No cóż... Nie spodziewał się dostać ucznia. W końcu dopiero co samemu przechodził ceremonię na wojownika, a teraz miał już szkolić następnego...
Łapy księcia delikatnie drżały, gdy Spieniona Gwiazda wypowiedziała jego imię. Szybko stanął przed małą białą kotką, swoją pierwszą uczennicą, i zbliżył ku niej swój nos. Koty wokół donośnie skandowały imię jej i jej brata na czele z rodzicami dwójki. Szałwiowe Serce zerknął w ich stronę i na chwilę zatrzymał się na Rysim Borze. Nieco skrzywił się na pysku. Ze wszystkich kociąt, jakie przejdą przez żłobek Klanu Nocy, został mentorem dziecka swojego byłego mentora, który wciąż miał do niego niesmak... Kiedy tylko jednak wojownik go zauważył, Szałwik odwrócił wzrok i zwrócił go w stronę swojej uczennicy. Chyba nigdy wcześniej z nią nie rozmawiał. Trochę głupio było się poznać dopiero na ceremonii, ale już trudno.
— No to... Witaj, Borówko. Znaczy, Borówkowa Łapo — miauknął, niezdarnie przygryzając się w język. — Mam nadzieję, że cieszysz się ze swojej ceremonii i podczas treningów poznamy się lepiej — dodał po chwili, próbując brzmieć przyjaźnie.
— Oczywiście! Od czego zaczynamy? — zapytała, siadając przed kocurem i owijając ogon wokół swoich łapek.
Tradycyjnie najpierw pokazywało się tereny — pomyślał. Momentalnie przypomniał sobie, jak wyglądał jego pierwszy dzień jako uczeń – Sumowa Płetwa oprowadził go po południowych kresach, a resztę dnia spędzili na dokładniejszej nauce pływania. Wspomnienie zmarłego mentora sprawiło, że chwilowo posmutniał, ale przypomniał sobie o obowiązku. Właśnie. Przecież Borówkowa Łapa nie miała czasu na siedzenie z nim tu, aż się porządnie zastanowi, co tu zrobić.
— Oprowadzę cię po terytorium. No, przynajmniej jego części... Chodź za mną — powiedział kotce, która momentalnie wstała i podążyła za swoim nauczycielem.
Skierował się na północ. Podejrzewał, że Borówka nie była jeszcze za dobrym pływakiem, więc wolał wybrać ścieżkę, która składała się z tylko jednego strumyczka, a nie szerokiej rzeki z wieloma przystankami po drodze. Tym będzie się martwił dopiero jutro.
Doszli do granicy obozu, którą woda dzieliła z lądem. Zanurzył w wodzie przednie łapy, a następnie ruchem głowy zachęcił białą do zrobienia tego samego.
— Ten odcinek nie jest taki straszny, jak wygląda. Pamiętasz kącik zabaw? Na pewno uczyłaś się już pływać. Teraz rzeka jest wolna, więc nurt cię nie porwie.
— Mam przepłynąć na drugą stronę?
— Tak. Jeśli się boisz, mogę cię asystować.
— Wydaje mi się, że sobie poradzę... — odpowiedziała, robiąc kilka kolejnych kroków w głąb wody. Szałwiowe Serce wzruszył ramionami. Przynajmniej była pewna siebie, to się ceni.
Ku jego zaskoczeniu Borówkowa Łapa znalazła się na drugim brzegu szybciej od niego, nie mając większej ilości problemów po drodze. Gdy już tam dotarł, kotka siedziała tam i lizała mokrą sierść.
— Brr... Zimna — wymruczała do niego pomiędzy pociągnięciami języka.
— Zimna. A jak przyjdzie pora nagich drzew, będzie jeszcze zimniejsza. Albo całkiem zamarznie — mruknął i odsunął się nieco od uczennicy, by swobodnie otrzepać się z nadmiaru wody. — Jesteś szybkim pływakiem. To dobra cecha dla nocniaka — pochwalił ją.
— Dziękuję! — odpowiedziała, delikatnie się uśmiechając. — Tata mówił mi to samo.
Na chwilkę kocur się wygrymasił, po czym złagodniał i spojrzał w dal. Wolał nie myśleć już o Rysim Borze. Zresztą, musieli iść dalej, a nie zatrzymywać się na pogaduszki. Wolał, by w połowie nie zastała ich ciemność.
— Chodź. Pójdziemy... Hm. W sumie, możesz wybrać drogę — mruknął i spojrzał w stronę Borówki, która właśnie stawała u jego boku. — Możemy iść dalej naprzód, w stronę granic z innymi klanami, albo zapuścić się w las po prawej.
Zastanawiała się przed parę uderzeń serca.
— To może niech będzie ten las.
— No to skręcamy — powiedział, a już po paru dłuższych krokach zaczęły otaczać ich pnie wysokich, starych drzew. Trzymał się blisko brzegu, przez co w uszach mogli usłyszeć szum płynącej obok rzeki.
— To miejsce nie ma żadnej nazwy? — zapytała Borówkowa Łapa, przerywając tę krótką ciszę.
— Nie. To taka puszcza. Na pewno będziemy często tu przychodzić na polowania. Jest tu mnóstwo zwierzyny, która nieraz sama wskakuje w łapy.
— A kiedy zaczniemy polowanie?
— Tego jeszcze nie wiem. Zobaczymy, jak się będziesz sprawować — zaśmiał się. — Nie no, ale przed nauką polowania jest jeszcze parę rzeczy, które trzeba zaliczyć. Bycie wojownikiem to nie tylko łapanie myszy i przeganianie lisów. Trzeba najpierw poznać wszystkie zasady, w tym kodeksu wojownika, ślady, jakie zostawiają po sobie zwierzęta, te w ziemi, na drzewach i wyczuwalne nosem, tropienia przeciwnika, skradania... Trochę tego jest. Ale bez paniki, nie będzie tak źle. Zanim się obejrzysz to przejdziemy do tych ciekawszych rzeczy — zapewnił ją z nadzieją, że nie zraził swojej uczennicy już pierwszego dnia szkolenia...
— Och, okej! W takim razie będę czekać — miauknęła.
— Masz motywację, by prędko opanować te wszystkie podstawy. A teraz cisza — przerwał kotce, widząc, jak ta już otwiera pysk. — Chłoń zapachy lasu. Będziesz musiała dobrze je poznać.
Borówkowa Łapa skinęła głową, widocznie skupiając się na podarowanym zadaniu. Szli dalej, aż drzewa ustąpiły, a przy wodzie ukazała im się dziwna konstrukcja.
— Spójrz — polecił swojej uczennicy, a ta skierowała wzrok w tą samą stronę, co mentor. — Oto Zrujnowany Most.
Pozwolił Borówce podejść bliżej i bacznie obwąchać ucięte belki, które niczym nie przypominały tych, które przed chwilą mijali na łonie natury.
— Tu rosły kiedyś drzewa?
— To sprawka dwunogów. Łączy jedną stronę rzeki z drugą, lecz nie radziłbym ci próbować. Trzeba umieć dobrze balansować, a nawet wtedy jest spora szansa, że straci się równowagę i wpadnie do wody — wyjaśnił. — Czasem na tych pieńkach odpoczywają kormorany. To takie duże, drapieżne ptaki; zwykle siadają, by wysuszyć sobie po polowaniu pióra. Taki jeden mógłby wykarmić pół klanu, ale jak tylko jakiegoś zobaczysz, to zdasz sobie sprawę, czemu rzadko kiedy się na nie poluje. Mają dzioby równie ostre co ich pazury — ostrzegł, po czym nagle wstał i zaczął iść dalej. — Dalej jest jeszcze jedno ciekawe miejsce — dodał, co zachęciło Borówkę do przyspieszenia kroku.
Zanim doszli do Łódki, o której myślał Szałwiowe Serce, kotka zwróciła uwagę na niecodziennie wyglądające drzewo obok nich.
— A to co? — zapytała, końcówką ogona wskazując na duże leże skryte pomiędzy półnagimi gałęziami. Przypominało legowisko, na którym koty spały w obozie, lecz zamiast z mchu składało się z wielu splecionych ze sobą gałązek.
— Masz dobre oko. To Bocianie Gniazdo. Jedna para wraca tu w każdą porę nowych liści i wychowuje swoje młode. Widziałaś kiedyś bociana?
— Może? — odpowiedziała po krótkim namyśle bez przekonania.
— Jakbyś zobaczyła, to nie powiedziałabyś "może". Tak wielkie stworzenia zostają w głowie na bardzo długo — miauknął nieco żartobliwie i ruszył dalej. Już z daleka było widać kolejną niecodzienną, drewnianą strukturę.
— Stara Łupina. Wygląda trochę jak wyjedzony orzech.
— Kolejny taki pieniek, jak przy Zrujnowanym Przejściu... — wymamrotała na wpół do siebie Borówka, która bacznie obwąchiwała nowy obiekt.
— Moście — poprawił uczennicę. — Ale prawda. Kolejna zabaweczka dwunogów, którą najwyraźniej tu zostawili — westchnął, po czym wpadł na pewien pomysł. — Chcesz wskoczyć do środka?
Biała przekrzywiła łebek w zaskoczeniu.
— A to bezpieczne?
— Chcesz się przekonać? — odpowiedział przekornie, uśmiechając się.
<Borówkowa Łapo?>
[1102 słów]
[przyznano 11%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz