Na chwilę po narodzinach
Koteczka desperacko próbowała poruszyć czymkolwiek, chociażby łapką. Była małym, wijącym się żyjątkiem, które na ten moment przypominało bardziej dżdżownicę niż kota. Jej nozdrza zaczęło wypełniać tysiąc i więcej nowych zapachów, ale tylko jeden przebijał się spośród nich wyraźnie. To było ktoś, kogo bicie serca było już jej znajome. Nie była świadoma swojego otoczenia, ale jedynie tego, że to w stronę tej ciepłej istoty, która pachnie, jak jej poprzednie miejsce pobytu musi się zbliżać. Jedyne co udało jej się wskórać to znaleźć się nieco bliżej tej znajomej istoty. Choć przez pierwsze kilka uderzeń serca nic nie było jasne, teraz przebijały się do niej całkiem nowe odczucia. Czuła, że znajduje się na czymś stosunkowo miękkim, a dogryzające jej wcześniej zimno już wcale nie dogryza. Na moment wydawało się jej, że jest sama w tej przestrzeni. Chwilę później jej zmysł czucia uświadomił jej bliskość jeszcze czegoś, innych istot. Koło niej znajdowały się małe, równie wilgotnawe co ona ciałka, które były tym samym czym była ona. Domagając się pomocy, kwiliła, aż w końcu jakaś dobra dusza przystawiła ją do boku matki. Początkowy dyskomfort zaczął przemieniać się w błogość. Będąc przy tych istotach, jedno było pewne, - ciepło. Musiała zmierzać w stronę źródła tej miękkości czyjegoś ciała. Po raz kolejny nieco przemieściła się do rodzicielki, a nawet udało jej się ułożyć w wygodny sposób. Dawne zmartwienia przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Czuła rytmiczne wibracje legowiska wychodzące od kotki, przy której była. Wszystko stało się lepsze, niż było w tamtym miejscu, którego wizja nie była już miła. Tu było ciepło. Tu była matka. Kiedy Cisowe Tchnienie opuściła żłobek, a wraz z nią zniknęła jej chłodna aura, Srebrzysta Łuna odprężyła się, czułym dotknięciem nosa muskając boczki wtulonych w nią pociech. Choć nie było obok niej rodziny, nie czuła z tego powodu smutku.
— I jak my was nazwiemy, norniczki? — zapytała pieszczotliwie, skupiając wzrok na najstarszej z córek - trójbarwnej i najmasywniejszej koteczce. — Przypominasz mi pewnego owada. Puchatego i bardzo pracowitego, o kolorkach dokładnie takich, jak twoje plamki, Pszczółko — szeptała, jak gdyby noworodki były w stanie ją zrozumieć. — Twoje futerko natomiast jest najmilsze w dotyku. Zupełnie jak listki polnej rośliny, Kocanko. Ty natomiast... — zwróciła się do najmłodszej — Obdarzona zostałaś wzorkiem równie pięknym, co sieć upleciona przez pajęczycę, Pajęczynko. — Kocanka, jakby chcąc udowodnić, że faktycznie ma najmilsze futerko, rozciągnęła się, prężąc się w całej krasie, po czym zwinęła w kłębek. Nie minęło kilka chwil, a Kocanka u boku rodzeństwa odpłynęła w sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz