— Nie wiem, jak się nazywa… Ale chyba jedzą drzewa. Pewnie po to im takie duże paszcze… Często widzę takie na pieńku, z którego mówi Spieniona Gwiazda… Tam go złapałem — powiedział, wciąż cicho, ale z zauważalną dumą w głosie, wypinając puchatą pierś do przodu.
Bardzo cieszyło go to, że przynajmniej jedno z jego rodzeństwa przynajmniej częściowo podzielało jego zainteresowania i pozwalało mu na rozgadywanie się na ich temat. Gdy już miał przejść do kolejnego owada, nagle do kociarni wbiegli Tojad wraz z Juniorką, przerywając prowadzony przez Lulka wykład. Zarówno Rosiczkę, jak i jego zdziwiło ich nagłe wtargnięcie - wcześniej bowiem widzieli ich, jak ci bawili się w berka wraz ze Żmijowcem, niedaleko plotkujących ze sobą Wężyny i Kotewkowego Powiewu. Musiało się więc coś stać… Przynajmniej biało-czarny miał taką nadzieję, nie kryjąc swojej irytacji.
— Ten sepleniący pręgus wniósł właśnie do obozu jakąś futrzastą rybę! — wykrzyknęła najstarsza koteczka, a stojący obok niej Tojad żywo pokiwał głową, potwierdzając jej słowa — Jest duża i się wije!
Na mordkach obojga przysłuchujących się tym rewelacjom kociaków pojawiło się nieskrywane zaskoczenie. Prędko podnieśli się z ziemi i pogonili za rodzeństwem, wypadając z kociarni na zewnątrz, niemal nie przewracając się na zakręcie. Tam czekał już na nich Żmijowiec, z daleka przyglądający się tej osobliwej sytuacji, pilnując, aby przypadkiem ta przedziwna piszczka nie zniknęła przed przybyciem brakujących dzieciaków.
— Ale dziwna! — pisnęła cicho Rosiczka, szeroko otwierając zielone oczka.
— Nie jadłbym tego… — dodał z obrzydzeniem Tojad, teatralnie wykrzywiając pyszczek.
— Ale to nie wygląda jak ryba… — mruknął pod nosem Lulek, patrząc w tym samym kierunku, co jego młodszy braciszek.
— To czym innym miałaby być? — prychnęła Juniorka — Cała ocieka wodą… No pewnie, że ją wyłowili!
— To dlaczego tyle kotów się przy niej zebrało, hm? To musi być coś ciekawszego… — odburknął Żmijowiec, wskazując na niemałe zbiegowisko, które wytworzyło się dookoła przyniesionego przez wojownika… Czegoś.
Rzeczywiście, młodsza Wężyna nie myliła się całkowicie - niezidentyfikowany obiekt wił się jak ryba i ociekał wodą, ale… Zdecydowanie bardziej przypominał kota, po prostu zupełnie przemoczonego i, biorąc pod uwagę pogodę, kompletnie przemarzniętego. Lulek wolał jednak nie podejmować prób przekonania reszty do swoich racji, wiedząc, że i tak nic by to nie przyniosło. Skupił się więc na obserwowaniu rozgrywającej się na ich oczach dziwnej sceny, mrużąc żółte ślepka.
Nie trzeba było czekać długo, aby zrobiło się dla nich jeszcze bardziej interesująco - cała piątka prędko zauważyła zmierzającą w kierunku żłobka czarno-białą kotkę o smukłej sylwetce, w której białawy kocurek rozpoznał jedną z medyczek. Kroczyła przez obóz z gracją, ale dość szybko, mijając wścibskie kocięta, nie poświęcając im ani krztyny uwagi. Powiedziała coś do Kotewkowego Powiewu, a następnie zawróciła, zmierzając w kierunku lecznicy, wraz z podążającą za nią piastunką. To, rzecz jasna, wyłącznie podsyciło ciekawość piątki urwisów. Gdy tylko starsze kocice odeszły na tyle daleko, aby nie mogły ich dosłyszeć, ponownie zrobiło się gwarno i głośno. Przykuło to uwagę ich rodzicielki, która powoli podniosła się na łapy, ziewając i podchodząc do nich, obrzucając swój miot pytającym spojrzeniem. Słysząc najróżniejsze, zupełnie oderwane od rzeczywistości wynurzenia swoich pociech, prędko wtrąciła się do rozmowy, przerywając tę naiwną wymianę zdań.
— To żaden wodny potwór… Chociaż rzeczywiście, wygląda pokrakowato — westchnęła kocica znudzonym tonem, wywracając ze znużeniem oczyma — Jakaś mała znajda. Przynajmniej tak powiedziała ta kocica, która wzięła ze sobą kotewkę…
Kocięta przysłuchiwały się temu, błyszczącymi wpatrzone w mamusię. Po tym, jak skończyła mówić, pokiwały główkami, wszystko już rozumiejąc i po krótkiej rozmowie znowu się rozpierzchły. Juniorka tym razem przykleiła się do matki, rozmawiając z nią o czymś dość podekscytowanym głosem, na co Wężyna jedynie przypatrywała jej się z rzadkim dla niej ukontentowaniem wymalowanym na mordce. Żmijowiec i Rosiczka za to odeszli gdzieś na bok, co sprawiło, że Lulek musiał - niechętnie - przełożyć kontynuację wcześniej prowadzonego "wykładu" na później. Klapnął więc na ziemi przy wejściu do kociarni, grzebiąc łapką w błotnistej od ciągłych deszczy glebie, po czym przeniósł wzrok na rudego kocurka siedzącego obok. Pacnął go delikatnie w bok, chcąc zagaić z nim rozmowę.
— Skoro to kociak… Chyba będzie mieszkać z nami, hm?
< Tojad? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz