— Nie jestem pewna, nie szkoliłam się na medyczkę. Mimo to lepiej, żebyśmy poszli do Cisowego Tchnienia, ona się na tym zna — mruknęłam, zniżając się do ucznia byłej mentorki.
Wzięłam głęboki wdech i po chwili dodałam:
— Twoja Mama wiele dla mnie znaczy… Sama mi ją zastąpiła, ponieważ moja… Cóż — prychnęłam, w głowie widząc matkę, której się wyrzekłam. — Borsucza Puszcza nigdy nie była rodzicielką, jakiej potrzebowała mała Iskierka. Do szóstego księżyca starała się być przy mnie, ale potem mnie olała. Twoja mama, Makowy Nów, bardzo mi wtedy pomogła. Zastąpiła mi ją. Taka matka to skarb — powiedziałam, podkreślając słowo "rodzicielka". Resztę słów powiedziałam już delikatnie. Szczególnie ostatnie zdanie. — Widzę, że niezbyt podoba Ci się podział ról, ale nie przejmuj się — powiedziałam, przepuszczając młodego przed sobą.
Nie wiem, czy chciał mi odpowiedzieć, czy wolał pozostawić to bez komentarza, ale medyczka nie dała mu wyboru.
— Co Was tu sprowadza? — powiedziała, nie odwracając się od ziół.
— Podczas mojego pobytu w lesie, kuna udziabała mnie w ogon. To nic takiego, ale wolę być pewny.
Cis przerwała to, co robiła, wzięła głęboki wdech, a potem odwróciła się do nas.
— Podejdź tu.
W odpowiedzi Warkotek podszedł do szylkretki, a ta delikatnie dotknęła pyskiem jego zranioną kitę. Czarny w odpowiedzi tylko lekko przymrużył oczy.
— Zaczekaj — usłyszałam jej stłumiony głos, kiedy zanurzyła się w swoim składziku.
Warcząca Łapa posłusznie usiadł i wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze kilka uderzeń serca temu była przed naszą dwójką. Po chwili wróciła, trzymając w pysku kilka lekko zaokrąglonych liści, oraz fioletowe, średniej wielkości kwiaty.
Przykucnęła przy okaleczonej końcówce, jednak nie zdążyła. Moja siostra, Jaskółcze Ziele zaczęła znowu kaszleć, chwilę później Topielcowy Lament również przypomniała o swojej obecności.
Cisowej Tchnienie zwróciła do mnie pysk i szybko powiedziała:
— Przeżuj te liście i połóż je na zranione miejsce, a potem dopilnuj, żeby Warcząca Łapa zjadł tamte fioletowe kwiaty. Normalnie bym tego nie zrobiła, ale—
Niebieska nie zdążyła skończyć, ponieważ Borsucza Puszcza również zaczęła ponownie kaszleć.
Cis posłała mi ostre spojrzenie, a potem od razu odwróciła się do chorych.
Zanim zdążyłam przetrwać jej słowa, pochyliła się przy Jaskółce, sprawdzając jej płytki oddech.
— No cóż… Dobrze, w takim razie chętnie Ci pomogę — mruknęłam, uspokajająco w stronę Warkotka, do którego chyba też to dotarło.
Schyliłam się i zaczęłam żuć liście buku. Nie było to najprzyjemniejsze, ale tragedii też nie było. Następnie delikatnie rozsmarowałam powstałą maść w miejscu ugryzienia. Potem spojrzałam na czarnego kocurka, który kończył połykać Czyściec. Pamiętałam nazwy tych ziół, ponieważ czasami lubiłam podglądać, jak medycy, a jak na chwilę obecną, medyczka, pracuje przy innych kotach. Oprócz tego Syczek po moim omdleniu jeszcze za czasów ucznia, następnego dnia powiedział mi, co mi wtedy podał (To wcale nie tak, że go o to wypytywałam, dopóki mi tego nie powie… Nieeee, w ogóle…). Pośród owych medykamentów, znajdował się Czyściec.
Spojrzałam na Warczącą Łapę, który wydawał się nieco pogodniejszy.
— Lepiej? — spytałam, uśmiechając się ciepło.
Nie wiem, czy chciał mi odpowiedzieć, czy wolał pozostawić to bez komentarza, ale medyczka nie dała mu wyboru.
— Co Was tu sprowadza? — powiedziała, nie odwracając się od ziół.
— Podczas mojego pobytu w lesie, kuna udziabała mnie w ogon. To nic takiego, ale wolę być pewny.
Cis przerwała to, co robiła, wzięła głęboki wdech, a potem odwróciła się do nas.
— Podejdź tu.
W odpowiedzi Warkotek podszedł do szylkretki, a ta delikatnie dotknęła pyskiem jego zranioną kitę. Czarny w odpowiedzi tylko lekko przymrużył oczy.
— Zaczekaj — usłyszałam jej stłumiony głos, kiedy zanurzyła się w swoim składziku.
Warcząca Łapa posłusznie usiadł i wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze kilka uderzeń serca temu była przed naszą dwójką. Po chwili wróciła, trzymając w pysku kilka lekko zaokrąglonych liści, oraz fioletowe, średniej wielkości kwiaty.
Przykucnęła przy okaleczonej końcówce, jednak nie zdążyła. Moja siostra, Jaskółcze Ziele zaczęła znowu kaszleć, chwilę później Topielcowy Lament również przypomniała o swojej obecności.
Cisowej Tchnienie zwróciła do mnie pysk i szybko powiedziała:
— Przeżuj te liście i połóż je na zranione miejsce, a potem dopilnuj, żeby Warcząca Łapa zjadł tamte fioletowe kwiaty. Normalnie bym tego nie zrobiła, ale—
Niebieska nie zdążyła skończyć, ponieważ Borsucza Puszcza również zaczęła ponownie kaszleć.
Cis posłała mi ostre spojrzenie, a potem od razu odwróciła się do chorych.
Zanim zdążyłam przetrwać jej słowa, pochyliła się przy Jaskółce, sprawdzając jej płytki oddech.
— No cóż… Dobrze, w takim razie chętnie Ci pomogę — mruknęłam, uspokajająco w stronę Warkotka, do którego chyba też to dotarło.
Schyliłam się i zaczęłam żuć liście buku. Nie było to najprzyjemniejsze, ale tragedii też nie było. Następnie delikatnie rozsmarowałam powstałą maść w miejscu ugryzienia. Potem spojrzałam na czarnego kocurka, który kończył połykać Czyściec. Pamiętałam nazwy tych ziół, ponieważ czasami lubiłam podglądać, jak medycy, a jak na chwilę obecną, medyczka, pracuje przy innych kotach. Oprócz tego Syczek po moim omdleniu jeszcze za czasów ucznia, następnego dnia powiedział mi, co mi wtedy podał (To wcale nie tak, że go o to wypytywałam, dopóki mi tego nie powie… Nieeee, w ogóle…). Pośród owych medykamentów, znajdował się Czyściec.
Spojrzałam na Warczącą Łapę, który wydawał się nieco pogodniejszy.
— Lepiej? — spytałam, uśmiechając się ciepło.
<Warkotku?>
Wyleczeni: Warcząca Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz