[Przeszłość, Pora Opadających Liści, dzień testu Strzępki]
Pietruszkowa Błyskawica wiedziała, że nie może już dłużej zwlekać. Gąsienicowa Łapa był gotowy, by stać się pełnoprawnym wojownikiem — i to od dawna. Jednak coś powstrzymywało ją przed podjęciem tej decyzji. Może robiła to celowo, a może tak po prostu wyszło. Chciała spędzić z nim jeszcze trochę czasu, szkolić go, patrzeć, jak się rozwija. Ale w końcu musiała pogodzić się z tym, że pisklę musi opuścić gniazdo. I to właśnie dziś nadszedł ten moment. Wzięła głęboki oddech i podniosła się z posłania. Przez kilka uderzeń serca trwała jeszcze w zamyśleniu, a potem zeskoczyła ze skalnej półki, lądując miękko na kamiennym podłożu jaskini. Jej spojrzenie natychmiast powędrowało w kierunku legowisk uczniów, lecz nie zdążyła nawet podejść. Z legowiska niemal wyskoczył młody kocurek. Jego oczy błyszczały z nadziei, a wąsiki drgały z emocji.
— Pietruszkowa Błyskawico! To dzisiaj, prawda? Mój test?! — pisnął podekscytowanym głosem.
— Tak. Ruszamy. A raczej ty ruszasz — odpowiedziała spokojnie, choć w jej głosie pobrzmiewała nuta wzruszenia. — Udajmy się do Pogorzeliska.
Nie potrzebowała powtarzać dwa razy. Gąsienicowa Łapa natychmiast wybiegł przed nią i poprowadził drogą ku wyjściu z jaskini.
Poranne słońce oświetlało zbocze, po którym wspinali się zwinnie. Wiatr poruszał źdźbłami trawy, szepcząc cicho wśród łąk, które musieli przebiec. W końcu dotarli do miejsca, gdzie ziemia była martwa – wypalona, czarna i spękana, jakby natura sama odmówiła tu życia. Tuż przed nimi rosła samotna wierzba – jedyna żywa istota na tym smutnym terenie. Zwolnili kroku. Ich łapy stąpały ostrożnie po popiołach przeszłości. Pietruszka zatrzymała się i spojrzała na Gąsienicową Łapę, który wpatrywał się w drzewo z mieszaniną szacunku i smutku.
— Co wiesz o tym miejscu? — zapytała cicho.
— Tu chowamy zmarłych... — zaczął, zniżając głos. — Liderzy spoczywają najbliżej wierzby. To dzięki ich sile witalnej drzewo nadal żyje. Pozostali wojownicy leżą dookoła. Jeśli ktoś zostanie pochowany poza Pogorzeliskiem... znaczy, że nie był godny — dokończył z ciężkim westchnieniem, rzucając spojrzenie na martwy krajobraz.
Pietruszkowa Błyskawica skinęła głową.
— Dobrze. Ruszajmy dalej. Teraz do Sowiego Strażnika.
Młody kot natychmiast ruszył przodem. Dopiero gdy zostawili za sobą spaloną ziemię, jego krok nabrał lekkości. Znów podskakiwał z radością, jakby wróciło mu całe młodzieńcze zapałanie. Przeskakiwał z gracją po kamieniach w rzece, każdy ruch jego łapy był przemyślany, perfekcyjny – chciał się wykazać, pokazać, że zasługuje na miano wojownika.
Dotarli do ogromnego drzewa – starego, potężnego dębu z gniazdem wysoko w konarach.
— W gnieździe u góry ktoś jest! — zawołał nagle Gąsienicowa Łapa, nie czekając nawet na pytanie. — Sowi Strażnik to kot wybierany raz na pół wschodu. Obserwuje teren i pilnuje granic.
Kotka uśmiechnęła się, dumna z jego spostrzegawczości.
— Teraz Sekretne Tunele — wyjaśniła krótko.
Zanim skończyła mówić, Gąsieniczek już pędził przed siebie.
Ziemia w tej części była sucha, pokryta piaskiem, zaroślami i kamieniami. Wejście do tuneli było dobrze ukryte – ledwo dostrzegalne wśród naturalnych przeszkód.
— Sekretne Tunele! — zawołał kocurek, stając przed wejściem. — Ciągną się przez nasze tereny, ale też przez ziemie Klanu Wilka i Klanu Burzy!
Już miał wskoczyć do środka, lecz nagle się zatrzymał. Zmarszczył czoło, po czym uniósł pysk i powąchał powietrze.
— Poza zapachem Klanu Klifu nic niepokojącego nie wyczuwam — oznajmił z powagą.
— Teraz zaprowadzisz mnie tunelami pod granicę z Klanem Wilka — odparła Pietruszka i ruszyła tuż za nim, choć na moment zatrzymała się, by rzucić spojrzenie za siebie.
Cisza w tunelach była przytłaczająca. Ściany ocierały się o ich futra, powietrze było gęste, jakby nasycone kurzem i wspomnieniami. Każdy krok dudnił echem, które odbijało się głucho w podziemiach. Na szczęście droga nie była długa.
Wyskoczyli spod ziemi i od razu uderzyła ich świeżość iglastego lasu. Wysokie sosny szumiały nad ich głowami, a granica z Klanem Wilka była tuż obok – cicha, niewidzialna, ale wyczuwalna. Gąsienicowa Łapa spojrzał na Pietruszkową Błyskawicę z pytaniem w oczach.
— Zapolujemy tu. Powodzenia! Gdy coś złapiesz, dogonię cię! — oznajmiła z iskrą w oku i bez wahania wskoczyła w najbliższe krzaki, oddalając się nieznacznie. Wiedziała, że gdzieś w pobliżu rosło intensywnie pachnące zioło – jego aromat miał stłumić jej własny zapach. Wytarzała się w nim dokładnie, starając się nie zostawiać śladów. Gdy wróciła, uczyniła to cicho, skrycie, niemal bezszelestnie. Ukryta za gęstwiną obserwowała swojego ucznia z nieukrywaną ciekawością i dumą. Gąsienicowa Łapa przez chwilę stał nieco zdezorientowany, kręcąc uszami, jakby nie do końca rozumiał, co ma zrobić. Jednak po kilku oddechach się wyprostował – wyraźnie zebrał w sobie siły – i ruszył w głąb lasu. Nie musiał długo czekać na okazję. Niebawem jego wzrok przykuła zięba, która właśnie wylądowała na skraju polany. Energicznie przetrząsała runo leśne w poszukiwaniu nasion lub drobnych owadów. Kocurek nie zawahał się ani chwili. Przyjął pozycję łowiecką, napiął mięśnie, aż pod delikatnym futrem zadrżały włókna. Skok był niemal doskonały – szybki i precyzyjny. Chwycił ptaka za kark i jednym, dobrze wyuczonym ruchem zakończył jego życie. Z lekkim westchnieniem ulgi schował zdobycz pod jednym z krzewów i ruszył dalej. Tymczasem Pietruszkowa Błyskawica, nie tracąc go z oczu, dyskretnie zabrała ptaka i kontynuowała obserwację z dystansu – wystarczająco blisko, by słyszeć każdy jego krok. Po pewnym czasie Gąsieniczek upolował nornika – jego druga zdobycz tego dnia. Wtedy właśnie Pietruszka wyszła z ukrycia. Poruszyła się pewnie, a jej obecność była nagła i wyraźna. Futro ucznia stanęło dęba. Zaskoczenie w jego oczach mówiło wszystko – nie spodziewał się jej zobaczyć. Było jasne, że jego węch nie należy do najmocniejszych – najwyraźniej zbyt mocno skupiał się na zadaniu, by ją wyczuć.
— Pietruszko! Co tu robisz? — zapytał, wyraźnie zaskoczony, a zaraz potem zauważył znajome pióra wystające z pyska mentorki.
— Szukałam cię, a po drodze… znalazłam to — wymruczała spokojnie, odkładając martwą ziębę na ziemię.
— Źle ją ukryłem? — zapytał niepewnie, marszcząc brwi.
— Nie, ukryłeś dobrze — odpowiedziała, liżąc łapę. — Po prostu czułam twój zapach. Wracamy do tuneli i idziemy pod rzekę – dodała, chwytając w zęby zdobycz.
Gąsieniczek nie powiedział nic więcej – tylko skinął głową, porwał nornika i pognał z powrotem do wejścia tuneli.
Tym razem droga była dłuższa. Jednak w dobrym towarzystwie, nawet milczenie nabierało znaczenia – ciche, wspólne kroczenie przez ziemne korytarze miało w sobie coś z rytuału. Ich futra ocierały się o ciasne ściany, a ciężkie, ziemiste powietrze sprawiało, że każdy oddech trzeba było brać głęboko.
W końcu wydostali się na zewnątrz. Przekroczyli rzekę, kamień po kamieniu, i znów znaleźli się w lesie. Ukryli wcześniejsze zdobycze pod stertą liści i rozdzielili się. Pietruszka, jak wcześniej, postanowiła obserwować swego ucznia z ukrycia.
Skacząc po drzewach, poruszała się z lekkością, którą osiąga się tylko po miesiącach treningu. Wśród gałęzi nagle złapała znajomy zapach. Zatrzymała się, poruszyła uszami i… dostrzegła liliowe futro poruszające się wśród liści. Bezszelestnie zbliżyła się i wydała z siebie cichy dźwięk, dając znać o swojej obecności. Gdy kocur się odwrócił, usiadła obok niego.
— Stokrotkowa Pieśnio! Co ty tu robisz? — zapytała zaskoczona, przechylając łeb.
— Przeprowadzam test Postrzępionej Łapie — wyjaśnił spokojnie, nie odrywając wzroku od terenu. — A ty?
— Ja robię test Gąsienicowej Łapie! — odpowiedziała z lekkim śmiechem w głosie.
Przez chwilę patrzyli na siebie z rozbawieniem, jakby nagłe spotkanie w lesie było częścią jakiegoś tajnego planu.
— To chodź, poinformujemy ich i będziemy polować w innych częściach lasu — zaproponował kocur, gotowy zejść z drzewa.
— Nie, czekaj! To będzie dla nich dobra lekcja, jak działać wspólnie — odparła szybko kotka, wskakując na kolejną gałąź. — Ostatnio coś się od siebie oddalili.
Dwójka wojowników zaczęła przeczesywać teren, starając się odnaleźć swoich uczniów. I w końcu ich znaleźli. Młode koty właśnie godziły się po cichej kłótni, o której mentorzy wcześniej nie mieli pojęcia. Szeptali coś do siebie, ścierając łapami ziemię, a ich spojrzenia znów stawały się cieplejsze. Pietruszka posmutniała. Spojrzała w dół z troską. Jak mogła nie zauważyć, że dwójka bliskich jej kotów zaczęła się od siebie oddalać? Jak mogła przegapić te drobne sygnały?
W końcu Pietruszkowa Błyskawica i Stokrotkowa Pieśń zeskoczyli z drzewa na miękką, leśną ściółkę. Wokół nich wiatr szumiał cicho w koronach drzew, a słońce przebijało się przez liście, rzucając drobne plamki światła na ziemię. Koty spojrzały na swoich uczniów z wyraźną dumą w oczach.
— Pietruszkowa Błyskawico? Stokrotkowa Pieśnio? — Gąsienicowa Łapa patrzył na nich zdezorientowany, lekko zaniepokojony.
— Nie wykonaliśmy jeszcze zadania... — zauważyła cicho Postrzępiona Łapa, opuszczając wzrok.
— Ależ wykonaliście. Waszym zadaniem było pokazanie, że potraficie współpracować — odpowiedziała spokojnie Pietruszkowa Błyskawica, przerywając ich wątpliwości. — Współpracować nie tylko z klanem, ale z pobratymcami.
— Współpracować...? Ale my nic nie osiągnęliśmy... — mruknął zamyślony Gąsienicowa Łapa, marszcząc brwi.
— A jednak osiągnęliście. Spójrzcie. — Stokrotkowa Pieśń skinął głową i wskazał ogonem w stronę drzewa. U jego podstawy leżała niewielka mysz, ofiara ich wspólnego wysiłku. Rodzeństwo spojrzało na siebie z zaskoczeniem. Po chwili na ich pyszczkach pojawił się nieśmiały uśmiech.
— Gratulacje. — Pietruszkowa Błyskawica skinęła z aprobatą. Jej oczy błyszczały dumą. Stokrotkowa Pieśń zrobił to samo, spoglądając na uczniów z uznaniem.
Kotka odwróciła się do swojego ucznia.
— Twój test jeszcze się nie skończył. Powinniśmy iść dalej... Spotkamy się wszyscy w obozie.
Postrzępiona Łapa aż podskoczyła z radości, a Gąsienicowa Łapa dołączył do niej w podskokach, nie mogąc powstrzymać ekscytacji. Pietruszka zaśmiała się krótko, po czym odwróciła się, gotowa do dalszej drogi. Pożegnała się z Postrzępioną Łapą i Stokrotkową Pieśnią, a następnie zniknęła w krzakach. Gąsieniczek zerknął jeszcze raz na siostrę. W jego oczach błyszczało wzruszenie. Potem pobiegł za mentorką, zdeterminowany i gotowy na kolejne wyzwania.
— Teraz pora iść do Kaczego Bajorka — oznajmiła Pietruszka, mrużąc oczy z rozmarzeniem. Kochała to miejsce. Miała z nim wyłącznie dobre wspomnienia.
Dotarli tam szybko. Nad wodą zapanowała spokojna cisza. Trawy łagodnie falowały pod wpływem wiatru, a kaczki pływały leniwie przy brzegu. Koty przysiadły na chwilę. Gąsieniczek wydawał się zamyślony, zapatrzony w odbicie słońca w tafli wody.
Wtedy Pietruszka wykorzystała okazję. Warknęła nisko, niemal bezgłośnie, i rzuciła się na ucznia. Przygniotła go do ziemi, a spłoszone kaczki zerwały się gwałtownie do lotu, wzbijając się z głośnym chlupotem w stronę nieba. Kocurek zamarł ze zdziwienia, całkowicie zaskoczony. Przez pierwsze sekundy drżał pod ciężarem mentorki, nie rozumiejąc, co się dzieje. Jednak gdy zobaczył, że Pietruszka nie zamierza przestać i powoli kieruje zęby w stronę jego gardła, instynktownie kopnął ją w brzuch. Kotka z sykiem wypuściła powietrze i potoczyła się na bok, lądując lekko oszołomiona na wilgotnej trawie. Gąsieniczek natychmiast rzucił się w jej stronę i uderzył ją łapą w ucho. Ktoś z boku mógłby pomyśleć, że próbują zrobić sobie krzywdę! Jednak wprawne oko dostrzegłoby szybko – pazury mieli schowane. To była walka testowa. Pietruszka zrobiła szybki unik, a potem zgrabnie podcięła jego kończyny. Kocur runął na ziemię, uderzając pyskiem o twardą glebę. Zanim zdążył się pozbierać, czekoladowa wojowniczka przymierzała się już do skoku, chcąc zakończyć pojedynek. Ale uczeń nie miał zamiaru się poddać. W chwili, gdy mentorka wyskoczyła w jego stronę, on uczynił to samo. Zderzyli się w powietrzu. Był silniejszy – powalił ją na ziemię. Jednak Pietruszka była o wiele zwinniejsza. Może słabsza fizycznie, ale nadrabiała sprytem. Dostrzegła niewielki kamyczek. Uderzyła nim lekko w czoło kocurka. Ten syknął zdezorientowany. Zanim zdążył zareagować, otrzymał kolejny cios w pysk. Potem kotka przywarła go do ziemi. Szarpał się, próbował uwolnić, ale jej chwyt był zbyt silny. Był w nim cały ciężar jej doświadczenia, całe życie poświęcone treningom i bitwom. W prawdziwej walce mogłaby go zabić. Ale teraz... zsunęła się z niego i zrobiła kilka kroków w tył.
— Dobrze walczyłeś — powiedziała spokojnie. — Ale pamiętaj: siła to nie wszystko. Skupiasz się tylko na zadaniu najsilniejszego ciosu. A czasem musisz użyć głowy. Strategii. Instynktu.
Zamilkła, patrząc gdzieś w bok, w korony drzew. Przez moment przeszła jej przez głowę myśl, że może to wykorzystać jako argument, by oblać młodszego. Ale zaraz potem pokręciła głową i uśmiechnęła się do siebie. Poradził sobie. Naprawdę dobrze.
— Rozumiem... Czyli... nie zdałem? — zapytał cicho Gąsieniczek, smutno opuszczając uszy.
— To jeszcze nie koniec. Zostały nam kraby! — oznajmiła z błyskiem w oku. Tym razem to ona ruszyła przodem, gnając w dół zbocza w stronę wody, a trawy wirowały za nią w rytmie przygody.
Pietruszka zatrzymała się na miękkim, ciepłym piachu i skryła się za wystającymi z ziemi kamieniami. Chwilę później dołączył do niej Gąsieniczek. Z trudem łapał oddech po biegu, ale na jego pyszczku malowała się determinacja. Rzucił na ziemię wcześniej upolowaną ziębę i nornika. Potem przysiadł cicho obok mentorki.
— Tam... — wyszeptała Pietruszka i uniosła brodę.
W oddali widać było kraba. Poruszał się leniwie po kamieniach, najwyraźniej nieświadomy obecności drapieżników. Pietruszka w jednej chwili napięła wszystkie mięśnie – jej ciało stało się jak struna. Oczy świdrowały stworzenie z precyzją wojowniczki. Wyglądała, jakby miała rzucić się w pogoń w każdej chwili. Ale nie ruszyła się ani o krok. To nie ona miała polować. Spojrzała kątem oka na swojego ucznia. To jego sprawdzian. To on miał złapać kraba. Gąsieniczek przełknął głośno ślinę. W jego oczach pojawiło się napięcie. Nigdy nie lubił tych stworzeń – były dziwne, zimne, twarde i śliskie. Ale nie mógł zawieść. Machnął lekko ogonem, żeby uspokoić nerwy, i zaczął się skradać. Poruszał się powoli, uważnie stawiając łapy, zostawiając ciche ślady w drobnym piachu. Ogon trzymał nisko przy ziemi. Zbliżał się. I nagle – ból przeszył go od końca kręgosłupa!
— Aaaau! — wrzasnął, podskakując.
Krab, zupełnie inny, nie ten, którego śledził, właśnie zacisnął swoje szczypce na jego ogonie! Zaskoczony kocurek wpadł w panikę. Zakręcił się jak burza, próbując strącić napastnika, po czym zaskakująco skutecznie przygwoździł go do jednej ze skał. Pietruszka wybuchnęła śmiechem – krótko, ale szczerze.
— Cóż... może nie ten, którego chciałeś złapać, ale ten też się nada — zamruczała z rozbawieniem, siadając obok niego.
Gąsieniczek sapnął, ale szybko się pozbierał. Wypatrzył płaski kamień, wziął go w zęby i sprawnie wcisnął pomiędzy pancerz kraba. Z lekkim trudem rozwarł skorupę. Pietruszka zmarszczyła nos. Nienawidziła smaku krabiego mięsa – był dla niej zbyt słony, zbyt intensywny. Ale nie dała po sobie poznać.
— Dobrze. Zabierz go do obozu — powiedziała z lekkim uśmiechem. Jej ton był tajemniczy, wręcz teatralny. — Wieczorem przekażę ci, czy zdałeś... czy nie…
Ale błysk w jej oczach zdradził prawdę. Gąsieniczek nie potrzebował więcej słów. Wiedział, że zdał.
Słońce zniknęło za linią horyzontu, zostawiając po sobie smugę ciepłego światła, która stopniowo gasła w objęciach nadchodzącej nocy. Niebo przybrało głęboki, granatowy odcień, jakby ktoś rozlał tusz po sklepieniu niebios. Wkrótce pojawiły się pierwsze gwiazdy — delikatne, srebrzyste punkty, migoczące niczym oczy przodków spoglądających z Klanu Gwiazd. Nad wszystkim unosił się księżyc — jasny, niemal eteryczny, otoczony bladą poświatą.
Koty z całego Klanu Klifu zaczęły zbierać się pod mównicą. Liściasta Gwiazda właśnie zwołała zebranie, a szept wśród zebranych szybko przerodził się w pełne ekscytacji pomruki. Wszyscy zastanawiali się, co się dzieje — choć widząc błysk dumy w oczach Postrzępionej Łapy i Gąsienicowej Łapy, wielu się domyśliło. Na samym przodzie stali ich rodzice — Melodyjny Trel i Pokrzywowe Zarośla. Nie potrafili powstrzymać łez szczęścia, patrząc na swoje dzieci, które dziś miały stać się wojownikami. Obok nich siedziała Pietruszkowa Błyskawica, patrząc z dumą na swoje przybrane rodzeństwo — a zarazem przyjaciół. Jej wzrok był ciepły i pełen wdzięczności za każdy wspólnie spędzony dzień. W ciszy dosiadła się do niej Wieczne Zaćmienie. Dotknęła delikatnie łapy Pietruszki i szepnęła gratulacje z okazji zakończenia treningu jej ucznia. Na moment spojrzenia obu kotek spotkały się — i choć między nimi buzowało uczucie, wśród tak wielu par oczu mogły być jedynie „przyjaciółkami”. Gdyby tylko nie było tylu kotów dookoła... Pietruszka wtuliłaby się w nią i pozwoliła, by ich nosy się zetknęły. Ale teraz? Teraz mogła tylko odwrócić wzrok i skupić się na swoim uczniu. Na dumie. Nie na bólu serca, który z każdym dniem był trudniejszy do zniesienia. Liściasta Gwiazda uniosła ogon, prosząc o ciszę.
— Zebraliśmy się dziś tutaj, by powitać dwoje nowych wojowników — oznajmiła, gdy obóz już ucichł. — Pietruszkowa Błyskawico, Stokrotkowa Pieśnio, czy wasi uczniowie są gotowi, by zasłużyć na miano wojowników?
Wszystkie spojrzenia powędrowały ku mentorom. Oboje skinęli głowami bez wahania.
— Dobrze. Postrzępiona Łapo, podejdź — powiedziała liderka, a młoda kotka pewnym krokiem wystąpiła przed szereg. Jej oczy lśniły dumą i wzruszeniem.
— Pomimo trudności związanych z twoim wzrostem, trenowałaś wytrwale. Każdego dnia udowadniałaś, jak cenna jesteś dla naszego klanu. Dziś przyszedł czas, byś otrzymała nagrodę za swoją ciężką pracę. Ja, Liściasta Gwiazda, przywódczyni Klanu Klifu, wzywam naszych szlachetnych przodków, by spojrzeli na tę uczennicę. Trenowała pilnie, ucząc się waszego szlachetnego kodeksu. Polecam ją wam jako wojowniczkę. Postrzępiona Łapo, czy obiecujesz bronić klanu i przestrzegać kodeksu wojownika, nawet jeśli oznaczałoby to oddanie życia?
— Obiecuję! — powiedziała głośno i wyraźnie.
— A zatem, mocą Klanu Gwiazd, nadaję ci imię wojowniczki. Postrzępiona Łapo, od tej chwili będziesz znana jako Postrzępiony Mróz. Klan Gwiazd ceni twoją pracowitość i determinację, a my witamy cię jako pełnoprawną wojowniczkę Klanu Klifu!
Z obozu rozległo się chóralne wołanie:
— Postrzępiony Mróz! Postrzępiony Mróz!
Liderka przeniosła wzrok na brata kotki.
— Gąsienicowa Łapo, każdego dnia wnosisz do obozu optymizm i świeżą zdobycz. Jesteś oddany swojemu klanowi, a przy tym nie zapominasz o treningu. Dziś twoja wytrwałość zostaje nagrodzona. Ja, Liściasta Gwiazda, wzywam przodków, by spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, ucząc się kodeksu wojownika. Polecam go wam jako wojownika. Gąsienicowa Łapo, czy obiecujesz bronić klanu i kodeksu, nawet jeśli miałoby to kosztować cię życie?
— Przysięgam! Znaczy… obiecuję! — poprawił się szybko, a koty wokół parsknęły cicho, rozbawione jego zachowaniem.
— Mocą Klanu Gwiazd nadaję ci imię wojownika. Gąsienicowa Łapo, od teraz będziesz znany jako Gąsienicowy Ogryzek. Klan Gwiazd ceni twoją lojalność i entuzjazm. Witamy cię jako pełnoprawnego wojownika Klanu Klifu!
— Gąsienicowy Ogryzek! Gąsienicowy Ogryzek! — niosło się po obozie, a nowo mianowany wojownik nie mógł przestać się uśmiechać.
Liściasta Gwiazda zeskoczyła z mównicy i pochyliła głowę, dotykając pyskami czoła każdego z nich.
— Dziś czuwać będziecie nad bezpieczeństwem obozu. Do wschodu słońca nie wolno wam przemówić — przypomniała, odsuwając się, by pozwolić innym podejść i złożyć gratulacje.
Na końcu podeszła Pietruszkowa Błyskawica. Stanęła przed nimi w milczeniu, patrząc z miłością i dumą. Potem pochyliła się, by liznąć każdego z nich po głowie. Nie potrzebowała słów. Uścisk, który po chwili ich połączył, był pełen wspomnień, emocji i wdzięczności. Dopiero po tym dwójka młodych wojowników odeszła na skraj obozu. Usiadła przy wejściu do jaskini, stykając się bokami. Jak kochające się rodzeństwo. Gotowi czuwać. Gotowi zacząć nowy rozdział. Pietruszka wróciła do legowiska wojowników, lecz nie zmrużyła oka. Całą noc patrzyła na nich, skrycie uśmiechając się do siebie. Byli gotowi. Byli wojownikami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz