Minęły około dwa księżyce, odkąd dzieci Mrocznej Wizji i Makowego Nowiu opuściły żłobek. Nadchodził więc czas, aby dwie płowe znajdki do nich dołączyły. Po białym śnieżnym puchu pozostały tylko wspomnienia. Temperatura wzrosła, jednak dalej było dość chłodno. Co jakiś czas padał deszcz, śnieg lub oba jednocześnie. Niebo było przysłonięte chmurami, tylko naiwne koty mogłyby wierzyć, że w najbliższym czasie przebiją się przez nie jakieś promienie słońca.
Przez to wszystko futro Kremika przez większość czasu było całe posklejane i ubrudzone. Może nie było bardzo długie, lecz też niekrótkie i pozwalające utrzymać się w czystości. Kociak starał się je myć regularnie, jednak warunki pogodowe nie pozwalały na to, by przez dłuższą chwilę nie miał na całym ciele dodatkowych brązowych łat. Kolejnymi, nawet ważniejszymi, problemami w tej sytuacji było ciągłe uczucie bycia mokrym, którego nienawidził, szczególnie po tym, co przeżył, oraz potęgowane przez wilgoć uczucie zimna.
Odkąd został sam z siostrą, mógł trochę odpocząć od walk. Pustułka raczej zajmował się swoimi nowymi uczniowskimi obowiązkami, a Plamka nie była skłonna do bicia go. Spędzał więc czas przy wyjściu z kociarni. Znalazł w miarę suchy kąt, z którego mógł obserwować życie obozu. Czasem rozmawiał z innymi kotami, Koperkiem lub Brukselką. Słuchał uważnie ich opowieści, głównie dotyczyły one klanu gwiazdy. Za to od innych często słyszało o mrocznej puszczy.
Tworzyło to mętlik w głowie kocurka. Swoje poglądy opierał zazwyczaj na zdaniu innych. W momencie, gdy słyszał ciągle co innego, nie miał stałego światopoglądu. Starał się dopasowywać nim do kota, z którym aktualnie rozmawiał. Nie był w stanie rozstrzygnąć, który z jego pobratymców mówił prawdę. Który ma racje i przedstawia właściwe wartości. Według którego kodeksu moralnego miał postępować?
* * *
Nad lasem zapanowała całkowita ciemność, w tym momencie jakiś kot wszedł do żłobka. Zakradł się do szylkretowego kocurka i wyciągnął go na zewnątrz. Kociak był zdezorientowany, nie rozumiał co się dzieje, czemu został obudzony?
— Przepraszam, kim jesteś? — zapytał niepewnie.
Nie uzyskał odpowiedzi.
— O co chodzi, co się dzieje? — spytał trochę głośniej, może nieznajomy go nie usłyszał?
Znów nic.
— Zrobiłem coś nie tak? — skulił się, niemal przyklejając się do podłoża. Zaczęła przepełniać go panika.
Kot w końcu zareagował, chociaż nie tak jak oczekiwał. Pochwycił Kremika za kark i podniósł z ziemi. Następnie odwrócił się tyłem do niego, ogonem pokazał, że ma za nim podążać i ruszył przed siebie. Młodziakowi z lęku łapy zaczęły się trząść i odmawiać posłuszeństwa, jednak starał się dotrzymywać kroku. Poszedł za nieznajomym z prostego powodu, pachniał klanem, a wobec pobratymców, szczególnie starszych musiał być w pełni posłuszny.
Wyszli z obozu, w ciemności ledwo widział, przez co ciągle o coś haczył, pewnie zostawił kilka kłębków futra na jakiś krzakach. Pod łapami czuł głównie błoto, czasem wdepnął do jakiejś kałuży, rozpryskując brudną wodę na wszystkie strony. Zdarzało się też, że jego łapy natrafiły na jakąś szyszkę lub kamyk.
Starał się nie zgubić z oczu swojego, jak miał nadzieję, przewodnika. Szedł za nim posłusznie, w aktualnej sytuacji najgłupszym co mógłby zrobić, byłaby ucieczka. Bał się przeraźliwie, ale nie był nigdy poza obozowiskiem, a teraz dodatkowo wszędzie było czarno. W tej sytuacji oddalenie się mogło oznaczać tylko jedno, śmierć.
Wędrowali tak przez dłuższą chwilę, lecz w końcu dotarli na niewielką polanę. Chmury rozsunęły się, a nikłe światło księżyca rozświetliło miejsce. Tak jak aktualnie wszystkie tereny, ten również był pełen błota i kałuż. Plac otaczały krzewy i drzewa, oczywiście jeszcze pozbawione liści czy choćby pędów. W jednym miejscu było kilka większych głazów. Nic specjalnego, chociaż blask światła odbijający się od nich nadawał specyficznego klimatu. Dla Kremika wyglądało to dość mrocznie.
Kociak usłyszał huczenie sowy, przestraszony rozejrzał się po okolicy, lecz nigdzie nie dostrzegł potencjalnego niebezpieczeństwa. Wyostrzył wszystkie swoje zmysły, jednak początkowa chwila rozproszenia dała okazję Wilczakowi, który go tu przyprowadził na rozpłynięcie się w otchłani lasu i samotny powrót do obozu.
Młodzik trząsł się ze strachu, słyszał opowieści o potężnych nocnych ptakach będących w stanie zabić kota. W poszukiwaniu oparcia spojrzał w kierunku, w którym przed chwilą był jego przewodni. Przestraszony zauważył, że zniknął. Co-co się dzieje? – pomyślał całkowicie zagubiony. Podczas wędrówki starał się znaleźć jakieś wytłumaczenie jej celu. Jednak teraz nie rozumiał już niczego.
Zaczął biec przed siebie, niemal na oślep. Nawoływał przy tym dawno już nieobecnego przewodnika.
— Hej! Zaczekaj! Proszę! Wróć! Błagam! — Oczy zaczęły zachodzić mu łzami. — Ja... Ja nie wiem, co zrobiłem nie tak, przepraszam, wybaczcie. — Jego głos zaczynał się łamać. Pośpiech, ograniczona widoczność i śliskie podłoże zrobiły swoje, kociak poślizgnął się. Przednie łapy podwinęły mu się pod brzuch i zarył pyskiem w ziemię. Chwilę leżał w błocie, może tak miało być? Zawiał chłodny wiatr, powiew zimna zamiast dobić kociaka otrzeźwił mu na chwilę umysł.
Wpadł na jakiś pomysł, nie lepszy od tego, co było przed chwilą, ale zawsze coś. Wstał i zaczął krążyć spokojnie po polanie, zataczał coraz większe koła wokół niej. Wołał:
— Jeśli mnie słyszysz, odpowiedz proszę! Jest tam ktoś? Proszę, pomóżcie mi, zgubiłem się. — Miał nadzieję, że nawet jeśli Wilczak go porzucił, to jakiś inny kot się nad nim zlituje. Była to też jego modlitwa, chyba do Klanu Gwiazdy, ale w sumie sam nie był pewien.
Jego głos zaczął słabnąć, stwierdził, że skoro do tej pory nikt go nie usłyszał, to nikt już tego nie zrobił. Zaczął sobie szukać jakiejś kryjówki, jak robił to w domu, by ukryć się przed nękaniem brata. Wybrał na nią pobliskie krzaki, na drzewo raczej nie umiałby się wspiąć, a kamienie go przerażały. Ostrożnie wszedł pod plątaninę gałęzi, położył się na obrzydliwym błotnistym podłożu. Jego poza pozwalała na ucieczkę w każdej chwili, obawa o własne życie była widoczna w każdym włosku kociaka. Niewyspanie się nie poprawiało jego sytuacji, sen traktował również jako formę ucieczki przed przerażającą rzeczywistością. Przymknął na chwilę oczka, to wystarczyłoby usnąć.
On może spał, lecz nocne stworzenia panoszył się po lesie i nie zamierzały w najbliższym czasie wracać do swoich jam, nor czy gniazd. Nagłe skrzeczenie jakiegoś z nich wybudziło go z płytkiego snu. Zerwał się z miejsca do biegu i zaczął w pośpiechu szukać kolejnej kryjówki. Wybrał na nią przerażające wcześniej skały. Bał się ich, nie mógł być jedynym, który miał wobec nich takie odczucia. Dzięki straszności tych kamieni nikt tutaj nie przyjdzie – próbował przekonywać sam siebie. To on był tym płochliwym, który bał się wszystkiego, a nie jego potencjalni mordercy.
Wszedł do luki między dwoma głazami, było tam przyjemnie sucho. Starał się zasnąć, lecz tym razem nie było to takie proste. Widział oczy nocnych żyjątek wpatrujących się w niego. Próbował ignorować ich przenikliwe spojrzenia, jednak nie był w stanie. Skulił się tak mocno, jak umiał. Po pewnym czasie w końcu zaczął przychodzić do niego sen, kiedy już miał zaznać odpoczynku, usłyszał przeraźliwe zawodzenie. Czuł, że serce wystrzeli mu z piersi.
Ponownie wybiegł z kryjówki. Zatrzymał się pośrodku polany, rozejrzał się wokół. Otworzył szeroko oczy i ciężko dyszał. Z każdego, dosłownie każdego miejsca gapiły się na niego różnego kształtu i rozmiaru płonące ślepia. Oczy, oczy były wszędzie. Gapiły się. Przeszywały. Mordowały. Oceniały. Szykowały się do skoku.
Były na niebie. Były na ziemi. Na drzewach i w krzakach. Zabiją go. Nie zabiją go. Zniszczą. Ocalą. Klan Gwiazdy. Mroczna puszcza. Widział oczy zmarłych wojowników. Widział oczy zwierzyny. Widział oczy morderców.
WIDZIAŁ OCZY.
Wydał dźwięk będący połączeniem wycia mordowanego kota i pisku kocięcia oddzielonego od matki.
— Plamko, Pustułko, Makowy Nowiu, Mroczna Wizjo, mamo, Pierniku, Koperku. KTOKOLWIEK, błagam pomocy. Pomóżcie mi! Mroczna Puszczo, Klanie Gwiazdy. Błagam, błagam, błagam — nawoływał, starając się unikać spojrzeń ślepi, jego głos początkowo był błagalny i pewny, z czasem coraz słabszy i płaczliwy. — Uratujcie mnie, proszę — dodał cichym, zmęczonym głosem.
Jego organizm zmęczony brakiem snu, płaczem, krzykiem nie miał już siły walczyć. Położył się tam, gdzie stał i przykrył głowę łapkami, byle nie widzieć oczu. Ciało się poddało, ale umysł dalej go dręczył. Dlaczego się tutaj znalazł? Co takiego zrobił? Czym zawinił? Starał się uciec w sen, ale wtedy znów nawiedzały go fale myśli. Spotka kiedyś jeszcze siostrę? Zdradził klan w jakiś sposób? Był zbędny?
Zaczęło mu się robić niewygodnie we własnej skórze, wcześniej bezpieczna przestrzeń przestała taka być. Otworzył oczy, licząc, że może chociaż reszta świata wróciła do normy. Wystarczyło uchylenie powiek i przekonał się, jak bardzo się mylił. Natychmiastowo je zacisnął, jednak tak chwila wystarczyła, aby potworne ślepia wpełzły również do jego umysłu.
W głowie wirowały mu pytania, wątpliwości oraz wizje oczu penetrujących jego wnętrze. Zaczęło mu robić się niedobrze. Czuł, że traci zmysły. Oczy, oczy, oczy. OCZY! Ponownie zawył. Nie wiedział już co robić. Wysunął pazury i wbił je sobie w głowę, nie wiedział, czemu to zrobił. Początkowo był przerażony swoim zachowaniem, myślał, że do reszty oszalał. Jednak po krótkiej chwili poczuł, poczuł dziwny spokój.
Nie rozumiał, co się dzieje, ale, ale jego umysł w końcu się uciszył! Schował pazury, głowa go bolała, wyczuł zapach krwi. Ale oczy zniknęły! Lęki zniknęły! Czuł, że to, co się stało, nie było dobre, że nie powinien tego robić. Jednak nie to było ważne w tej chwili, teraz mógł w końcu spokojnie zasnąć, może się zamartwiać w jakikolwiek inny dzień. Zmęczony, dalej niespokojny, z bólem fizycznym zagłuszającym ten psychiczny w końcu zasnął.
Leżał w miejscu, w którym został opuszczony poprzedniej nocy. Wyglądał, jakby przeżył wojnę. Miejscami miał powyrywane przez chaszcze kępki futra, na pyszczku resztki zaschniętej krwi. Do tego cały był w błocie. Wycieńczenie dawało o sobie znak, żaden z odgłosów lasu nie był w stanie go obudzić. Zrobiło to dopiero przybycie wojownika Klanu Wilka, który szturchnął go łapą.
Kremik wstał oszołomiony, gdy zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje, zaczął przepraszać wojownika.
— Przepraszam, nie wiem, czym zawiniłem, ale nigdy więcej się to nie powtórzy. Błagam, pozwól mi wrócić do obozu. Poprawię się, obiecuję. — Starał się przekonywać kota, ten jednak tak samo, jak wcześniej wstał, dał ogonem znać, że ma za nim podążać i milcząc, ruszył przed siebie.
Droga powrotna minęła im spokojnie, mimo to kociak szedł, ciągnąc ogon po ziemi i kuląc się na najmniejszy szelest. Po dotarciu na miejsce zobaczył swoją siostrę i inne koty, które zebrały się w centrum obozu. Chciał podejść do siostry, ale bał się tego zrobić. Ciągle uważał, że ostatnie wydarzenia były karą za jego słabość lub uprzykrzenie życia współklanowiczom. Usiadł i zaczął czyścić sobie futerko, aby zająć jakoś czas i uniknąć niewygodnych pytań o krwawe ślady.
Nagle usłyszał swoje imię z ust przywódcy, na ich dźwięk podszedł pod pień, z którego przemawiał. Początkowo był przerażony, myślał, że dodatkowo zostanie publicznie ukarany. Zamiast tego został mianowany uczniem! Dostał nowe imię Poziomkowa Łapa, od teraz był Poziomkiem. Czy całe cierpienie przeżyte ostatniej nocy było tego warte? Trudno to ocenić, jednak miał nadzieję, że tak.
Na mentora dostał Kosaćcową Grzywę, ładnego i dobrze zbudowanego w większości białego kocura. Podszedł do niego i dotknęli się nosami. Nauczyciel powitał swojego pierwszego w życiu ucznia.
Rozpoczynał się nowy etap w życiu Poziomkowej Łapy.
[1824 słowa]
[przyznano 36%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz