Przeszłość – przed epidemią, między Porą Opadających Liści a Porą Nagich Drzew
Od śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, otrzymania kary oraz wyboru nowego lidera minęło już trochę czasu. A mimo to Jarzębinowy Żar wciąż pozostawała w karze. Oskarżono ją o rzekome kłamstwo. Czuła w sercu nieustającą złość i gorzką urazę. Najwięcej gniewu kierowała w stronę Cisowego Tchnienia i Topielcowego Lamentu – to ich obwiniała za całe to upokorzenie. Kiedy tylko usłyszała o wyroku, miała ochotę wyskoczyć ze skóry. Zacisnęła jednak szczęki, dusząc w sobie słowa, które cisnęły się na język. Od tamtej chwili mówiła mało – jeśli w ogóle. Nie miała oczywiście zamiaru spać z uczniami! Pf, kim ona niby była, żeby dzielić z nimi legowisko? Ze swoim bratem? W jednym gnieździe? Co to, to nie! Znalazła sobie miejsce pod jednym z rozłożystych krzewów, gdzie rozpościerał się cienisty zakątek obozu, lekko osłonięty przed deszczem i wiatrem. Tam, wśród opadłych liści i suchego mchu, uwiła sobie osobne posłanie. Tak, by każdy ją widział. Nie zamierzała się ukrywać. Nie wstydziła się. Zamierzała ciężko pracować, by odzyskać swoją pozycję i zaufanie klanu. Nie, nie zamierzała nikomu się płaszczyć ani błagać o przebaczenie. Po prostu robiła to, co jej kazano – sumiennie i dokładnie. Czyściła legowiska, usuwała stare posłania, przynosiła nowy mech. Oczyszczała obóz z gałęzi i kamieni, które mogły stanowić zagrożenie dla łap. Wiedziała aż za dobrze, jak łatwo było rozciąć poduszkę o niepozorny kamyk – a w skrajnych przypadkach, cóż, ktoś mógł się przewrócić i wbić sobie patyk w oko…
Tak naprawdę nie przejmowała się losem większości klanowiczów. Zrobią sobie krzywdę? Trudno. Ona ich wyleczy. I po sprawie. Ale nieporządek – o, to już ją drażniło. Nie znosiła chaosu na dróżkach. Musiały być czyste. Jednak było jedno miejsce, o które wcale nie dbała – legowisko medyków. Nie wolno jej tam było wchodzić, więc nawet nie próbowała. Zresztą, szczerze mówiąc, nieco ją bawiła cała ta sytuacja. Tyle obowiązków spadło teraz na jej mentorkę. Teraz to ona musiała sama zbierać zioła, leczyć rannych, czuwać nocą przy chorych. Pozbyła się swoich uczniów, a teraz musiała się męczyć sama.
Mimo chłodu panującego wokół i coraz krótszych dni, Jarzębinowy Żar wytrwale sprzątała. Praca stawała się jej codziennością – czymś, co pozwalało nie myśleć o rozczarowaniu i złości. Choć nie lubiła staruchów i obsługiwała ich możliwie szybko, żłobek był zupełnie inną sprawą. Tam chętnie spędzała czas. Lubiła kocięta. Ich niewinne oczy, niezdarne łapki, cichy śmiech, gdy próbowały złapać jej ogon, który poruszała lekko, prowokująco. Czasem lepiła kulkę z mchu i – zupełnie przypadkiem – turlała ją w ich stronę. Gdy skakały za nią z piskiem, na jej pysku pojawiał się cień uśmiechu. Często też umacniała ściany żłobka – dodawała nowe gałęzie, wymieniała mech, dbała o ciepło i bezpieczeństwo najmłodszych. Obóz otaczały nagie już krzewy i drzewa, wśród których wiatr wył przeciągle, unosząc pojedyncze liście w dzikim tańcu. Niebo było zaciągnięte chmurami, ciężkimi i szarymi jak gniew zalegający w jej sercu. Czasami spadała drobna mżawka, chłodna i nieprzyjemna. Powietrze było przesiąknięte zapachem mokrej ziemi i zbutwiałych liści. Jesień dogorywała, a zima czaiła się tuż za progiem. Ale Jarzębinowy Żar nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. Miała obowiązki. Miała cel. I miała w sobie ogień, który, choć przygaszony, wciąż tlił się głęboko w niej – czekając, by zapłonąć z nową siłą.
Normalnie Jarzębinowy Żar pewnie tylko prychnęłaby cicho, zerkając z ukosa, gdy nikt nie patrzył. Pewnie z Koperkową Łapą szybko by się zaprzyjaźniła – naśmiewając się wspólnie z ich mentorki, wymieniając złośliwe żarty za plecami starszych. To byłoby w jej stylu. Jednak teraz… coś się zmieniło. W jej sercu zaczęło kiełkować coś nowego. Nieoczekiwanego. Współczucie. Współczucie do Cisowego Tchnienia. Współczucie do staruchów, na których dotąd ledwie patrzyła.
Medyczka, mając aż nadto wolnego czasu, miała przestrzeń do rozmyślań. Myśli nie dawały jej spokoju – pożerały ją od środka, szarpały na kawałki. Towarzyszyły jej wszędzie: gdy jadła, gdy sprzątała, gdy próbowała spać. Nawet w snach ją nawiedzały. Od kiedy dowiedziała się wszystkiego od Wiecznego Zaćmienia – o Klanie Gwiazd i Mrocznej Puszczy – coś w niej pękło. Była rozdarta. Jej własny klan… Zdawał się wyznawać mroczne duchy – nie wprost, nie otwarcie. Raczej w milczeniu. W sekrecie, nawet przed samymi sobą. A już na pewno przed innymi klanami. Wychowywana przez matkę wierzyła, że to Mroczna Puszcza była tą „dobrą” – tą, która miała rację. Ale po tym, jak poznała Klan Gwiazd… zaczęła myśleć inaczej. Niektóre zasady duchów z gwiazd wydawały się jej głupkowate, może zbędne. Ale nie były okrutne. Nie opierały się na cierpieniu innych. Wręcz przeciwnie – dawały nadzieję. I radość. Ciepło. Pamiętała ten sen, który miała kilka księżyców temu. Była w nim niby ptakiem – uwięzionym w skorupie. Rozbijała ją pazurami, aż przez pęknięcia wdarło się światło. Już, już miała się wydostać, gdy nagle wszystko pochłonęła ciemność. A potem... poczuła pazury. Ostro wbijające się w jej łapę, ciągnące ją w tył, w ciemność, której już nie chciała. Nie miała z kim porozmawiać o tym wszystkim. I, szczerze mówiąc, nawet nie chciała. Dowiedziała się tego, czego potrzebowała. Musiała tylko przez chwilę udawać głupią – zwłaszcza przed medyczką z Klanu Klifu. Ale było warto. Teraz chciała sama zdecydować. A w jej wnętrzu walczyły dwa wilki. Dwa przysłowiowe głosy sumienia.
Jeden mówił: bądź wierna matce, rodzinie i Klanowi. Zemścij się. Topielcowy Lament specjalnie cię wkopał – wiesz o tym. Zrób coś z tym. Cisowe Tchnienie? Przypadek może sprawić, że jej łapa się poślizgnie... że się potknie... Miewała koszmary, w których rozszarpywała szylkretowe futro swojej mentorki. Budziła się z przyspieszonym oddechem, sercem tłukącym o żebra.
Ale wtedy przybywał ten drugi wilk. Nie potrafił zabrać złych myśli – może nie chciał. Ale mówił: pomyśl, Jarzębino. Może to nie było celowe. Może Topielcowy Lament tylko wykonywał swoje zadanie, może inni go źle zrozumieli. A Cisowe Tchnienie? Ona też cierpi. Jest zmęczona, rozdarta. Może i ma patyk pod ogonem, może jest niesprawiedliwa wobec uczniów, ale wciąż jest... kotem. Takim samym jak ty.
Jarzębinowy Żar pragnęła jednego: ciszy w głowie. Chciała w końcu uciszyć te myśli. Nie słyszeć żadnego z wilków. Nie musieć wybierać. Wiedziała, że zły wybór może sprowadzić jej życie na manowce. A życie miało się jedno – nie warto go marnować przez źle podjęte decyzje. Dlatego próbowała przekonywać samą siebie, że jeszcze nie musi decydować. Że może przez jakiś czas pozostać bez wyboru. Przetrwać. A kiedyś… nadejdzie odpowiedni moment. Wtedy dokona wyboru – może przeciwko swojej rodzinie, może przeciwko samej sobie. Ale nie dziś. Ukojenie przynosiły jej myśli o Kaczej Łapie – uczennicy z Klanu Burzy, którą poznała na zgromadzeniu. Spotkały się potem tylko raz, krótko przed nałożeniem kary. Jeden jedyny raz… a jednak to wystarczyło. Jarzębina nigdy nie miała wielu przyjaciół. Trzymała się na uboczu, raczej złośliwa niż serdeczna, zadziorna bardziej niż otwarta. Ale w tamtej kotce… poczuła coś znajomego. Lekkie porozumienie, jakby mogły być po tej samej stronie. Czuła, że mogłaby się z nią zaprzyjaźnić. Obie mogłyby przecież razem naśmiewać się z Kosaćca! A to zawsze była dobra zabawa.
Jarzębina nigdy by się do tego nie przyznała na głos – nawet przed sobą – ale kochała swojego brata. I to właśnie dlatego lubiła mu dokuczać. Było w tym coś ciepłego, znajomego. Tak jak wtedy, gdy byli mali – kiedy gryzła go w uszy, szarpała za ogon i uciekała z piskiem, a on rzucał się za nią z udawaną złością. To był ich sposób na bliskość.
Ale teraz… to wszystko było za nią. Daleko. Odcięła się. Od brata, od przyjaciół, od wszystkiego. Został jej tylko jeden cel: zdjąć karę. Dopiero potem, kiedy wszystko się uspokoi, zajmie się resztą. Pomyśli o Kaczej Łapie, o Kosaćcu, o rodzinie, o uczuciach. O tych wszystkich sprawach z listy, które na razie musiały poczekać. Najpierw – wolność.
Tak naprawdę nie przejmowała się losem większości klanowiczów. Zrobią sobie krzywdę? Trudno. Ona ich wyleczy. I po sprawie. Ale nieporządek – o, to już ją drażniło. Nie znosiła chaosu na dróżkach. Musiały być czyste. Jednak było jedno miejsce, o które wcale nie dbała – legowisko medyków. Nie wolno jej tam było wchodzić, więc nawet nie próbowała. Zresztą, szczerze mówiąc, nieco ją bawiła cała ta sytuacja. Tyle obowiązków spadło teraz na jej mentorkę. Teraz to ona musiała sama zbierać zioła, leczyć rannych, czuwać nocą przy chorych. Pozbyła się swoich uczniów, a teraz musiała się męczyć sama.
Mimo chłodu panującego wokół i coraz krótszych dni, Jarzębinowy Żar wytrwale sprzątała. Praca stawała się jej codziennością – czymś, co pozwalało nie myśleć o rozczarowaniu i złości. Choć nie lubiła staruchów i obsługiwała ich możliwie szybko, żłobek był zupełnie inną sprawą. Tam chętnie spędzała czas. Lubiła kocięta. Ich niewinne oczy, niezdarne łapki, cichy śmiech, gdy próbowały złapać jej ogon, który poruszała lekko, prowokująco. Czasem lepiła kulkę z mchu i – zupełnie przypadkiem – turlała ją w ich stronę. Gdy skakały za nią z piskiem, na jej pysku pojawiał się cień uśmiechu. Często też umacniała ściany żłobka – dodawała nowe gałęzie, wymieniała mech, dbała o ciepło i bezpieczeństwo najmłodszych. Obóz otaczały nagie już krzewy i drzewa, wśród których wiatr wył przeciągle, unosząc pojedyncze liście w dzikim tańcu. Niebo było zaciągnięte chmurami, ciężkimi i szarymi jak gniew zalegający w jej sercu. Czasami spadała drobna mżawka, chłodna i nieprzyjemna. Powietrze było przesiąknięte zapachem mokrej ziemi i zbutwiałych liści. Jesień dogorywała, a zima czaiła się tuż za progiem. Ale Jarzębinowy Żar nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. Miała obowiązki. Miała cel. I miała w sobie ogień, który, choć przygaszony, wciąż tlił się głęboko w niej – czekając, by zapłonąć z nową siłą.
Normalnie Jarzębinowy Żar pewnie tylko prychnęłaby cicho, zerkając z ukosa, gdy nikt nie patrzył. Pewnie z Koperkową Łapą szybko by się zaprzyjaźniła – naśmiewając się wspólnie z ich mentorki, wymieniając złośliwe żarty za plecami starszych. To byłoby w jej stylu. Jednak teraz… coś się zmieniło. W jej sercu zaczęło kiełkować coś nowego. Nieoczekiwanego. Współczucie. Współczucie do Cisowego Tchnienia. Współczucie do staruchów, na których dotąd ledwie patrzyła.
Medyczka, mając aż nadto wolnego czasu, miała przestrzeń do rozmyślań. Myśli nie dawały jej spokoju – pożerały ją od środka, szarpały na kawałki. Towarzyszyły jej wszędzie: gdy jadła, gdy sprzątała, gdy próbowała spać. Nawet w snach ją nawiedzały. Od kiedy dowiedziała się wszystkiego od Wiecznego Zaćmienia – o Klanie Gwiazd i Mrocznej Puszczy – coś w niej pękło. Była rozdarta. Jej własny klan… Zdawał się wyznawać mroczne duchy – nie wprost, nie otwarcie. Raczej w milczeniu. W sekrecie, nawet przed samymi sobą. A już na pewno przed innymi klanami. Wychowywana przez matkę wierzyła, że to Mroczna Puszcza była tą „dobrą” – tą, która miała rację. Ale po tym, jak poznała Klan Gwiazd… zaczęła myśleć inaczej. Niektóre zasady duchów z gwiazd wydawały się jej głupkowate, może zbędne. Ale nie były okrutne. Nie opierały się na cierpieniu innych. Wręcz przeciwnie – dawały nadzieję. I radość. Ciepło. Pamiętała ten sen, który miała kilka księżyców temu. Była w nim niby ptakiem – uwięzionym w skorupie. Rozbijała ją pazurami, aż przez pęknięcia wdarło się światło. Już, już miała się wydostać, gdy nagle wszystko pochłonęła ciemność. A potem... poczuła pazury. Ostro wbijające się w jej łapę, ciągnące ją w tył, w ciemność, której już nie chciała. Nie miała z kim porozmawiać o tym wszystkim. I, szczerze mówiąc, nawet nie chciała. Dowiedziała się tego, czego potrzebowała. Musiała tylko przez chwilę udawać głupią – zwłaszcza przed medyczką z Klanu Klifu. Ale było warto. Teraz chciała sama zdecydować. A w jej wnętrzu walczyły dwa wilki. Dwa przysłowiowe głosy sumienia.
Jeden mówił: bądź wierna matce, rodzinie i Klanowi. Zemścij się. Topielcowy Lament specjalnie cię wkopał – wiesz o tym. Zrób coś z tym. Cisowe Tchnienie? Przypadek może sprawić, że jej łapa się poślizgnie... że się potknie... Miewała koszmary, w których rozszarpywała szylkretowe futro swojej mentorki. Budziła się z przyspieszonym oddechem, sercem tłukącym o żebra.
Ale wtedy przybywał ten drugi wilk. Nie potrafił zabrać złych myśli – może nie chciał. Ale mówił: pomyśl, Jarzębino. Może to nie było celowe. Może Topielcowy Lament tylko wykonywał swoje zadanie, może inni go źle zrozumieli. A Cisowe Tchnienie? Ona też cierpi. Jest zmęczona, rozdarta. Może i ma patyk pod ogonem, może jest niesprawiedliwa wobec uczniów, ale wciąż jest... kotem. Takim samym jak ty.
Jarzębinowy Żar pragnęła jednego: ciszy w głowie. Chciała w końcu uciszyć te myśli. Nie słyszeć żadnego z wilków. Nie musieć wybierać. Wiedziała, że zły wybór może sprowadzić jej życie na manowce. A życie miało się jedno – nie warto go marnować przez źle podjęte decyzje. Dlatego próbowała przekonywać samą siebie, że jeszcze nie musi decydować. Że może przez jakiś czas pozostać bez wyboru. Przetrwać. A kiedyś… nadejdzie odpowiedni moment. Wtedy dokona wyboru – może przeciwko swojej rodzinie, może przeciwko samej sobie. Ale nie dziś. Ukojenie przynosiły jej myśli o Kaczej Łapie – uczennicy z Klanu Burzy, którą poznała na zgromadzeniu. Spotkały się potem tylko raz, krótko przed nałożeniem kary. Jeden jedyny raz… a jednak to wystarczyło. Jarzębina nigdy nie miała wielu przyjaciół. Trzymała się na uboczu, raczej złośliwa niż serdeczna, zadziorna bardziej niż otwarta. Ale w tamtej kotce… poczuła coś znajomego. Lekkie porozumienie, jakby mogły być po tej samej stronie. Czuła, że mogłaby się z nią zaprzyjaźnić. Obie mogłyby przecież razem naśmiewać się z Kosaćca! A to zawsze była dobra zabawa.
Jarzębina nigdy by się do tego nie przyznała na głos – nawet przed sobą – ale kochała swojego brata. I to właśnie dlatego lubiła mu dokuczać. Było w tym coś ciepłego, znajomego. Tak jak wtedy, gdy byli mali – kiedy gryzła go w uszy, szarpała za ogon i uciekała z piskiem, a on rzucał się za nią z udawaną złością. To był ich sposób na bliskość.
Ale teraz… to wszystko było za nią. Daleko. Odcięła się. Od brata, od przyjaciół, od wszystkiego. Został jej tylko jeden cel: zdjąć karę. Dopiero potem, kiedy wszystko się uspokoi, zajmie się resztą. Pomyśli o Kaczej Łapie, o Kosaćcu, o rodzinie, o uczuciach. O tych wszystkich sprawach z listy, które na razie musiały poczekać. Najpierw – wolność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz