— Dobra robota, Krucza Łapo! — pochwaliła go mentorka. Pochylił delikatnie łeb w podzięce, po czym odłożył mysz na ziemię.
— Będziemy jeszcze polować? Mamy chyba już dużo. — Spojrzał na dwie nornice złapane przez Makowy Nów, miały robić za demonstrację.
— Tak, chyba na dzisiaj to tyle. Świetnie sobie poradziłeś, szybko się uczysz. Weź swoją mysz i wracajmy. — Po tych słowach podniosła swoje nornice i zwróciła się w stronę obozu, a Krucza Łapa podążył za nią. Po chwili dotarli na miejsce, odkładając zdobycze na stos zwierzyny.
— Zanieś coś do żłobka, jak już to zrobisz, nie mam dla ciebie nic do zrobienia na dzisiaj, więc możesz odpocząć. — Kotka odeszła, zostawiając go przed stertą zwierzyny. Skrzywił się lekko. Kocięta, no tak… Tylko co on ma im niby wybrać? Zabrał kosa i mysz ze sterty i skierował się do żłobka. Przekroczył go powoli tak, aby nie wystraszyć kociąt. Dzień przed jego mianowaniem urodziła Srebrzysta Łuna, więc nie widział jeszcze jej kociąt. Podszedł do niej i położył przed nią złapaną przez siebie mysz. Najwyraźniej ciche wchodzenie nie sprawdza się przy karmicielkach, ponieważ kotka wzdrygnęła się na jego widok, nie zauważając, jak wchodzi.
— Krucza Łapo! Dziękuję, akurat zgłodniałam… Jak twoje szkolenie? — spytała, biorąc od niego zwierzynę i wgryzając się w nią.
— Nie ma za co. Jak chodzi o szkolenie, dobrze, Makowy Nów twierdzi, że szybko się uczę. — W jego głosie było słychać nutkę chłodu, co ewidentnie zbiło karmicielkę z tropu. Uśmiechnęła się delikatnie.
— To bardzo dobrze… — odpowiedziała. Krucza Łapa spojrzał na kocięta przy jej brzuchu. Jedno z nich zaczęło się wiercić, na co kocur przewrócił oczami. Sam kiedyś był taki… Słaby. Nie chciał tego wspominać, woli myśleć o swoim uczniostwie, jednak zdaje sobie sprawę z tego, że to nadal kocięta, które dopiero ledwo otwierają oczy. Choć o wilku mowa, wpatrując się w kocię, które się wierciło, właśnie je otwierało. Mała, srebrna szylkretowa kotka spoglądała na niego niebieskimi jak lód oczami. Jego źrenice lekko się zwęziły, może i w szoku z powodu wzroku małej kulki. Nie był przytłoczony, nie bał się, sam patrzył na inne koty, jakby na nie czyhał, jednak w tej kotce było coś… Innego. Patrzyli tak na siebie przez naprawdę długą chwilę, dopóki matka szylkretki nie wyrwała go z transu.
— Wszystko w porządku? — spytała, widząc, jak zawiesił się kocur. Ten w odpowiedzi strzepnął ogonem i odwrócił wzrok od kotki.
— Tak, w porządku… Nazwałaś je już jakoś? — spytał z ciekawością.
— Tak, ta mała ciemna to Pajęczynka, ta dymna to Pszczółka, a ta srebrna szylkretka to Kocanka. — Kotka wymieniła, wskazując każde kocie ogonem. Dwa pozostałe wierciły się na ten gest, jednak Kocanka pozostała jak kamień, wpatrując się w kocura.
— Piękne imiona. — Skinął z aprobatą. Zdał sobie sprawę, że dziwnie będzie tak długo przesiadywać w żłobku. — Cóż, muszę już iść. Miłego dnia Srebrzysta Łuno.
— Miłego dnia Krucza Łapo! — odpowiedziała kotka i zaczęła wylizywać swoje kocięta, a kocur odwrócił się i wyszedł, jego futro lekko podniesione. Nie spodziewał się spotkać kota podobnego do siebie, nie po tym, jak widział, że wszystkie inne boją się z nim rozmawiać.
[593 słowa]
[przyznano 12%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz