— No dobrze. Ale jak coś mi się stanie, to powiem Porywistemu Sztormu, że to był twój pomysł.
— Sprawiedliwie — mruknął Szałwiowe Serce z rozbawieniem wymalowanym na pyszczku i zgrabnie wskoczył na krawędź Starej Łupiny. Drewniane szczątki zaskrzypiały pod jego ciężarem, lecz nie ugięły się ani na włos. Odwrócił głowę i skinął ogonem. — Teraz ty.
Borówka naprężyła mięśnie, a potem jednym zgrabnym susem znalazła się obok niego. Ostrożnie rozejrzała się po wnętrzu. Ściany z łuszczącego się drewna były wygięte i miejscami pęknięte, ale w środku pachniało suchymi liśćmi i kurzem, jakby czas zupełnie się tu zatrzymał.
— Wygląda troszkę jak nora, tylko... Większa i bardziej śmierdząca — stwierdziła, marszcząc nos.
— I nikt w niej nie mieszka od wielu księżyców — zauważył jej mentor. — Dwunogi czasem budują rzeczy i potem o nich zapominają. Zupełnie, jak gdyby pozamieniali się z myszami na mózgi.
Borówka trąciła łapą kawałek kory, który oderwał się od ściany i potoczył się po podłodze z głuchym stukotem.
— To dość dziwne miejsce. — mruknęła, po czym dodała: — Ale podoba mi się.
— Czasem dziwne rzeczy są najlepsze — miauknął srebrzysty wojownik. — A teraz chodź.
Wyskoczyli z Łupiny jeden po drugim, a słońce zawisło nisko nad koronami drzew, kładąc na ściółce długie cienie. Szli dalej ścieżką, prowadzącą przez zagajnik pachnący brzozami i wilgocią. Borówka nagle zatrzymała się i zmarszczyła futerko między oczami.
— Coś słyszałaś? — zapytał Szałwiowe Serce, zatrzymując się tuż za nią. Jego uszy poruszyły się czujnie, a nozdrza drgały, chłonąc zapachy.
Borówka przekrzywiła głowę, wytężając zmysły. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, przerywana jedynie odległym świergotem ptaków i szelestem liści.
— Nie, nie sądzę... — O=odpowiedziała po chwili, po czym nerwowo przejechała języczkiem po futrze na piersi. — Jak wiele miejsc jeszcze odwiedzimy? — miauknęła po chwili, lekko strzygąc uszami.
— Myślałem, żeby pokazać ci jeszcze Kolorową Łąkę, jednak nie wiem, czy wystarczy nam czasu. — Wojownik spojrzał w górę. — Myślę, że nie zaszkodzi tam pójść. Tylko nie kwicz, jeśli się okażę, że wrócimy nieco późno — miauknął żartobliwie, po czym wyszedł przed Borówkową Łapę.
Drobna uczennica stąpała ostrożnie przez zarośla. Jej spojrzenie czujnie omiotło leśną ścieżkę. Nie była pewna, czy powinna pytać mentora o to, jak będzie wyglądać ta cała Kolorowa Łąka, w końcu wiedziała, że lada moment zobaczy to miejsce na własne oczy, a więc po prostu szła w ciszy. Każdy dźwięk – trzask gałązki, trzepot skrzydeł – sprawiał, że jej uszy poruszały się niespokojnie. Dziwnie było jej dalej być na nogach, pomimo ciemniejącego nieba oraz znikających gdzieś obłoczków. Zwykle w takim momencie układała się do snu albo siedziała owinięta puszystym ogonem Porywistego Sztormu, wsłuchując się w jej opowieści. Po dłuższej wędrówce nie była w stanie wyczuć zwierzyny, a przyjemny śpiew ptaków na dobre opuścił jej ucho. Zamiast tego las pachniał mchem i wilgotną korą, a dużo bardziej słyszalny stał się szum rzeki. Gdy drzewa w końcu się rozstąpiły, kotka zamarła. Ostatnie promienie słońca zdążyły owiać Borówkową Łapę swoim ciepłem. Kwiaty falowały na wietrze – choć było ciemnawo, to przed jej oczami pojawiło się morze kolorów. Kwiaty pachniały słodko niczym miód, który można było znaleźć w legowisku medyczki.
— Ojej! Rozpromieniona Łapa nie uwierzy, jak mu o tym opowiem! — pisnęła. — Przecież to wygląda cudnie!
— Możesz przynieść mu jakiegoś kwiatka, wtedy nie będzie kwestionował prawdziwości twoich słów. — Zauważył. — Tylko dobrze szukaj, bo część z nich mogła przekwitnąć. I streszczaj się, bo Porywisty Sztorm powyrywa mi uszy, jeśli wrócimy za późno.
Cisza wieczoru owiała łąkę, jakby sama przyroda wstrzymała oddech. Borówkowa Łapa poruszała się ostrożnie, nisko przy ziemi, jej futro lśniło w blasku gasnącego dnia. To właśnie teraz, gdy słońce zniknęło, a niebo stawało się lustrem dla gwiazd, czuła, że musi iść. Czuła się jak wojowniczka ze wspaniałą misją, a jednak było to jedynie zwykłe poszukiwanie rośliny, która pozwoliłaby jej zobaczyć wyraz zaskoczenia na kremowym pyszczku Rozpromienionej Łapy. Wskoczyła w wysoką trawę, wśród której cienie wydłużały się niczym potężne konary starych drzew. Szła w ciszy, nie wytężając nawet zmysłów, bo przecież nie musiała: jej celem był zwyczajny kwiat. Po jakimś czasie się zatrzymała — wiatr przycichł, a trawy zaszeleściły cicho, poruszane przez ciężar jej łap. W jej oku pojawił się błysk, gdy dostrzegła poszukiwaną przez siebie roślinę. Jej płatki mieniły się ciepłym blaskiem, jakby przechowywały resztki dnia, a środek jarzył się delikatnym światłem — prawie jak echo księżyca.
Borówkowa Łapa zbliżyła się powoli, po czym zerwała kwiecie i wystrzeliła, nie zważając na to, czy przez przypadek przygniecie jakąś roślinkę.
— Bardzo ładny — miauknął Szałwiowe Serce, gdy tylko jego uczennica do niego dobiegła. — No dobrze, w każdym razie chodź, woda jest jeszcze zimniejsza, gdy jest ciemno i nie ma słońca.
— W porządku — mruknęła troszeczkę niewyraźnie, z powodu rośliny, którą trzymała w pyszczku. — Wiem, że nie powinnam pytać tak późno, ale czy będę mogła pójść kiedyś, znaczy, niedługo, z moim bratem na wspólne szkolenie? Proszęęę!
— Sprawiedliwie — mruknął Szałwiowe Serce z rozbawieniem wymalowanym na pyszczku i zgrabnie wskoczył na krawędź Starej Łupiny. Drewniane szczątki zaskrzypiały pod jego ciężarem, lecz nie ugięły się ani na włos. Odwrócił głowę i skinął ogonem. — Teraz ty.
Borówka naprężyła mięśnie, a potem jednym zgrabnym susem znalazła się obok niego. Ostrożnie rozejrzała się po wnętrzu. Ściany z łuszczącego się drewna były wygięte i miejscami pęknięte, ale w środku pachniało suchymi liśćmi i kurzem, jakby czas zupełnie się tu zatrzymał.
— Wygląda troszkę jak nora, tylko... Większa i bardziej śmierdząca — stwierdziła, marszcząc nos.
— I nikt w niej nie mieszka od wielu księżyców — zauważył jej mentor. — Dwunogi czasem budują rzeczy i potem o nich zapominają. Zupełnie, jak gdyby pozamieniali się z myszami na mózgi.
Borówka trąciła łapą kawałek kory, który oderwał się od ściany i potoczył się po podłodze z głuchym stukotem.
— To dość dziwne miejsce. — mruknęła, po czym dodała: — Ale podoba mi się.
— Czasem dziwne rzeczy są najlepsze — miauknął srebrzysty wojownik. — A teraz chodź.
Wyskoczyli z Łupiny jeden po drugim, a słońce zawisło nisko nad koronami drzew, kładąc na ściółce długie cienie. Szli dalej ścieżką, prowadzącą przez zagajnik pachnący brzozami i wilgocią. Borówka nagle zatrzymała się i zmarszczyła futerko między oczami.
— Coś słyszałaś? — zapytał Szałwiowe Serce, zatrzymując się tuż za nią. Jego uszy poruszyły się czujnie, a nozdrza drgały, chłonąc zapachy.
Borówka przekrzywiła głowę, wytężając zmysły. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, przerywana jedynie odległym świergotem ptaków i szelestem liści.
— Nie, nie sądzę... — O=odpowiedziała po chwili, po czym nerwowo przejechała języczkiem po futrze na piersi. — Jak wiele miejsc jeszcze odwiedzimy? — miauknęła po chwili, lekko strzygąc uszami.
— Myślałem, żeby pokazać ci jeszcze Kolorową Łąkę, jednak nie wiem, czy wystarczy nam czasu. — Wojownik spojrzał w górę. — Myślę, że nie zaszkodzi tam pójść. Tylko nie kwicz, jeśli się okażę, że wrócimy nieco późno — miauknął żartobliwie, po czym wyszedł przed Borówkową Łapę.
Drobna uczennica stąpała ostrożnie przez zarośla. Jej spojrzenie czujnie omiotło leśną ścieżkę. Nie była pewna, czy powinna pytać mentora o to, jak będzie wyglądać ta cała Kolorowa Łąka, w końcu wiedziała, że lada moment zobaczy to miejsce na własne oczy, a więc po prostu szła w ciszy. Każdy dźwięk – trzask gałązki, trzepot skrzydeł – sprawiał, że jej uszy poruszały się niespokojnie. Dziwnie było jej dalej być na nogach, pomimo ciemniejącego nieba oraz znikających gdzieś obłoczków. Zwykle w takim momencie układała się do snu albo siedziała owinięta puszystym ogonem Porywistego Sztormu, wsłuchując się w jej opowieści. Po dłuższej wędrówce nie była w stanie wyczuć zwierzyny, a przyjemny śpiew ptaków na dobre opuścił jej ucho. Zamiast tego las pachniał mchem i wilgotną korą, a dużo bardziej słyszalny stał się szum rzeki. Gdy drzewa w końcu się rozstąpiły, kotka zamarła. Ostatnie promienie słońca zdążyły owiać Borówkową Łapę swoim ciepłem. Kwiaty falowały na wietrze – choć było ciemnawo, to przed jej oczami pojawiło się morze kolorów. Kwiaty pachniały słodko niczym miód, który można było znaleźć w legowisku medyczki.
— Ojej! Rozpromieniona Łapa nie uwierzy, jak mu o tym opowiem! — pisnęła. — Przecież to wygląda cudnie!
— Możesz przynieść mu jakiegoś kwiatka, wtedy nie będzie kwestionował prawdziwości twoich słów. — Zauważył. — Tylko dobrze szukaj, bo część z nich mogła przekwitnąć. I streszczaj się, bo Porywisty Sztorm powyrywa mi uszy, jeśli wrócimy za późno.
Cisza wieczoru owiała łąkę, jakby sama przyroda wstrzymała oddech. Borówkowa Łapa poruszała się ostrożnie, nisko przy ziemi, jej futro lśniło w blasku gasnącego dnia. To właśnie teraz, gdy słońce zniknęło, a niebo stawało się lustrem dla gwiazd, czuła, że musi iść. Czuła się jak wojowniczka ze wspaniałą misją, a jednak było to jedynie zwykłe poszukiwanie rośliny, która pozwoliłaby jej zobaczyć wyraz zaskoczenia na kremowym pyszczku Rozpromienionej Łapy. Wskoczyła w wysoką trawę, wśród której cienie wydłużały się niczym potężne konary starych drzew. Szła w ciszy, nie wytężając nawet zmysłów, bo przecież nie musiała: jej celem był zwyczajny kwiat. Po jakimś czasie się zatrzymała — wiatr przycichł, a trawy zaszeleściły cicho, poruszane przez ciężar jej łap. W jej oku pojawił się błysk, gdy dostrzegła poszukiwaną przez siebie roślinę. Jej płatki mieniły się ciepłym blaskiem, jakby przechowywały resztki dnia, a środek jarzył się delikatnym światłem — prawie jak echo księżyca.
Borówkowa Łapa zbliżyła się powoli, po czym zerwała kwiecie i wystrzeliła, nie zważając na to, czy przez przypadek przygniecie jakąś roślinkę.
— Bardzo ładny — miauknął Szałwiowe Serce, gdy tylko jego uczennica do niego dobiegła. — No dobrze, w każdym razie chodź, woda jest jeszcze zimniejsza, gdy jest ciemno i nie ma słońca.
— W porządku — mruknęła troszeczkę niewyraźnie, z powodu rośliny, którą trzymała w pyszczku. — Wiem, że nie powinnam pytać tak późno, ale czy będę mogła pójść kiedyś, znaczy, niedługo, z moim bratem na wspólne szkolenie? Proszęęę!
<Szałwiowe Serce?>
[782 słowa]
[przyznano 16%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz