuczał jej przez całe życie nie szczędząc kąśliwych uwag odszedł z tego świata. Póki żył, zwlekała z podjęciem tej decyzji, w obawie, że pobyt w starszyźnie nie będzie za bardzo różnił się od kary. Teraz jednak mogła w spokoju odpocząć od wszystkiego i wszystkich.
Po skończonej ceremonii, pierwszym kotem, który zbliżył się do Margaretki był nie kto inny jak Barszczowa Łodyga razem ze swoim synkiem, Szakłakiem, który wyglądał na przejętego ceremonią. Była niemalże pewna, że czarny kocurek mówił na ucho ojcu, że przecież Margaretka nie jest stara, więc nie powinna mieszkać w starszyźnie. Na tę uwagę, chcąc nie chcąc, się roześmiała.
<Barszczu? Jeśli chcesz możesz zakończyć sesję, bądź ją jeszcze pociągnąć. I dziękuję za odpis! >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz