Kilkanaście dni po odejściu z miasta
— No prosze prosze… A kto to się zbudził ze snu? Już myślałam, w pewnym momencie, że to twój wieczysty ujął cię w objęcia tak wcześnie. — Serce zabiło jej mocniej. Nie była sama… To źle, bardzo źle. Próbowała skoczyć na równe łapy, ale zakręciło jej się w głowie, a przed oczami migały czarne mroczki, które w końcu przysłoniły cały obraz, osunęła się z powrotem na legowisko. — Hejże! Spokojnie… Wy młodzi macie w sobie tyle werwy, a w głowach ciemna, głęboka pustka… — Ciepły, rozbawiony głos dochodził z jej prawej, ale nie zdążyła dostrzec kota, do którego należał.
— N-nie nabijaj się… — wydukała cicho, wciąż niewiele widząc. Dopiero po kilku wdechach, zarys jej łap pojawił się przed oczami. Mrugała jak szalona, aby odpędzić czarne kropki, które latały jej nad nosem jak wściekłe muchy nad łajnem. Znów chciała wstać, ale ciężar łapy na grzbiecie ją sparaliżował. Zjeżyła futro na całym ciele, ale odpowiedziała jej jedyna kolejna salwa śmiechu.
— Spokojnie, moja droga, skąd w tobie tyle wrogości? Połóż te igiełki na karku boś nie jeżyk… Chyba że się mylę? Jesteś panienko jeżykiem? — Tutaj pochyliła się bezpośrednio nad nią. W końcu mogła zobaczyć, z kim rozmawia, pod czyją opieką się znalazła. Stety lub niestety; tego jeszcze nie umiała określić.
— A wyglądam?! — syknęła. Była zirytowana. Nie bawiły ją te gierki. Była głodna, nie wiedziała, gdzie jest, co tutaj robi i jak będzie musiała zapłacić za tą gościnę. Nie lubiła nie wiedzieć…
— Nie, do jeżyka ci daleko. Równie daleko ci do myszki czy wiewiórki, a do bociana jeszcze, jeszcze dalej. Pozory jednak mają to w sobie, że lubią się mylić. To ich małe hobby! Bo ja bym powiedziała, że wydajesz się być śliczną, pięknie wychowaną, młodą panienką, a przede mną leży jakaś żmijka i obnaża ząbki jadowe. — Jak na znak Taniec przestała się wrogo szczerzyć. Nieznajoma znowu zarechotała. Młodsza zdawała się robić dokładnie to, czego chciała. Samotniczka miała coś w sobie, jej słowa niosły jakąś moc.
— Co jest z tobą nie tak? — Zmrużyła oczy. Była bardzo… Zmieszana. Nowa postać wzbudzała w niej przeróżne, również skrajne, emocję. Niebieska kotka usiadła tylko, zachowując pewną odległość i przyglądała się uczennicy. Uśmiech na jej pysku był tajemniczy; mało co ukazywał. Wzrok jej srebrnych, burzowych oczu przenikał ją do cna, zdawało się jej, że czuje go w trzewiach. — H-halo! Pytam poważnie.
— Ze mną? Czuje się znakomicie, ale miło mi, że interesuje cię mój dobrostan. Lepiej powiedz mi o swoim. Głównie przez niego tutaj jesteś, prawda? — zapytała niewinnie.
— Jestem tutaj, bo mnie porwałaś! A do tego jesteś jakaś pomylona! — rzuciła głośno, znowu próbując wstać. Podniosła przednią część ciała, ale kiedy chciała poruszyć tylnymi łapami, poczuła, że są przyklejone mocną żywicą do mchu. Kiedy przeniosła wzrok z nich z powrotem na samotniczkę, ta spoglądała na nią z wyczekiwaniem. — Szalona! Jesteś szalona! Na wszystko, co dobre, zaraz mnie zamordujesz, tak?!
— Skądże… Nie chciałam, żebyś uciekła, to tyle… — wymruczała.
— Tyle?! A czemu miałabym uciekać?!
— Właśnie to robisz, a ja wcale ci nie dokuczam… — Widocznie posmutniała. Wyglądała na faktycznie przejętą.
— Czego ode mnie chcesz?! — zapytała rozpaczliwie. Zaczynała żałować, że uciekła. Najpierw cuchnące miasto, a teraz pomylona baba w środku lasu. Chociaż… Dalej Srokoszowa Gwiazda był na pierwszym miejscu rzeczy, których miała dosyć.
— Pomocną łapkę wyciągam, liczę na przyjęcie. — Faktycznie przed nosem Taniec zamigotała biała łapa. Czy miała jakiekolwiek wyjście?
“Musiałabym zedrzeć sobie futro z nóg… A w dodatku jestem taka słaba, taka głodna…”
Czy miała cokolwiek do stracenia?
“Wszyscy i tak pewnie mają mnie za tchórza… Ci, którzy nie widzieli mojej ucieczki, pewnie usłyszeli wiele, wiele złych rzeczy z pyska Zielonej Łapy. Matka mnie pewnie nie kocha, ojciec przestanie kochać wkrótce, a Pokrzywek… A Pokrzywek musi nauczyć się mnie nie kochać. Tak czy siak; nikogo nie obchodzi, czy umrę z głodu, czy otruję mnie pomylona samotniczka.”
Westchnęła. Jej życie faktycznie sięgnęło dna, jeśli godzi się na coś takiego.
Skinęła głową, a starsza od razu zaczęła działać. Najpierw przyniosła jej jeszcze ciepłego bażanta. Na pytanie, jak udało jej się go upolować, podniosła pazur do pyska w niemym “Ćśś~”. Bez skrupułów, ignorując głosy, które ostrzegały przed możliwością otrucia, Taniec rzuciła się na ptaka. Potem wyssała wodę z podanego jej mchu. Była tak pełna, że trudno było jej się ruszać, bo bolał ją cały żołądek. Przez moment myślała nawet, że zwymiotuje, zwłaszcza że na kościach pozostawały jeszcze kąski pysznego mięsa. W końcu poznała imię swojej wybawicielki.
— Zwą mnie Ino, Ino Lecząca Dusze. Pałam się wieloma rzeczami, ale głównie zielarstwem i uzdrawianiem. Nie tylko ciała, ale i tego, co głębiej. — Nacierała tylne nogi szylkretki jakimiś specyfikami, dzięki którym żywica miała puścić. No i faktycznie, już po chwili zielonooka była wolna. — No proszę, już jesteś gotowa fruwać!
— Nie przeprosisz? — mruknęła, będąc już na granicy snu.
— A za co, moja droga? — Przekrzywiła łebek zaskoczona.
— Za to, że przykleiłaś mnie do legowiska.
— Hahha! Toż to tylko taka mała psotka — zaświergotała, zabierając swoje resztki ziółek i innych mazideł.
— A teraz wepchnęłaś we mnie całego bażanta, żebym i tak nie mogła uciec… Jesteś bardzo sprytna. — Musiała to przyznać. Zielarka przystanęła jeszcze na moment i posłała jej ten sam tajemniczy uśmieszek.
— Dobranoc Taniec… — szepnęła, a następnie wskoczyła na gałęzie drzewa, które rosło nad podkopaną jaskinią, w której zostawiła szylkretkę.
“Czy mówiłam jej, jak się nazywam?” — pomyślała, a po grzbiecie przebiegł jej dreszcz. Pozostało jedynie modlić się, że zrobiła to przez sen.
* * *
Kilka księżyców później
Na imię miał Tojad i był starszym, a do tego już jedynym bratem Ino. W obyciu był specyficzny i dość śliski, chociaż mniej niejednoznaczny niż jego siostra. Szybko więc go polubiła. To on nauczył ją polowania i tropienia zwierzyny, nawet tej o wiele od niej większej. Rozbudził w Taniec to, czego nie miała okazji nauczyć się w Klanie Klifu. Był tym, kim powinna być Lisi Ognik; zanim odebrano jej uczennicę i przekazano w łapy Półślepego Świstaka. To Tojad jako pierwszy poznał jej historie. Polowali wtedy na ryby przy strumieniu. Nie powiedział nic, jedynie poklepał ją ogonem po barku i skinął łbem. Potem dla żartów wrzucił ją do rzeki.
Wtedy nauczyła się też pływać.
Przestała mieszkać w jaskini, w której przyjmowano przybyszów i chorych. Razem z Ino sypiała na grubych gałęziach dębu, przenosząc się na ziemie jedynie podczas silnego wiatru. Dowiedziała się dużo o swojej opiekunce.
Była częścią starej linii zielarek, wieszczek głosu natury i wolnych od zmartwień kotek. Zwykła mówić, a powtarzało to często, że jej poprzedniczki zawsze wędrowały za wiatrem, który miesza w rozmieszczeniu gwiazd. Jej mama była jak ona, podobnie jej ciotka, a wszystkiego nauczyły się, wędrując przez niesamowite krainy u boku ich matek. Prowadzone przez szepty przyrody, przybyły tutaj. Ino urodziła się w tej norze wraz z dwójką braci. Kocury nie miały możliwości poznania tajemnej wiedzy, więc zamieszkali z ojcem Jarnikiem w pobliskiej szopie, a dwie kotki zostały pod dębem. Matka samotniczki pewnego dnia zwyczajnie odeszła, najpewniej w kierunku, gdzie rozdzieliła się z siostrą wiele księżyców temu. Nie wiadomo czy udało im się spotkać.
Wtedy też do życia młodej uzdrowicielki wrócił ojciec wraz z braćmi. No i przyprowadzili też Brzózke… Była to wielka miłość Ino, która niestety zmarła na krótko przed pojawieniem się Taniec. Oprócz Tojadu był jeszcze Wielosił. Podobno, jeśli uważała, że to ten pierwszy jest znakomitym łowcą, to tylko dlatego, że nigdy nie poznała drugiego. Wielosił był wielki jak konar, o burej sierści i białych łapach, który z łatwością łamały karki zajęcy. Był pyszny i uwielbiał przechwalać się swoimi umiejętnościami. Tak długo aż nie ubzdurał sobie, że pokona borsuka. Borsuk swoimi szczękami pomścił wszystkie zające. Zrozpaczony Jarnik rzucił się z nurtem rzeki, zostawiając dwójkę rodzeństwa wraz z promienistą Brzózką. Radzili sobie dobrze; Tojad polował w leśnym runie, Brzózka pływała za tłustymi rybami, a Ino zawsze była gotowa, aby opatrzeć ich rany. Wszystko miało być pięknie. I było. Aż Brzózka nie udławiła się ością. Wtedy, to słyszała od kocura, zielarka zaczęła dziwaczeć.
Kolejną niespodzianką był nowy, stały pysk. Trudno było nie dostrzec wielkiej kupy futra, która osowiale posuwała się do przodu w kierunku ich drzewa. Taniec przyglądała się jej z niższych gałęzi. Była Pora Nagich Drzew, a gruba warstwa śniegu pokrywała leśne runo. Mróz szczypał w odkryte poduszeczki i wrażliwe, kocie nosy; przynajmniej uszy były bezpiecznie chronione gęstą warstwą futra. Przez zmrożone ślepia obserwowała, jak szary kształt jest bliżej i bliżej… W końcu z dolnej części wygramoliła się Ino, aby wyjść “temu” na spotkanie. Cicho niczym sowa Taniec zsunęła się jeszcze niżej, aby usłyszeć rozmowę.
Dostrzegła, że ślady, które przeorała w śniegu postać, są całe w ciemnych smugach.
“Może te pręgi są namalowane?” — pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem.
— Pozdrowienia! — zaczęła uzdrowicielka jak zwykle rozradowana nowym towarzystwem. — Z czym przybywasz? Z bólem? Ze zmartwieniem, co po nocach sen przegania, co złe myśli wciąż przyciąga? A być może z pogróżkami? — zaświergotała, a pysk nieznajomej się zmarszczył.
— He? — burknęła.
— Pytam tylko o powody, które cię pokierowały pod korzenie naszego dębu — powiedziała Ino. — Czy być może to przypadek? Choć wyglądasz na zmęczoną, czyś z daleka? — Próbowała dalej, ale ubrudzona czarną mazią mordka wciąż ukazywała jedynie zmieszanie. Pomarańczowe ślepia poszybowały do góry; prosto na oblicze nasłuchującej kotki.
— Wytłumacz, o czym bredzi ta na dole? — rozkazała wręcz. Taniec podniosła brwi; nie spodziewała się takiej… Prymitywnej bezpośredniości. Parsknęła śmiechem.
“Widać, że poszło jej w łapy, w bary i kark, zamiast do mózgu. Gdyby silne koty były mądre, były zbyt niebezpieczne. Dlatego, cokolwiek jest w górze i świeci nocami na niebie, odbiera im rozumu cząsteczkę.”
— Pyta, skąd przylazłaś i po co nam tyłki zawracasz. — Zsunęła się po drzewie, aby stanąć obok opiekunki.
— Ah! Młoda damo, język! — skarciła ją starsza. Ogromna postać wybuchnęła gardłowym, głębokim rechotem. Jej oblicze od razu się rozjaśniło; nie wyglądała już groźnie i kwaśno, a raczej pewnie, a nawet rubasznie.
— Ha! Od razu lepiej! Gadać można ładnie, ale ważne, żeby się dogadać! — Podsumowała w prosty sposób swoje myśli, a następnie usiadła.
“Wszystko się trzęsie z każdym jej ruchem…” — pomyślała.
— No więc? Dowiemy się czegoś? — spróbowała jeszcze raz Ino, wyciągając łapkę z szarorudym kamieniem przed siebie.
— Po co mi to? — Olbrzymka wykrzywiła pysk.
— Ten kamyczek to ty — miauknęła, a nieznajoma posłała liliowej pełne politowania spojrzenie. — Napotkałam go dziś wśród moich medykamentów. Świat wiedział. Czy to jakiś ptaszek przyfrunął i zostawił; on by widział cię z daleka, widział twą tułaczkę? A może to jeżyk na igiełkach niósł go dzielnie? Może zajęcze nogi odbiły się z taką siłą, że aż kawałek ziemi przyfrunął do mnie? Wiele niewiadomych świat wciąż skrywa; my jesteśmy jednymi z nich…
— Szalona babo — zaczęła srebrna. Taniec parsknęła śmiechem, szczerym i zdrowym, którego uzdrowicielka jeszcze nigdy nie słyszała z jej pyska. — Nie wiem, co ty masz w tym twoim drzewie. Ale chyba nieźle cię pokopało.
— Ino mi na imię. Ino Lecząca Dusze — przedstawiła się.
— Mhm… A ty, laluniu? — zwróciła się do szylkretki.
— Taniec
— Taniec jaka? Taniec Pokręcony Hulaniec czy jeszcze jakoś inaczej? — zażartowała kąśliwie.
— Po prostu Taniec… — mruknęła. Nie lubiła nabijania się ze swojego imienia; nie po tym, co przeżyło w Klanie Klifu. Hańba tym, co zapamiętali ją jako Gorączkową Łapę.
— Nudy. — Machnęła łapą — Zato to. — Wskazała na uzdrowicielkę — To jest imię! Czadowe. Ja jestem Zośka, ale tata mówił na mnie Żelazna Zośka.
— I co to niby znaczy? — zapytała z przekąsem liliowa.
— Że jestem strasznie silna i twarda — oznajmiła.
— To musi być prawda. Kark masz jak pień, a pierś obfitą. Łapy mocne niczym głazy, ogon jak korona drzewa największego. Pysk szeroki, szczęki ciężkie… — Ino zaczęła ją obchodzić dookoła. Zośce bardzo się to najwidoczniej spodobało, bo nieznacznie naprężała części ciała, obok których akurat znajdowała się starsza.
“Co za komiczna, groteskowa kotka… Prosta, niewychowana… Autentyczna i zabawna.” — opisywała ją w głowie — “Przypomina mi Zieloną Łapę… Tęsknie za Zieloną Łapą”
* * *
Opowiedziała im o sobie. Przebiegła przez całe dotychczasowe życie, które nie trwało o wiele dłużej, niż te Taniec. Wspomniała o warsztacie, gdzie mieszka otoczona smrodem spalin i dziwnych płynów, no i o największym robalu, który też niestety tam przesiaduję. Bo tak się złożyło, że również miała brata. Tylko kiedy liliowa oddałaby cały świat, każdego kota z Klanu Klifu dla Pokrzywowej Łapy, tak srebrna swoim cały klan by wykarmiła, nawet jakby nie było specjalnie takiej potrzeby. Długo rozwodziła się nad sytuacją, która doprowadziła do śmierci ojca. A dwa razy dłużej przeklinała Zdzisia, który był bezpośrednim winowajcą. Nie mogła na niego patrzeć, nie mogła go słuchać, nawet jego zapach doprowadzał ją do szału.
Dlatego sobie poszła.
Dlatego znalazła Ino i Taniec.
Dlatego postanowiła z nimi zostać. Przynajmniej na jakiś czas.
Na początku głównie przesiadywała pod korzeniami. Bardzo dużo mówiła. Głównie o niczym, często bez większego pomyślunku czy filtra, ale liliowej to nie przeszkadzało. Miło było w końcu mieć kogoś, to był w podobnym wieku, kto przypominał jej o pozytywnych aspektach jej poprzedniego życia. Żelazna Zośka zastąpiła jej Zieloną Łapę.
“Wmawiaj to sobie, Taniec. Wmawiaj…” — Słyszała w swojej głowie za każdym razem, gdy próbowała je ze sobą zrównać. Odganiała go niczym natrętną muchę.
Typowa rozmowa z olbrzymką kręciła się zwykle wokół jakiegoś podłapanego przez nią banału. To nagle poczuła ogromne obrzydzenie względem ryb, a to zdenerwowały ją mrówki, bo wlazły jej między futro na tyłku, a nie umie tam sięgnąć, a ty, okropna Taniec mówisz mi, że nie wyskubiesz mi ich… Z każdym dniem rozkręcała się coraz bardziej, czuła większy komfort niż kiedykolwiek. A dawnej Klifiaczce podobało się, że w końcu może przestać być smutną, porzuconą przez los, tułającą się uczennicą z klanu, który jej nie rozumiał, który ją zhańbił i zawiódł… Który ona zawiodła…
Ale teraz mogła być szczęśliwa.
“Kogo oszukujesz? Siebie? Oj nie, nie, nie… Nie będziesz. Nie będziesz, dopóki ta zawszona pijawka, ta zgniła od środka kupa zaślinionego futra będzie nękać twoją rodzinę.”
Ciekawe czy jej matka, jej ojciec i brat musieli liczyć się z konsekwencjami jej poczynań. Czy patrzą na nich krzywo? Czy ten zaszczany robak skrzywdził ich? Nie. On jest tchórzem. Tchórzliwym pisklakiem, co nawet latać nie potrafi.
“To po co ta ucieczka? Tchórz z ciebie taki sam jak z niego jak nie większy… Próbujesz sobie wmówić, że ty chociaż latasz… Ale skrzydełka ci się połamały… Siedzisz tutaj, oglądasz codziennie pyski kotów, którym życie pluje w twarz, sama leżąc na gałęziach bezpiecznego dębu. A teraz czelność masz czuć się szczęśliwa?! Zielona Łapa miała racje; jesteś arogancka, samolubna…”
Dużo się też szwendały. To tu, a to tam… Liliowa próbowała nawet nauczyć Zośkę wchodzić na drzewa, ale nie skończyło się to zbyt dobrze. Dłużej szukały takiego, które wyglądało na wystarczająco mocne, aby utrzymać ciężar potężnego ciała, niż faktycznie poświęciły na naukę. Choć przednia część olbrzymki była silna, to tył kompletnie zaniedbała; od razu zjeżdżała po korze.
Za to okazała się znakomitym pływakiem. Była niczym kłoda, która jednak, zamiast unosić się bezmyślnie w wodzie, mknęła na przekór nawet najsilniejszym prądom i wartkim nurtom. Szerokie, gruboowłosione łapy przypominały rybie płetwy, a futro na karku wystawało tak, że Taniec mogła leżeć na niej, gdy rozrabiały w rzece.
Nie ważne co mówiła sama sobie w głowie, musiała przyznać, że momentami czuła się naprawdę szczęśliwa, a śmiech, który wydobywał się z jej pyska, był szczery i promienisty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz