Niezgrabnie podniósł się z ziemi i starał się nadgonić drogi, nie chcąc stracić kocicy z pola widzenia. Nie widział jej nigdy w pobliżu legowiska medyków, któremu zawsze bacznie się przyglądał – kim więc mogła być? A może rzeczywiście pełniła rolę klanowej uzdrowicielki, ale z jakiegoś powodu przez jakiś czas przebywała poza obozem? Lulek nie miał pojęcia – i niezbyt obchodziły go w tym przypadku technikalia. Zdecydowanie jego uwaga została zagarnięta przez różnorodne listki i korzonki, które ze sobą niosła. Może udałoby mu się ją namówić, aby mu o nich opowiedziała?...
Całkowicie zatracił się w tym rozmarzeniu, zupełnie nie rejestrując kierunku, w którym zmierzał. I wyglądało na to, że nie on jeden na chwilę stracił czujność – srebrna kotka, ewidentnie nieświadoma lulkowej obecności, potknęła się o białą kluskę i wylądowała na ziemi. Kociak na ten widok nieco się spiął, a jego żółte oczka rozszerzyły się w geście zaskoczenia.
Zamrugał kilka razy, przyglądając się kotce, gdy ta obrzuciła go wściekłym spojrzeniem zielonych ślepi. Szybko przeanalizował jej wygląd, mentalnie notując obecność szkarłatnego symbolu na jej mordce. Przechylił delikatnie łebek, a jego spojrzenie stało się jakby nieobecne, jak gdyby odpłynął – dość szybko jednak powrócił na ziemię, znowu spoglądając na niesione przez starszą kocicę. Jedynie odchrząknął cicho, dodając sobie otuchy przed rozpoczęciem rozmowy.
- Dzień dobry... - powiedział cicho, unosząc nosek, wskazując na swój obiekt zainteresowań - Co to jest?... Gdzie to pani niesie? - zapytał, głosem wciąż cichym, choć nieco bardziej podekscytowanym niż zwykle, przebierając nerwowo łapkami.
- Idę do legowiska medyka - prychnęła - Takie młode kociaki jak ty powinny być w żłobku - rzekła na odchodne, po czym wstała z miejsca i bezceremonialnie, chociaż wciąż elegancko, odsunęła kociaka ogonem. Pozbierała prędko niektóre z ziół, które rozsypały się dookoła podczas kolizji i, ignorując kocurka, ruszyła przed siebie.
Kociak przez chwilę podążał za nią wzrokiem, ale szybko zauważył, że pręgowana kotka pozostawiła kilka listków za sobą, najwyraźniej nie odnotowując ich braku. Pozbierał je z ziemi i niezgrabnie ‘’pogonił’’ za nią, chcąc zwrócić jej zagubione własności.
- Pse pani, zgubyła pani lyście... - wyseplenił z pyszczkiem pełnym medykamentów, łapką delikatnie pacając jej bok, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Nie zraziło go jej oschłe podejście - trudno się zresztą dziwić. Gdy dorasta się w takim towarzystwie, niewiele może kota odtrącić.
Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek innego, srebrna zgrabnie chwyciła listki i jedynie skinęła głową w jego stronę, po czym prędko odwróciła się w stronę legowiska medyków. Wydawała się trochę… hm, Lulek tak właściwie nie był pewien, w jakim nastroju była kotka. Na pewno nie w dobrym – ale nie wyglądała już na wściekłą. Ani nawet na zirytowaną. Uznał to więc za dobry omen i nieme przyzwolenie, aby się od niej nie odklejać. Podreptał więc za nią, utrzymując niewielki dystans.
- Wie pani, to smakowało dziwnie... Ale jest ładne! Roślinki w ogóle są ładne... Jest pani medyczką?
- Nie, jestem ogrodniczką - wymruczała. Kiedy pręgowana doszła do celu, zatrzymała się przy wejściu i wzrokiem omiotła wnętrze legowiska. Wyglądało jednak na to, że nie znalazła tam tego, czego szukała – czymkolwiek by to nie było.
- Ogrodniczką? - zdziwił się. Wcześniej myślał, że tylko medycy mieli cokolwiek do czynienia z roślinami. To w końcu ich ciągle podpatrywał przy pracy! - Pierwszy raz o tym słyszę... I pierwszy raz panią widzę…
- Zwykle jestem na swojej wyspie i sadzę sadzonki - wyjaśniła. Kotka odłożyła zioła w kącie lecznicy, a następnie zawróciła, zmierzając w stronę wyjścia z obozu.
Słysząc te słowa, kociak pisnął ze zdziwienia. Na wyspie? Sama? Bez głośnych kotów i rodzeństwa kradnącego rzeczy w pobliżu? To brzmiało jak spełnienie marzeń! Nawet, jeśli nie miał pojęcia, na czym dokładnie polegała jej profesja, to perspektywa życia gdzieś na uboczu, w spokoju, zajmując się roślinkami wydawała się naprawdę kusząca.
- To brzmi fajnie… - zawyrokował kotek. Końcówka jego ogonka drżała delikatnie, a on sam co jakiś czas poruszał uszkami, nie potrafiąc zapanować nad ekscytacją. Może dla innych kotów nie brzmiało to zbyt pasjonująco – ot, fucha jak ich wiele, do tego życie gdzieś na kompletnym pustkowiu… Ale młodemu nocniakowi niezwykle to imponowało, zwłaszcza z jego dziecinnej jeszcze perspektywy. – Jak się pani nazywa?...
- Pierzasta Kołysanka, prawnuczka Sroczej Gwiazdy, księżniczka i ogrodniczka – powiedziała, po czym westchnęła cicho i usiadła, spoglądając na malca.
- Księżniczka... Oh! - zatrzymał się obok niej. Wcześniej niewiele słyszał o tej hierarchii – Wężyna wolała raczej przedstawiać swoje własne dzieci jako te najlepsze i najważniejsze, coś jednak zasłyszał od innych kotów z obozu. Nie to go jednak w tym momencie interesowało. - Opowiem o pani mamusi... Pani jest bardzo fajna. Czy chciałaby mi pani opowiedzieć o roślinach?...
Spojrzał na nią proszącym wzrokiem. Zamrugał kilka razy żółtymi ślepkami, wbijając niecierpliwie pazurki w grunt. Jej odpowiedź niestety nieco go zawiodła.
- Niestety teraz nie mam czasu, młody kociaku. Jednak może jeszcze kiedyś się spotkamy i ci o nich opowiem. Co ty na to? – zapytała, podnosząc się z ziemi.
Pierzasta Kołysanka kiwnęła mu głową na pożegnanie i musnęła go końcówką ogona po łebku, odchodząc, po chwili znikając za wyjściem z obozu. Lulek jeszcze przez chwilę gapił się w to miejsce, po czym potuptał z powrotem do żłobka, chcąc pochwalić się tym spotkaniem swojej rodzicielce. Oraz Rosiczce – wiedział bowiem, że reszta rodzeństwa raczej zignoruje te rewelacje. Jedynie młodsza siostra wydawała się być jakkolwiek zainteresowana tym, o czym kocurek opowiadał.
Wparował do kociarni, niemalże skacząc z podekscytowania. Podbiegł do wielkiej szylkretki i zaczął opowiadać o swojej dzisiejszej ‘’przygodzie’’, zataczając kółeczka dookoła niej. Nie zauważył tego, zbyt przejęty przytaczaniem tej jakże fascynującej opowieści, ale w oczach królowej-więźniarki pojawiła się drobna iskierka, a na jej pyszczek wstąpił delikatny, choć nieco złowrogi, uśmiech. Pochwaliła kociaka, wyraźnie zadowolona z jego poczynań. Kocurek, przepełniony dumą, odmaszerował z głową uniesioną do góry, chcąc znaleźć siostrzyczkę, aby i jej opowiedzieć o srebrnej ogrodniczce.
***
/Kilka wschodów słońca później/
***
W obozie znowu pojawiła się bowiem srebrna księżniczka. Malec podekscytował się momentalnie. Wskazał w jej kierunku nosem, informując siostrę, że to właśnie o niej opowiadał, po czym, nie czekając na jej reakcję, ruszył w kierunku Pierzastej Kołysanki. W trakcie biegu stracił równowagę, ślizgając się na bagnistym gruncie i wpadł wprost na nią, na szczęście nie z wielką siłą – wystarczyło to jednak do tego, aby sam przewrócił się, raczej nie robiąc na niej najlepszego drugiego wrażenia…
<Pierzasta Kołysanko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz